Reklama

Sztuczna inteligencja wyjaśnia – polska piłka i pytania “co by było, gdyby…”

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

23 kwietnia 2023, 10:31 • 9 min czytania 10 komentarzy

Łona rapował kiedyś o tym, że cały jego kraj jest zamknięty w “gdyby”. Kochamy gdybać, snuć alternatywne historie, rozważać opcje rezerwowe. Nie inaczej jest w futbolu. Ile razy zastanawialiście się – a co by było, gdyby Błaszczykowski trafił tego karnego z Portugalią? My postanowiliśmy iść w inną stronę, czyli w historie o alternatywnych transferach polskich piłkarzy. Lewandowski w Blackburn? Citko w Interze? Bereszyński w Benficę? To mogło się wydarzyć. Pomoże nam w wizualizacji tego wszystkiego rzecz jasna sztuczna inteligencja.

Sztuczna inteligencja wyjaśnia – polska piłka i pytania “co by było, gdyby…”

Jeśli jeszcze nie sprawdzaliście naszych tekstów o AI, wpływie sztucznej inteligencji na rzeczywistość sportową (i nie tylko), moralnych aspektach tej rewolucji technologicznej – serdecznie zapraszamy do nadrobienia. W tym miejscu po prostu chcemy się zabawić graficznymi możliwościami AI w kontekście sportu. Wiadomo, sztuczna inteligencja będzie zmieniać świat, a my z tego narzędzia robimy zabawkę do wkładania Lewandowskiego w koszulkę Blackburn. Duże dzieciaki, wiemy.

Ale zajmijmy się konkretami.

Maciej Szczęsny w Manchesterze United

Reklama

Mistrz Polski z czteroma różnymi klubami. Grał w europejskich pucharach. Miał opinię jednego z najlepszych polskich bramkarzy tamtego pokolenia. I wtedy na horyzoncie pojawił się temat Manchesteru United. “Czerwone Diabły” chciały przejść do konkretów, chciały zaoferować za Szczęsnego konkretne pieniądze, ale z Polski usłyszeli jasne i klarowne “nie, nie sprzedamy Szczęsnego.

– Gdy dowiedziałem się, że Manchester dobija się do Legii, a ta w ogóle nie odpowiada, to pojechałem do jednego z działaczy, włamałem się do gabinetu i zapytałem, dlaczego nie chce mnie puścić. Powiedział mi, że dostał jasną sugestię, iż taka gwiazda jak Szczęsny, warszawiak, niemal wychowanek Legii, ma zostać w klubie i w nim grać, bo to podnosi prestiż Legii – opowiadał Szczęsny w “Polska The Times”.

Nie ukrywał nigdy, że miał wówczas gigantyczny żal do władz klubu, które postawiły weto i nawet nie za bardzo próbowały logicznie uzasadnić mu tę odmowę. Malowała się przed nim perspektywa wielkiego transferu, a “Wojskowi” mówili “nie”, bo… nie. I basta.

– Może mi być przykro, że gdy byłem w doskonałej formie, kwiecie wieku i dostawałem propozycje z klubów zagranicznych, to wojskowo tępawa Legia nie umiała tego docenić. Wolano mnie zatrzymać, niż puścić do Manchesteru United i zarobić na tym duże pieniądze. O to mam żal i do klubu, i do tego, w jakich czasach przyszło mi sport uprawiać. Pytanie tylko, czy gdybym poszedł do Manchesteru United, to dałbym radę. Sądzę, że skoro Peter Schmeichel podołał, a był ich drugim wyborem, to i ja bym nie zawiódł – twierdził bramkarz na łamach “Przeglądu Sportowego”.

Z wielkiego transferu nic nie wyszło, a nam pozostało próbować wcisnąć Macieja Szczęsnego przez sztuczną inteligencję w koszulkę “Czerwonych Diabłów”. Z herbem były ciężary, twarz odwzorowana całkiem nieźle, ale dostrzegamy tutaj podobieństwo… nie, nie do syna Wojtka. Bardziej do Marc-Andre ter Stegena. Ale to jeszcze przed przeszczepem włosów u Niemca.

Reklama

Bartosz Bereszyński i niedoszły transfer do Benfiki

Niedokonany transfer, który w pewnym momencie był już właściwie memem. Pisaliśmy na Weszło wprost – transfer za chwilę zostanie dopięty, wszystko jest dogadane, Legia solidnie zarobi, Bereszyński podpisze pięcioletni kontrakt. I nagle – bum, fiasko, obrońca zostaje w Legii.

Wiele osób kpiło, że gdzie Bereś do Benfiki, że co to za bzdury, że może było zainteresowanie i to tylko tyle. Ale Krzysztof Stanowski po jakimś czasie dość obszernie opisał kulisy tej sprawy. Całość – TUTAJ. W dużym skrócie: połowa tego transferu miała zostać sfinansowana przez zewnętrzny fundusz, ale ze strony Benfiki pojawiła się opieszałość w płatnościach i przez to nic z tego ruchu nie wyszło.

Dopełnieniem szalonej rundy była propozycja z Benfiki Lizbona. Do transferu było bardzo blisko. Już decyzja o przeprowadzce do Warszawy była dla mnie bardzo trudna, po pół roku nagle okazało się, że jest propozycja z czołowego klubu z Europy. Transfer nie doszedł do skutku. Był moment, że żałowałem, ale świat się nie skończył. Wszystko przede mną – mówił później Bereszyński.

Później było kilka urazów, ostatecznie transfer do Sampdorii. Blisko 200 spotkań na poziomie Serie A, ostatnio wypożyczenie do Napoli i – wszystko na to wskazuje – medal za mistrzostwo Włoch. Z perspektywy czasu chyba aż tak strasznie tej Benfiki żałować nie musi, aczkolwiek zawsze możemy pogdybać. Może z Portugalii wybiłby się wcześniej i do jeszcze lepszego klubu?

Co do wizualizacji – idealnie nie jest, samego herbu bez kontekstu pewnie do Benfiki byśmy nie dopasowali, ale twarz i fryzura Bereszyńskiego już bliżej rzeczywistości.

Marek Citko w Interze

– Każdy chciał przeprowadzić ze mną wywiad. Przejście ulicą Piotrkowską zajmowało mi kilkadziesiąt minut, bo kibice polowali na autograf, a ja nie potrafiłem odmówić. Na salę kinową wchodziłem dopiero wtedy, gdy gasło światło. Jedzenie brałem na wynos, bo gdy siadałem w restauracji, co chwilę podchodzili ludzie – opowiadał Citko w “Przeglądzie Sportowym”.

Citkomania była prawdopodobnie niepowtarzalnym już zjawiskiem dotyczącym piłkarza z Ekstraklasy. Doprawdy nie mamy pojęcia co musiałoby się stać, byśmy znów oglądali takie sceny, gdzie zawodnik jest traktowany niczym członek Beatlesów. Zasypywano go listami, zwierzali mu się obcy ludzie, był młody, piłkarskim papieżem. Zainteresowania nie kryły też zagraniczne kluby, które chciały go wykupić z Widzewa. Najbliżej było Blackburn, ale z Anglikami łączymy już innego piłkarza w naszej zabawie, więc zwróciliśmy uwagę na inne propozycje. A tam był Milan, Arsenal, Bayer, Liverpool, no i Inter. To właśnie o wirtualne wytransferowanie go do Mediolanu poprosiliśmy AI.

Ostatecznie to chyba najbardziej niedopowiedziana historia ostatnich 30 lat w polskiej piłce. Co by było, gdyby wtedy Citko wyfrunął z Polski? Bo później były kontuzje, były poważne problemy ze ścięgnem Achillesa. A dalej kluby wyraźnie słabsze od Interu czy Liverpoolu, takie jak Hapoel Beer Szewa, FC Aarau czy Yverdon Sport.

Jak z Citko w Interze poradziła sobie AI? Cóż, fryzura do poprawy, to zdecydowanie. Rysy twarzy już bardziej przypominające bohatera Citkomanii. Jeśli mamy szukać skojarzeń: wygląda na tej symulacji trochę jak połączenie młodego Marka z Sidem z “Epoki Lodowcowej” oraz z Siergiejem Kriwcem.

Gdyby nie wulkan, czyli Lewandowski w Blackburn

Na początku 2010 roku odejście Roberta Lewandowskiego z Lecha Poznań było już właściwie przesądzone. Temat grzały włoskie kluby, do drzwi Kolejorza pukali Niemcy, ale i kluby z wschodu. Do porozumienia z lechitami doszło jednak Blackburn Rovers. Na stole pojawiły się trzy miliony funtów oraz kolejny milion w bonusach przekonał prezesa Lecha do zaakceptowania oferty. Piłka leżała po stronie Lewandowskiego, który miał polecieć do Anglii i obejrzeć klubowe obiekty. – Rozmowy z Lechem przebiegły zgodnie z planem, później zaproponowaliśmy Lewandowskiego dołączenie do drużyny – wspominał na łamach Sky Sports dyrektor sportowy Martin Glover.

W połowie kwietnia napastnik Lecha miał wsiąść w samolot i dotrzeć na stadion Blackburn. Ale weto postawił wulkan Eyjafjallajokull. Wybuch islandzkiego wulkanu przysłonił dymem znaczne tereny, co uniemożliwiło Lewandowskiemu wylot do prawdopodobnie nowego klubu. Za każdym razem, gdy go widzę, przypominam sobie o tamtym transferze, który nie doszedł do skutku – mówił później Sam Allardyce, trener Blackburn. Sam Lewandowski też nie krył, że taka sytuacja miała miejsce i na przeszkodzie do dopięcia transferu do Anglii stanął wulkaniczny pył.

Kilka miesięcy później Polak związał się jednak z Borussią Dortmund, a całą resztę tej historii doskonale znacie.

AI z umieszczeniem Lewandowskiego w Blackburn poradziła sobie nieźle, chociaż… Też macie wrażenie, że Lewy przypomina tutaj Fabiana Piaseckiego?

Artur Boruc w Milanie

Występy Boruca naprzeciw Milanu to jedne z najlepszych polskich występów w Lidze Mistrzów. Co on wtedy wyczyniał… Szerzej pisaliśmy o tym TUTAJ. Wtedy też Polak wpadł w oko szefom mediolańczyków, bo klub szukał bramkarza, który mógłby zastąpić Didę.

Brazylijczyk miał odejść, a Boruc przejąć bluzę z numerem jeden i wyprzedzić w hierarchii Abbiattiego, Storariego czy Kalaca. Ostatecznie jednak puzzle nie wskoczyły na swoje miejsce – Dida nie chciał opuszczać Milanu, a i sam Boruc niespecjalnie spieszył się do Włoch.

– Po doświadczeniach z różnymi agentami sam sobie byłem menedżerem. Nie chciałem nikogo, kto by mi mieszał w głowie. Może moja próżność wzięła górę. Nie wiedziałem, co robić, gdy pojawiały się oferty. Zostawiałem to klubowi, który negocjował kwotę – mówił bramkarz w “Radiu dla Ciebie”.

To jedna z tych historii, których możemy żałować z perspektywy kibica. Biorąc pod uwagę to, co Boruc wyczyniał rok później na Euro 2008, możemy się spodziewać, że w Milanie też by to wszystko dźwignął. A mamy takie poczucie, że Borucowi w karierze brakowało tylko takiego naprawdę mega-klubu.

Co z grafiką? Nieźle wyszło, może nawet najlepiej ze wszystkich.

Jakub Kosecki nie w KTS-ie, a w Liverpoolu

Ostatnio Kuba Kosecki obwieścił światu, że wystarczyłoby, że dostałby teraz pół roku w Legii czy Pogoni, a byłby czołowym skrzydłowym Ekstraklasy. Wypada się zatem cieszyć, że gra w naszym KTS-ie Weszło i ciągnie tam wózek. Ale jeśli jesteśmy w temacie stawiania hipotez niemożliwych do weryfikacji: ciekawe co by było z Koseckim, gdyby trafił do Liverpoolu?

Tutaj musimy zaufać na słowo Kubie, który – jak sam twierdzi – był obserwowany przed “The Reds”. – Liverpool mnie chciał, przyjechali na mecz z New Saints. Było: albo ja, albo Sterling – mówił w Foottrucku.

Problem polega na tym, że Legia z New Saints grała latem w 2013 roku. Sterling już wówczas był piłkarzem “The Reds”. Mało tego – zagrał już nawet rok wcześniej w angielskiej kadrze. Więc nie bardzo rozumiemy to, dlaczego Liverpool miałby wtedy rozważać pozbycie się Sterlinga, a wykupienie Koseckiego. Swoją drogą to też dobra rozkmina pod temat – co by było, gdyby Sterling trafił do Legii, później grał w Śląsku czy Cracovii. Wypada po prostu kupić konwencję “coś tam świta, coś tam się łączy, ale generalnie brakuje w tym spójności” i zobaczyć – jak Kuba wyglądałby w Liverpoolu według AI. A tutaj sztuczna inteligencja naprawdę się spisała.

***

Dobra, ale czas też pobawić się grafikami typowo pod konwencję “co by było, gdyby…”. Wiemy, że polski futbol zostawia sporo niedopowiedzeń, stawia przed nami alternatywne scenariusze. Dlatego uznaliśmy, że trzeba zmusić Midjourney do większego myślenia.

Na początek – co by było, gdyby menadżerem Jakuba Modera był Mariusz Piekarski:

Co by było, gdyby Jakub Błaszczykowski nie uratował Wisły Kraków przed upadkiem, ale przyszedł do niej po degradacji do IV ligi i tam próbował ją wciągać do Ekstraklasy, rok 2030.

Dobra, idziemy dalej. Rok 2037, Korona znów w potrzebie – co by było, gdyby Leszek Ojrzyński za te czternaście lat po raz kolejny wziął się za prowadzenie kieleckiej drużyny.

Wyszło naprawdę nieźle. To teraz skręt w stronę dziennikarstwa sportowego – co by było, gdyby Michał Pol nie był “łysym kudłatym”, a od zawsze miał bujne afro:

Okej. W 2016 roku pojawiły się doniesienia o tym, że Miroslav Klose chciałby skończyć swoją karierę w Polsce i preferowanym przez niego kierunkiem była Legia Warszawa. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale jak to by wyglądało, gdyby Klose jednak wylądował w Legii?

No i na koniec finałowy boss “co by było, gdyby…” polskiego futbolu. Święty Graal alternatywnej historii polskiej piłki. Czyli Błaszczykowski jednak trafia rzut karny z Portugalią, Portugalczycy w rozpaczy, skrzydłowy kadry w euforii.

Widzicie, że nawet AI nie jest sobie w stanie dobrze tego zwizualizować, więc chyba tak już musiało po prostu być i snucie wizji “przechodzimy Portugalię, później mamy podmęczoną Walię, a w finale to już wszystko się może zdarzyć” nie ma sensu.

WIĘCEJ O SZTUCZNEJ INTELIGENCJI:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Piłka nożna

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

10 komentarzy

Loading...