24 marca 2023 roku na lodowisku w Białymstoku dobiegnie końca pewna epoka w polskim short tracku. Po ponad dwudziestu pięciu latach odkąd pierwszy raz zaczęła się ścigać, Patrycja Maliszewska powie „pas” i zakończy zawodową karierę. Z tej okazji zapraszamy na długą rozmowę z Patrycją, której osoba wywarła ogromny wpływ na rozwój tej dyscypliny nad Wisłą.
A było o czym rozmawiać. Maliszewska opowiedziała nam o zmianach, jakie zaszły w short tracku przez przeszło ćwierć wieku jej startów. O różnicach w podejściu do treningu w Azji oraz na Zachodzie, a także o tym, co jej sport ma wspólnego z Formułą 1, której Patrycja jest fanką. Legenda łyżwiarstwa zdradziła też, jak długo i w jaki sposób wychodziła z ciężkiej kontuzji, która w 2015 roku wykluczyła ją ze startów na piętnaście miesięcy, a której skutki odczuwa do dziś.
SZYMON SZCZEPANIK: Jako zawodniczka spędziłaś na lodzie ponad 25 lat. Minęło jak jeden dzień?
PATRYCJA MALISZEWSKA: Kiedyś wydawało mi się, że do zakończenia kariery pozostało tak dużo czasu, że tyle jeszcze można zrobić. Teraz, kiedy spoglądam za siebie, to minęło mi bardzo szybko. Ale to nieunikniony moment w życiu sportowca, zakończenie pewnego etapu. Dla mnie przyszedł on właśnie teraz.
Właśnie, dlaczego teraz?
Tak czuję w sercu. Czuję się pogodzona ze wszystkim tym, co zrobiłam w sporcie, ale też czego nie udało mi się dokonać. Jednak nie mam uczucia niedosytu i żalu, że pewne rzeczy się nie wydarzyły. Dominuje poczucie, że zrobiłam wszystko co mogłam, jak na możliwości, które posiadałam.
Nie chciałbym w twoim przypadku używać słowa „wypalenie”, bo nie wyglądasz na zawodniczkę, którą starty już męczą. Zatem może inaczej – jesteś już spełniona?
Raczej tak. Na podjęcie tej decyzji dałam sobie chwilę, nie chciałam jej podejmować z dnia na dzień. Nie chciałam też, by wynikła ona pod wpływem przeciwności losu, że starty już mi nie wychodzą i nie wiem czy dalsza rywalizacja ma sens. Pragnęłam odejść na własnych warunkach.
Domyślam się, że przez ćwierć wieku sporo zmieniło się w short tracku.
Zaszedł ogrom zmian. Kiedy ja zaczynałam, do finałów konkurencji dochodzili sami Azjaci. Oni rozprowadzali każdy bieg, ze strony Europy nie było do nich podejścia. Powoli próbowała z nimi nawiązać walkę Kanada, ale to były pojedyncze osoby. Cieszę się, że za moich czasów Europa zaczęła rosnąć w siłę i mieszać im szyki. Zmieniała się świadomość trenerów i zawodników na Starym Kontynencie. Zaczęliśmy się skupiać bardziej na jakości, bardziej dbać o sportowców, podczas gdy Azjaci szli w ilość. Wypuszczali całe zastępy łyżwiarzy, jednak w ich przypadku zawodnik w wieku 22 lat mógł już być u schyłku kariery. U nas, a także w Kanadzie czy USA, ten wiek się wydłuża. Sportowiec dobijający do trzydziestki wciąż może osiągać wspaniałe rezultaty.
Ja mogę się tylko cieszyć, że wygląda to w ten sposób, a short track się rozwija. Wystarczy na rok wypaść z rywalizacji i można już zostać sporo z tyłu. Sama jestem ciekawa, w którą stronę to dalej pójdzie.
Sugerujesz, że Azjaci znacznie mniej dbają o swoich zawodników, bo tam dominuje myśl, że zawsze znajdzie się ktoś, by ich zastąpić?
Tak to wygląda. Oni również posiadają twarde reguły występów na najważniejszych imprezach. Odbywają się kwalifikacje i ten, który je wygra, będzie miał zapewnione występy na cały sezon. Masowość short tracku też robi swoje. W przykładowym Seulu istnieje lodowisko, które posiada trzy piętra. Na każdym z nich trenują setki dzieci. A to tylko Seul – przecież w całym kraju lodowisk jest znacznie więcej.
OLIMPIJSKIE MEDALE PLUS WIELKIE SKANDALE – POZNAJCIE HISTORIĘ KOREAŃSKIEGO SHORT TRACKU
Z kolei ja sama miałam okazję trenować z chińskim szkoleniowcem podczas obozów w jego kraju. Wtedy zobaczyłam to, jak oni trenują, ile jest grup, jak wszystko u nich jest zorganizowane. A także jaki jest reżim treningowy. Same zajęcia z tym trenerem wiele nam pokazały. Oczywiście, on nas też popchnął do przekroczenia własnych możliwości, pokazał, że możemy lepiej jeździć. Ale trudno było mu przyjąć do wiadomości to, że czasami potrzebujemy odpoczynku. Albo że trening może być tak ułożony, byśmy mogły złapać oddech. To był dla mnie trudny okres, który poskutkował tym, że miałam znakomity jeden sezon, kiedy w 2008 roku podczas mistrzostw Europy przejechałam linię mety jako pierwsza w finale biegu na 500 metrów. Niestety, po biegu zostałam zdyskwalifikowana. Jednak kolejne lata były jednymi z trudniejszych w mojej karierze. To były pierwsze cięższe chwile w sporcie, kiedy zastanawiałam się, czy w ogóle będę jeździć.
Byłaś zbyt wyeksploatowana.
Dokładnie. Ja w swoim życiu bardzo stawiam na jakość, nie na ilość. Tego mi w tamtym momencie brakowało. Jak wspomniałam, on nas tym treningiem pchnął na inny poziom. Ale każdy ma swoje granice i możliwości. W pewnym momencie nie jesteś w stanie przyjąć większej liczby jednostek treningowych.
Opowiadasz o okresie treningów w Chinach. Później trenowałaś także w Kanadzie. Ogółem z niejednego short trackowego pieca jadłaś chleb. Możesz sama siebie nazwać prekursorką tej dyscypliny w Polsce? W tym sensie, że przyjeżdżałaś później do Polski i widziałaś, czego brakuje nam nad Wisłą? Nawet nie tyle chodzi o sprzęt, co o samo podejście do treningu.
Cieszę się z tego, że miałam okazję jeździć i szukać rozwiązań ku temu, by stawać się coraz lepszą zawodniczką. Mogłam trenować z różnymi trenerami, którzy teraz są dla mnie swego rodzaju mentorami. Natomiast zazwyczaj zasada była taka, że kiedy gdzieś przyjeżdżam i trenuję, to później nie dzielę się planem treningowym. Szanowałam ten warunek, bo dla mnie było ważne to, że trenerzy zgodzili się, abym dołączyła do ich grupy.
Wyświetl ten post na Instagramie
Inna kwestia jest taka, że plan treningowy jest dostosowany pod danego zawodnika czy grupę. Zasada „kopiuj-wklej” do innego teamu, który może potrzebować zupełnie różnych rozwiązań, nie zawsze zadziała. Ważniejsze jest to, czym kieruje się szkoleniowiec. Dlaczego zawodnik X stosuje taki trening, dlaczego skupiamy się akurat na tym elemencie, jaki jest szerszy kontekst naszego planu treningowego? Na przykład w tym sezonie możemy robić coś, co pomoże nam pójść o krok dalej w następnym roku. Bo nie możemy przeskakiwać pewnych rzeczy. Sport to nie szkoła, że jak nie będziesz chodził przez tydzień, to w weekend nadrobisz zaległości i będzie super.
Jednak wracając do pytania, rozumiałam to, że trenerzy nie chcieli dzielić się swoimi doświadczeniami, więc one zostały ze mną. Teraz daje mi to szerszą perspektywę tego, że są różne podejścia do treningu. Nie ma jednej, najlepszej drogi, bo wszystko zależy od zawodników oraz ich charakterów. To jest niesamowite w pracy trenerskiej, że masz wielu sportowców i musisz ułożyć podstawowy plan tak, by każdemu z nich odpowiadał, a zarazem u każdego nanieść indywidualne zmiany, które pomogą jeszcze bardziej im się rozwinąć. To jest dla mnie niesamowite. Bo nietrudno zrobić ciężki plan treningowy, sztuką jest stworzyć taki, by uzyskać jego maksymalny efekt.
Widzę tę iskrę w oku, kiedy zaczynasz mówić o koncepcjach treningu. Obiecuję, że jeszcze zdążymy poruszyć ten temat. Ale zastanawiam się, czy profesjonalizacja treningu już od najmłodszych lat nie idzie za daleko. Innymi słowy, czy na początku swej przygody ze sportem dzieci powinny czerpać więcej radości z uprawiania danej dyscypliny.
Tak, jest taki problem, natomiast on zmienia się wraz ze świadomością trenerów którzy wiedzą, że zbyt wcześnie nie mogą pójść w super specjalizację. Trzeba tu spojrzeć na cały system, który funkcjonuje w naszym kraju. Trenerzy wiedzą, że wiek juniorski jest ważny, ale równie istotne jest to, jak zawodnik przechodzi do wieku seniora, by trenerzy kadry w dalszym ciągu mogli z nim pracować.
Na tym polu można wiele rzeczy zrobić lepiej, by młodzi sportowcy dreptali po piętach starszym kolegom, przez co obie grupy będą się napędzać. Ale do tego musimy dać młodszym narzędzia, by w ogóle potrafili się ścigać i dobrze jeździć na łyżwach. Bo short track to specyficzny sport. Nikt nie rodzi się łyżwiarzem, trzeba mieć kontakt z lodem. Jednak można ten kontakt inicjować w sposób przystępny i zabawny dla dzieci. By właśnie przez zabawę realizować zamysł treningowy, którego oczekuje się od zawodnika. Sport się rozwija, trenerzy również, możliwości są coraz większe, więc mam nadzieję, że wszystko będzie szło w dobrą stronę.
Teraz, kiedy opuszczasz short track jako zawodniczka, możesz ocenić na jakim poziomie w Polsce znajduje się ta dyscyplina? Albo porównać to, co obecnie jest dostępne do tego, od czego ty zaczynałaś. Domyślam się, że to jest przeskok.
Jestem daleka od porównań dzisiejszych czasów z tym, jak to kiedyś było. Mieliśmy inne możliwości, świadomość, sprzęt do wykorzystania, czy też finansowanie. Dlatego nie porównuję wyników ze swoich początków do tych, które teraz osiągają młodzi zawodnicy bo wiadomo, że teraz są znacznie lepsze warunki. Ale mam przy tym świadomość, że za następne dziesięć lat poziom jeszcze wzrośnie i dzisiejsi młodzi zawodnicy będą mogli twierdzić tak samo. Ci sportowcy którzy będą powoli kończyć kariery, jak ja teraz, będą chcieli nieść swoją myśl i pomagać młodszym, by oni mogli się spełniać w roli zawodników.
Ja zaczynałam na lodowisku, które nie miało ścian. Teraz lodowisko musi mieć swoje wymiary. Najlepiej, by nie posiadało twardych band, tylko miało materace. Dziś ekipy, które jeżdżą na zawody, nie składają się z jednego trenera, który jest gościem od wszystkiego. Są team leaderzy, trener przygotowania fizycznego, człowiek od sprzętu, człowiek od nagrań wideo, psycholog, ludzie od statystyk. Taki rozrost sztabu szkoleniowego tylko pokazuje, jak mocno jeszcze możemy się rozwinąć.
Dlaczego ty wybrałaś akurat short track?
To był przypadek. Podstawówka do której chodziłam, znajdowała się zaraz za blokiem, w którym mieszkałam. Akurat powstał w niej klub sportowy, w którym mogłam ścigać się na rolkach zakupionych przez babcię. Natomiast zimą jeździliśmy na łyżwach i jakoś tak w tym zostałam. To były czasy, w których było mało możliwości spędzania wolnego czasu. Ja lubiłam się ścigać i lubiłam to, co robiliśmy, pasowało mi to, że w pewnych rzeczach jestem dobra. Cieszę się, że znalazł się taki człowiek jak pan Janusz Bielawski, który miał marzenie stworzyć klub, który okazał się najlepszy w Polsce. Cieszę się też, że mogłam tam trenować i się rozwijać.
Short track to łyżwiarstwo szybkie w wersji turbo? Tor jest krótszy, ale jeździcie cały czas w kontakcie, niebezpieczeństwo upadku jest o wiele większe. Twój sport wydaje się bardziej dynamiczny.
Bardzo dużo się w nim dzieje. Dyscyplina się rozwija, obecnie wielu zawodników jeździ na podobnym, wysokim poziomie. Dlatego trzeba być dobrze przygotowanym taktycznie, umieć wyprzedzać, być w tym aktywnym i reagować na sytuację, która jest na torze. Do tego dochodzą upadki – wiadomo, czasami my popełnimy błąd, a czasem nasz przeciwnik. Ale bierzemy to na klatę, bo to część naszej dyscypliny. Jest dużo elementów, które czynią ten sport bardzo nieprzewidywalnym, ale zarazem bardzo widowiskowym. Jego nawet nie trzeba specjalnie opakowywać. Nie wymaga żadnej specjalnej oprawy, aktorstwa i tak dalej.
Dyscyplina broni się sama w sobie i cieszę się, że obecnie Polska może organizować mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata juniorów. Fajnie byłoby zapoznawać kibiców z tą dyscypliną do oglądania na żywo, gdyż telewizja nie oddaje tej prędkości. Nawet mój tata, który ostatnio w Gdańsku pierwszy raz widział duże międzynarodowe zawody [wspomniane mistrzostwa Europy – dop. red.] był pod wrażeniem, kiedy jeden z zawodników upadł na treningu. Powiedział mi, że w telewizji nie słychać tego huku. A tu on się roznosi po całej hali. Stąd zawsze powtarzam, że jeśli ktoś ma okazję oglądać short track na żywo, to zakocha się od razu.
Short track wymaga prędkości i ogromnych przeciążeń organizmu, jednak to nie jedyny sport, w którym kręcą cię te rzeczy. Jesteś także fanką Formuły 1. To jakie masz przewidywania na ten sezon?
Niestety, obecnie zostałam trochę w tyle, bo trochę chorowałam, a później musiałam skupić się na organizacji wydarzenia związanego z moim zakończeniem kariery. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby było dobre ściganie. Podobnie jak w short tracku, fajnie jest wtedy, kiedy na torze coś się dzieje i są ciekawe biegi. Tego oczekuję od zawodników, którzy jeżdżą w Formule 1 – że coś się będzie działo. Bo kiedy wyjeżdża Hamilton i cały czas wygrywa, a później ciągle zwycięża Verstappen, to się robi nudne. Ale miejmy nadzieję, że wraz ze zmianami w bolidach wszystko się rozkręci. Dobrze jest obejrzeć ciekawą rywalizację i wydaje mi się, że tego oczekują ludzie. Nie ukrywam także, że od kiedy w F1 nie ma Roberta Kubicy, nie oglądam każdego wyścigu na żywo. Jednak wciąż śledzę ten sport i konsultuję wyniki z Piotrem Michalskim, który również jest fanem Formuły 1.
A miałaś okazję być kiedyś na wyścigu F1?
Niestety nie, ale byłam na VERVA Street Racing. Tam pierwszy raz usłyszałam dźwięk silnika bolidu F1 na żywo. To było tak piękne, że aż mi się płakać chciało. Ja patrzę na tę dyscyplinę trochę inaczej, bo często short track jest porównywany do żużla i właśnie do Formuły 1. Oni także ścigają się w bliskim kontakcie. Kibic może czasami stwierdzić, że kierowca siedzi sobie w bolidzie, kieruje i dlaczego nie może jechać szybciej. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że ci zawodnicy są najlepsi na świecie. Że w ich wykonaniu to wydaje się takie proste. Tam występują ogromne przeciążenia i drobne ruchy decydują o tym, czy kierowca straci, czy też nadrobi jedną dziesiątą sekundy.
Tak samo jest w short tracku. Ktoś nas ogląda i mówi dlaczego zawodniczka nie wyprzedza, albo dlaczego dała się wyprzedzić. Ale to wszystko wydaje się takie proste, bo kibic ogląda w akcji najlepszych zawodników na świecie. Oni wypracowali taką technikę, że czasami wręcz wydaje się, jakby robili to wszystko wolno. Stąd czasami myślę, że warto byłoby puszczać na nasz tor takiego „przedłyżwiarza”, podobnie jak w skokach narciarskich skaczą przedskoczkowie. Wtedy ludzie mieliby porównanie, jak na torze wygląda ktoś spoza topowego poziomu.
Kontynuując porównanie short tracku do Formuły 1, porozmawiajmy o nawierzchni. W królowej motorsportu to jasne, że na mokrym torze bolid będzie się zachowywał inaczej, niż na suchym. Ale wytłumacz, jakim cudem lód może się od siebie różnić? To przecież zamrożona tafla wody w zamkniętym pomieszczeniu.
Woda wodzie nierówna, a na to jaki jest lód, wpływa bardzo dużo czynników. Począwszy od tego, jaka jest sama woda i jej struktura, jak była zamrożona, jaka jest temperatura, która podgrzewa taflę od spodu. Ile stopni Celsjusza mamy w hali, jakie jest chłodzenie, wentylacja budynku, ilu ludzi zasiada na trybunach, jak często rolba [maszyna do odświeżania lodu – przyp. red.] jeździ po tafli? Mogłabym wymienić wiele innych czynników, które wpływają na różnice pomiędzy lodowiskami.
Przyznam, że kiedyś sama zastanawiałam się, dlaczego lekkoatleci mówią, że dany tartan jest szybki, a inny już nie. Wtedy też myślałam, że tartan to tartan, co za różnica? Ale później uświadomiłam sobie, że o nas mówią tak samo – lód to lód. (śmiech) Jednak to są małe rzeczy, o których my jako specjaliści wiemy i poczujemy tę różnicę. Stąd mamy swój slogan, że lód jest wolny, puszcza lub trzyma. Ale jak powiedziałam, na jego stan wpływa wiele czynników.
Kończąc porównanie do F1, nie możemy nie wspomnieć o Robercie Kubicy. Wiele razy mówiłaś, że historia jego powrotu do bolidu stanowi dla ciebie inspirację. Kubica kojarzy się także z Kanadą. 2007 rok to jego koszmarny wypadek w Montrealu, ale za to 2008 – fenomenalny powrót i wygrana na tym samym torze. Tobie także Kanada dużo dała i sporo zabrała w karierze. Zacznijmy od pozytywów. Co takiego przyniósł ci wyjazd, by trenować za Oceanem? Raz wyjechałaś tam nawet ze swoją siostrą, Natalią.
Tak, ale trenowałam tam już wcześniej. Pierwszy raz w 2010 roku, trzy miesiące. Wywalczyłam wtedy swój pierwszy medal na mistrzostwach Europy. Wówczas trenowałam w takiej międzynarodowej grupie. Fajnie było się ścigać na najlepszym lodzie. Pamiętam, że był bardzo szybki, każdy inny na którym się ścigałam później, wydawał się wolniejszy. To powodowało, że w zawodach miałam lepsze poczucie przestrzeni, własnego ciała, a także odczuwałam mniejszy strach. Trenowałam też z zawodniczkami, z którymi potem rywalizowałam. Dlatego nie było tak, że myślałam, że muszę się obawiać tej dziewczyny z Kanady, tylko już coś wiedziałam na jej temat. Kiedy mogę ją wyprzedzić, kiedy odpuścić i w jakiej jest formie.
Za pierwszym razem łatwo było wyjechać czy miałaś wątpliwości?
Łatwo, bo wiedziałam, że nie jadę tam na stałe. Jechałam żeby potrenować i zobaczyć coś innego. Wyjeżdżałam wtedy z moim ówczesnym partnerem, który miał na to pomysł. Nie byłam w tym sama. Jasne, trochę się tym wszystkim stresowałam, ale chciałam się też rozwijać, szukać czegoś, co pozwoli mi być jeszcze lepszą.
Później, czyli w 2015 roku, powróciłam do Kanady z Natalią. Razem tam trenowałyśmy zaraz przed tym, jak Natalia zdobyła swój pierwszy medal w Pucharze Świata [w Montrealu, 1 listopada 2015 roku – dop. red.]. Miło wspominam ten czas, bo pod względem treningowym Kanada jest dla mnie wzorem. Mają super wyniki, wciąż się rozwijają, posiadają znakomitych trenerów. Szczególnie jednego – to Sebastian Cross, z którym miałam okazję trenować i jest dla mnie swego rodzaju inspiracją.
Kanada i 2015 rok to nie tylko wyjazd na obóz treningowy, ale też Puchar Świata w Toronto i dramatycznie wyglądająca kontuzja. Podwójne złamanie nogi. Pod względem mentalnym, trudno jest się pozbierać po czymś takim?
Tak, ale generalnie ten temat kontuzji jest taki, że… nie wiem, jak wyglądałby mój powrót, gdyby nie to, że chwilę później zmarła nam mama. Przeszłam dwie operacje. Z jednej strony było mi przykro, że moja noga nie była dobrze złożona. Z drugiej, byłam wdzięczna za to, że w Polsce znaleźli się lekarze, którzy mi ją naprawili.
Rentgen wykonany zaraz po wypadku w Toronto oraz noga po drugiej operacji. Fot. FB/X-dni do mojego powrotu
Pierwszy raz od upadku weszłam na lód po dziesięciu miesiącach. I miałam „lekkie” zdziwienie, bo okazało się, że trochę nie umiem jeździć na łyżwach, a moja noga nie funkcjonuje tak, jak powinna.
A jeszcze przed kontuzją, w 2015 roku zdobywałaś mistrzostwo Europy w Dordrechcie.
To było trudne pod tym względem, że czułam, jakbym w jednym momencie bardzo dużo straciła. Straciłam łyżwy – coś, przez co się definiowałam, w czym się realizowałam i co było moją codzienną rutyną. Natomiast po drugiej operacji byłam już mocno skupiona na tym, by iść na rehabilitację i trenować. Cieszyłam się z każdego małego kroku, który zrobiłam. Chociażby z tego, że mogę robić dodatkowe ćwiczenia, które proponowała mi fizjoterapeutka.
W tym samym czasie, dokładnie w kwietniu 2016 roku, spotkała cię też tragedia w życiu prywatnym, o której już wspomniałaś. Zmarła twoja mama.
To wszystko się zazębiło. Śmierć mamy mocno wybiła mnie z rytmu. Poczułam się w tym wszystkim taka samotna, pomimo że dookoła znajdowali się bliscy mi ludzie. Jednak była to trudna sytuacja, z którą ciężko było mi sobie poradzić. Zaczęłam wątpić w swoje poświęcenie na treningu. W końcu odeszła moja mama, a ja nagle mam z tym normalnie żyć? Jednak generalnie to właśnie sport przytrzymał mnie w pionie. Dał mi poczucie bezpieczeństwa, rutyny i tego, że mogłam się jeszcze na czymś skupić.
To trudny temat, bo nie wiem jak to wszystko by wyglądało, gdyby w moim życiu prywatnym wszystko działo się normalnie. Na początku byłam super nastawiona na powrót, później wszystko zeszło na drugi plan, ale mimo wszystko sport pozwolił mi wrócić do normalności.
Jak w ogóle powrócić po takiej kontuzji? Przecież w waszym sporcie obciążenia dolnych kończyn są naprawdę spore.
Było ciężko. Jak powiedziałam, kiedy pierwszy raz po kontuzji weszłam na lód, to okazało się, że od początku muszę uczyć się techniki. Zakres ruchu w mojej kostce nie był taki, jak powinien być. Technicznie musiałam jeździć trochę inaczej. Przez długi czas także obwiniałam tę nogę. Kiedy czegoś nie mogłam wykonać, to od razu myślałam „to ta noga”, „to kostka”, „to przez kontuzję”. Zaakceptowanie tego, że moja noga jest jaka jest, zajęło mi wiele lat. Że nic nie mogę z tym zrobić. Ale zarazem, że ona wciąż daje mi to, co może mi dać najlepszego. Do momentu, w którym nie zaakceptowałam tego stanu rzeczy, było mi bardzo trudno. Zagmatwałam się w obwinianiu swojej nogi o osiągane wyniki.
Czyli kluczem do prawdziwego powrotu okazała się zmiana nastawienia.
Tak. Wcześniej często myślałam „kurczę, ale ta noga była super przed kontuzją” i że wtedy tego nie doceniałam. Nagle przy odepchnięciu czułam ogromną różnicę pomiędzy jedną i drugą nogą. Odepchnięcie z prawej nogi dawało mi prędkość, a z lewej nie za bardzo. Pogodzenie się z kontuzją zajęło mi pięć lat. Musiałam wykonać dużą pracę, żebym mogła wrócić i walczyć o igrzyska.
Jakie miałaś sposoby na to, by spróbować jeździć na takim poziomie, jak dawniej? Musiałaś zmienić swój styl?
Generalnie musiałam porzucić myśl, że wracam do tego, co było przed kontuzją. Jak mogłam oczekiwać tego, że będę tak samo jeździć, skoro moja noga już nie jest taka jak przed wypadkiem? Przez wiele lat, kiedy obwiniałam tę kończynę o to, że jeszcze nie powróciłam na swój dawny poziom, to miałam na to straszne ciśnienie.
Później postanowiłam zrobić swoje nowe życiówki i skupić się na tym, co jest do zrobienia tu i teraz. Z formą i możliwościami, jakie wówczas posiadałam. To dało mi dużo spokoju, bo przestałam myśleć o tym, co było kiedyś. Takie myślenie było dla mnie męczące. Kiedy po kontuzji wracałam do jeżdżenia, dostawałam mnóstwo pytań, kiedy będę jeździć tak jak dawniej. Wraz z tymi pytaniami, sama zaczęłam myśleć „dobra, kiedy powrócę?”. Dopiero po paru latach zadałam sobie pytanie – do czego chcę wrócić? Dlaczego oczekuję od siebie, że będę taka sama, jak byłam przed wypadkiem? Przecież tak dużo rzeczy zmieniło się przez ten czas.
Jasne, że pięknie by wyglądało, gdyby wszyscy mogli powiedzieć, że Patrycja wróciła i jeździ tak samo, albo nawet lepiej! Tak się nie stało, ale generalnie uważam, że i tak wróciłam do dobrej dyspozycji – szczególnie w ostatnim sezonie. Byłam gotowa do tego, by walczyć o miejsce dla polskiego short tracku na igrzyskach, byśmy mogły wystartować w sztafecie. Tak to wszystko sobie poukładałam, że byłam w stanie spełnić swoje cele. Bez myślenia o tym, że chcę wrócić do formy, którą wcześniej prezentowałam.
W jednym z wywiadów mówiłaś, że to ty sama zdecydujesz jak zakończyć karierę i kontuzja nie zrobi tego za ciebie. Możesz teraz poczuć satysfakcję?
Oczywiście, że tak. Wiesz, przez ostatnie parę lat słyszałam, że może już powinnam skończyć. Że jestem stara, że już nic ze mnie nie będzie. Ja rozumiem, że ludzie mogli tak myśleć, bo miałam dwa-trzy sezony, które raczej nie wskazywały na to, że tu coś jeszcze może być. Ale w środku wiedziałam, że nie wszystko stracone. Dlatego zostałam, walczyłam i chciałam dokończyć cykl olimpijski. Nie wyobrażałam sobie, że kończę trenować rok przed igrzyskami. Świadomość tego, że nawet nie spróbowałam powalczyć, byłaby o wiele trudniejsza do zaakceptowania od tego, że na igrzyskach nie byłam w formie, czy też że ogólnie wyglądały one tak, jak wyglądały.
Zwłaszcza, że w Pekinie spełniło się jedno z twoich sportowych marzeń. Wzięłaś udział w rywalizacji sztafet, gdzie startowałaś razem z siostrą.
Generalnie chciałam być razem z nią w Pekinie. Nasz występ w sztafecie był dla mnie bardzo wzruszający. Wiele dla mnie znaczyło to, że razem z dziewczynami – czyli Natalią, a także z Nikolą Mazur i Kamilą Stormowską – mogłam przejechać ten bieg, zająć szóste miejsce, i schodzić z lodu z poczuciem, że ten team dużo zrobił, by znaleźć się w tamtym miejscu. Pamiętam jak zaczynałyśmy, jakie jeździłyśmy czasy i jakie błędy popełniałyśmy. W ciągu czterech lat każda z nas miała trudniejsze momenty. Ale ufałyśmy sobie wzajemnie. Podczas rywalizacji w finale B igrzysk wydarzyło się sporo, ale byłyśmy tak aktywne i tak dobre, że po biegu pojawiło się wielkie wzruszenie i mogłam bardzo podziękować dziewczynom za wspólny występ.
Polska sztafeta short tracku w Pekinie. Od lewej: Nikola Mazur, Kamila Stormowska, Natalia Maliszewska, Patrycja Maliszewska.
Kiedy pytałem o kontuzję, zacząłem się zastanawiać, czy gdybyś miała wymienić najbardziej traumatyczne przeżycie w karierze, to dotyczyłoby nie kontuzji, a tego, co spotkało Natalię w Pekinie? Jej niedopuszczenie do startu na 500 metrów z powodu pozytywnego testu na koronawirusa, oddziaływało psychicznie na was wszystkich. Również Piotrka Michalskiego, naszego panczenistę.
Tamta sytuacja jednak w największym stopniu dotknęła Natalkę. Oczywiście, my również ją przeżywaliśmy. To było trudne, ponieważ to moja siostra, a Piotrka narzeczona. Osoba, którą kocha. Ale ja miałam własną historię i jako zawodniczka wychodziłam po to, by dla siebie zrobić to, co najlepsze. Rzecz jasna, obie się wspieramy. Jednak nasze historie są różne.
Różne, aczkolwiek wielokrotnie podkreślałaś w wywiadach, że cenisz sobie to, że na obozach możesz porozmawiać z Natalią jak z siostrą. A czy na początku jej kariery, rodzicie obarczali cię opieką nad młodszą siostrą, na przykład podczas zgrupowań?
Nie. Między nami jest siedem lat różnicy. To sporo, więc generalnie Natalia na początku bardziej trzymała się z naszym młodszym bratem. Ja musiałam poczekać kilka lat na relację, którą mamy teraz. Jak byłam bardzo młoda, to kiedy wychodziłam na podwórko, mama często mówiła mi żebym zabrała ze sobą Natalkę. Bardzo tego nie chciałam, bo była jeszcze mała, więc wolno biegała, a ja się przez to wkurzałam. Ale miałam na podwórku fajne koleżanki. Kiedy graliśmy w podchody, to często mówiły, że wezmą ją do drużyny.
“BAŁAM SIĘ, ŻE NIE WRÓCĘ JUŻ NA LÓD…”. WYWIAD Z NATALIĄ MALISZEWSKĄ
Maskotka zespołu.
Dokładnie.
Wróćmy do igrzysk, ale w nastroju, z którym powinny się one kojarzyć. Co jest w nich takiego wyjątkowego? O ile w ogóle coś jest. Byłaś w końcu na trzech edycjach tej imprezy.
To dla mnie zaszczyt, że mogę się nazywać olimpijką i że mogłam reprezentować swój kraj na najważniejszej imprezie sportowej, rywalizować tam z najlepszymi. Natomiast generalnie ścigamy się tam z tymi samymi ludźmi, z którymi do tej pory to robiliśmy. To nic innego, niż rywalizowanie na Pucharach Świata. Jedyne co się różni – czego akurat ja bardzo nie lubię – to że igrzyska jako zawody w short tracku są tak rozciągnięte. Mamy jeden bieg, później dwa dni przerwy, następne kilka biegów, znowu dwa dni przerwy. Standardowo u nas zawody trwają trzy dni, podczas których robimy wszystko. Nie wiem dlaczego tak jest, ale uważam, że mogłoby się to zmienić.
Jak wspomniałem, byłaś na trzech igrzyskach. W Vancouver, Soczi oraz Pekinie. Które wspominasz najlepiej?
O każdych myślę w inny sposób. Nie mam jakiegoś ulubionego miejsca, czy nie pozycjonuję ich na zasadzie wyników, które podczas nich osiągałam. Do Vancouver jechałam jako świeżak, zdenerwowana, nie wiedziałam jak podejść do tej imprezy. Do Soczi pojechałam już z jakimś bagażem doświadczeń. Wydawało mi się, że tam będzie lepiej, liczyłam na super wynik. Nie zdawałam sobie sprawy, że za rok mogę mieć kontuzję i powinnam się w ogóle cieszyć z tego, że jestem na takich zawodach. Myślałam, że skoro nie poszło tak, jak bym tego chciała, to udowodnię swoją wartość za cztery lata. Później zdarzyło się to, co się zdarzyło i okazało się, że za cztery lata jednak nigdzie nie pojadę. Do Pekinu jechałam z wdzięcznością, że mogę tam być. Wiedziałam, jak to jest stracić igrzyska.
Na jakim dystansie czułaś się najlepiej? Pytam z tego względu, że sporo jeździłaś na 500 metrów, i to na pięćsetce wywalczyłaś trzy medale mistrzostw Europy. Ale ten złoty miałaś w biegu na 3000 metrów.
Generalnie, ten mój złoty bieg na 3000 metrów to był taki superfinał – bieg rozgrywany do wieloboju w short tracku. Przed tym startem zajmowałam w wieloboju siódme miejsce. Powiedziałam sobie, że postaram się zrobić cokolwiek w tym biegu, ale bez wielkich oczekiwań, że coś zdobędę.
Sama nie spodziewałam się tego, że mogę dojechać na pierwszej pozycji. Ale bieg się ułożył po mojej myśli. Dziewczyny zaczęły przyspieszać na parę okrążeń do końca, więc mogłam bardzo długo jechać za nimi na autopilocie. Nikt nie spodziewał się tego, że wytrzymam. Podczas biegu wiem, że Arianna Fontana próbowała dojechać, bo Włosi obliczyli punkty, że gdybym to ja wygrała, to wskoczyłabym na trzecie miejsce również w wieloboju, ale gdyby ona dojechała za mną, to wyprzedziłaby mnie punktami. Natomiast gdzieś tam w głowie zrezygnowała i już o to nie walczyła. Zatem kiedy dziewczyny zaczęły przyspieszać, to pomyślałam sobie, że skoro tyle z siebie dałam, to fajnie byłoby dojechać na pierwszym miejscu.
Wracając do twojego pytania – potencjał dawał mi możliwości ku temu, by ścigać się na 500 metrów, bo miałam mocny start i byłam dynamiczna. Później gdzieś przełożyło się to na 1000 metrów i tam także dobrze się czułam. Ale tak jest, że kiedy człowiek jest w formie, to może jechać wszystkie dystanse.
Pozwól, że tylko dodam, że wielobój w short tracku to nie jest konkurencja, w której startuje inna grupa zawodników, jak w wieloboju lekkoatletycznym.
Tak, tu startujemy we wszystkich dystansach – czyli 500, 1000 i 1500 metrów – razem z najlepszymi na świecie zawodnikami, którzy tam występują. A zwieńczeniem jest właśnie bieg na 3000 metrów. Jednak obecnie odeszło się od tej formy rywalizacji. Idziemy w kierunku indywidualizacji i specjalizacji. Już nie ma czegoś takiego, że przed startem na 500 metrów sprinter musi jechać na 1500 metrów, tylko może się skupić na tym, co najlepszego może pokazać na swoim dystansie.
Po zakończeniu kariery zostaniesz przy short tracku?
Chciałabym zostać przy sporcie. Sercem jestem blisko przy short tracku, więc fajnie byłoby zostać przy teamie i im pomagać. A jak się życie ułoży – tego nie potrafię przewidzieć. Oczywiście, są pewne możliwości, ale dla mnie najważniejsze jest to, bym mogła pomagać. By ludzie czerpali z tego, że jestem obecna w danej grupie. Nie chcę nigdzie być tylko dla samego bycia. Chcę się realizować i potrzebuję zajęcia, w którym będę wiedziała, że mam określone zadania do wykonania.
Z pracą w której grupie wiekowej widziałabyś się najbardziej? Dzieci, juniorzy czy może dorośli zawodnicy?
Ciężko powiedzieć. Każda grupa potrzebuje czegoś innego i wydaje mi się, że w każdej byłabym w stanie wnieść coś dobrego.
Ale rozumiem, że jeśli zostajesz przy short tracku, to w swoim ukochanym, rodzinnym Białymstoku?
Białystok zawsze będzie w moim sercu. Gdziekolwiek nie wyjadę, Białystok jest ukochanym miejscem, do którego uwielbiam wracać i gdzie czuję się dobrze. Cieszę się, że mogę obserwować jak to miasto cały czas się rozwija. Ale mam różne możliwości, gdyż istnieją różne programy szkoleniowe – nawet ministerialne. Tak że zobaczymy, gdzie będą mnie chcieli. (śmiech)
Ostatnie pytanie, połączone z zaproszeniem. Oficjalnie jeszcze nie zakończyłaś kariery. To nastąpi za dwa dni, 24 marca na lodowisku Białystok.
Zastanawiałam się, w jaki sposób zakończyć karierę i pomyślałam, że najlepiej byłoby zaprosić zawodników, ludzi którzy kiedyś stali na lodzie i mieli z tym do czynienia, do przejechania ze mną ostatniego biegu. To będzie sztafeta z udziałem różnych osób, które w różnych momentach mojej kariery były dla mnie wsparciem, opoką oraz inspiracją. To także osoby, do których w pewnych momentach mogłam podjechać na lodzie i powiedzieć „dziś jest mi super ciężko, nie dam rady”. I one to rozumiały. Ale to także trenerka, której bardzo dużo zawdzięczam i od której chcę się uczyć fachu. To będzie forma pożegnania w ramach podziękowań ode mnie dla nich. Za to, że byli i wspierali. Ponadto zaprosiłam także wiele osób, które nie pojawią się ze mną na lodzie, ale będą na trybunach. To ludzie i relacje, które cenię i znaczą dla mnie coś więcej. Pragnę je utrzymać pomimo tego, że już nie będę zawodniczką.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o innych sportach: