Reklama

Świetny pierwszy set, a dwa kolejne fatalne. Hurkacz odpadł z Indian Wells

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

13 marca 2023, 23:43 • 4 min czytania 1 komentarz

Po występach w ostatnich turniejach Huberta Hurkacza mogliśmy głównie chwalić. Po meczu z Alexem Popyrinem w Indian Wells – też. Ale już spotkanie z Tommym Paulem przypomniało nam, dlaczego Hubert nie potrafi wspiąć się na najwyższy poziom w męskim tenisie. Polak pierwszego seta rozegrał jeszcze na dobrym poziomie, ale w dwóch pozostałych miał co najwyżej przebłyski. A to było za mało na bardzo solidnego Amerykanina.

Świetny pierwszy set, a dwa kolejne fatalne. Hurkacz odpadł z Indian Wells

Amerykańska solidność

Paul zalicza przełomowy sezon. Na Australian Open 27-latek skorzystał ze świetnej drabinki i doszedł do półfinału, gdzie odprawił go Novak Djoković. W efekcie podskoczył na najwyższe w karierze, 19. miejsce w rankingu ATP. I pokazał, że z solidnego tenisisty można przekształcić się w zawodnika gotowego walczyć o wysokie cele. A przecież Paul to akurat gość, który potencjał do gry miał – jak się zdawało – ogromny. W 2015 roku był jedną z największych nadziei amerykańskiego tenisa. Zagrał w dwóch juniorskich finałach wielkoszlemowych. Na Roland Garros pokonał Taylora Fritza, z kolei na US Open przegrał… z Fritzem właśnie.

A potem było powolne wspinanie się w rankingu i w końcu stagnacja. Najpierw w drugiej setce, potem w okolicach TOP 50.

Nie był to też tenisista, który przesadnie by czymś imponował. Wiecie, Frances Tiafoe – rodak Paula, ubiegłoroczny półfinalista US Open – też długo siedział na pozycjach w okolicach miejsc 40-50. w rankingu. Ale jego gra jest na tyle widowiskowa i ciekawa dla oka, że wiele się o jego meczach mówiło, nawet gdy grał w Challengerach. A Paul? Cóż, Tommy to gość, któremu brakuje nieco charyzmy czy jakiejś jednej broni, którą na korcie by imponował. Ale od zawsze miał jedno: był bardzo solidny. Gdy jest w formie, trudno go złamać. Świetnie porusza się na nogach, ma dobry, mocny forehand, potrafi grać przy siatce.

Reklama

Przez kilka lat pisano o nim, że lubi korty ziemne (co, jak na Amerykanina, niecodzienne). Ale w ostatnich sezonach pokazał, że potrafi grać na różnych nawierzchniach. I paradoksalnie to na Roland Garros ma na razie najgorsze wyniki ze wszystkich wielkich szlemów – nie przeszedł tam jeszcze II rundy. Polubił za to bardzo korty twarde (a to już dla tenisistów z USA norma), zwłaszcza te nieco wolniejsze. A że tegoroczna nawierzchnia w Indian Wells jest stosunkowo wolna – Daniił Miedwiediew zresztą zdążył już nawet powiedzieć, że pójdzie do toalety tak wolno, jak wolne są te korty – to oczywistym było, że dla Huberta Hurkacz mecz z Paulem nie będzie dziś łatwym starciem.

Mimo wszystko jednak Hubert do tej pory zawsze w Kalifornii dochodził do co najmniej IV rundy. Wierzyliśmy, że tym razem będzie tak samo. Zwłaszcza, że w tym sezonie grał na razie naprawdę dobrze.

Pierwszy set perfekt, a potem Hubert oddał pole

Poza tym, że na początku seta stracił podanie (ale zrobił to i Tommy Paul), to trudno się do czegoś w grze Huberta Hurkacza w tym okresie przyczepić. W swoim gemach serwisowych był już potem bardzo pewny, a gdy tylko u Amerykanina pojawiły się problemy, wykorzystał je natychmiastowo. I to był zresztą kluczowy moment, bo przełamanie równało się też wygraniu całego seta. Cóż, można było liczyć, że Hubert tylko się napędzi.

Ale pojawiło się u niego coś, co często widywaliśmy w poprzednich sezonach, a ostatnio… chwaliliśmy, że ten aspekt swojej gry wyeliminował. Otóż po wygranym secie i krótkiej przerwie między partiami, Hubert często zaczynał bardzo źle kolejnego seta. I tak niestety było też dziś. Serwis w drugiej partii oddał natychmiast, zresztą zaczął od trzech przegranych punktów. Z 0:40 jeszcze wyszedł, miał nawet piłkę na wygranie gema, ale jej nie wykorzystał. A potem Paul zagrał agresywniej i po chwili przełamał Polaka.

A potem poszedł za ciosem. I dwa gemy później znów zyskał przełamanie. Wtedy już oczywiste stało się, że mecz zakończy się w trzech partiach.

I ta trzecia była być może najbardziej wyrównaną. Hubert był w stanie na powrót podnieść poziom swojej gry, ale jednak było widać, że nie jest on taki, jaki sam Polak chciałby prezentować. Popełniał sporo błędów, nie korzystał z wypracowanej w wymianach przewagi, a momentami dopadała go jeszcze frustracja. Raz omal nie trafił dziewczyny do podawania piłek – nie uderzył co prawda na siłę, gdziekolwiek, a po prostu forehandem w stronę narożnika kortu, już po akcji, ale to nie było typowe dla niego zachowanie. Dobrze przynajmniej, że od razu przeprosił, bo gdyby dziewczyna w sytuacji się nie zorientowała i nie uchyliła, mogłoby zaboleć.

Reklama

Mimo wszystko do stanu 3:3 obaj trzymali swoje podania, broniąc zresztą po drodze break pointów. Dopiero w siódmym gemie szansę na przełamanie dostał Paul i… nic nie musiał robić. Hubert dwa razy nie trafił serwisem i oddał mu kluczowy dla losów spotkania punkt. W kolejnym gemie to Hurkacz miał szanse na przełamanie. Trzy. Różnica polegała jednak na tym, że w kluczowym momencie Tommy robił wszystko, by przeciwnikowi nie pomóc tak, jak Polak wcześniej pomógł jednak. I trzykrotnie break pointy obronił, a potem wygrał gema.

W kolejnym, ostatnim w meczu, był już przy swoim serwisie bezbłędny. Wygrał 4:6, 6:1, 6:4, a w końcówce imponował naprawdę świetnymi akcjami, zwłaszcza przyklasnąć można mu za dwa doskonałe loby grane z defensywy. Choć trudno nie stwierdzić, że po części w dzisiejszej wygranej pomógł mu Hurkacz, który dziś na korcie rywalizował nie tylko z rywalem, ale i z samym sobą. Oby to był tylko jeden gorszy turniej, bo teraz Polaka czeka impreza w Miami, gdzie grać uwielbia i triumfował tam w 2021 roku. Oby na Florydzie poszło mu lepiej.

Hubert Hurkacz – Tommy Paul 6:4, 1:6, 4:6

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...