Reklama

Trela: Państwo w państwie. Dlaczego kadra potrzebuje własnej wewnętrznej hierarchii

Michał Trela

Autor:Michał Trela

28 marca 2023, 09:01 • 7 min czytania 93 komentarzy

Patrząc z perspektywy dwu- albo nawet czteroletniej, bo na tyle Fernando Santos ma zostać w Polsce, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zakończone zgrupowanie stanowiło nic więcej niż tylko pierwsze wrażenie. To bardzo ważne, by z czasem Portugalczyk wyrobił sobie własne, niezależne od piłki klubowej wyobrażenie o tym, kogo i w jakiej roli potrzebuje. Mecz z Albanią pokazał już tego pierwsze zalążki.

Trela: Państwo w państwie. Dlaczego kadra potrzebuje własnej wewnętrznej hierarchii

Jeśli chodzi o drużyny narodowe, w kwestiach personalnych można rozróżnić dwie szkoły. Pierwsza jest za tym, by umożliwiać wejście do reprezentacji tym, którzy akurat są w dobrej formie, występują w silnych klubach i tydzień w tydzień udowadniają przydatność do gry na najwyższym poziomie. Druga preferuje traktowanie reprezentacji jako osobnego bytu. Państwa w państwie. Reprezentuje pogląd, że piłka klubowa swoje, a kadra swoje. Uwzględnia istnienie piłkarzy, którzy dobrzy są tylko na niwie klubowej, ale nie sprawdzają się w rozgrywkach międzypaństwowych oraz takich, którzy w klubach może nie błyszczą, ale w reprezentacji dostają skrzydeł. Żadna szkoła nie jest z gruntu dobra albo zła. Każdemu selekcjonerowi bliżej do jednej lub drugiej. A najlepiej wychodzą i tak zwykle ci, którzy są gdzieś pomiędzy. Mają swoją wewnątrzdrużynową hierarchię, ale trzymają furtkę dla tych, którzy akurat wystrzelili w klubach.

WŁASNY RANKING SELEKCJONERA

Fernando Santos, jako nowy selekcjoner reprezentacji Polski, siłą rzeczy przy pierwszych wyborach personalnych musiał się kierować tym, co widział w klubach. Nie miał żadnego materiału poglądowego z treningów ani własnych przemyśleń z prowadzonych przez siebie meczów. Są jednak podstawy, by sądzić, że im dłużej będzie pracował, tym bardziej ta drużyna będzie potrzebowała własnej, wewnętrznej hierarchii. Wykreowania jego ulubieńców, sprawdzonych żołnierzy, piłkarzy, których miejsce w reprezentacyjnym rankingu potencjalni pretendenci będą musieli dopiero obalić. Wydaje się, że wybory personalne dokonane przez Portugalczyka przed drugim meczem w tej roli sugerują wyłanianie się pierwszych zwycięzców. Niekoniecznie oczywistych.

Bartosza Salamona pierwotnie w ogóle nie było na liście powołanych. Na pierwsze zgrupowanie Santosa przyjechał tylko dlatego, że Kamil Piątkowski doznał kontuzji. Już sam ten wybór można było traktować jako lekką niespodziankę. Mowa o 31-latku z Ekstraklasy, który, mimo sporego talentu, nie zrobił na Zachodzie spektakularnej kariery. Większość poprzedniego roku stracił z powodu kontuzji. Nawet w samym Lechu nie zawsze jest pierwszym wyborem. W pierwszym starciu z Djurgarden siedział na ławce, w rewanżu z Bodoe/Glimt zszedł w przerwie. Nie ulega wątpliwości, że jest w dobrej formie. Ale i tak nie był to najbardziej oczywisty z kandydatów. Przecież Mateusz Wieteska gra w lidze francuskiej od deski do deski. Przecież Paweł Bochniewicz zbiera dobre recenzje w Holandii. Przecież za granicą regularnie grają Michał Helik czy nawet Damian Michalski. A z Ekstraklasy, wśród kandydatów do powołań, częściej wymieniano choćby Maika Nawrockiego. Salamon jednak nie tylko przyjechał na zgrupowanie, ale i wskoczył do jedenastki, podczas gdy Paweł Dawidowicz, na co dzień grający w Serie A, nie podniósł się z ławki. Choć nie zrobił niczego spektakularnego, zasadniczo przeciwko Albanii wywiązał się z zadania. I na podstawie tego meczu może liczyć, że w czerwcu otrzyma już powołanie w normalnym trybie.

Reklama

Do ataku wskoczył Karol Świderski, który w kadrze udowadnia przydatność już u trzeciego selekcjonera z rzędu, mimo że przecież, patrząc na samą przynależność klubową napastników, niekoniecznie w ogóle musiałby do niej dostawać powołania. Jasne, akurat Arkadiusz Milik ma kontuzję, Adam Buksa kompletnie przepadł po transferze do Francji, a Krzysztof Piątek przestał strzelać gole i w ataku zrobiło się trochę luźniej. Ale wciąż nie na tyle, by powołanie dostał Dawid Kownacki, rozgrywający świetny sezon w walczącej o awans do Bundesligi Fortunie Duesseldorf. Świderski, w przeciwieństwie do konkurentów, nigdy nie rozegrał w lidze z europejskiej czołowej piątki nawet minuty. Charlotte FC wg globalnego rankingu klubów serwisu analitycznego FiveThirtyEight jest słabszy od każdego z klubów, w których grają jego konkurenci, nie wyłączając Fortuny. To jednak kwestia drugorzędna. Bo nikt tak jak on nie wnosi do gry z Robertem Lewandowskim atutów tak zbliżonych do — zachowując wszelkie proporcje — Thomasa Muellera. Schodzenia do rozegrania, pracy w pressingu, wymieniania się pozycją z kapitanem. No i strzelania ważnych goli w pokracznie wyglądający sposób.

HIERARCHIA W POMOCY

Krok po kroku, na różnych pozycjach, Santos musi sobie wyrabiać własną hierarchię przydatności dla tej konkretnej drużyny. Czasem może być ona niespójna z tym, jak wygląda pozycja danego piłkarza na rynku klubowym. Choć akurat w meczu z Albanią Michał Skóraś nie dał zbyt dobrej zmiany, w ostatnich miesiącach zwykle to on, grający w Ekstraklasie, dawał kadrze więcej niż prowadzony przez Jose Mourinho Nicola Zalewski. Mecz z Warszawy trochę wywrócił narracją, która towarzyszyła Karolowi Linettemu i Damianowi Szymańskiemu po starciu w Pradze, bo pomocnik Torino zagrał lepiej, a jego zmiennik gorzej niż trzy dni wcześniej, ale niewykluczone, że długofalowo też okaże się, iż blisko 200 meczów w Serie A waży dla kadry mniej niż dobra forma w lidze greckiej.

Jeśli patrzeć na kadrę nie z perspektywy tu i teraz albo nawet najbliższego meczu eliminacyjnego, ale dwu-, a nawet czteroletniej, bo z myślą o takim okresie zatrudniony został Santos, to, co odbyło się w ostatnich dwóch meczach, nie było niczym więcej niż tylko pierwszym wrażeniem zrobionym na selekcjonerze. Niektórzy wypadli dobrze, inni w pierwszym kontakcie stracili. Ale stopniowo musi z nich powstawać drużyna, z własną dynamiką, z własnym kręgosłupem, z hierarchiami niezależnymi od tego, co na zewnątrz. Może to też dotyczyć tego, w jakich rolach będą obsadzani poszczególni zawodnicy. Jakub Kiwior raczej nie jest urodzonym lewym obrońcą i pewnie w tej roli nie zrobiłby kariery w piłce klubowej, ale do uszczelnienia tej strony pod nieobecność Bartosza Bereszyńskiego nadawał się na razie lepiej niż Michał Karbownik. Przemysław Frankowski pewnie wolałby rywalizować o miejsce na skrzydle, ale przy braku Bereszyńskiego i Matty’ego Casha okazał się pewniejszą opcją niż Robert Gumny. Piotr Zieliński nie musi w Napoli schodzić po piłkę do stoperów i może się ustawiać wyżej, w większym gąszczu. Ale w naszych warunkach, jeśli on nie pokaże się obrońcom do gry, nie zrobi tego nikt inny. Reprezentacja musi mieć własne potrzeby i znaleźć na nie własne odpowiedzi.

INNY RYWAL, A NIE KROK DO PRZODU

Mecz z Albanią pewnie przyczynił się do ich uzyskania przez Santosa, ale raczej nie w wielkim stopniu. Mimo pewniejszej gry w obronie i znacznie lepszego wyniku trudno to spotkanie uznać za zmazanie plamy z Pragi czy pokazanie, że w Czechach zdarzył się wypadek przy pracy. Nie, to nie był wypadek przy pracy. Polacy znów całkowicie przegrali mecz w powietrzu (wygrana ledwie 24% pojedynków) i w starciach wręcz na ziemi (43%). Nie wykonali ani jednego celnego dośrodkowania i ledwie pięć udanych dryblingów. W ataku pozycyjnym znów zwykle nie mieli rozwiązań, z tą różnicą, że tym razem nie byli tak agresywnie naciskani przez rywali przy rozgrywaniu na własnej połowie. Repertuar pomysłów i tak kończył się jednak albo na długim zagraniu Salamona w kierunku Lewandowskiego, całkowicie tłamszonego w powietrzu przez Marasha Kumbullę, albo na krótkim podaniu do Zielińskiego, który zderzał się z brakiem wyjścia na pozycję pozostałych piłkarzy. To nie był krok do przodu, to był po prostu inny rywal.

W gruncie rzeczy na tym polega jednak komfort, jaki zastał Santos na początku pracy. Jakich problemów by nie napotkał, rywalizuje w grupie, w której nawet po kiepskim meczu najgroźniejszego rywala mogącego zagrozić bezpośredniemu awansowi udaje się pokonać stałym fragmentem gry i indywidualnymi błyskami poszczególnych piłkarzy. Po remisie Czechów w Mołdawii nawet perspektywa pierwszego miejsca w grupie nie jest wcale tak odległa, jak jeszcze trzy dni temu. To sprawia, że długą drogę, jaką niewątpliwie musi przejść ta grupa ludzi, by stać się sensownie grającą w piłkę drużyną, będzie można odbywać we względnie cieplarnianych warunkach, bez grania o wszystko i konieczności sięgania po doraźne półśrodki. Najważniejsze, by wynik i spokojna sytuacja w grupie nie przysłoniły ogromu pracy, który jest do wykonania w każdej z czterech faz gry. Po latach chaosu i ciągłych zmian nie ma aktualnie ani jednej rzeczy, w której ten zespół czułby się dobrze i naturalnie. Do jego atutów nie można zaliczyć ani fizyczności, ani gry kombinacyjnej, ani kontrataków, ani umiejętności głębokiej obrony. Przy pomocy niezłych piłkarzy, ale wszystko trzeba zbudować od zera.

Reklama

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: 

Fot. FotoPyK

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

93 komentarzy

Loading...