W zapowiedzi przedmeczowej zastanawialiśmy się, czy Raków na porażkę z Legią zareaguje “pozitiwnie”, jak mawia Henryk Kasperczak, czy też straci pewność siebie i będzie się męczył, a może wręcz pozwoli Górnikowi na sensację. No i sprawy miały się tak: trochę się faktycznie męczył, szczególnie w pierwszej połowie, na najwyższe obroty nie wskoczył, ale jednak zasłużenie zameldował się w finale Pucharu Polski.
Papszun nie kombinował i wpuścił na boisko mocny skład. No, może zastanawiał Berggren w środku pola i nowy nabytek Joao Carlos na lewym wahadle, gdzie spodziewaliśmy się Jeana Carlosa. Chłopaka wrzucono na głęboką wodę, skoro to półfinał – no bo przecież nie było tak, że komentujący ten mecz Lach z uporem maniaka przedrzeźniał imię dobrze znanego Jeana, który zwiedził w Polsce już trzy kluby, więc trzeba żyć pod głazem, by go nie kojarzyć? Na pewno nie, w końcu Polsat słynie z kapitalnej kadry komentatorskiej.
Ech… Mamy wrażenie, że największą karą dla kibiców klubów spadających z Ekstraklasy nie jest sam spadek, ale konieczność oglądania pierwszej ligi na Polsacie.
Górnik Łęczna – Raków 0:1. Goście lepsi po przerwie
Niemniej wracając – było widać, kto walczy o mistrzostwo, kto jest prowadzony przez jednego trenera od wielu lat, a kto siedzi w środku tabeli zaplecza i dopiero co zmienił szkoleniowca. Raków przeważał, miał piłkę zdecydowanie częściej, zmuszał przeciwnika do biegania, ale mimo wszystko przed przerwą brakowało w tym błysku. Elementu zaskoczenia, przyspieszenia. Owszem, jakaś bramka i tak powinna paść, skoro choćby Tudor kropnął w poprzeczkę, ale jednak od Rakowa dało się oczekiwać więcej.
A ponadto Górnik też w pierwszej części gry prezentował się przyzwoicie. Bronił mądrze i bez wielkich dziur. W środku pola – gdy już miał futbolówkę – nie panikował, potrafił zagrać pod faul. Zagrażał też bramce Trelowskiego, w jednej akcji kopiąc w okolice prostokąta aż trzykrotnie. Dość powiedzieć, że przed zmianą połów to gospodarze oddali więcej celnych strzałów. Jednak zaskoczenie.
Co się zaś zmieniło po przerwie? Po pierwsze wszedł Koczerhin za Berggrena, po prostu lepszy piłkarz, przyspieszający grę. Po drugie to, co paręnaście minut wcześniej dało się nazwać „spokojem Górnika” przerodziło się w „niemoc Górnika”. Gdy już dostali gola na 0:1 nie byli w stanie nic zrobić, bardzo rzadko potrafili się doprosić o piłkę, a kiedy już ją mieli, to jednocześnie brakowało pomysłu co dalej. Błędy, niedokładności, zmęczenie – wszystko się namnażało. Raków rósł, Górnik malał, mogliby grać tam przez kolejną dobę, ekipa Mamrota na nic by nie wpadła.
Górnik Łęczna – Raków 0:1. Trzeci finał częstochowian
A jak padła zwycięska bramka dla częstochowian? Joao, kur…, Jean Carlos dostał piłkę na skraju pola karnego i miał masę miejsca. Mógł dryblować, mógł podawać, przeciwnik stał i patrzył, zastanawiając się chyba, jak ten chłop ma naprawdę na imię. Carlos wybrał podanie do Nowaka i ten też nie napotkał oporu – przyjął, strzelił, gol.
Panowie z Łęcznej – piąty metr! Tak się przecież nie gra. Trudno się dziwić, że Raków podobnej okazji nie zmarnował.
Legia wygrała 1:0, Raków też wygrał 1:0. Widać, że jednych i drugich sporo kosztowało spotkanie w Warszawie, bo widzieliśmy już ich lepsze odsłony, aczkolwiek Raków stawiamy w tym korespondencyjnym starciu półkę wyżej. Nie było większych obaw, że pójdą dalej, czego w paru momentach nie można powiedzieć o Legii.
Natomiast na szczęście nie musimy się ograniczać do korespondencji, bo 2 maja zobaczymy Legię i Raków na Narodowym. Tak po prostu: fajnie, że akurat te ekipy zagrają w tym sezonie jeszcze jedno spotkanie ze sobą. Będzie to trzeci finał z rzędu częstochowskiego klubu. Przypomnijmy, że dwa poprzednie były wygrane.
GÓRNIK ŁĘCZNA – RAKÓW CZĘSTOCHOWA 0:1
Nowak 47′
CZYTAJ WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:
Fot. Newspix