Górnik Łęczna spadł z Ekstraklasy, stracił większość podstawowego składu, wmieszał się w walkę o utrzymanie na jej zapleczu, dotarł do półfinału Pucharu Polski i wymienił trenera. Wszystko to stało się na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, więc z Veljko Nikitoviciem, dyrektorem sportowym klubu, rozmawiamy o tym, czy zespół z Lubelszczyzny popełnił błędy w rekrutacji i komunikacji, czy fakt, że w walce o finał trafili na Raków, a nie KKS Kalisz to przypadek i jak zbudować w Łęcznej podstawy, które pozwolą zostać w Ekstraklasie na dłużej.
Odświeżyłem sobie rozmowę z panem sprzed roku, po odejściu trenera Kamila Kieresia z Górnika. Jest jedna rzecz, która się brzydko zestarzała.
Sprawa trenera Marcina Prasoła?
Padło tam, że chciałby pan, żeby kolejny trener pracował w Łęcznej pięć lat.
Jeśli chodzi o moje podejście do tej kwestii, nic się nie zmienia. Czasami życie weryfikuje jednak plany, które mamy. Liczyliśmy na to, że to będzie trener, który będzie dla nas najlepszym rozwiązaniem, który będzie długo pracował w Górniku. Niestety skończyło się zwolnieniem, bo nie byliśmy zadowoleni z tego, jak zespół wyglądał i grał. Szczególnie na początku rundy wiosennej. Po meczu z Resovią doszliśmy do wniosku, że to ostatni moment, żeby spróbować coś zmienić w tym sezonie. Nie powiem niczego nowego — każde takie zwolnienie to porażka klubu. W taki sposób to traktuję.
Czego w zasadzie wymagaliście od trenera Marcina Prasoła? O co się rozeszło? Ta zmiana nie daje wam przecież wielkiej szansy na to, że np. będziecie w barażach o Ekstraklasę.
Powiem uczciwie — nie myśleliśmy o barażach, o grze o awans. Nie rozmawialiśmy o tym. Wiedzieliśmy, że sezon po spadku będzie ciężki, bo kiedyś to przeżywaliśmy. Spadając z Ekstraklasy, tracisz bardzo dużo pieniędzy. Oczekiwaliśmy lepszych wyników sportowych. Nie było tak, że nie mieliśmy cierpliwości i dokonaliśmy pochopnego ruchu. Po ośmiu kolejkach mieliśmy cztery punkty. Wtedy zastanawialiśmy się, czy ten projekt dalej ma sens, trener też się zastanawiał, rozmawialiśmy. Zmieniliśmy ustawienie, odpaliło. Oczekiwaliśmy jednak, że w nowej rundzie będzie to inny zespół. Latem wielu zawodników odeszło, była duża rotacja. Zimą ustabilizowaliśmy sytuację, ściągnęliśmy Miłosza Kozaka, drużyna dostała możliwie najlepsze warunki w okresie przygotowawczym, pojechaliśmy na obóz. Liczyliśmy, że początek rundy będzie wyglądał inaczej. Pojechaliśmy do Sandecji Nowy Sącz na „mecz o sześć punktów” i zostaliśmy kompletnie rozbici, przegraliśmy 0:3. Później wygraliśmy, ale już następny mecz znów był bardzo słaby, stąd ta decyzja.
Nikitović: Chcę, żeby następny trener pracował w Łęcznej przez pięć lat
Tak po prawdzie nie chcę was krytykować i wytykać, że nie wytrzymaliście pięciu lat czy nawet roku. Szczerze mówiąc, bardziej dziwię się, że wytrzymaliście nawet pięć miesięcy, bo w 11 meczach wygraliście raz, styl też nie przekonywał i spodziewałem się zmiany wcześniej.
Wiele osób się tego spodziewało. Patrzyliśmy jednak na to, że okres przygotowawczy latem był rozbity, zawodnicy odchodzili hurtowo. Wytrzymaliśmy ciśnienie na początku, zasugerowaliśmy rozwiązania, zaczęło to wyglądać lepiej. Czarę goryczy przelał mecz w Niepołomicach z Sandecją. Niezrozumiałe było dla mnie to, że Górnik może się zaprezentować tak, jak w tym spotkaniu. Nie było widać niczego. Przegadaliśmy to z trenerem, daliśmy mu jeszcze możliwość zmian, ale z Resovią znów się to powtórzyło. Mając przed sobą historyczny mecz z Pogonią Siedlce, zdecydowaliśmy się reagować i coś zmienić.
Doszliście do wniosku, że skoro z trenerem Marcinem Prasołem nie wyszło, to jest to błąd w rekrutacji?
Widzę to trochę inaczej. To, że trenerowi Prasołowi nie wyszło w Górniku Łęczna, nie oznacza, że jest słabym trenerem. Są miejsca, gdzie dana osoba nie pasuje, albo nie pracuje jej się tak, jakby chciała, albo brakuje szczęścia. Mieliśmy jesienią mecze, w których prowadziliśmy dwiema bramkami i nie udało się ich wygrać. Gdybyśmy wygrali chociaż część z nich, inaczej rozmawialibyśmy o trenerze i sytuacji Górnika. Być może prawdą jest, że zbyt szybko podjęliśmy decyzję o zatrudnieniu nowego trenera po odejściu Kamila Kieresia. Może to był błąd, że nie porozmawialiśmy jeszcze z kilkoma trenerami. Można było zachować trochę zimnej krwi, ale trener Prasoł jest dobrym trenerem i dobrym człowiekiem. Zostawił w Łęcznej dużo serca, wszystko było poukładane, jednak czegoś zabrakło. Teraz dużo mówi się o kompetencjach miękkich — może gdyby trener zarządzał szatnią twardą ręką, byłoby inaczej. Być może próba zarządzania grupą w relacjach koleżeńskich kosztowała go pracę.
Nie chcę się czepiać czasu, ale skoro mówi pan, że trener mógł nie do końca pasować do Górnika, to może po prostu nie wybraliście właściwej osoby.
Mieliśmy bardzo dobry feedback jeśli chodzi o filozofię i pracę trenera Marcina Prasoła. Wiedzieliśmy, że w Pogoni Siedlce miał kapitalną rundę, Pogoń grała bardzo dobrą piłkę. Zgadzały nam się rzeczy, które chcielibyśmy widzieć w Górniku. Może czegoś nie dostrzegliśmy, nie doceniliśmy. Górnik Łęczna to klub górniczy, tu się liczy twarda ręka, trzeba zarządzać trochę inaczej. Może to zawiodło.
Teraz mam obawy, bo nie wiem, czy trener Ireneusz Mamrot ma wystarczająco twardą rękę na górniczy klub.
Już na samym początku pokazał, że ma. Nie rozumiem, czemu przyczepiła się do niego łatka trenera miękkiego. Z tego co widzę, twarda ręka jest.
Czym się ona objawia?
Tym, że pewne rzeczy wewnątrz klubu, dyscyplina, zasady, zostały jasno określone. Jestem na treningach, widzę, jak trener je prowadzi. Nie ma obaw i problemu z tym, żeby wytknąć błąd, opieprzyć. Robi to w taki sposób, że widać, że ta łatka nie jest prawdą. Zespół dostosował się do tego, czego trener Mamrot wymaga. Nie chodzi o kary, tylko o dyscyplinę, która sprawia, że na boisku wygląda to tak, jak powinno.
To ja postawię taką tezę: sparzył się pan na nieoczywistym nazwisku na ławce, stąd kolejnym trenerem został Ireneusz Mamrot. Pod paroma względami podobny do Kamila Kieresia.
Uważam, że niektórzy trenerzy po prostu pasują do danego miejsca. CV trenera Ireneusza Mamrota to kluby lepsze od Górnika Łęczna, ale też ponad sześć lat w Głogowie. Pracował z Cezarym Kuleszą, Jarosławem Kołakowskim, Krzysztofem Przytułą. To też o czymś świadczy, jakieś wnioski można z tego wyciągnąć. Mam nadzieję, że to będzie trafny wybór i że nie będzie jak z trenerem Prasołem, że mówimy o pięciu latach, a potem życie nas weryfikuje.
A powinniśmy nadal odwoływać się do pracy trenera Mamrota w Chrobrym Głogów? Od tego momentu minął szmat czasu. Może lepiej oceniać trenera po ostatnich przygodach.
Gdy rozmawiamy z trenerem, słyszymy, że dobre rzeczy z pracy w Głogowie nadal będzie powielał. Teraz w Górniku Łęczna pracuje ktoś, kto zdobył wicemistrzostwo Polski, grał w finale Pucharu Polski i w europejskich pucharach. To nasz sukces, że potrafiliśmy go namówić do pracy w tym klubie. Wiadomo, że ostatnio odszedł po rundzie z Arki, przed barażami z ŁKS-u, ale ktoś powie, że nie dał rady, a kto inny, że nie dano mu czegoś dokończyć. Ja tak na to patrzę. Może gdyby Ireneusz Mamrot poprowadził ŁKS w barażach, to wyglądałoby to inaczej. Może wywalczyłby awans z Arką, gdyby prowadził ją przez cały sezon.
Wybór trenera znanego w środowisku ma więcej plusów czy minusów? Teraz popularne jest stawianie na nieoczywiste nazwiska.
Jedyna słuszna droga to jest wynik sportowy. On generuje rozwój klubu i zawodników. Są trenerzy, którzy zostali odkryci, dobrze sobie radzą. Cały czas mówimy o Dawidzie Szulczku i daj Boże, żeby Polska piłka miała coraz więcej takich trenerów, ale są też trenerzy z — nie lubię tego słowa — karuzeli i dalej sobie radzą. Patrzymy na trenera Szulczka, ale nie ma wielu takich trenerów, którzy pracują na szczeblu centralnym z sukcesami.
Tak, natomiast modniej i łatwiej jest dziś chwalić niepopularne wybory, odkrycia. Sukces z kimś świeżym nazwiskiem sprzeda się lepiej niż to, że Ireneusz Mamrot odrestauruje Górnik Łęczna.
Nie zgodzę się z tym. Obejmując funkcję trenera Górnika Łęczna, Ireneusz Mamrot może napisać fajną historię, wrócić do czegoś wielkiego jeśli chodzi o swoją karierę. Nie oszukujmy się, gdyby to był trener, który jest świeżo po wicemistrzostwie z Jagiellonią, to nie przyszedłby do pracy tutaj. Cieszę się, że udało nam się ściągnąć kogoś z takimi dokonaniami do Łęcznej. Czasy są takie, że lubimy nowe historie, lubimy je pisać i ich słuchać. Tyle że w tym momencie mieliśmy obawy przed postawieniem na kogoś nieoczywistego. Pamiętajmy, że to, że trener Szulczek odniósł sukces, nie oznacza, że w Polsce z dnia na dzień wyrośnie kilku kolejnych „Szulczków”. Takich szkoleniowców nie ma wielu.
Pomówmy o panu. Praca dyrektora sportowego Górnika Łęczna nie jest łatwa. Najpierw budowa składu na Ekstraklasę, wymagające zadanie. Potem budowa składu po spadku, trudne warunki. A teraz trzeba myśleć o składzie na ligę i puchary.
(śmiech) To historyczny sukces i — żeby nie było, że o trenerze Prasole mówię negatywnie — duża zasługa poprzedniego szkoleniowca. Cieszę się, że po konferencji prasowej w Siedlcach Ireneusz Mamrot też przyznał, że to duża zasługa Marcina Prasoła. Takie są fakty. Dla nas półfinał Pucharu Polski to historia, dla mnie — nagroda. Wiadomo, że awans do Ekstraklasy to coś wielkiego. Wyciągnęliśmy z tego lekcję, widzieliśmy, czego nam brakuje, przeżyliśmy spadek. Teraz piszemy fajną historię w pucharze i zrobimy wszystko, żeby zaprezentować się z jak najlepszej strony, ale bardziej liczy się liga.
Czujecie, że to zupełny przypadek, że nie gracie w półfinale z KKS-em Kalisz, czy byłoby dziwnie, gdyby potoczyło się to inaczej?
Wiem, do czego redaktor dąży… Takie losowanie. Jesteśmy wśród czterech najlepszych drużyn w Pucharze Polski w tym roku. Uważam, że jako ludzie związani z Górnikiem Łęczna jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z tego, co zrobiliśmy. Może po zakończeniu meczu z Rakowem dotrze do nas ten ogromny sukces.
Półfinał to sukces, ale finał to sukces jeszcze większy. Można poczytać o zespołach z drugiego poziomu rozgrywek, które zagrały w europejskich pucharach, zainspirować się…
Wiadomo, że można. Tyle że będziemy gościć w Łęcznej zespół, który prawdopodobnie będzie mistrzem Polski. Który jest przykładem tego, jak trzeba pracować. Z pozycji Górnika Łęczna nie będziemy im grozić i mówić „my wam pokażemy”. Zrobimy wszystko, żeby sprawić niespodziankę, ale nie ma co ukrywać — Raków to absolutny faworyt. Dla nas najważniejszy jest dziś mecz w Opolu (rozmawiamy przed spotkaniem Odra — Górnik – przyp.).
Dla was mecz w Opolu, a dla Rakowa mecz w Warszawie. Terminarz Ekstraklasy trochę wam pomaga.
Panie redaktorze. Gramy z Rakowem Częstochowa, który wygrał 15 meczów z rzędu w Pucharze Polski — to rekord. To, że grają wcześniej z Legią Warszawa, nie ma żadnego znaczenia. Mają tylu jakościowych zawodników, że spokojnie zdążą się zregenerować i przygotować na mecz z nami. To najlepszy klub w Polsce.
Panie dyrektorze, ale trochę optymizmu, a nie jak Polska na Argentynę…
Nie, nie, ja jestem optymistą! Naprawdę głęboko wierzę, że sprawimy sensację. Ale chcę realnie ocenić stan rzeczy. Z pozycji Górnika Łęczna nie możesz grozić Rakowowi Częstochowa. Po to się gra w piłkę, żeby robić niespodzianki, ale patrzymy realnie. Nie wybiegniemy na boisko w piętnastu.
Dla was pewnie szkoda. Ale gdybyście grali z Rakowem na początku sezonu, to piętnastu ciężko byłoby w ogóle zebrać. Porównałem skład z ostatniego meczu Górnika w Ekstraklasie z obecną kadrą. Z tych, którzy zagrali, zostało trzech piłkarzy.
Takie rzeczy się zdarzają. Ekstraklasa pokazała zawodników Górnika Łęczna i, mimo że mieliśmy kontrakty na ten sezon, gdy pojawiła się okazja na zarobek, skorzystaliśmy. Oni też chcieli odejść, grać wyżej niż w pierwszej lidze. Jasona Lokilo sprzedaliśmy do Eredivisie, to sukces. Przemysław Banaszak dostał bardzo fajną ofertę, podeszliśmy do tego po ludzku. Bartosza Śpiączkę sprzedaliśmy po raz drugi. Jedyny zawodnik, którego odejścia żałuję, to Janusz Gol.
Dlaczego jedyny?
Uważam, że mając w składzie Janka Gola, mielibyśmy dziś osiem-dziesięć punktów więcej.
Odważnie. Jak to dyrektor wyliczył?
Uważam, że w meczach, w których prowadziliśmy i straciliśmy prowadzenie, nie zgubilibyśmy punktów, gdyby w środku grał ktoś tak doświadczony. Także jeśli chodzi o podejście, o szatnię, profesjonalizm. Janusz Gol byłby w stanie zarazić chłopaków niektórymi rzeczami. Żałuję, zaczynałbym od niego budowę składu na ten sezon.
A tego, że koniec końców zawodników sprzedaliście, ale niekoniecznie za duże pieniądze, pan nie żałuje?
Chcielibyśmy sprzedać ich drożej, każdy chciałby. Ale ci zawodnicy odchodzili z zespołu, który spadł z ligi. Nie jest łatwo wyłożyć duże pieniądze za piłkarza, który spadł z ligi. Spójrzmy też na to, że inne kluby takich transferów nie dokonały. Wisła Kraków? Nie przypominam sobie. Bruk-Bet Termalica Nieciecza sprzedała tylko Mateusza Grzybka. Każdy chciałby zarobić więcej, ale jeszcze raz podkreślam — my po raz drugi zarobiliśmy na Bartoszu Śpiączce.
Sukces na miarę Górnika Łęczna. Może ktoś się obrazić, ale chyba tak jest.
Jeśli ktoś spojrzy rzetelnie na możliwości i miejsce, to można tak powiedzieć.
Konsekwencją i sprzedaży i odejść za darmo było to, że musieliście uzupełniać skład. Piłkarzy szukaliście już naprawdę wszędzie. Niższe ligi w Portugalii, drugoligowcy, bezrobotni. Braliście każdego, kto się rusza i nie jest drogi?
Nie powiedziałbym, że tak było. Ściągnęliśmy na przykład Egzona Kryezu, który grał w Lechii Gdańsk. Rocznik 2000, można na nim jeszcze zarobić. Damian Zbozień to nie jest anonimowe nazwisko. Souleymane Cisse zagrał w 13 meczach Ligue 2. Wiadomo, że wzięliśmy także zawodników „niskobudżetowych”, żeby w zespole była rywalizacja, ale nie wygląda to tak, że zewsząd zbieraliśmy nowych piłkarzy.
Letniemu okienku towarzyszyła jednak gęsta atmosfera. Kibice nie mieli zaufania do prezesa. Konflikt był głośny, a klimat był ciężki.
Pojawiły się drobne problemy finansowe, poślizgi z płaceniem pensji na czas. Przekaz, który poszedł w Polskę, nam nie pomógł. Mieliśmy listę zawodników, których chcieliśmy, ale gdy patrzyli na to, co się działo, na hurtowe odejścia, to przestraszyli się związania z Górnikiem Łęczna. Byliśmy z nimi dogadani, a w ostatnim momencie do transferu nie dochodziło.
Nie popełniliście wtedy błędu w komunikacji?
Być może. Patrząc z perspektywy czasu, zabrakło jasnego przekazu. Wiemy, jaki jest kibic. Wymaga, żeby zmontować zespół, który w moment wróci do Ekstraklasy. Przypominam, że awansowaliśmy z szóstego miejsca. Za samą wiosnę byliśmy na dziewiątym miejscu w tabeli. To nie był awans oczywisty, jak w przypadku Radomiaka i Bruk-Bet Termaliki Niecieczy. Rozumiem wymagania kibiców, ale one były wyższe niż rzeczywiste możliwości naszego klubu.
To ile czasu może zająć zbudowanie struktur, które pozwoliłyby wam zostać w Ekstraklasie na dłużej po kolejnym awansie?
W tym momencie musimy zrobić wszystko, żeby utrzymać się w pierwszej lidze. A jeżeli się utrzyma, to powiem, może trochę buńczucznie, że w 2024 roku będziemy walczyć o awans do Ekstraklasy.
Czyli całkiem szybko.
Widzieliśmy, jak tam jest. Wiemy, jakie tam są pieniądze, jak to wygląda. Podłoże i konstrukcja obecnego zespołu pozwoli — przy dobrym okienku latem — walczyć o Ekstraklasę w przyszłym sezonie.
Co to jest „dobre okienko”?
Oznacza to próbę ściągnięcia takich zawodników, którzy zwiększą konkurencję. Rozmawiałem z trenerem Ireneuszem Mamrotem, który mówił mi, że w Górniku jest 13-14 ludzi na topowe granie, tylko kołdra jest trochę za krótka. Górnik Łęczna jest stosunkowo młody, ale przez te 44 lata wiele się działo. Zmiany nazwy, spadki, awansy, korupcja, wyprowadzka z Łęcznej… Po spadku z Ekstraklasy powiedziałem, że Górnik do niej prędzej czy później wróci. Mam nadzieję, że prędzej.
Mecz z Rakowem Częstochowa pokaże, że Łęczna tęskni za Ekstraklasą? Nie tylko jako zespół i klub?
Mam głęboką nadzieję, że stadion się wypełni. Półfinał Pucharu Polski to jest coś, czego na Lubelszczyźnie jeszcze nigdy nie było. Żaden klub nie zaszedł tak daleko. Oby to było bardzo dobre widowisko na pełnym obiekcie.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Słonie skradają się po cichu. Bruk-Bet Termalica walczy o Ekstraklasę w cieniu znanych marek
- Czy pierwszoligowcy polują na Luisa Fernandeza?
- Nocne rozbiórki, brak wody i naruszenie prawa. Absurdy na budowie stadionu Sandecji Nowy Sącz
- Ruch Chorzów i Ekstraklasa. Czy to może się wydarzyć?
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix