Reklama

Lublinianka jako symbol miasta przeklętego piłkarsko

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

04 kwietnia 2023, 09:22 • 14 min czytania 72 komentarzy

Kiedy Zbigniew Boniek jeszcze rządził w Polskim Związku Piłki Nożnej, przyjechał na obiekt Lublinianki, porozglądał się, powspominał, pouśmiechał, a na koniec skrzywił się z troską: „Nic się tu nie zmieniło”. I zaraz dodał całkiem szczerze: „Dobra, zmieniło się, ale na gorsze”. Lublinianka szczyci się stuletnią historią, a sensem jej całego istnienia jest coraz bardziej rozpaczliwe i desperackie odkładanie nieuchronnego końca. Ma czterysta tysięcy złotych długów i na trzecioligowych boiskach nawet nie próbuje wygrywać. To wręcz musi skończyć się katastrofą. 

Lublinianka jako symbol miasta przeklętego piłkarsko

Zmierzcha. Aleja Jana Długosza w Lublinie. Ogród Saski. Oddział Comarchu. Dwa identyczne bloki w nowoczesnym budownictwie. Szarobury dwupiętrowy budynek. Pusty parking. Czarne ogrodzenie, zamknięta brama, otwarta furtka, przed nią stoi Tomasz Brzyski w dresie Lublinianki. Przebiera z nogi na nogę. Kręci głową. 

– Dwie minuty spóźnienia.

Będą karne pompki?

– Powinny, ale nie traćmy czasu, bo tu aż nie wypada.  

Reklama

Tomasz Brzyski. Jakąś dekadę temu całkiem istotna postać ekstraklasowego uniwersum. Autor jednego z najbardziej kultowych „centrostrzałów” rodzimego futbolu. Były piłkarz Polonii czy Legii. Siedmiokrotny reprezentant Polski. Aktualnie zaś facet, który za wszelką cenę próbuje wskrzesić upadającą Lubliniankę.

Pan piękny

Budynek zipie starością. Korytarze przywodzą na myśl zamierzchłe czasy. Siadamy w gabinecie niemal wyjętym z nieistniejącego katalogu pt. „Tak już nie projektuje się pomieszczeń”. Krzesła i biurko zawalone klamotami. Walające się piłki. Upchane zgrzewki wody. Obklejona tablica korkowa. Trzeba uwinąć się w kwadrans, bo trwa już jakieś spotkanie biznesowe, a zaraz zaczyna się jeszcze trening. Przychodzi mi na myśl najprostsze pytanie.

Ile nazwisk jest na czarnej liście grabarzy Lublinianki?

Na czarnej liście jest tylko i wyłącznie Patryk Al-Swaiti. Do niego mamy największy żal. Za jego rządów się posypało. Robił wszystko, żeby długi narastały. Zapewniał nas, że nic się nie dzieje, że to są tylko lekkie zawirowania finansowe, a wokół wszystko się waliło i paliło.

Nabraliście się na ładny uśmiech.

Miał coś w sobie. Taki urok osobisty. Łatwo było mu zaufać. Narobił jednak długów po pachy i zostawił klub w fatalnym położeniu. 

Reklama

Patryk Al-Swaiti wziął się znikąd. Młoda twarz. Śniada cera. Kruczoczarne włosy. Rozpoczęta psychologia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ukończone zarządzanie i inżynieria produkcji na Politechnice Lubelskiej. Dorobione studia na uniwersytecie piłkarskim UCFB Wembley w Londynie. Epizod w akademii Lecha Poznań. Deklaracja „zarządzania kilkoma firmami” w Polsce i Anglii.

W Lubliniance zjawił się jako reprezentant interesów niejakiego Igora Krawczyka, potencjalnego nowego właściciela, kiedy Krzysztof Gil, ówczesny właściciel klubu, zmęczył się prowadzeniem niezbyt perspektywicznego piłkarskiego biznesu i jałowym trwaniem w IV lidze.

Stał się głosem lepszego jutra.

Zapowiadał otwarcie worka z pieniędzmi.

Wszystko to już jako nowy prezes.

Al-Swaiti rozgościł się w budynku klubowym Lublinianki. Krawczyk namaścił go na swoją prawą rękę i człowieka odpowiedzialnego za cały projekt, więc ten śmiało rzucił, że odważne ruchy na rynku transferowym i rychły awans na trzecioligowe boiska to dopiero początek nadchodzącej wielkości tego uśpionego klubu.

Adrian Mańko, rzecznik Stowarzyszenia Kibiców Lublinianki: – Końcówka kadencji prezesa Gila to był marazm. Nic się nie działo. Żadnych emocji. Sto osób na trybunach. Nuda w środku czwartoligowej stawki. Ani walki o awans, ani nawet bitki o utrzymanie. Wałkowanie tych samych scenariuszy. Nie było to specjalnie interesujące. A tu nagle sporo się działo. Kibice uwierzyli, że dzieje się coś dużego. Wielu fanów wróciło na stadion. Wszystko się napędzało. Ironia losu, że chwilę później tęskniliśmy już za dawnym marazmem…

Kto tu nakradł?

Lublinianka awansowała do III ligi. Miała to zrobić w ciągu dwóch sezonów, dokonała tego w ciągu roku. W międzyczasie Mańko przeprowadził dwa duże wywiady ze złotoustym prezesem o ambitnych planach na wielkość klubu, ale też napisał demaskujący tekst „Lublinianka: nabici w butelkę”. Bo szybko okazało się, że wszystko to było paskudną ściemą.

Adrian Mańko: – Kulturalny. Elokwentny. Dobrze ubrany. Sprawiał wrażenie faceta młodego, ale na poziomie, z wizją i pomysłami. Opowiadał, że zaplecze finansowe właściciela Krawczyka jest dużo, ale to dużo większe niż faktycznie się później okazało. Wymyślał, że mają niby jakiegoś inwestora, który chciał kupić Śląsk Wrocław, ale nie wypaliło, bo nie po drodze mu było z kibicami, więc pieniądze zabezpieczone są na dziesięć lat do przodu. Okazało się, że było zupełnie inaczej. Kapitalnie nawijał makaron na uszy. Ludzie go kupowali, aż zaczęły się zaległości w wypłatach dla piłkarzy. 

Tomasz Brzyski: – Przyjechał do mnie do domu i przekonywał, że mają finanse na dwa lata. Tworzył długofalowe plany na budowę drużyny i awanse. Uwierzyliśmy, bo na początku wszystko szło nawet w dobrym kierunku. Dwie czy trzy pensje zapłacili. A później dramat. Zawodników może jeszcze finansowali, ale zaległości wobec trenera szły już w miesiącach – pół roku, ponad pół roku, tak się nie dało.

Adrian Mańko: – Wszystkich oszukał. Czym zawinił? Przekrętami finansowymi. Wyprowadził z klubu kwotę około stu dwudziestu tysięcy złotych. Wypłacał kasę z karty klubowej, do której miał dostęp. Bez żadnych faktur. Bez żadnych paragonów. Nie wiem, ile było w tym wszystkim roli właściciela. Nie wiem, czy ten do końca wiedział, jaka jest sytuacja. Kolegowali się. Krawczyk twierdzi, że Al-Swaiti go zwodził. Podobno opowiadał, że wszystko jest pod kontrolą. Prawdę znają tylko obaj panowie. Faktem jest, że klubowe pieniądze magicznie znikały. Gdy zaś sprawa wyszła na jaw, nowi właściciele złożyli do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Nikt nad niczym nie panował. Nikt nie prowadził księgowości. Nikt nie odbierał listów. Nagromadziło się wierzycieli. Długi rosły. Drużyna nie otrzymywała pensji. Piłkarze Lublinianki wyszli na murawę jednego ze spotkań z transparentem: „Awans? Tak! Kasa? Brak!”. Trener Robert Chmura narzekał, że problemem nie są tylko kilkumiesięczne zaległości w wypłatach, ale przede wszystkim brak widoków na jakąkolwiek poprawę takiego stanu rzeczy. Igor Krawczyk załamał się po zaledwie kilkudniowym przedzieraniu się przez burdel pozostawiony przez Patryka Al-Swaitiego i niedługo później zdecydował się oddać swoje udziały w Lubliniance. Zdezerterował.

Gasnące światła

Dług Lublinianki wynosi czterysta tysięcy złotych. Patryk Al-Swaiti przekonywał, że dwadzieścia razy mniej. Wieść gminna niesie, że można go spotkać na lubelskich Orlikach. Kopie sobie beztrosko, jakby nigdy nic się nie stało, kłamstwa nie miały niszczycielskiej siły, a niespełniona obietnice niemal nie zrujnowały stuletniej historii klubu. Cóż, są też i tacy ludzie.

Lublinianka ledwo dycha. Niedługo spadnie z III ligi. Ratuje ją cały szereg ludzi dobrej woli. Udziałowcy Konrad Posłajko i Rafał Białek. Prezes Andrzej Posłajko. No i Tomasz Brzyski jako członek zarządu i drugi trener. Siłują się i siłują, ale całe egzystencja klubu opiera się na odkładaniu momentu, w którym trzeba będzie zgasić światła.

Taka prawda.

W 2022 roku rządziło aż trzech prezesów. W samym 2023 roku zatrudniano aż trzech trenerów. Robert Chmura odszedł do innego klubu z III ligi, bo jest zbyt poważnym człowiekiem, żeby godzić się na wolontariat i coraz bardziej upokarzające tonięcie. Mirosław Kosowski, niegdyś choćby asystent Janusza Niedźwiedzia, ewakuował się na dzień przed startem rundy wiosennej, bo zależało mu na zatrudnieniu niemałej grupy piłkarzy za sumaryczny koszt trzydziestu pięciu tysięcy złotych i podjęciu próby uchronienia się przed degradacją do IV ligi.

Tomasz Brzyski: – Odszedł niespodziewanie. Zgodził się pracować za darmo. Organizował castingi. Przyszło chyba z pięćdziesięciu chłopaków. Dla mnie żaden się nie nadawał. Może ktoś obiecał mu transfery, ale zawsze uważałem, że żadne wzmocnienia nie pomogą naprędce kleconej drużynie w walce o utrzymanie. Problem miałoby nawet piętnastu gości z Ekstraklasy. Tylko rosłoby zadłużenie. Bezsens.

Nie było sporu, ale nie było też zgody.

Drużyna ma opierać się na nieopierzonych i niedoświadczonych wychowankach, których obecność w składzie ma przynieść zwycięstwo w klasyfikacji Pro Junior System. Pierwsze miejsce w tym rankingu to nagroda rzędu czterystu tysięcy złotych. Przy spadku: dwustu tysięcy złotych.

Młodzi piłkarze mają grać za darmo.

Najpewniej nie wygrają żadnego meczu w rundzie wiosennej.

I spadną z ligi.

Na smutne oczy

Kiczowato żółty głośnik i zardzewiały walec do pielęgnacji murawy. Oto pamiątki po czasach, w których stadion przy ulicy Stanisława Leszczyńskiego mienił się ważnym punktem na piłkarskiej mapie Polski. Na przystojnego i fenomenalnego Włodzimierza Lubańskiego przyszło kiedyś trzydzieści tysięcy osób. W seniorskiej piłce debiutował tu Zbigniew Boniek, którego Zawisza Bydgoszcz dostał srogie od Lublinianki. Kazimierz Górski wprowadził zaś Dumę Lublina do II ligi, w której Zielono-Biało-Czerwoni spędzili jedenaście sezonów. Dawne czasy.

Było.

Minęło.

Cała współczesna historia Lublinianki to rozpaczliwa walka o byt. Ot, 2011 rok. Skraj upadku. Z inwestowania wycofuje się norweska grupa kapitałowa, która na początku wieku przejęła rządy od wojska i żenująco długo roztaczała wspaniałe wizje, których urojonym finałem miał być awans do Ekstraklasy. Skandynawowie obiecywali deszcz pieniędzy, infrastrukturę treningową, wysokie pensje, nowe biura, pielęgnowanie tradycji, odbudowanie marki, a nawet nowy stadion za sto milionów dolarów. Nic z tego nie wyszło. Pod płaszczykiem tych fantasmagorii kryły się bowiem deweloperskie zakusy na wykorzystanie dziewięciu hektarów ziemi w samym środku miasta. Usunięto ich, gdy przestali opłacać dzierżawę, płacić podatki od nieruchomości i łożyć na klub.

Długi przekraczały cztery miliony złotych. Władzę przejął Krzysztof Gil, który kierował niewielką firmą z branży ogrzewania-klimatyzacji-wentylacji, a po godzinach zaglądał na boiska usytuowanego nieopodal klubu Wieniawa. Do akcji ratowniczej zaangażował się też Grzegorz Dębiec, prezes Spółki PHUT Transhurt i właściciel galerii handlowej Olimp. Razem zaprzęgli do współpracy cały szereg poważnych lokalnych biznesmenów, a Lublinianka została pierwszym polskim klubem piłkarskim o statusie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Prezes Gil opowie potem, że zastali „obraz bidy z nędzą”. „Wysypisko śmieci”. „Rozwalające się trybuny”. „Szczury, myszy i pająki biegające po szatni”. „Brak ciepłej wody i pieniędzy na wapno do namalowania linii”. „Wszystko się waliło i zapadało”. Przez następną dekadę klub będzie wychodził na prostą. Problemów będzie mnóstwo, jeszcze więcej smutków i narzekań rodem z katalogu smutków i narzekań wszelkiego rodzaju prowincjonalnego futbolu w tym kraju, aż nadejdzie kolejna apokalipsa.

Apokalipsa.

To sam jej środek.

Od niecałego roku upadek Lublinianki to temat każdej minuty, każdej godziny, każdego dnia, każdego tygodnia, każdego miesiąca. Wewnątrzklubowy ton jest niemal błagalny: „pomóżcie”. Ktokolwiek. Jakkolwiek. Po prostu: pomóżcie. Tomasz Brzyski siedzi ze mną w tym malutkim gabinecie. Oczy ma jakieś takie smutne. 

Czy jesteś gwarantem tego, że Lublinianka nie upadnie?

Nie mogę zagwarantować, że Lublinianka nie upadnie. Będę robił wszystko, żeby nie upadła. Dlatego tu zostałem. Dlatego przyciągam byłych zawodników, którzy wychowali się na Wieniawie i grali w Lubliniance, żebyśmy chociaż spróbowali uratować ten klub. Dałem sobie czas do czerwca. Uda się, jeśli znajdą się sponsorzy i inwestorzy, którzy spłacą długi po poprzednich właścicielach i prezesach.

Co tobą kieruje? Co właściwie z tego masz?

W pewnym momencie chciałem już zakończyć granie. Nie chciało mi się w to bawić. Za dużo kosztowało mnie to zdrowia i nerwów. Dałem sobie jednak jeszcze czas, żeby pomóc Lubliniance wyjść na prostą. Planem jest odratowanie tego klubu. Od początku wiadomo było, że jest źle. Mówili, że nie będzie Lublinianki. Że Lublinianka ma upaść. Że Lublinianka zacznie do A-klasy. Chcieliśmy dać sobie szansę. Zebrać drużynę. I walczyć. 

Wychowałem się tu. Ten klub dużo mi dał. Każdy wie, gdzie grałem, co zdobyłem w piłce. Jakby nie ten klub, pewnie tego bym nie miał. Chcę, żeby Lublinianka grała wyżej. Zasługuje na przynajmniej tę III ligę. I to stabilnie. Doszli jednak do władzy ludzie, którzy nie mieli pojęcia ani o piłce, ani o zarzadzaniu klubem. Wyszło jak wyszło. W rok rozwalili ten klub. Tam, gdzie są długi, tam są problemy. Zadeklarowałem, że pomogę z tych długów wyjść.

Czym zajmujesz się w ciągu dnia?

Mam swoje biznesy.

To może ten stres nie jest warty zachodu.

Ostatnie półtora roku kosztowało mnie dużo zdrowia. Stresuję się. Nie ukrywam. Nie zaprzeczam. Nawet żona mówiła mi, żebym dał sobie spokój. Niepotrzebnie przenosiłem emocje do domu. Zauważyła to. Tak, jest stres, dużo stresu, ale ja lubię stres. Grałem w dużo większych klubach. I ten stres był dużo większy. Może to właśnie sprawiło, że zostałem.

Masz jakieś marzenie związane z Lublinianką?

Czy zakładamy spadek? Zakładamy! Czy dwieście tysięcy złotych pomoże spłacić długi? Długi są większe, ale część da się spłacić. Marzenie? Cóż, moim marzeniem jest to, żeby Lublinianka była stabilnym klubem, nie miała długów i grała w III lidze.

Miasto przeklęte

Jest szesnaście województw. I osiemnaście miast wojewódzkich. Poznań ma dwa kluby w Ekstraklasie. Kraków i Łódź – po jednym klubie w Ekstraklasie i I lidze. Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Białystok, Szczecin i Kielce – po jednym klubie w Ekstraklasie. Rzeszów – dwa kluby w I lidze. Katowice i Opole – po jednym klubie w I lidze. Dwanaście administracyjnie najważniejszych polskich metropolii może poszczyć się więc reprezentantem lub reprezentantami na jednym z dwóch najwyższych piłkarskich szczebli rozgrywkowych. Kiepsko wypada województwo warmińsko-mazurskie: Stomil Olsztyn to II liga. Pustynią jest województwo kujawsko-pomorskie: Zawisza Bydgoszcz gra w III lidze, Elana Toruń bije się w IV lidze. I województwo lubuskie: Stilon Gorzów Wielkopolski i Lechia Zielona Góra to III liga.

Lublin pozornie sytuuje się lepiej niż Bydgoszcz, Toruń, Gorzów Wielkopolski czy Zielona Góra, można też wyżej stawiać II ligą Motoru i III ligę Lublinianki od osamotnionej II ligi Stomilu, ale prawda jest taka, że to to trochę piłkarskie miasto przeklęte. Dziewiąte w kraju pod względem liczby mieszkańców, a wciąż tułające się na peryferiach poważnego futbolu.

Na pierwszym planie jest Motor. Miał być taki piękny. Rozpraszająco bogaty i szczerze zaangażowany właściciel. Rozpoznawalni doradcy sprzedający know-how. Sprzyjający i hojny ratusz. Ekstraklasowa infrastruktura. Ładny i nowoczesny stadion. Fanatyczne zaplecze kibicowskie. Długoterminowy plan. Realizowana obietnica inwestowania w akademię i młodzież. Balon nadmuchiwał się sam.

I co?

I nic!

Zbigniew Jakubas, miliarder i sternik piątej siły minionego sezonu II ligi, zapowiadał, że Motor Lublin na zapleczu Ekstraklasy znajdzie się już w 2021 roku. Niedługo później Bogusław Leśnodorski, były członek rady nadzorczej największego lubelskiego klubu, rzucił, że nie wyobraża sobie, żeby Motor nie awansował do Ekstraklasy do 2025 roku, bo „niemożliwym jest, żeby solidny projekt nie przeszedł takiej drogi na polskich boiskach w ciągu pięciu lat prób i podejść”. Jakubas i Leśnodorski, prywatnie serdeczni kumple, czarowali autentycznymi intencjami, ale ich dawne wizje i cele brutalnie zweryfikowała rzeczywistość drugoligowej młócki.

canal

Najpierw w kilkanaście miesięcy rozleciały się mądrości rodem z legijnego know-how Leśnodorskiego, Żewłakowa i Saganowskiego, a następnie Goncalo Feio wysłał do szpitala prezesa Pawła Tomczyka i zwyzywał rzeczniczkę Paulinę Maciążek, co zaowocowało kuriozalną konferencją prasową Jakubasa i buńczuczną zapowiedzią: „Kiedy odejdzie Feio, odejdzie też Jakubas”. A jak odejdzie Jakubas, Motor runie w przepaść. Nie jest to więc zbyt kolorowa i pewna wizja przyszłości.

Ciekawostka.

Zbigniew Jakubas, dumny entuzjasta myśli Warrena Buffetta i jeden z najbogatszych ludzi w Polsce, niedawno wsparł finansowo również podupadającą Lubliniankę. Filantropia jest jego pasją, sam to przyznaje. I obowiązkiem, dodaje. Czy to jakieś zagrożenie dla Motoru? A gdzie tam! Lublinianka trwa w ukonstytuowanej, plantowanej i legitymizowanej czołobitności względem Motoru. Już dawno pogodziła się ze strumieniem miejskich pieniędzy, zgrabnie omijającym jej gmachy, żeby dofinansować, pompować i promować derbowego rywala.

Tomasz Brzyski: – W tym mieście jest miejsce na dwa kluby. Lublinianka nigdy nie była zresztą klubem kibicowskim. Tu panuje inny klimat niż na Motorze. To klub rodzinny. Tu przychodzą rodzice z dziećmi, można zjeść kiełbaskę i wypić piwko, a przy okazji obejrzeć mecz. 

Adrian Mańko: – Motor jest numerem jeden. I z tym się godzimy. Nie możemy rywalizować ani kibicowsko, ani sportowo. Takie gadanie zakrawałoby o absurd. Lublinianka leży w centrum miasta i szczyci się dłuższą historię. Ma wierne grono sympatyków. Nie jest ono duże. Stale przychodzących ludzi jest może kilkuset. Głównie kibice mieszczańscy. Niektórzy są na jej meczach od kilkudziesięciu lat.

Lubelski ratusz sporadycznie deklaruje, że pomoże w utrzymaniu stuletniej historii Lublinianki, żeby następnie wymigiwać się na najróżniejsze możliwe sposoby. Może i słusznie: samorządy nie powinny trzymać upadających klubów pod finansowanymi z pieniędzy podatników respiratorami. Bo ile jeszcze można wisieć nad przepaścią i liczyć, że znów uda się odłożyć wyrok ostateczny?

Adrian Mańko: – Podważać można sens ratowania każdego klubu, który wpadnie w problemy. Problemy miał Widzew Łódź, problemy miał Ruch Chorzów, problemy miał cały szereg klubów ze Śląska. I jakoś nikt nie pytał o sens tych akcji ratowniczych. To jest historyczna marka. Ponad sto lat tradycji. Myślę, że w mieście, w którym żyje ponad trzysta tysięcy mieszkańców, jest miejsce na istnienie więcej niż jednego klubu. Zresztą: Motor – trzeci poziom rozgrywkowy, Lublinanka – czwarty poziom rozgrywkowy, z perspektywą piątego. Jak na tak duże miasto: katastrofa. 

Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Lublinianka przetrwa. 

Jest grono byłych piłkarzy, które nie chce pogodzić się z upadkiem Lublinianki. I chce pomóc. Ale ci ludzie potrzebują pomocy: i strukturalnej, i finansowej. Miasto umyło ręce, nie bardzo pali się do zaangażowania finansowego, a kiedyś w analogicznej sytuacji pompowało przecież sporo pieniędzy w Motor. Tu znacznie mniejsze środki wystarczyłyby, żeby klub wyszedł na prostą i spłacił. Oni może dograją sezon do końca, ale długi nie znikną. Zaoszczędzą na pensjach dla piłkarzy, nie wygenerują żadnych przyszłych zobowiązań, ale stare nie znikają. Wierzyciele zaczną pukać do drzwi. Jak to rozwiązać, jak z tym walczyć? Mam spore wątpliwości. I jeszcze większe obawy. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto będzie miał nie tylko pomysł, wizję i gadkę, ale też będzie za nim stało poważne i prawdziwe zaplecze finansowe. No i będzie uczciwy.

Ile w tym pasji, wiary i słuszności?

A ile zwykłego zaklinania rzeczywistości?

Takiej upartej wiary, że jest jakiś większy sens czegoś, co samoistnie usilnie dąży do upadku?

Niech przesądzi los.

Czytaj więcej o lubelskim futbolu:

Fot. Lublinianka

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”

Jan Mazurek
1
Puchar Polski na już. Pogoń musi oderwać łatkę „zero tituli”
Polecane

„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

redakcja
0
„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

Niższe ligi

Niższe ligi

55-latek zatrzymany. Ukrywał się jako bramkarka pierwszoligowego klubu kobiecego

Bartosz Lodko
23
55-latek zatrzymany. Ukrywał się jako bramkarka pierwszoligowego klubu kobiecego
1 liga

Media: Spore zainteresowanie Carlitosem. Hiszpan może wrócić do Polski

Patryk Fabisiak
5
Media: Spore zainteresowanie Carlitosem. Hiszpan może wrócić do Polski
Niższe ligi

Mata spotkał się z Davidem Alabą. Austriak pozostał z koszulką Tajfunu Ostrów Lubelski

Szymon Piórek
7
Mata spotkał się z Davidem Alabą. Austriak pozostał z koszulką Tajfunu Ostrów Lubelski

Komentarze

72 komentarzy

Loading...