Reklama

7 powodów, przez które Miedź Legnica spadła z Ekstraklasy

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

04 maja 2023, 14:19 • 11 min czytania 59 komentarzy

1 maja Miedź Legnica przypieczętowała swój spadek z Ekstraklasy, na co zapowiadało się od dłuższego czasu. Nawet jeśli na wstępie do rundy wiosennej odnieśliśmy wrażenie, że nowy trener wraz z kilkoma sensownymi wzmocnieniami będzie w stanie odbić się od dna, czas pokazał, że beniaminkowi nadal brakuje za dużo, żeby zdobywać odpowiednią liczbę punktów. Na fakt braku utrzymania na pewno składa się doszczętnie zepsuta runda jesienna, ale to, jak i brak wyraźnego skoku jakościowego na wiosnę, musimy wrzucić do grupy skutków, a nie przyczyn ostatecznej porażki „Miedzianki”.

7 powodów, przez które Miedź Legnica spadła z Ekstraklasy

Czy to porażka taka jak Lechii Gdańsk czy Śląska Wrocław, którzy od spadku na 99 proc. już się nie wywiną? Nie, nie idźmy w te tony, bo Miedź prawie w ogóle nie dostarczyła memicznych czy po prostu skrajnie negatywnych wydarzeń, które stawiałyby ją obok ekip totalnie skompromitowanych. Najlepszym stwierdzeniem byłoby, że beniaminek z Legnicy po prostu solidnie nas rozczarował. Spodziewaliśmy się czegoś więcej i to nie tylko przez pryzmat rozwalenia w pył reszty pierwszoligowej stawki w sezonie 2021/2022, bo swoje zrobiły też przecież zapowiedzi klubowych działaczy.

Marek Ubych, Andrzej Dadełło i Tomasz Brusiło przyznali przed drugim podejściem do Ekstraklasy, że wyciągnęli wnioski i o ile rzeczywiście można zauważyć, że Miedź Legnica w kilku aspektach inaczej podeszła do sprawy, o tyle  nie wszystkie jej konkluzje okazały się właściwe. Stąd degradacja w zdecydowanie gorszym stylu niż w sezonie 2018/2019, kiedy „Miedziance” zabrakło dosłownie jednego punktu do odtrąbienia happy endu. Teraz mówimy aż o kilkunastu.

No więc – gdzie leżą przyczyny takiego stanu rzeczy? Dlaczego Miedź Legnica nie zdołała utrzymać się w Ekstraklasie? Przedstawiamy 7 powodów.

Dlaczego Miedź Legnica spadła z Ekstraklasy? [ANALIZA]

Reklama

Przesadzona wiara w nieomylność Wojciecha Łobodzińskiego

Faktem jest, że wymiana Jarosława Skrobacza na Wojciecha Łobodzińskiego przed sezonem 2021/2022 okazała się trafioną decyzją. Choć ryzykowną i niespodziewaną, bo nawet w klubie nie zakładali, że uczący się fachu „Łobo” tak szybko wskoczy za stery Miedzi, to jednak dającą upragniony awans do Ekstraklasy. Po takim sukcesie tylko szaleńcy zdecydowaliby się pożegnać zwycięskiego szkoleniowca, więc o pierwotne zaufanie do Łobodzińskiego pretensji do legniczan nie mamy. Ale istnieje pewna granica, która ewidentnie została przekroczona. W Łobodzińskiego wierzono jak w futbolowego boga, który podejmuje same dobre wybory. Zgodnie z filozofią klubu zapewniono mu transfery, których oczekiwał, ale właśnie tu leży pies pogrzebany.

W Miedzi zabrakło refleksji, że oddawanie władzy tak niedoświadczonemu fachowcowi, nawet o statusie klubowej legendy, na poziomie Ekstraklasy jest niezwykle ryzykownym ruchem. Jeśli jesteś beniaminkiem i finansowym kopciuszkiem, nie możesz dać się oczarować bez reszty nawet komuś, kto co prawda wygrał 1. ligę z 71 punktami na koncie, ale dopiero co wymienił korki na tablicę taktyczną.

Skończyło się na tym, że Miedź Legnica pozwoliła 40-latkowi zrealizować swoją koncepcję transferową (do tego jeszcze wrócimy) i boiskową, które z tą jakością piłkarzy okazały się kompletnie niekompatybilne z wymaganiami najwyższej klasy rozgrywkowej. Przypomnijmy: Miedź pod wodzą Wojciecha Łobodzińskiego nie wygrała żadnego meczu w rundzie jesiennej (z Lechią zespół prowadził Radosław Bella, Łobodziński pauzował wtedy za kartki). Na przestrzeni 10 spotkań – osiem porażek, dwa remisy.

Z nieba do piekła. Podsumowanie kadencji Wojciecha Łobodzińskiego

Wesoły futbol po awansie i w efekcie głupio tracone punkty

Wydaje nam się, że Miedź Legnica pod wodzą innego trenera trochę inaczej podchodziłaby do meczów Ekstraklasy na początku sezonu. Inaczej, czyli z większą odpowiedzialnością za grę obronną, która często wołała o pomstę do nieba. Najlepszym przykładem było starcie z Legią, w którym „Miedzianka” prowadziła 2:0, lecz ostatecznie nie wywiozła ze stolicy nawet punktu. Ten ofensywny futbol, swoboda w kreowaniu akcji na połowie rywala i chęć pokazywania się w atrakcyjny sposób, nie wyszły Miedzi na dobre. Nawet gdy na przestrzeni kolejnych tygodni widzieliśmy podobne schematy prowadzące do straty punktów, w Miedzi za kadencji trenera Łobodzińskiego nie przestawiono wajchy na pragmatyzm. Nie, Miedź chciała atakować i prowadzić grę niezależnie od poziomu rywala.

Zamysł ambitny, ale stosowany w złym miejscu i czasie. O ile jesienią to dawało bramki w prawie każdym meczu, o tyle beniaminek z Legnicy rzadko kiedy tracił mniej niż strzelał. Często praca ofensywy była niweczona przez pojedyncze naganne zachowania obrońców czy bramkarza, co widzimy nawet na wiosnę. Tak czy siak, „Miedzianka” za późno przestawiła się na tryb typowego ekstraklasowego grania, który bardziej polega na wyczekiwaniu błędów u przeciwnika, niż wesołym futbolu i generowaniu własnych problemów. Słowem: przeszarżowała z efektownością, skupiając się na samej efektywności zdecydowanie za późno.

Reklama

Mieszanie koncepcji kadrowych na przestrzeni sezonu

Miedź Legnica w letnim okienku transferowym ściągnęła piłkarzy różnej narodowości, ale nie to było największym problemem. To najprostsze wytłumaczenie. Kluczowy był dobór profilu zawodników, którego oczekiwał trener Łobodziński. Mieli to być goście stworzeni do gry w piłkę po ziemi, a jednocześnie bardzo dobrzy motorycznie. Obycie z polskimi rozgrywkami nie miało znaczenia, ba, były już szkoleniowiec „Miedzianki” nie chciał przebierać wśród spadkowiczów czy polskich piłkarzy z niższych lig, jak zrobił to w przeszłości choćby trener Skrobacz z Damianem Trontem. Pozostało więc celować w obcokrajowców (z wyjątkiem młodzieżowców – Kobackiego, Drachala i Kostki, oraz Huberta Matyni) z ciekawym CV, którzy mieli realizować konkretną filozofię. Jak już napisaliśmy, zbyt odważną jak na ogólną jakość zespołu i miejsce w przewodzie pokarmowym „Miedzianki”.

Gdyby „Łobo” miał lepszych wykonawców, kto wie, mogłoby to wyglądać naprawdę dobrze. Ale efekt był taki, że poprzez letnią budowę kadry, jesiennej wersji Miedzi ewidentnie brakowało na boisku siły, centymetrów, cech wolicjonalnych, liderów i doświadczenia na boiskach Ekstraklasy. Okej, ktoś może uznać, że to prymitywne czynniki, ale nie mniej ważne niż jakość operowania piłką, a w przypadku beniaminków w pierwszym sezonie jeszcze ważniejsze.

Zimą, gdy stery przejął Grzegorz Mokry, bardziej zwrócono uwagę na doświadczonych graczy np. z topowych klubów Ekstraklasy. Przyszli Niewulis i Drygas, a sensownym uzupełnieniem był także Masouras, który w przeszłości poznał Ekstraklasę w barwach Górnika Zabrze. Upatrywaliśmy w tym szansę dla Miedzi, ale raz, że było już trochę za późno na takie transfery, a dwa – byli rezerwowi piłkarze Rakowa i Pogoni nie do końca spełnili oczekiwania. Naszym zdaniem to oczywiście była dobra koncepcja, żeby wzmocnić się takimi postaciami, ale z perspektywy całego sezonu brak tutaj spójności, która wynika z oddawania niedoświadczonym trenerom pełnej odpowiedzialności za decyzję o transferach, nawet jeśli ktoś w zarządzie klubu nie był fanem jednego czy drugiego ruchu.

Za mało trafionych transferów z napastnikami na czele

Transfery to temat, który Miedzi w większości nie wypalił. Wojciech Łobodziński z Markiem Ubychem na poziomie 1. ligi stworzyli naprawdę skuteczny duet, który sprowadził takich grajków jak Maxime Dominguez, Chuca, Jurich Carolina (wiosną 2022 roku rewelacja na boku obrony) czy Jens Martin Gammelby, a do tego wytransferował Patryka Makucha do Cracovii za rekordową kwotę w historii klubu. Nawet tacy piłkarze, którzy w Ekstraklasie się kompromitowali (Carlos Julio czy Aurtenetxe), na pierwszoligowych boiskach nie wyglądali źle. Sęk w tym, że wysoki procent skuteczności transferowej diametralnie zmienił się po awansie. W Legnicy uwierzyli w nos trenera do transferów, uznając, że skoro udało się za pierwszym razem, uda również za drugim.

Bezwzględnie nieudanymi transferami okazali się Jeronime Cacciabue (specyficzny gość, na którym odbijała się tęsknota za domem), Olaf Kobacki czy Koldo Obieta. Na minus, choć nie tak ogromny, zasługują z kolei Santiago Naveda (to jednak nadal piłkarz o wieku młodzieżowca, jakaś taryfa ulgowa może wystąpić), Hubert Matynia i Angelo Henriquez, który o ile ma w tej chwili 7 bramek na koncie, o tyle nie strzelił żadnej z gry w trakcie rundy wiosennej. A to znaczy, że dorobek napastników „Miedzianki” w 2023 wynosi okrągłe zero, jeśli odliczymy rzut karny Chilijczyka z Wisłą Płock. Dramat.

W kluczowych momentach zabrakło typowego strzelca, który potrafiłby wpakować piłkę do siatki nawet raz na kilka meczów. I to nie tak, że okazji brakowało. Nie, podań dostarczanych przez Narsingha (bardziej jesienią) czy Domingueza (przekozaka na wiosnę) grzechem było marnować. Miedź nie mogła liczyć nawet na kogoś w stylu Gutkovskisa, większego chama rozbijającego obrońców, który przynajmniej robiłby miejsce w polu karnym dla innych zawodników, bo kogoś takiego po prostu nie miała w kadrze.

Postawienie na niedoświadczonego trenera w trudnym momencie

Gdy Miedź Legnica nie potrafiła wygrywać meczów w Ekstraklasie, w październiku zdecydowano się na zmianę trenera. Wtedy raczej słuszną, choć czas pokazał, że celu, jakim było utrzymanie, ostatecznie nie udało się zrealizować. Grzegorz Mokry nie podołał trudnemu wyzwaniu i poszedł w ślady mniej doświadczonego kolegi po fachu, nie dając Miedzi tego, czego po nim oczekiwano. Z drugiej strony, na swoją obronę Mokry może powiedzieć, że zdobył do tej pory 16 punktów. Zakładając, że 38-latek prowadziłby zespół od początku sezonu ze średnią punktową zbliżoną do punktu na mecz, mówilibyśmy o Miedzi wciąż walczącej. Ale to i tak najprawdopodobniej by nie wystarczyło, nie mówiąc już nawet o fakcie, że jedyny wyraźny zryw „Miedzianka” zaliczyła tuż przed mundialem, kiedy wygrała ze Śląskiem Wrocław i Górnikiem Zabrzem.

Tabela za kadencji trenera Mokrego

Czy los Miedzi potoczyłby się inaczej, gdyby na rundę wiosenną udało się sprowadzić bardziej doświadczonego trenera? Być może, zwłaszcza że rywale z dolnej części stawki wyglądają beznadziejnie przez większość sezonu. Ale zamiast tego, kontynuowano wizję klubu, która zakłada wyciąganie i kreowanie nieoczywistych nazwisk z karuzeli. Nie powiemy, że to coś złego, skoro Miedź nie zagrała va banque i nie zrobiła czegoś nie w swoim stylu. Ale gdy już jesteś w Ekstraklasie raz na kilka lat, może warto nagiąć kilka zasad i np. postarać się nawet z lepszym kontraktem dla takiego Dariusza Banasika, a nie liczyć na to, że ligę uratuje człowiek nieopierzony w realiach bycia pierwszym trenerem na szczeblu ESA czy nawet 1. ligi? Potrafimy sobie wyobrazić, że ktoś inny potrafiłby z legnickiej ekipy wycisnąć wiosną nie 10 a 20 oczek przed ostatnimi kolejkami sezonu.

Tabela za rundę wiosenną

Powtórka z rozrywki na pozycji bramkarza

Trener Łobodziński uznał po awansie do Ekstraklasy, że Miedź nie potrzebuje nowego bramkarza. Paweł Lenarcik i Mateusz Abramowicz mieli być wystarczający, lecz im dalej w las, tym trudniej było taką tezę obronić. Najpierw bronił Lenarcik, który zasłużył na miejsce w składzie dzięki solidnej postawie w 1. lidze. Nawet gdy zanotował kilka przeciętnych występów, trener Łobodziński z niego nie rezygnował aż do swojego ostatniego meczu z Rakowem w 12. kolejce, kiedy postawił na Abramowicza. Od tamtej pory „Abram” stał między słupkami i miał naprawdę fajne mecze, w których dawał coś ekstra, ale wiosną popełniał rażące błędy.

Szansę dostał Kapino sprowadzony zimą na pół roku, bramkarz ponoć zdecydowanie lepszy, ale… Cóż, da się usłyszeć z Legnicy, że to człowiek, którego nie da się polubić, bo „po ludzku pokazuje na każdym kroku, że jest lepszy od innych”. Raz pokazał duże umiejętności, owszem, ale potem również zaliczył występy, w których się nie popisał, więc wrócono do Abramowicza. Koło by się zamknęło, gdyby do klatki wrócił Lenarcik, jednak w pierwszym składzie nadal występuje 30-latek, który niezaprzeczalnie przyczynił się do straty niejednego punktu. Brzmi znajomo? Tak, Miedź już za pierwszym podejściem do Ekstraklasy miała problem z bramkarzami. To co, może do trzech razy sztuka? Może w przyszłości Miedzi wreszcie uda się wyłonić mocną „jedynkę” na cały sezon?

Miedź Legnica zaprzepaściła dobrą filozofię przez brak odpowiedniego wykonawcy

I wreszcie wniosek końcowy, który łączy w sobie kilka innych. Powód, który najprawdopodobniej był najważniejszy w pogrążeniu dobrze zapowiadającego się projektu „Miedzianki” w Ekstraklasie. Mówiąc totalnie bez ogródek, Miedź popełniła duży błąd, ponieważ w pełni zaufała trenerom żółtodziobom, oddając im 100 proc. decyzyjności przy budowaniu kadry i transferach. Założenie jest dobre, tak to powinno wyglądać w każdym klubie, ale trzeba do niego właściwych wykonawców. Okej, trener Łobodziński zasłużył na większy kredyt zaufania po fantastycznym sezonie na zapleczu i nawet gremium dziennikarskie w większości sądziło, że taka rewelacja powinna poradzić sobie z utrzymaniem. Aura sukcesu wokół legniczan kazała myśleć, że to nie będzie wyglądać aż tak źle. A jednak – wyłożono się na rzeczy paradoksalnie najprostszej.

Najpierw stworzono dobre warunki trenerowi-legendzie, który ma papiery na bycie dobrym fachowcem, ale wtedy trenerowi bez doświadczenia. Potem powtórzono ten schemat z trenerem Mokrym. Miedź zatem nie otrzymała odpowiedzi na pytanie, jak to naprawdę jest, kiedy na poziomie Ekstraklasy pomaga się (nie przeszkadza, warto zaznaczyć) fachowcowi z wyższej półki (nie najwyższej, bo tacy do Legnicy nie przyjdą), który nie musi uczyć się na żywym organizmie i daje większą gwarancję na brak rażących błędów. Nie twierdzimy, że należało zwolnić trenera Łobodzińskiego po awansie, ponieważ to byłoby absurdalne. Uważamy jedynie, że bardzo niebezpieczne jest robienie polskiego Guardioli z kogokolwiek. To tak jak z piłkarzami: nie ma co się podpalać po jednej fajnej rundzie.

To nowy wniosek do wyciągnięcia dla Miedzi na przyszłość, która z jednej strony trochę stała się zakładnikiem sukcesu „Łobo”, bo ludzie w klubie nie spodziewali się, że wszystko aż tak szybko zażre, a z drugiej – można odnieść wrażenie, że za łatwo powierzyli odpowiedzialność trenerom, którzy na mapie piłkarskiej Polski mają jeszcze sporo do udowodnienia. Zamiar dobry, narzędzia dobre, ale wykonawcy powinni być lepiej dobierani.

WIĘCEJ O MIEDZI LEGNICA:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

59 komentarzy

Loading...