Reklama

Raków Częstochowa nie będzie efemerydą

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

07 maja 2023, 19:24 • 9 min czytania 162 komentarzy

Michał Świerczewski powiedział mi kiedyś, że „spełniony byłby dopiero po wygraniu Ligi Mistrzów”. Ostatnio jednak właściciel Rakowa Częstochowa promuje bardziej przyziemną narrację: „ściana jest już blisko, bo projektu o takiej skali nie da się rozwijać w nieskończoność”. Nowy mistrz Polski wcale nie jest jednak efemerydą. I tak, może zdominować Ekstraklasę na lata. 

Raków Częstochowa nie będzie efemerydą

Tylko siedem klubów wygrywało Ekstraklasę w XXI wieku. Dziewięć razy Legia Warszawa, siedem razy Wisła Kraków, trzy razy Lech Poznań, po razie Zagłębie Lubin, Śląsk Wrocław i Piast Gliwice. No i teraz jeszcze Raków Częstochowa. Kolejne lata mają przynieść „Medalikom” kolejne mistrzostwa kraju, a tym samym sprawić, że klub spod Jasnej Góry na stałe zagości wśród największych marek polskiego futbolu. Będzie to zadanie niebywale wręcz trudne, ale wcale nie jakieś niemożliwe do wykonania.

Sufit

Współczesna historia Rakowa Częstochowa to nieustanny rozwój.

  • 2016/17 – pierwsze miejsce w II lidze i awans do I ligi
  • 2017/18 – siódme miejsce w I lidze
  • 2018/19 – awans do Ekstraklasy i półfinał Pucharu Polski
  • 2019/20 – dziesiąte miejsce w Ekstraklasie
  • 2020/21 – wicemistrzostwo Polski, zdobycie Pucharu Polski i Superpucharu Polski
  • 2021/22 – wicemistrzostwo Polski, zdobycie Pucharu Polski i Superpucharu Polski
  • 2022/23 – mistrzostwo Polski

W międzyczasie jeszcze dwie przygody w eliminacjach do Ligi Konferencji – dwanaście meczów, osiem zwycięstw, dwa remisy i tylko dwie porażki. Może nie tak „tylko”, bo jednak w kluczowych spotkaniach: w rewanżach z Gentem w 2021 roku i Slavią Praga w 2022 roku. To jest jednak urocza historia sukcesu projektu, który Michał Świerczewski i Marek Papszun układali po swojemu poprzez obsesyjną wręcz kontrolę nad działaniami każdego sektora funkcjonowania klubu i otaczanie się kompetentnymi ludźmi. W tych wszystkich sukcesach nie było choćby grama przypadku.

W teorii przypieczętowanie mistrzostwa Polski można więc rozpatrywać jako największe wydarzenie w opowieści o Rakowa Częstochowa. Jakoś tak jednak ten triumf nijak nie chce jawić się w kategoriach jakiejś wiekopomnej sensacji. Jest po prostu owocem długofalowej koncepcji i przemyślanego planu. Znacznie ciekawsza wydaje się przyszłość „Medalików”.

Reklama

Po finale Pucharu Polski rozmawiałem chwilę z Tomasem Petraskiem. Czech jest ikoniczną postacią dla ostatnich lat Rakowa. Wściekał się na Legię. Marszczył brwi przy każdej wzmiance o Filipie Mladenoviciu. Wyglądał, jakby zaraz miał komuś przyłożyć. – Sami wiecie, w jakich trenujemy warunkach. Gonimy czołówkę w słabszych samochodach – rzucił w pewnej chwili.

Michał Świerczewski diagnozował to w rozmowie z nami niemal identycznie: – Gdybyśmy prowadzili Raków w większym ośrodku miejskim, już znajdowalibyśmy się zdecydowanie dalej.- Częstochowa nie jest bogata, ma swoje problemy infrastrukturalne, a na domiar złego przez dłuższy czas trwała w zapaści sportowej. Mam świadomość, że zdecydowanie prościej byłoby działać w Warszawie, w Krakowie, w Gdańsku czy w Poznaniu.

Raków Częstochowa to żadna piłkarska idylla czy utopia pozbawiona problemów.

Kasa, misiu, kasa

– Irytuje pana konieczność wkładania coraz większych i większych pieniędzy w Raków Częstochowa? – spytałem niedawno właściciela „Medalików”.

– Denerwuje mnie to, ale taki jest urok mniejszego miasta – odpowiedział z przekąsem.

Reklama

W częstochowskim klubie coraz częściej można usłyszeć, że Michał Świerczewski zaczyna złościć się na konieczność wpompowywania coraz większych pieniędzy w piłkarski interes, który okazuje się studnią bez dna. Majątek twórcy X-Komu szacowany jest na trochę ponad miliard złotych. „Forbes” klasyfikuje go na siedemdziesiątym ósmym miejscu w rankingu najbogatszych Polaków. Nie jest jednak przecież tak, że w futbolowej branży, gdzie obraca się w euro, a nie złotówkach, stać go na absolutnie wszystko, nawet na lokalnym rynku. W środowisku funkcjonuje zresztą zgrabny dowcip: „Jak zostać milionerem w futbolu? Najpierw trzeba być miliarderem!”.

Nie ma przypadku w tym, że Raków skaluje się jako klub nieco prowincjonalny. Porównuje się do Atalanty Bergamo czy Łudogorca Razgrad. Mecze rozgrywa na niewielkim obiekcie przy ulicy Limanowskiego. Niewystarczającym na warunki Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Ligi Konferencji. Deloitte podaje zaś, że zaledwie osiem procent przychodów „Medalików” pochodzi z dnia meczowego, gdy w tym samym czasie wpływy ze stadionów Legii czy Lecha wynoszą blisko dwadzieścia pięć procent, a dane podawane przez Ekstraklasę i Canal+Sport potwierdzają, że w konkursie popularności i wynikach oglądalności klub ten nie może równać się z większymi historycznymi markami.

Skąd więc sukcesy?

Raków idzie grubo. Płaci dużo. W wydatkach plasuje się na poziomie podium polskiej ligi. Ostatnie sprawozdanie finansowe wykazało minus sięgający około dwudziestu milionów złotych straty. Przedłużenia kontraktów z gwiazdami, kuszenie potencjalnych nowych zawodników konkurencyjnymi pensjami, sowite wynagrodzenia dla prezesów, dyrektorów i trenerów, perspektywa inwestowania w infrastrukturę. To wszystko kosztuje.

Więcej i więcej, więcej i więcej, więcej i więcej…

Kasa, misiu, kasa.

Michał Świerczewski sam przyznaje, że w następnych latach Raków Częstochowa musi wygrywać kolejne mistrzostwa kraju i w końcu awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, żeby nie tylko nieustannie rozwijać projekt sportowy, ale też w zdrowy sposób prowadzić budżet. Niedawno deklarował, że w lecie zamierza wydać pół miliona euro. Nie będzie szaleństw, szastania kasą, wydawania fortuny, a raczej wyszukiwanie właściwych zawodników z kartą na ręku, najpewniej już sprawdzonych w polskim klimacie.

Od razu pojawili się krytycy, którzy taki ruch zrównali z rodzajem zaplanowanego piłkarskiego samobójstwa i przepisem na srogi eurowpierdol, ale tylko w ostatnich oknach transferowych Raków przeznaczył na transfery przecież ponad cztery miliony euro, a w międzyczasie przedłużył umowy z Ivim Lopezem, Vladanem Kovaceviciem, Franem Tudorem czy Stratosem Svarnasem.

Zmiana modelu

Jedynym z głównych zadań Dawida Szwargi, następcy Marka Papszuna, ma być odważniejsze stawianie na młodych piłkarzy. Raków wygrał bowiem mistrzostwo Polski, ale nie wypełnił limitu trzech tysięcy minut, które pod groźbą kary finansowej w każdej drużynie Ekstraklasy rozegrać mieli zawodnicy o statusie młodzieżowca. Klub z Częstochowy będzie musiał przelać dwa albo trzy miliony złotych na konto Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Dużo.

Znów: kasa, misiu, kasa.

Raków ma problem z promowaniem i sprzedawaniem młodych talentów. W pierwszej dziesiątce rekordowych transferów wychodzących z Polski jest tylko jeden zawodnik wysłany przez niego w świat – Kamil Piątkowski, wcześniej wychowany w akademii Zagłębia Lubin, a następnie oddany za pięć milionów euro do RB Salzburg. Poza nim „Medaliki” mogą pochwalić się tylko jeszcze jedną sprzedażą powyżej miliona euro – Davida Tijanicia do Goztepe SK. Dalej? Iwo Kaczmarski, wyszkolony w Koronie Kielce, odszedł za siedemset tysięcy euro do Empoli. Oskar Zawada, zbyt słaby wówczas na ligową czołówkę, uciekł za trzysta pięćdziesiąt tysięcy euro do Jeju United.

Reszta?

Szkoda gadać.

Michał Świerczewski zapowiadał kiedyś, że dopiero sprzedaż Vladana Kovacevicia może uplasować się na podium najdroższych transferów w historii Ekstraklasy. Bośniak ma 25 lat, w jego kontekście często pojawiają się nazwy dużych marek z Zachodu, a nieźle i regularnie wodę mąci jego agent Franjo Vranjković, ale na razie nie ma mowy o żadnych konkretach, co naturalnie blokuje rozwój Kacpra Trelowskiego. Oto fragment naszej rozmowy z właścicielem Rakowa.

W jakim czasie Raków Częstochowa będzie w stanie wyszkolić zawodnika i sprzedać go za kilka milionów euro?

Wierzę w Kacpra Trelowskiego, który w ostatnim czasie dość mocno się rozwinął i jeśli jego progres będzie następował w takim tempie, to może pójść w ślady Kamila Piątkowskiego. Na ten moment to mój faworyt wśród zawodników z akademii.

Marek Papszun często narzekał, że brakuje mu dopływu świeżej krwi do pierwszej drużyny z akademii Rakowa.

To jest jakiś problem, że nie widać jeszcze efektów pracy naszej akademii na skalę tych, jakie występują w szkółkach Lecha Poznań czy Zagłębia Lubin. Gdybyśmy mieli takich młodych zawodników, jakich tam mają, byłoby nam dużo łatwiej, ale wierzę w to, że na tym polu też będziemy z czasem nadrabiać dystans do najlepszych i to tylko kwestia czasu, kiedy akademia Rakowa Częstochowa stanie się najprężniejszą akademią piłkarską w Polsce.

Naprawdę, aż tak? Jesteście w stanie konkurować z akademią Lecha czy Legii? Zagłębia czy Pogoni nie wspominam, bo tutaj łatwiej zniwelować ten dystans, ale akurat w Poznaniu i Warszawie mają większe pieniądze, większe możliwości i lepsze ośrodki.

Oczywiście, że tak, ale to ludzie są najważniejszym kapitałem każdej organizacji. Legia ma najnowocześniejszy ośrodek w Polsce, ale jeśli nie będzie zatrudniała odpowiednich osób, to same obiekty niewiele dadzą w kwestiach szkoleniowych. Pieniądze nie są największym problemem. Wszystko sprowadza się do wynalezienia odpowiednich ludzi, którzy będą mądrze rozwijać naszą akademię.

Trudno jest sprawiać, żeby klub rokrocznie wychodził na plus w sprawozdaniach finansowych?

Wymaga to bardzo dobrego skautingu i bardzo dobrego funkcjonowania akademii. Najłatwiej osiągać to klubom w stylu Zagłębia Lubin czy Lecha Poznań, bo są one najsprawniejsze w szkoleniu, w promowaniu i spieniężaniu produktów własnej akademii. Raków od niedawna gra w Ekstraklasie i bardzo trudno jest sprawić, żeby wychodzić rokrocznie na plus bez wygrywania Pucharu Polski, zajmowania drugiego miejsc w Ekstraklasie czy sprzedawania kogoś za kilka milionów euro w każdym okienku.

Czyli czasami trzeba kogoś sprzedać.

Trzeba sprzedawać, żeby ambitni zawodnicy chcieli do nas przychodzić.

Problemy wciąż są żywe. Niedługo trzeba będzie zacząć sprzedawać. Kogo? Na pewno młodego Ledermana. Pewnie graczy w wieku średnim: Kovacevicia, Svarnasa, Tudora, Papanikolaou, Koczergina, może też Nowaka czy Iviego. Historia pokazuje, że najłatwiej spieniężyć młodych Polaków. Tymczasem Raków wygrywa mistrzostwo z historycznym układem: prawie siedemdziesiąt cztery procent wystawianych obcokrajowców i zaledwie dwadzieścia sześć procent rozegranych minut przez krajowych zawodników.

Wielkość czy upadek, czyli przyszłość Rakowa?

W klubie rotują się nie tylko zawodnicy, ale też prezesi, dyrektorzy klubu i szefowie akademii, bo cały czas trwa tam poszukiwanie modelu, który uniezależniłby Raków od woluntarystycznych wizji Michała Świerczewskiego i Marka Papszuna. Do tej pory zaowocowało to prawdopodobnie najbardziej ekscytującym polskim projektem piłkarskim ostatnich lat. Po dwa wicemistrzostwa, puchary i superpuchary, a na dokładkę mistrzostwo. Nawet nie ma sensu z tym polemizować, ale…

Coś się kończy.

Coś się zaczyna.

Właśnie teraz, kiedy Częstochowa wciąż robi pod górkę z budową nowego stadionu, odchodzi Papszun, przychodzi Szwarga, Świerczewski zapowiada zaciśnięcie pasa i wieszczy „bardzo prawdopodobne obniżenie poziomu sportowego”, a w tle przygrywa hymn Ligi Mistrzów, o którą trzeba będzie się godnie bić, żeby odczarować wizerunek klubu, który nie potrafi awansować do fazy grupowej europejskich pucharach. Przyszłość organizacji rozgrywać będzie się tu i teraz.

Prawda jest jednak taka, że Raków nie jest efemerydą. Łatwiej wyobrazić sobie jego dalszy rozwój, szybszy lub wolniejszy, niż spektakularny upadek. Czy w kolejnych latach zmonopolizuje piłkarską Polskę i zmiecie całą resztę stawki Ekstraklasy? Pewnie nie. Lech ma większe możliwości finansowe i strukturalne, dłuższą historię i silniejszą markę. Legia zaskakująco sprawnie odbudowuje się po wielkim kryzysie, ze względu na swoje usytuowanie na mapie i długoletnią tradycję pewnie zawsze będzie największym klubem w kraju. Zza ich pleców łypie mądrze zarządzana Pogoń. Walka trwa, ale chyba najwyższa pora, żeby już na dobre pogodzić się z Rakowem w czołówce najlepszych polskich klubów.

Czytaj więcej o Rakowie Częstochowa:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

162 komentarzy

Loading...