Reklama

Trela: Budowanie tożsamości. Dawid Szwarga jako dowód na to, że Raków idzie swoją drogą

Michał Trela

Autor:Michał Trela

26 kwietnia 2023, 15:41 • 10 min czytania 17 komentarzy

Nie wiem, czy Dawid Szwarga sprawdzi się w Rakowie Częstochowa. Ale cieszę się, że dzięki Michałowi Świerczewskiemu jest miejsce, w którym można się przekonać, czy polski futbol jest skazany na wieczną przaśność i zaściankowość, czy też po prostu dotąd nie wpuszczał ludzi, którzy mogliby z nią zerwać.

Trela: Budowanie tożsamości. Dawid Szwarga jako dowód na to, że Raków idzie swoją drogą

Mniej więcej dekadę temu w dorosłość zaczęło wchodzić pokolenie, które na futbol patrzyło inaczej niż wcześniejsze. Wychowane piłkarsko już na taktycznych wariacjach Pepa Guardioli, na tym, jak próbowały je neutralizować drużyny Jose Mourinho i na kontrpressingu Juergena Kloppa. Piłka nożna przestała być prostą grą, w której „albo to masz, albo tego nie masz” i w której po porażkach rozmawia się o przygotowaniu fizycznym, albo o tym, czy piłkarzom się chciało. I nie jest to zjawisko ograniczone do jednego kraju, bo za sprawą mediów społecznościowych i powszechności języka angielskiego, podobne tendencje dało się zauważyć wszędzie. Powstawały taktyczne portale w rodzaju spielverlagerung.de, powstawały kanały YouTube z analizami meczów, relacje medialne nawet w głównym nurcie zmieniły się nie do poznania. A dziennikarze specjalizujący się w sprawach taktycznych zostawali gwiazdami zawodu w swoich krajach.

NOWI SPOZA ŚRODOWISKA

Polski ten trend też nie ominął. A jednym z jego objawów było pojawienie się na rynku grupy Deductor, założonej w 2016 przez młodych trenerów, którzy zauważyli rynkową niszę. Reprezentację Polski jeszcze chwilę wcześniej prowadził Franciszek Smuda, w mediach jako eksperci regularnie wypowiadali się Antoni Piechniczek czy Jerzy Engel, w Ekstraklasie pracowali ciągle ci sami trenerzy, a PZPN-owskie kursy prowadzili ci, którzy nie poradzili sobie w zawodzie i zostali negatywnie zweryfikowani przez rynek. Kto czuł, że Polsce znów ucieka świat, edukował się we własnym zakresie. A trenerzy z Deductora dawali na swoich szkoleniach okazję do zobaczenia futbolu z innej strony. Wkrótce podobne braki rodzimej myśli szkoleniowej zaczęli też dostrzegać piłkarze, którym grupa oferowała indywidualną współpracę we względach taktycznych. Kamil Wilczek, na późnym etapie kariery przekwalifikowany na typowego napastnika, opowiadał w wielu wywiadach, że najwięcej o zachowaniach wymaganych na tej pozycji dowiedział się nie w żadnym ze swoich klubów, a na szkoleniach Deductora. Z grupą współpracują lub współpracowali też m.in. Jakub Świerczok, Michał Skóraś czy Dawid Abramowicz.

INTERNETOWI KRYTYCY W GŁÓWNYM NURCIE

W ciągu kilku lat, podobnie jak miało to miejsce za granicą, najlepsi merytorycznie „internetowi krytycy”, zostali dostrzeżeni przez piłkarskie środowisko. Thomas Tuchel zamawiał do FSV Mainz analizy taktyczne u autorów Spielverlagerung.de, jeden z nich, Rene Marić, do niedawna był asystentem trenera w Leeds United. W Polsce Mariusz Kondak (czytamgre.pl) w Wiśle Kraków, Wiśle Płock oraz obecnie w Rakowie Częstochowa, Wojciech Makowski (wojciechmakowski.pl) był asystentem Marka Papszuna w Rakowie, potem Macieja Skorży w Lechu Poznań, a dziś jest z nim w Japonii, czy Andrzej Gomołysek (taktycznie.net, Śląsk Wrocław) przewinęli się przez Ekstraklasę. Michał Zachodny, już jako znany dziennikarz specjalizujący się w kwestiach taktycznych, został zaproszony przez Jacka Magierę do sztabu kadry U-20. Łukasz Włodarek oraz Dawid Szwarga, współtwórcy grupy Deductor, od dwóch lat współtworzyli sztab Rakowa. Ludzie, którzy jako 20-latkowie z zewnątrz widzieli, że świat polskiej piłki wymaga zmiany, dziesięć lat później mieli już możliwość wpływania na niego od środka.
Ale do dzisiaj żaden z nich nie został pierwszym trenerem jednego z najsilniejszych klubów w Polsce.

Odkąd w 2020 roku poznałem Michała Świerczewskiego, właśnie takie wiązałem z nim nadzieje dla polskiej piłki. Było mi obojętne, czy ziści plany o trofeach, o mistrzostwie Polski, o grze w europejskich pucharach, bo ani mniej grzeje, ani ziębi los tego konkretnego Rakowa Częstochowa. Po tym, co od niego usłyszałem, jakie wrażenie na mnie wywarł, miałem jednak nadzieję, że będzie właśnie takim właścicielem, starającym się zasysać do różnych działów najciekawszych w swoich dziedzinach ludzi w Polsce, a potem da im szansę i możliwości, których nie dostaliby w innych klubach. Po czasie zauważyłem, że ilekroć poznawałem kogoś, kto działał w Polsce i robił coś odkrywczego, nowego, ciekawego, albo już pracował, albo krótko potem zaczynał pracować w Rakowie Częstochowa. Zacząłem przypisywać temu klubowi pewną misję. Rzeczy, które nie byłyby możliwe w Legii Warszawa czy Lechu Poznań, bo to po prostu za duże kluby, gdzieś powinny jednak być możliwe. Julian Nagelsmann nie powinien zaczynać pracy w Bundeslidze od Bayernu Monachium, ale dobrze, że było Hoffenheim, w którym mógł ją zacząć. Chelsea nie mogła zatrudnić Grahama Pottera na podstawie tego, co robił w Szwecji, ale dobrze, że mogło to zrobić Brighton (tak, wiem, że pomiędzy było jeszcze Swansea). Każdy kraj potrzebuje miejsc, w którym potencjalnie zdolni ludzie będą mogli pokazać, czy faktycznie tacy są. Raków zdradzał w tej kwestii potencjał.

Reklama

INKUBATOR DLA INNOWACYJNYCH

Cały czas mogło jednak się okazać, że takie myśli to bajki dla naiwniaków. Że tak naprawdę Świerczewski zatrudnił kiedyś Marka Papszuna z Legionovii, bo szukał trenera dla średniaka II ligi, a gdyby mógł sobie pozwolić na większe nazwisko, to by je wziął. Że teraz, szukając trenera dla mistrza Polski (pozwólcie, że tak przewinę film do przodu), skusi się na jakieś większe nazwisko, jak praktycznie każdy właściciel, który kiedykolwiek był na jego miejscu. Bo wtedy nie mógł, a teraz już by mógł. Być może nawet zminimalizowałby tym samym ryzyko. Ale jednocześnie, w momencie największego sukcesu, przekreśliłby wszystko, czym Raków był. Z rodzaju inkubatora dla innowacyjnie myślących ludzi polskiej piłki, zostałby po prostu kolejnym klubem, który ma bogatego właściciela, więc może sobie pozwolić na jakiegoś głośnego trenera, którego byle klub I-ligowy nie mógłby wziąć, bo nie byłoby go na to stać. Właśnie to było zresztą w całym tym procesie rekrutacyjnym najciekawsze. Nie było tak absurdalnego nazwiska, które można by co do zasady wykluczyć. A nawet kandydatura Artura Derbina, który nigdy nie pracował w Ekstraklasie, brzmiała bardziej wiarygodnie niż Czesława Michniewicza.

NIEZNANE SUFITY

Tak, Raków podjął ryzyko. W przypadku odejścia takiej postaci jak Papszun, każdy wybór byłby nim obarczony. Ale postawienie na trenera, który nigdy nie prowadził żadnego zespołu, jest naturalnie bardziej ryzykowne niż wybranie kogoś, kto już udowodnił, co potrafi. Świerczewski nie wie, jakim Szwarga będzie pierwszym trenerem. Mam zresztą wrażenie, że właśnie dlatego go wybrał. Nawet między wierszami to zasugerował. Gdyby wiedział, znałby też jego ograniczenia, słabości, mankamenty, sufity, których nigdy nie zdoła przebić. Stawiając na przygotowanego merytorycznie i zweryfikowanego dwoma latami codziennej pracy w wymagającym środowisku w klubie, ale jednak nowicjusza, naprawdę może mu powiedzieć: „sky is the limit”. Dostajesz mistrza Polski, najlepszych piłkarzy w kraju, fantastyczny sztab i cztery przeszkody w drodze do europejskich pucharów. Zawsze mówiłeś, że zrobiłbyś to lepiej niż Probierz, Smuda, czy Engel. No, to pokaż, co potrafisz.

DWIE DROGI RAKOWA

Raków miał w tym momencie dwie drogi: pomyśleć o sobie w perspektywie krótkoterminowej albo pomyśleć o własnej tożsamości. W tej pierwszej, w której horyzontem jest najbliższe lato, ewentualnie cały najbliższy sezon, Szwarga nie jest najlepszą opcją. Z jednej strony zna drużynę, założenia taktyczne, wnioski z poprzednich pucharowych przygód, co stanowi atut względem trenera zupełnie z zewnątrz, ale z drugiej w perspektywie dobrego przyszłego sezonu nie jest wartością dodaną. Każdy, nawet nie wiadomo jak zdolny i jak przygotowywany do nowej roli trener, musi gdzieś popełnić błędy. Najczęstszą do tego okazję ma, gdy trzeba grać co trzy dni, rotować składem, gdy nie ma możliwości przećwiczenia pewnych rzeczy na treningach. Szwarga wszystkie te błędy będzie popełniał w ważnych dla Rakowa meczach. W eliminacjach do pucharów. W Ekstraklasie. W Pucharze Polski. Być może jego błędy będą kosztowały zespół utratę szansy na grę w jakichś rozgrywkach. Być może wpłynie na odejście którejś czołowej postaci. Być może spowoduje straty nie do odrobienia. Być może trener mający za sobą 20 lat w zawodzie, w tym dziesięć w europejskich pucharach, tych błędów by nie popełnił. Postawienie na Johna Van Den Broma w sytuacji Lecha Poznań ze wszech miar się obroniło.

NIEPORÓWNYWALNE SYTUACJE

Ale sytuacja Lecha Poznań z lata 2022 jest nieporównywalna do sytuacji Rakowa Częstochowa z lata 2023. Z wielu powodów. Po pierwsze i najważniejsze, Lech to nie Raków, a Poznań to nie Częstochowa. Lech w każdym sezonie ma i będzie miał presję bycia jednym z największych klubów w Polsce. Zawsze będzie się od niego oczekiwać, przynajmniej w Wielkopolsce, gry o mistrzostwo, ogrywania Legii Warszawa, zdobywania Pucharu Polski, pokazania się w Europie. Taka jest budowana od lat tożsamość Lecha. Raków, zdobywając w tym roku mistrzostwo, kompletuje przebicie wszelkich szklanych sufitów, jakie istniały dla dowolnego przeciętnego klubu z dowolnego przeciętnego miasta w Polsce. Ale w jego tożsamości na razie nie ma, że musi być co roku najlepszy i co roku grać w europejskich pucharach. Jego kibice przeżywają od kilku lat piękny sen, ale jeszcze nie są na tyle zblazowani sukcesami, że po jednym gorszym sezonie będą chcieli wywieźć na taczkach całe otoczenie. Nie, nadal będą wdzięczni za to, co przeżyli.

TOŻSAMOŚĆ RAKOWA

Raków dopiero musi zbudować tożsamość. Pokazać, jakie znajdzie sobie miejsce na mapie czołówki polskiej piłki. Czy będzie chciał ściągać najlepszych piłkarzy z całej Polski, jak od lat próbowała robić Legia? Czy będzie chciał szkolić najlepiej w Polsce, jak od lat próbuje robić Lech? A może właśnie będzie chciał być miejscem, przez które na rynek będą mogły wejść ciekawe, nieoczywiste postaci z całego środowiska? Może będzie zasysał najciekawsze, ale jeszcze niezweryfikowane mózgi polskiej piłki? Może będzie chodził ścieżkami, po których, z racji większych rozmiarów, inni nie mogą chodzić? Może sprawi, że taki 20-letni następny Szwarga, Włodarek, Kondak, będzie marzył konkretnie o tym, by kiedyś jego taktyczny blog wpadł w oko komuś z Rakowa, bo ten klub wyrobi sobie markę inkubatora dla tego typu ludzi spoza środowiska? Dla mnie to nawet ciekawsza droga niż podporządkowanie wszystkich decyzji temu, żeby w lecie 2023 awansować do fazy grupowej jakiegoś europejskiego pucharu.

Reklama

SZWARGA A JANAS

Po drugie, w takich porównaniach zawsze najważniejsze jest, kim jest ten asystent, który miałby przejąć zespół po znanym trenerze. Skąd się w klubie wziął? I jakie ma cechy osobowości? Gdy Lech miał w klubie asystentów, których samodzielnie przygotowywał do prowadzenia zespołu, zwykle nie wahał się na nich stawiać i czasem nieźle na tym wychodził (faza grupowa Ligi Europy z Dariuszem Żurawiem, przyzwoite wicemistrzowskie sezony z Mariuszem Rumakiem). Poprzedniego lata mógł postawić na wiecznego asystenta, mającego osobowość wiecznego asystenta, który w klubie pojawił się, bo główny trener z jego tandemu też tam był. Prawdopodobnie słusznie zdecydował się na opcję zewnętrzną. Raków miał do dyspozycji asystenta, który przygotowywał się do roli do pierwszego trenera, ma osobowość sprawiającą, że nadaje się na pierwszego trenera, wszyscy w klubie wiedzieli, że wychowują przyszłego pierwszego trenera (jakiegoś klubu) i który znalazł się w Częstochowie, bo właściciel Rakowa lata temu upatrzył go sobie jako kandydata na pierwszego trenera. Trudno nawet mówić, że Raków przekazał drużynę asystentowi Marka Papszuna. Papszun nie zatrudniał asystentów, z którymi miło mu się spędza czas, tylko takich, którzy mogli go w czymś rozwinąć. Raków przekazał więc drużynę drugiemu trenerowi, który przez dwa lata przygotowywał się do roli pierwszego, podpatrując go. To zupełnie inna historia niż ta Lecha z Rafałem Janasem.

REWOLUCJA NA SZCZYTACH

Nie wiem, czy Dawid Szwarga awansuje do pucharów, udźwignie porównania do Papszuna, czy obroni mistrzostwo. Zbyt słabo go znam, by to wiedzieć. Wiem, że Raków, powierzając drużynę mistrza Polski 32-latkowi, który siedem lat temu wydał się właścicielowi ciekawą postacią, wysłał jasny sygnał, że wciąż zamierza iść swoją drogą. I wpuszcza na szczyty polskiej piłki ludzi, którzy zaczynali pracę w niej, z chęcią wysadzenia jej od środka. Na stronie Deductora do dziś wisi jego manifest programowy: „Powstał w odpowiedzi na potrzebę rewolucji w polskiej piłce. Spotykając się i debatując na temat piłki nożnej, doszliśmy do wniosku, że połączymy nasze doświadczenia i stworzymy projekt, który zmieni poziom dyskusji w Polsce o piłce nożnej.” Nic nie daje ku temu większych możliwości niż stanowisko trenera mistrza Polski.

Czytaj więcej o Dawidzie Szwardze:

Fot. 400mm.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

17 komentarzy

Loading...