Usłyszałem niedawno celne zdanie: show-biznes nie potrzebuje szczerości. Ta fraza będzie miała coraz więcej aktualizacji, ponieważ świat pędzi szybciej, a lajków trzeba zbierać więcej. Są współprace płatne, artykuły sponsorowane, bankietowe przyjaźnie i sztuczne uśmiechy. Po co to psuć?
Przez lata bycia bardzo blisko piłki widziałem, jak działa ten schemat – bez względu na to, czy dotyczył środowiska stricte futbolowego, czy też mojego podwórka, czyli tzw. „środowiska dziennikarskiego”. Tworu, który – moim skromnym zdaniem – nie istnieje, bo tak wiele jest w nim podziałów. Szczerość rzadko bywała w tych progach mile widzianym gościem. To nawet dość zabawne – obserwować co się dzieje, kiedy człowiek zaczyna mówić co myśli naprawdę. Jednych to szokuje, innych konsternuje, bo może niekoniecznie chcieli akurat coś takiego usłyszeć. Piszę o tym po rozmowie z Bogusławem Leśnodorskim w cyklu „Futbol i Cała Reszta”. Fragmenty wywiadu dla Kanału Sportowego trafiły na czołówki wszystkich portali w Polsce. Kiedy osoba publiczna mówi wprost, bez owijania w bawełnę, to w pewien sposób dokonuje nieopłacalnej inwestycji, bo przecież są od tego wysokie odsetki w postaci wrogów. Z jednej strony wszyscy tej szczerości chcemy, z drugiej zaś – okrutnie się jej boimy.
Gdyby przez jeden dzień wszyscy mieszkańcy naszej pięknej planety powiedzieli ludziom ze swojego otoczenia, co myślą o nich naprawdę, świat zapewne by się skończył. Wybuchłyby małe konflikty, które rozwaliłyby funkcjonowanie podstawowych komórek społecznych, a później zostawiły trwałe ślady na każdym człowieku i z pewnością przeistoczyły w coś większego. Może i więc lepiej, że sporo ze swoich przemyśleń zachowujemy dla siebie.
Jako dziennikarz, co chyba zrozumiałe, od lat oczekiwałem od swoich rozmówców szczerości. Często idąc na wywiad z jakimś sportowcem, znałem dobrze pewne historie, jednak nie oczekiwałem, że będę mógł o nich rozmawiać – zburzyłyby obraz tej drugiej osoby. Bywały różne sytuacje, również takie, w których mój gość podczas autoryzacji wycinał wszystko, co najciekawsze. Jasne, bywały i takie, w których ktoś nazywał rzeczy po imieniu – że trener to fajtłapa i go nie lubi, albo kumpel z drużyny nie jest wcale taki fajny, jak się może wydawać. Były to jednak pojedyncze epizody.
Oczywiście, raz na jakiś czas ktoś się odpali. To się właśnie zdarzyło Bogusławowi Leśnodorskiemu. Co więcej, po rozmowie uznał on, że koniecznie należy zrobić drugą część. Spodobało mu się to swobodne mówienie. Mnie, nie ukrywam, również. Choć było też do przewidzenia, że kiedy mówisz bardzo bezpośrednim językiem na temat osób ze świecznika, to wielu może się to nie spodobać.
Bycie szczerym w dużym stopniu uwarunkowane jest pozycją, z jakiej mówisz. Na przykład szeregowy dziennikarz jakiegoś medium nigdy nie skrytykuje Roberta Lewandowskiego. Będzie się bał, że redakcja wyśle go potem do strefy wywiadów i tam spotka napastnika Barcelony. Tylko niezależność pozwala na szczerość totalną. Nie dziwi mnie więc, że Leśnodorski może – jest w końcu niezależnym od nikogo, majętnym człowiekiem.
Tylko w moim, niech będzie, środowisku, są ludzie, których wynosi się na ołtarze i uważa za świętych, choć zdecydowanie nie chcielibyście ich bliżej poznać. Tak, moglibyście się naprawdę zdziwić. Są też, na drugim biegunie, tacy, których być może macie za czarne charaktery, jednak w rzeczywistości to porządne osoby i fajni ludzie.
Wszyscy jakoś razem funkcjonują. Czasem to zwykłe zawodowe przecięcia na szlaku, kiedy indziej bliższa współpraca, oparta wyłącznie na dyplomacji. Tak, z grubsza, działa cały świat. W korporacjach ludzie udają, że lubią swoich szefów, choć tak szczerze zdarza się to pewnie w jakimś procencie przypadków. Sam pracowałem pod bęcwałem, któremu wszyscy włazili w tyłek, bo się bali, że ich zwolni, a kiedy wreszcie wywalono jego, wystrzeliły korki od szampana i po newsroomie rozległo się jedno wielkie: „Ale tego ch… nie trawiłem”. Robotnicy na budowie nie lubią swojego majstra, a uczniowie – nauczyciela. To oczywiste, że nikt z nich nie powie o tym głośno, z obawy przed konsekwencjami.
Przez parę ostatnich lat wmawiano mi, że polscy raperzy nie udzielają wywiadów, czy też udzielają ich bardzo rzadko, ponieważ „chcą się wyrażać w swoich kawałkach”. Okej, przyjąłem do wiadomości tego typu narrację, uznałem za skopiowanie pomysłu Franka Oceana, który po wydaniu płyty znikał z powierzchni ziemi. Bardzo to takie, hmmm, artystyczne. Natomiast dopiero niedawno znajomy z branży, podczas zupełnie przypadkowego spotkania, oświecił mnie i powiedział: – Ty, raperów to najlepiej nigdzie nie puszczać. Udzielane przez nich wywiady mogą im tylko zaszkodzić. Bo kiedy nagle zaczną szczerze mówić, to okaże się, że są kimś zupełnie innym niż postaci, jakie stworzyli. I palną coś tak głupiego, że stracą słuchacza czy kontrakt reklamowy. Nie, to nie jest dobry pomysł, uwierz.
Czym w ogóle jest szczerość? Być może prawdziwy obraz, jeśli tak to przerażający, ludzkiej szczerości maluje się w komentarzach pod różnymi artykułami, w mediach społecznościowych i wszystkich tych miejscach, gdzie człowiek zachowuje anonimowość. O tak, tam bywa szczery do bólu – ten jest ch…, tamten pierd…i, a ta to już w ogóle. Obrażanie to oczywiście nasza ulubiona dyscyplina narodowa, ale zostawiając ją na moment na boku, warto skupić się na tzw. „wszystkowiedzeniu”. Polega ono na wydawaniu wyroków bez jakiejkolwiek wiedzy. Polecam gorąco wykonać takie ćwiczenie: wejść do sekcji komentarzy na Pudelku albo innym portalu plotkarskim. Zgromadzona tam publiczność to jakiś odrębny byt, zasługujący na badania naukowców. Z pewną dozą niepokoju można zaobserwować, że powstał specyficzny gatunek czytelnika – czytelnik nieczytający. Czytelnik li tylko komentujący.
Trafił wywiad z Leśnodorskim, a jakże, również na Pudelka. Ulokował się gdzieś pomiędzy szczerością spóźnioną Anny Wendzikowskiej, której praca dla TVN była koszmarem, ale dopiero od momentu, w którym ją pogoniono, a szczerością bolesną pani Smaszcz, której ktoś akurat powinien podpowiedzieć, że szczerość w jej wydaniu jest szkodliwa dla niej samej.
Jako że były prezes Legii stwierdził wprost, że nie podoba mu się to, jak – jego zdaniem – Anna Lewandowska lansuje się na meczach, użył nawet mocnego zwrotu: „No, k…, wstyd”, to się nagle porobiło. Otóż doszło do rzeczy niewyobrażalnej, a mianowicie internauci w większości wzięli w obronę popularną Ann. Przypuszczam, że dla wielu spośród nich w całej tej sytuacji najtrudniej było pojąć, że nie dość, iż krytykuje ktoś inny niż oni sami, to jeszcze na dodatek robi to pod nazwiskiem i pokazując twarz.
PRZEMEK RUDZKI (CANAL+, KANAŁ SPORTOWY)
Czytaj więcej na Weszło:
- Wojewoda dolnośląski: – Niektórym lepiej pójść do prezydenta, zrobić histerię i liczyć na dosypanie grosza
- Trela: Drużyna pucharowa. Najlepsze lata w historii Eintrachtu Frankfurt
- Upadek obyczajów, czyli chuligani Legii biją kibica Rakowa…
Fot. screen Kanał Sportowy