Efekt nowej miotły w Ekstraklasie czasem działa, czasem nie. Vuković i Kuzera wyraźnie poprawili wyniki swoich zespołów, ale już taki gagatek jak Badia raczej wskoczył razem z Lechią na zjeżdżalnię i kieruje się nią do 1. ligi. A jak było w Radomiu? Cóż, póki co wystarczyło, że Constantin Galca nie jest Mariuszem Lewandowskim. Radomiak odżył mentalnie i w dość okrojonym składzie potrafił postawić się Lechowi.
A Lech z kolei zagrał taki mecz, że niemal wszystko robił na opak. Jak trzeba było podawać, to lechici oddawali strzały. Gdy lepszą opcją było spróbowanie strzału, to goście próbowali podawać. Jak kolega wybiegał na wolne pole, to dostawał piłkę za plecy, a gdy czekał na podanie do nogi, to musiał gonić za podaną przed niego futbolówką.
Trochę się już zdążyliśmy do tego przyzwyczaić, że ten zespół grający w czwartkowe wieczory znacznie odbiega od tego, który w następny weekend gra w Ekstraklasie. Ale wydawało nam się, że nawet zmęczony meczem we Florencji Kolejorz jest w stanie poradzić sobie z Radomiakiem, który na środku obrony był o krok od ustawienia tam Artura Gadowskiego i Kękę (nasz kolega redakcyjny Szymon Janczyk byłby pierwszy do wejścia z ławki).
Problem Lecha polegał jednak na tym, że musiał gonić wynik. A jak musisz gonić wynik, to musisz długo grać w ataku pozycyjnym, cierpliwie czekać na swoje szanse, mieć kreatorów gry w formie. Lechici z kolei byli bardzo narwani w budowaniu akcji (a na dodatek przegrywali każdą stykową piłkę), a ustawiony na kierownicy Sousa zagrał jeden z najgorszych swoich meczów po transferze do Polski. Mówiliśmy już, że Lech robił wszystko na odwrót? A, no tak, mówiliśmy.
A goście musieli gonić wynik, bo fantastycznie z rzutu wolnego przyłożył Rocha. Chyba wszystko wskazuje na to, że Radomiak latem wytransferuje kolejnego – po Mauridesu i Angielskim – napastnika. Chłop dzisiaj popisał się kapitalnym golem, w doliczonym czasie gry Cayarga okradł go z cudownej asysty, a jeszcze dołożył do tego mnóstwo wygranych pojedynków czy wymuszeń fauli przez stoperów Kolejorza. Bez wątpienia – bohater meczu, a znając życie – za kilka tygodni bohater jakiegoś transferu.
Spodziewaliśmy się, że Lech po tym straconym golu ruszy, przeprowadzi kilka szarż, zepchnie radomian do defensywy, ale było nieco inaczej: to Radomiak wygrywał sporo pojedynków w środku pola i wyraźnie zaprotestował przeciwko przechodzeniu do głębokiej defensywy. Obraz gry uległ zmianie dopiero jakoś po godzinie grania, gdy faktycznie wajcha została przesunięta w stronę zasypywania pola karnego gospodarzy większą liczbą wrzutek czy dograń. Przyzwoity mecz zagrał Velde – tym razem bez gola czy asysty, ale bez wątpienia był największą nadzieją kibiców z Poznania, że coś pozytywnego pod bramką Kobylaka jeszcze może się wykluć.
Powoli jednak mecz dogorywał, van den Brom dokonywał kolejnych zmian… A, zmiany! Lech zabrał do Radomia tylko sześciu rezerwowych, pięciu graczy z pola, trzech mogących biegać w linii pomocy lub wyżej. Z tego Amaral od dłuższego czasu jest na bocznicy, Kwekweskiri akurat daje radę, z kolei Ba Loua nie przynosi żadnych konkretów. I nawet dziś nie doliczymy mu asysty, choć to on mocno zachęcił Cestora do tego, by ten wyłożył piłkę Sobiechowi, który dał poznaniakom wyrównanie.
Remis, który najbardziej zadowala… No właśnie – kogo? Pewnie Pogoń Szczecin, która po tej kolejce jest przed Lechem i wskoczyła na podium. Wartę, która nadal może marzyć o dogonieniu Kolejorza. No i cały peleton ze plecami Radomiaka złożony ze Śląska, Korony czy Zagłębia.
No, może trener Galca jest zadowolony. Dzisiaj w tym wyraźnie przetrzebionym składzie mógł zobaczyć kilku zawodników z energią i werwą. Castaneda się naharował, Alves wypadł pozytywnie, Rocha zagrał świetnie, Abramowicz na swoim niezłym poziomie. Może to nie potencjał na zwycięski rajd do końca sezonu, ale to też nie tak, że w Radomiu zastał spaloną ziemię.
WIĘCEJ NA WESZŁO: