Raków wciąż ma wszystko w swoich rękach, nadal jest absolutnym faworytem do mistrzostwa Polski, nadal też pozostaje w grze o Puchar Polski, który w ostatnich latach należy do niego. Jednak za darmo nikt częstochowianom niczego nie da, o czym ci przekonali się ostatnio w Warszawie.
W optymistycznym wariancie można założyć, że porażka z Legią wręcz przyda się ekipie Marka Papszuna – coś na wzór zimnego prysznica. Miało się bowiem wrażenie, iż Raków pojechał do stolicy jak gdyby nigdy nic, w ogóle nieprzejęty, z kim zaraz przyjdzie mu się zmierzyć. Z jednej strony to dobre podejście, budujące własną wartość, z drugiej: to też niebezpieczny balans zbyt blisko wielkiej pewności siebie.
Dla Legii to było bardzo ważne spotkanie, kluczowe, dla Rakowa – kolejny dzień w biurze. No i wygrało to pierwsze podejście, częstochowianie wysypali się choćby na decyzjach Papszuna, który uznał, że w Warszawie da się wygrać nawet z Musiolikiem na szpicy. Raczej się jednak nie da, to nie gra komputerowa, gdzie można upokorzyć kolegę i śmigać na przykład bramkarzem w ataku.
Górnik Łęczna – Raków. W Częstochowie potrafią przegrać w ostatniej chwili
W innej wersji – tej pesymistycznej dla Medalików – można się zastanowić, czy Raków znów nie ma ochoty wywrócić się kawałek przed metą. Ma w tym przecież doświadczenie. Rok temu dał się wyprzedzić Lechowi, mimo że miał wszystkie karty w swoich rękach. A jeszcze ostatniego lata podarował awans Slavii do fazy grupowej Ligi Konferencji, mimo że jechał na rewanż z przewagą, a w tym rewanżu notował słupek i pudło na pustą bramkę.
Czyli: da się. Zresztą nie takie zespoły jak Raków traciły impet i przewagę, zdecydowanie bardziej doświadczone ekipy (i tak samo bardziej doświadczeni trenerzy), potrafili się zapisać na kartach historii i wypuszczać, wydawałoby się, oczywiste triumfy. Kiedyś Ancelotti nie zrobił mistrzostwa z Juventusem, mając pięć punktów przewagi na trzy kolejki przed końcem. No, wszystko już było.
Tyle że obrońcy Rakowa słusznie mogliby zauważyć, że ekipa Papszuna wręcz nie potrafi przegrać dwóch meczów z rzędu. Ostatni taki przypadek notuje się na początek 2021 roku. A inna kombinacja, to jest brak zwycięstwa w dwóch meczach z rzędu? Maj 2022 roku. Trochę czasu więc minęło, Raków nabrał doświadczenia. Jak wszyscy myśleli, że Śląsk może ich ukąsić po bolesnej wpadce w Pradze, to wkurzony Raków rozjechał wrocławian na ich obiekcie 4:1.
Górnik Łęczna – Raków. Ewentualna porażka będzie sensacją
Ciekawe więc, czy paradoksalnie Górnik Łęczna nie będzie miał trudniej niż KKS Kalisz, który spotkał się z rozpromienioną Legią i naprawdę napsuł jej krwi, nikt nie mógłby mieć pretensji wczoraj o co najmniej dogrywkę. Niemniej: Raków, by wrócić na zwycięskie tory, musi nieco odbić od rutyny „gdzie nie pojedziemy, to i tak wygramy”, tylko znów być przygotowany na 100%.
Górnika nie ma co lekceważyć, skoro Legia mogła się męczyć z drugoligowcem, to tym bardziej zespół z pierwszej ligi ma prawo się postawić. Zespół z Lubelszczyzny przyzwoicie wszedł w rundę, albo inaczej: po skomplikowanym początku ustabilizował formę i od czterech spotkań jest bez porażki. Nie ma co oczekiwać fajerwerków, Górnik gra w systemie zero-jedynkowym (1:1, 1:0, 0:0, 1:0), więc trzeba pomyśleć, jak sforsować ich defensywę. Dwóch ekstraklasowiczów już z nimi poległo – Korona i Piast.
O ile porażka z Legią mogła być trochę wkalkulowana w koszta, bo w lidze Raków wciąż ma sporą przewagę, o tyle porażka z Górnikiem byłaby sensacją i poważnym tematem w dyskusji, czy częstochowianie znów chcą czegoś nie dowieźć.
Na dziś jednak Raków to faworyt do dubletu. Tyle że trzeba to przez jeszcze dwa miesiące potwierdzać na boisku.
CZYTAJ WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:
- Legia w finale Pucharu Polski, ale to KKS Kalisz zasłużył na brawa
- Legia w gazie, zatem wypada nie wjechać w drzewo
Fot. Newspix