Podczas halowych mistrzostw Europy w Stambule występ Jakuba Szymańskiego był jednym z największych pozytywnych zaskoczeń spośród wszystkich startów Polaków. 20-letni biegacz zdobył w Turcji srebrny medal, przegrywając tylko z fenomenalnym Jasonem Josephem. A w długiej rozmowie z nami Szymański przekonuje, że ten sezon będzie dla niego przełomowy także w rywalizacji na stadionie.
O swoich początkach w kadrze Polski i tym, kiedy uświadomił sobie, że chce związać swoją przyszłość z lekkoatletyką. O relacjach z innymi płotkarzami oraz trenerem Bernardem Wernerem, który jest od niego starszy o przeszło pół wieku. Czy uważa się za perfekcjonistę? Co sądzi o wieloboistach? Jak spędza czas podczas zgrupowań i dlaczego sprint przez płotki to jedna z najbardziej niebezpiecznych konkurencji lekkoatletycznych? Na te i wiele innych tematów porozmawialiśmy z jedną z największych nadziei lekkoatletycznych nad Wisłą oraz człowiekiem, o którym za chwilę może zrobić się naprawdę głośno z powodu jego dobrych występów.
SZYMON SZCZEPANIK: Jak halowy wicemistrz Europy w biegu na 60 metrów przez płotki świętował swój sukces?
JAKUB SZYMAŃSKI: Nieprzesadnie mocno. Po zawodach poszliśmy do restauracji, która znajdowała się obok hotelu. Zamówiliśmy dobre jedzenie i wypiliśmy kilka drinków w gronie najbliższych mi osób z kadry, czyli z Krzyśkiem Kiljanem, Damianem Czykierem, Ewą Swobodą i Norbertem Kobielskim. Ale nie poszaleliśmy, bo następnego dnia rano mieliśmy wyjazd z hotelu.
Skoro wspomniałeś Krzysztofa Kiljana, to nasz drugi płotkarz odebrał ci trochę atencji w mediach. Ty wybiegałeś wicemistrzostwo Europy, odniosłeś wielki sukces, a tu wszyscy skupili się na nim, kiedy dowiedzieli się, że jest z w związku Ewą Swobodą.
Zupełnie mi to nie przeszkadza. Ewa jest bardzo rozpoznawalną osobą, ale prywatnie jest bardzo miła. Cieszę się, że są razem, bo lubię z nimi spędzać czas podczas zgrupowań. Mam nadzieję, że będzie tak dalej.
Bieg finałowy mógł z twojej perspektywy dziwnie wyglądać. Zastanawiam się, co sobie myślałeś, patrząc kątem oka w lewą stronę. Że Jason Joseph jest tak szybki, czy może odwrotnie, że to ty jesteś wolny?
Pomyślałem to drugie. Po trzecim płotku byliśmy jeszcze równo, ale na czwartym i piątym mi odjechał. Wtedy zacząłem myśleć, że coś jest ze mną nie tak. Nie pomyślałem, że to on zaprezentuje taką formę na turnieju, w czasie którego byliśmy już po dwóch biegach. A tu nie dość, że był gotów zbliżyć się do rekordu życiowego, to jeszcze go poprawił. Ale ostatecznie sam również byłem zadowolony ze swojego czasu, bo 7.56 to bardzo dobry wynik. Wiem, że nawet w tym sezonie stać mnie na bieganie poniżej 7.50. Najlepszy bieg w życiu, czyli 7.53, zaliczyłem w finale tegorocznych mistrzostw Polski, ale i tak widzę w tamtym występie wiele braków.
Jakub Szymański podczas ceremonii dekoracyjnej biegu na 60 metrów przez płotki na halowych mistrzostwach Europy w Stambule.
Czyli sam dostrzegasz to, nad którymi elementami w dłuższej perspektywie czasu jeszcze możesz popracować? Kiedy niedawno rozmawiałem z Damianem Czykierem, to mówił mi, że na przykład w biegu na 110 metrów ppł ma problemy z utrzymaniem tempa w drugiej fazie biegu.
Na 110 metrów płotkarze ogólnie dzielą się na dwa typy. Są tacy, którym właśnie brakuje tej drugiej części dystansu. Ale znajdziemy też przykłady biegaczy, u których początek jest nieco słabszy, ale za to potrafią się rozkręcić na dystansie. Do piątego płotka mogą być na odległej pozycji, a na ostatnim są pierwsi.
W moim przypadku na pewno będę musiał poprawić start z bloku. W tym sezonie mój najlepszy czas reakcji wyniósł 0.166. To naprawdę mierny wynik, ale i tak wziąłbym go w ciemno, gdybym potrafił go powtórzyć na każdych zawodach. Poza tym, mimo że w trakcie biegu nakręcam rytm, to przytrafiają mi się różne błędy techniczne. Dla kibica wygląda to super, bo widać moje przyspieszenie i to, że na dystansie doganiam rywali. Ale czasami, kiedy widzę jak biegam, to aż mnie kole w oczy. W szczególności gdy spoglądam na swoją nogę zakroczną lub atak na płotek. Te dwie rzeczy można szybko poprawić. Ewentualnie jeszcze ręce, ale ich praca układa się od nóg. Więc poprawę techniki trzeba zacząć od dołu.
Jeżeli natomiast chodzi o moje bieganie na 110 metrów, czyli na stadionie, to czuję, że w tym roku nadejdzie przełom. Umiem już nakręcać się na 60 metrów, czego wcześniej nie potrafiłem robić. Wydaje mi się, że to mocno zaprocentuje w biegu na 110 metrów. Ale dopiero po tym sezonie będę mógł powiedzieć, czego mi brakuje. Czy wytrzymałości, czy może techniki która pozwoli mi zachować do końca więcej sił. W każdym razie uważam, że ten sezon będzie dla mnie przełomowy i jestem go jeszcze bardziej ciekaw, niż hali. Pomimo błędów technicznych i różnych innych rzeczy wiedzieliśmy, że w hali sobie poradzę. Jedyną niespodzianką – ale pozytywną – było to, że wszystkie starty poszły po naszej myśli. Nawet nie liczyliśmy na to, że poprawię życiowy rekord na 7.53 – osobiście liczyłem nawet na nieco gorszy czas. A ten bieg i tak nie był kompletny w moim wykonaniu, co też zdradza moje możliwości.
Posiadasz rekord Polski w biegu na 60 metrów przez płotki do lat 18. Tak samo, jak rekord w kategorii U20. Najlepszy wynik do lat 23 jest gdzieś na twoim horyzoncie? Dodajmy, że to były rekord kraju – chodzi o rezultat Tomasza Ścigaczewskiego, 7.51 z Maebashi z 1999 roku.
Wydaje mi się, że jak już poprawiać, to oba rekordy naraz – czyli również ten seniorski [7.48 – Damian Czykier – dop. red.] Jeżeli w odróżnieniu od występu na tegorocznych halowych mistrzostwach Polski, nie zaśpię w blokach i nie rzuci mnie na linii mety, to poprawa najlepszego wyniku w kraju jest w moim zasięgu. Niestety, jak wspomniałem, występ na HMP miał kilka błędów. Wiedziałem, że chłopaki zmobilizują się na ten start. Wprawdzie ja ich nie widziałem, ale wiem, że zawsze mogli się pojawić obok mnie. To dobrzy i doświadczeni zawodnicy, którzy potrafią rzucać się na metę.
Teraz odpoczywasz po halowych mistrzostwach Europy. Kiedy planujesz powrót do treningów?
Powrót nastąpi już w ten poniedziałek, czyli 13 marca. Teraz miałem równy tydzień wolnego. Też nie ma co przesadzać z długością odpoczynku. Ja już po trzech dniach odczuwałem chęć powrotu do trenowania. Ale w sporcie trzeba do wszystkiego podchodzić ze spokojem oraz mieć na uwadze swoje zdrowie. Tydzień bez treningów to w moim przypadku optymalna dawka odpoczynku, więcej dni wolnego wpłynęłoby negatywnie na moje przygotowania. Obóz przygotowawczy zorganizujemy dopiero w okolicach kwietnia-maja. Mamy kilka ciekawych opcji dotyczących wyboru miejsca przygotowań, ale jeszcze nie zdecydowaliśmy się z trenerem, gdzie pojedziemy.
Jak rozumiem, w przypadku was, biegaczy na 60 czy 110 metrów przez płotki, wyjazd w wysokie góry nie jest konieczny?
Nie jest, aczkolwiek też potrafi być przydatny. W Polsce najwyżej położoną miejscowością w której możemy zorganizować przygotowania, jest Zakopane znajdujące się na wysokości 800 metrów nad poziomem morza. W RPA ta wysokość wynosi ponad 1000 m n.p.m. – i to bez wychodzenia w góry. Wyjazd tam ma sens, tym bardziej w ciepłych warunkach. W Zakopanem w marcu raczej nie zdarzy się, byśmy mogli zrobić obóz klimatyczny. Więc wyjazd do Afryki to dobry pomysł, jednak w naszym przypadku nie jest konieczny.
Masz 20 lat, czyli jesteś jeszcze młodzieżowcem. Ale za tobą już ładnych parę lat treningów. Kiedy już w pełni uświadomiłeś sobie, że lekkoatletyka to jest to, co chcesz w swoim życiu robić?
2018 rok był w moim wykonaniu przełomowy. Byłem czwarty na mistrzostwach Polski juniorów młodszych, ale startowałem z chłopakami ze starszych roczników. Miałem wtedy świadomość, że kiedy za rok zostanę w tej samej kategorii wiekowej, to pokażę na co mnie stać. I tak się stało, bo rok później zdobyłem mistrzostwo Polski U18 oraz czasem 7.73 pobiłem halowy rekord kraju w tej kategorii wiekowej. Oczywiście we wcześniejszych latach także miałem niezłe wyniki i występowałem w finałach swoich konkurencji, ale wtedy nie traktowałem lekkoatletyki do końca poważnie, jako przyszłego sposób na życie. Dopiero po ustanowieniu rekordu Polski U18 pomyślałem, że to może być to. Chciałem zająć się czymś związanym ze sportem. A że lekkoatletyka dobrze mi szła, przyjemnie mi się ją trenowało oraz nawiązywało nowe kontakty, to pomyślałem, że w niej pozostanę.
I od zawsze ciągnęło cię do lekkoatletyki?
Chyba jak każdy chłopak, uprawiałem też inne sporty, jak piłka nożna czy koszykówka. Tak naprawdę, próbowałem wszystkiego po trochu, ale nie z myślą, by zająć się czymś na profesjonalnym poziomie. Chciałem po prostu aktywnie spędzać czas ze znajomymi, nie tylko biernie w domu, ucząc się lub oglądając telewizję. Tę drugą w dzisiejszych czasach warto ograniczyć, gdyż mamy przesyt mediów. Fajniej jest odpocząć na świeżym powietrzu i w ten sposób odciąć się od całego zgiełku informacyjnego.
Chyba jak każdy płotkarz, posiadasz także dobre warunki do uprawiania skoku wzwyż. Przygodę z lekkoatletyką zaczynałeś właśnie od tej konkurencji.
Tak, choć co do mojej sylwetki to mogę powiedzieć, że bardziej pasuje ona do wieloboju. Wprawdzie musiałbym nabrać ze trzy kilo masy mięśniowej, jednak kiedy zaczynałem uprawiać lekkoatletykę, to byłem dobry w każdej konkurencji, jakiej tylko spróbowałem. Myślę, że nadawałbym się do wieloboju. Mamy tam dwa typy zawodników. Więksi bardziej korzystają na konkurencjach siłowych. Drugi typ skupia się na zwinności, którą potrafią wykorzystać na płotkach czy w skokach. Oczywiście najlepsi, jak Kevin Mayer czy Damian Warner, potrafią złapać odpowiedni balans pomiędzy siłą a zwinnością. Dlatego jeden ma rekord świata, a drugi złoto olimpijskie.
Czyli rozumiem, że popierasz Adriannę Sułek która mówi, że wieloboiści to najlepsi lekkoatleci w stawce, a nie tacy, którzy nie łapią się do tego, by uprawiać którąś z konkurencji na światowym poziomie.
W pełni zgadzam się z Adą. Myślę, że topowi wieloboiści spokojnie mogliby się odnaleźć w poszczególnych konkurencjach lekkoatletycznych. Widać to na przykładzie Adrianny, która w Stambule w skoku w dal ustanowiła swój życiowy rekord na poziomie 6,62 m. To już rezultat dający wysokie miejsce w finale tej konkurencji. A gdyby Ada odpuściła wielobój i skupiła się tylko na skoku w dal, to od razu skakałaby kilkanaście centymetrów dalej. Więc łapałaby się na wszystkie imprezy rangi mistrzowskiej, gdzie wyniki przekraczające 6,70 m zwykle dają wejście do finału zawodów. A 6,80 czasami wystarcza do zdobycia medalu. Z kolei u Kevina Mayera znalazłyby się ze trzy konkurencje, w których należałby do światowej czołówki, gdyby zdecydował się skupić tylko na nich.
Skoro ciebie ciągnęło do wieloboju, to dlaczego postawiłeś akurat na płotki? To widowiskowa, ale zarazem dość niecodzienna konkurencja. Co zdecydowało, że nastoletni chłopak zdecydował się biegać po torze, na którym ustawiono przeszkody?
Może wyjaśnię od razu, że mnie osobiście nie ciągnęło do wieloboju. Po prostu były spekulacje, że mógłbym się tam odnaleźć i sam z ciekawości próbowałem rzutu dyskiem czy pchnięcia kulą. Bawiłem się lekkoatletyką. Ale nie miałem planów, by uprawiać wielobój profesjonalnie. Co najwyżej robiłem program wieloboju pod koniec sezonu, dla samej radości trenowania różnych konkurencji. Wszystkie konkurencje są ciekawe, a najbardziej interesują mnie te techniczne, jak skok w dal czy rzut oszczepem. Okej, w biegu na 800 czy 1500 metrów można przygotować fajną taktykę, ma się w głowie plan działania. Jednak osobiście, do średnich dystansów aż tak bardzo mnie nie ciągnęło.
Wracając do tego, dlaczego biegam przez płotki – tak naprawdę wraz z trenerem szukaliśmy „mojej” konkurencji metodą prób i błędów. Zacząłem od skoku wzwyż, gdyż posiadałem do niego dobre warunki. Ale w moim sportowym życiu płotki były obecne już od początku, ponieważ sportowiec w celu poprawy swojej sprawności robi różne ćwiczenia na płotkach – chociażby marsze. Czy to długo-, czy średniodystansowcy – w pewnym momencie przygotowań każdy robi płotki.
My, kiedy zaczynaliśmy trenować, mieliśmy podstawowy sprzęt lekkoatletyczny, materac do skoku wzwyż, ale również płotki. Na początku próbowałem obu konkurencji. W skoku wzwyż w pewnym momencie nie potrafiłem dostosować siły odbicia do prędkości, którą osiągałem przed materacem. Szkoda, bo do pewnego momentu byłem top of the top! Naprawdę miałem szansę na światową karierę. W 2017 toku skoczyłem 1,80 m – w tamtym czasie to był naprawdę bardzo dobry wynik w kategorii U16. Jednak dopóki nie wszedłem w stu procentach do jednej konkurencji, to próbowałem innych. Fajnie, że już za drugim razem trafiliśmy tą, w której odnajdę się najlepiej.
Czy na tle innych konkurencji lekkoatletycznych trening płotkarski charakteryzuje się czymś szczególnym? Albo czy jako zawodnicy musicie posiadać cechę, która was wyróżnia od reszty lekkoatletów?
Trzeba potrafić kontrolować strach i mieć na uwadze to, że na płotkach możemy zrobić sobie krzywdę. A w każdym razie, jest to bardziej prawdopodobny scenariusz, niż w innych konkurencjach. Chociażby w finale w Stambule mieliśmy przykład bolesnego upadku Hiszpana Enrique Llopisa, który biegł na torze obok mnie. Na szczęście, nic poważnego mu się nie stało, miał tylko lekki wstrząs mózgu i problem z ręką. Na drugi dzień wyszedł ze szpitala. Jednak do płotków trzeba mieć żelazną psychikę, by zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, dalej to lubić. Nie bać się i biegać 60 metrów przez płotki w hali tak, jakby to była płaska 60. Chociaż z uprawiania płotków powstaje sporo problemów zdrowotnych, wynikających z kontaktu z przeciwnikiem czy możliwości zahaczenia o płotek. Ale to też sprawia, że płotki są bardzo widowiskowe. Ludzie, którzy je wybierają, albo przełamią własną barierę i w nich zostaną, albo odpuszczą, bo ich to przerasta.
Przypomina mi się historia Pawła Wojciechowskiego ze skoku o tyczce, który w pewnym momencie miał strach przed skakaniem. To wśród tyczkarzy częsty przypadek po wypadkach podczas skoków, choćby po złamaniu się tyczki. Czy kiedy płotkarz zaliczy upadek przy pełnej prędkości, to może wystąpić podobna blokada w głowie? Może sam kiedyś czułeś coś podobnego?
Ja akurat nie miałem podobnej historii, bo nigdy nie wywróciłem się na płotkach na tyle boleśnie, żeby poważniej się uszkodzić. Kiedy już zahaczałem płotek, to gubiłem rytm i następną przeszkodę odpuszczałem. Jednak masz rację, skok o tyczce to też bardzo niebezpieczna konkurencja. Zdarzało się, że kiedy ktoś źle założył tyczkę podczas próby, to spadał poza zeskok albo zahaczał o stojaki. Ale z drugiej strony, w tyczce nie ma aż tylu wypadków, ile jest w płotkach, gdzie upadki zdarzają się o wiele częściej. Niemniej, w obu konkurencjach zawodnik może odczuwać barierę psychiczną kiedy coś pójdzie nie tak. Ja jednak nigdy nie miałem takiego problemu. Pod tym względem mam szczęście, trenuję płotki tyle lat i jeszcze się na nich nie uszkodziłem.
Od samego początku twoim trenerem jest pan Bernard Werner. Jak wy się dogadujecie? W końcu występuje pomiędzy wami taka różnica pokoleń, że rocznikowo trener Werner mógłby być nie tyle twoim tatą, co dziadkiem – ma 71 lat.
Nie ma złotego środka co do tego, jaka powinna być różnica wieku pomiędzy trenerem i zawodnikiem. W naszej relacji ona z pewnością wpływa na to, jak wzajemnie się traktujemy. Na pewno fajnie mieć dobry kontakt z młodym trenerem, który nadaje na tych samych falach co zawodnik. Z drugiej strony, sportowiec potrzebuje autorytetu trenera, musi mieć do niego respekt i czuć nad sobą jego wyższość. Taką wyższość nade mną ma mój trener. Ale wielu ludziom może się wydawać, że trener nie ma ze mną – mówiąc kolokwialnie – tego vibe’u. A tak naprawdę jest odwrotnie. Mimo swojego wieku, trener posiada duszę człowieka, który ma ze czterdzieści lat mniej. Atmosfera zarówno w moim klubie jak i grupie treningowej jest wybitna. Nie zamieniłbym tego środowiska i dopóki widzę u siebie progres, to na pewno nie będę tego zmieniał. Miałem szczęście, że spotkałem trenera Wernera na swojej drodze, bo to dzięki niemu zaczęła się moja kariera.
Od niedawna jeździsz na zgrupowania kadry seniorów. Jak wyglądało to pierwsze? Był stresik?
Kurczę, wiesz, że za bardzo nie pamiętam swojego pierwszego obozu? Chociaż miał miejsce całkiem niedawno, bodajże w listopadzie ubiegłego roku. Ale wcześniej odbyłem pierwsze nieoficjalne zgrupowanie, jakim były konsultacje przed halowymi mistrzostwami świata w Belgradzie. Fajne przeżycie, chociaż nie mogę w pełni nazwać go obozem kadry. To były tylko konsultacje, by zebrać wszystkich zawodników w jedno miejsce i razem udać się na lotnisko.
Co do samych obozów kadry seniorów, to jeżeli chodzi o atmosferę, one nie różnią się za bardzo od zgrupowań juniorskich. Ta na ogół jest bardzo dobra. Ja też nie wstydziłem się przy okazji pierwszego przyjazdu na kadrę seniorów, bo wszedłem do niej z buta, byłem w czołówce swojej konkurencji, a na dodatek wszystkich znałem. Nie miałem powodów żeby się stresować. Moje przejście do seniorów przebiegło tak szybko i płynnie, że mam wrażenie, jakbym był w tej kadrze od zawsze. A teraz, kiedy zdobyłem medal halowych mistrzostw Europy, dołączyłem do jej czołówki.
Nie było żadnego chrztu?
Nie, nic z tych rzeczy. Ale wiadomo, traktowanie mnie przez starszych zawodników jako młodego miało miejsce. Wszędzie tak jest – i to nic złego. Ot, rozstawiałem sprzęt albo musiałem nosić płotki. Jednak wszystko odbywało się z uśmiechem na twarzy. Ja też chłopakom mówiłem per “stary”. W końcu Damian Czykier jest ode mnie dziesięć lat starszy, więc były takie teksty. Jednak kiedy dołącza się do nowego projektu i danej grupy osób, to tak jest.
A jak wyglądają relacje pomiędzy samymi płotkarzami? Zdradziłeś już, że po twoim sukcesie w Turcji wspólnie świętowaliście.
Lubimy spędzać ze sobą czas, mamy ze sobą stały kontakt. Wiele osób z kadry może nam pozazdrościć, bo nie każdy w swojej konkurencji ma aż trzy osoby, które startowałyby na imprezie rangi mistrzowskiej. Dobrze mi się trenowało z Krzyśkiem i Damianem – czy to na konsultacjach, czy na obozach. Będę chciał kontynuować z trenerem ten model współpracy, że 95% treningu odbędę na miejscu w Sopocie, a dwa-trzy zgrupowania w roku zaliczę razem z chłopakami, żeby potrenować w dobrej atmosferze i cieszyć się sportem.
Jakub Szymański, Damian Czykier i Krzysztof Kiljan w rywalizacji podczas tegorocznych halowych mistrzostw Polski w Toruniu.
Przyzwyczaiłeś się już do wyjazdowego trybu życia?
Tegoroczny okres halowy był pod względem wyjazdów najbardziej intensywnym czasem w moim życiu. Nie wiem, czy w przyszłości jeszcze kiedykolwiek będę tak dużo wyjeżdżał podczas sezonu halowego. Możliwe, że tak, jednak właśnie w tym roku chcieliśmy z trenerem spróbować trochę życia na walizkach oraz biegania na zmęczeniu, bo zaaplikowaliśmy sobie przesyt mityngów. Sprawdzian został zaliczony pozytywnie, zobaczyliśmy na co mnie stać i jak dużo mogę wytrzymać. Na szczęście wszystko obyło się bez żadnych problemów zdrowotnych – i oby tak było dalej.
Ale czy przyzwyczaiłem się do takiego trybu? Kiedyś miałem problem z tym, żeby nawet co jakiś czas wyjechać. Teraz, kiedy wyjeżdżam tylko raz na jakiś czas, to dla mnie super sprawa, porównując to do okresu, kiedy opuszczałem dom co trzy-cztery dni.
Jesteś typem perfekcjonisty? Pytam stąd, że podobno interesujesz się technologią w lekkoatletyce. Czyli przywiązujesz uwagę do detali.
Zgadza się. Staram się być perfekcjonistą. Kiedy oglądam swoje biegi, to później chcę nanieść poprawki techniczne w pokonywaniu płotków, czy też na początku biegu. Chciałbym to wszystko poprawić od razu, ale wiem, że tak się nie da. Trzeba to wszystko zmieniać małymi kroczkami, ponieważ organizm został już przyzwyczajony do pewnych błędów podczas ruchu. Ale generalnie mogę nazwać się perfekcjonistą, ponieważ wciąż chcę się poprawiać. Nie spoczywam na laurach z myślą, że pobiegłem w finale halowych mistrzostw Europy i zdobyłem srebrny medal w biegu, który nie był idealny, ale to nieważne, bo dał mi krążek. Nie – ja chcę się rozwijać, działać tak, bym mógł powiedzieć o sobie, że jestem coraz lepszy.
Jeżeli chodzi o same nowinki technologiczne, chociażby takie, które można zastosować w treningu, to my z trenerem mamy swoje sprawdzone metody przygotowań, ale też pod tym względem idziemy z duchem czasu. Kiedy odkryjemy jakieś fajne ćwiczenie, czy mamy możliwość pomiaru moich parametrów za pomocą nowego urządzenia, to nie wahamy się z tego skorzystać. Z czasem pojawi się tego więcej. Sport idzie z duchem czasu, a technologia posuwa się do przodu.
Jak perfekcjonista spędza wolny czas? Po prostu relaksujesz się w domu czy masz inne zajęcia?
Teraz akurat siedzę w domu i spędzam czas z moim ukochanym pieskiem, rodzicami i generalnie z rodziną, której sporą część odwiedziłem po biegu w Turcji. Wstąpienie na kawę czy po prostu żeby chwilę pogadać, samo w sobie mnie odstresowuje i pozwala zapomnieć o sporcie – a on jednak potrafi nam przysporzyć trochę stresu. Ale jeżeli mam czas, to chętnie wyjeżdżam na wakacje. Na przykład w zeszłym roku wraz z dziewczyną udałem się do Stanów Zjednoczonych. Takie wakacje też są super, jednak nie ma co powtarzać tego rodzaju wyjazdów w każdym roku. Ja stosuję je naprzemiennie – raz spędzam wolny czas w rodzinnym mieście, gdzie dobrze się czuję, a raz wyjeżdżam wraz z dziewczyną w inne miejsce.
Twoja dziewczyna to Roksana Jędraszak, która uprawia skok w dal. Czyli sportowy związek.
Tak – i sam nie wiem czy to jest dobre, czy nie. Na początku myśleliśmy, że to będzie super, bo masz osobę, która rozumie twój tryb życia. Z drugiej strony, to dobrze kiedy każdy ma swoje życie i ten sport nas nie łączy. Ostatecznie wszystko ma swoje plusy i minusy i nie wyłoniliśmy decyzji, czy lepiej by było, gdyby jedno z nas zajmowało się inną dziedziną życia. Ale to nie ma znaczenia, jest jak jest i tego nie zmienimy.
Słyszałem, że zagrywasz się w grach planszowych.
Na zgrupowaniach tak, bo co można wziąć? Albo PlayStation albo planszówki, żeby spędzić czas razem ze znajomymi. Nie w telefonie, tylko przy jakiejś interakcji. Tak że w Turcji graliśmy sobie razem z Damianem, Krzychem, Norbertem Kobielskim czy innymi osobami. Wiadomo, nie chodzi tu o Chińczyka, tylko gry planszowe, które są już dość nowoczesne. One potrafią zająć czas, można się przy nich dobrze bawić. To dobry sposób na zabicie rutyny, jaką byłoby ślęczenie przed ekranem telefonu.
W co konkretnie graliście?
W Tajniaków.
Mam tę grę. Jest świetna, ale potrafi niszczyć przyjaźnie.
Wymaga sporo myślenia. I fajnie, nie jest to gra w wojnę, gdzie tylko wystawiasz karty i na tym kończy się twoje zaangażowanie. Tu trzeba ruszyć szare komórki, można przy tym nieźle spędzić czas, razem się pośmiać, są spore emocje. Idealna gra na zgrupowania.
Spędziliśmy już wolny czas na zgrupowaniu, zatem powróćmy na bieżnię. Preferujesz halę czy stadion? W hali biegacie na dystansie 60 metrów. Na stadionie – 110.
Na razie preferuję halę, gdyż mam w niej lepsze wyniki, czuję się mocniejszy. Ale jak wspomniałem, ten sezon na stadionie będzie dla mnie przełomowy. Czuję, że on mi sporo pokaże i będzie decydujący. W końcu mamy mistrzostwa świata w Budapeszcie czy też swego rodzaju przystanek, czyli mistrzostwa Europy U23. W drużynowych mistrzostwach Europy będzie fajnie powalczyć o miejsce w składzie z Damianem i Krzychem – bo tam pojedzie tylko jedna osoba do naszej konkurencji. Reasumując, na razie wolę 60 metrów, bo na tym dystansie czuję się pewniej. Ale z niecierpliwością czekam na starty na 110 metrów. Chcę pokazać, że to także moja mocna strona. A w przyszłości może nawet lepsza niż 60 metrów.
Minimum kwalifikacyjne do mistrzostw świata w Budapeszcie wynosi 13.28. To szybko – dla porównania dodam, że rekord Polski Damiana Czykiera to 13.25. Z kolei twój najlepszy wynik to 13.50. Masz z czego zbijać ten czas.
Zdecydowanie. Wydaje mi się, że mogę nawet nie zrobić tego minimum do Budapesztu. Jednak World Athletics zwykle wyznacza bardzo wysokie minima kwalifikacyjne, a następnie dokłada do tego zawodników z rankingu światowego. Wszystko dlatego, że kiedyś za dużo osób potrafiło spełnić minimum i organizatorzy mieli wtedy problem, konkurencje za bardzo się rozrastały.
Teraz zasady są takie, że praktycznie nie ma szans na to, by cała grupa biegaczy zrobiła czas 13.28 lub szybszy. Stąd World Athletics posiłkuje się rankingiem. A ja mam w nim dobre miejsce, uzbierałem sporo punktów. Przy czym starty z sezonu halowego również liczą się do lata. Uważam, że wynik w okolicach 13.38 da już w rankingu dobrą pozycję. Jeżeli pobiegnę taki czas na imprezach, które zaliczają się do cyklu Gold World Athletics Continental Tour, jak Memoriał Kusocińskiego czy Memoriał Szewińskiej, to byłby wynik, który dałby mi mocną pozycję w rankingu. Bo minimum zrobi pewnie z 14-15 osób.
Jak płotkarze z Europy wypadają na tle biegaczy z USA? Jesteście na porównywalnym poziomie, czy czegoś jednak brakuje?
W płotkach Amerykanie to potęga. W tym sezonie w hali dwóch najszybszych biegaczy pochodzi z USA. To Daniel Roberts z czasem 7.39 oraz oczywiście Grant Holloway – 7.35. Jednak na trzecim miejscu znajduje się Jason Joseph. Jeżeli chodzi o moją konkurencję, to wydaje mi się, że Amerykanie jeszcze długo będą w niej dominować. Ale chociażby Damian Czykier, który w ubiegłym roku był czwarty na mistrzostwach świata, pokazał, że da się konkurować z biegaczami zza Oceanu. Moją myślą jest to, by trzymać się w czołówce. Wiadomo, że chciałbym być najlepszy i do tego dążę. Ale również myślę realistycznie – na razie chcę zdobywać wejściówki do każdego możliwego finału na imprezach rangi mistrzowskiej.
W zeszłym roku podczas halowych mistrzostw świata w Belgradzie miałem mały niefart. Do finału zabrakło mi tylko – albo aż – dwóch setnych sekundy. Ale jak na debiut uważam, że to był świetny występ. Ostatni płotek był tam troszkę pechowy, bo zahaczyłem o niego nogą, przez co delikatnie mnie zniosło. Ale wciąż, o mały włos, a wszedłbym do finału. Takie są dziś moje ambicje – i są one osiągalne, o ile zaprezentuję równą formę. Nie chodzi mi o pojedynczy wystrzał, którego później nie będę mógł powtórzyć.
Lekkoatleta w twoim wieku – czyli z rocznika 2002 – i z twoimi osiągnięciami już może utrzymać się ze sportu?
Startując na moim poziomie myślę, że tak. Natomiast na razie wolę mieszkać z rodzicami. Jakiś czas temu z domu rodzinnego wyprowadził się mój brat. Lubię mieszkać w domu rodzinnym i uważam, że jeszcze nie jestem w takim wieku, by mi to przeszkadzało. Gdybym miał te 28 lat, to pewnie trochę zaczęłoby mi kolidować. Wiadomo, że wyprowadzka z domu to naturalna kolej rzeczy, że dziecko po latach idzie na swoje. Ale ja przed chwilą wszedłem do dorosłego życia, więc kompletnie mi to nie przeszkadza. Wolę by było tak, jak jest do tej pory, bo zmiana otoczenia może wpłynąć negatywnie na moją formę sportową dokładnie tak, jak przykładowa zmiana trenera.
Ale odpowiadając na twoje pytanie bardziej ogólnie i na przykładzie innych osób, to wydaje mi się, że jeżeli ktoś ma podobne osiągnięcia do moich, a przy tym złapał się na fajny kontrakt sponsorski, to z pewnością może się sam utrzymać.
Czego życzyć ci w przyszłości? Osiągnięcia celu sportowego, jakim byłby na przykład występ w finałowym biegu mistrzostw świata w Budapeszcie?
Dla każdego sportowca celem nadrzędnym są igrzyska olimpijskie. Jednak to dopiero w przyszłym roku. Mówiąc o tym sezonie, można mi życzyć szczęścia podczas mistrzostw Europy U-23. To będzie impreza kończąca mój żywot młodzieżowca. Wprawdzie po niej będę młodzieżowcem jeszcze przez rok, jednak nie będę mógł już wystartować na imprezie międzynarodowej w kategorii do 23 lat ponieważ tak się trafiło, że w ciągu trzech lat mogę raz wystartować w swoim roczniku. Zawody w Espoo odbędą się w lipcu w okresie moich urodzin, więc można życzyć mi, bym sam sprawił sobie na nich prezent w postaci medalu. Ale najpierw w postaci wejścia do finału – to najważniejsze. Potem już biega się luźno.
Będę także musiał wybrać, czy wystartuję na mistrzostwach świata w Budapeszcie, czy jednak na Uniwersjadzie w Chengdu. Jeżeli nie dostanę się do Budapesztu, to spróbuję startu na Uniwersjadzie ponieważ słyszałem, że panuje tam wybitna atmosfera. W końcu jest to impreza samych studentów, gdzie wszyscy doskonale się rozumieją. Co do drużynowych mistrzostw Europy – tu mam wątpliwości. Damian jednak jest sprawdzoną marką i wydaje mi się, że to on będzie nas tam reprezentował, o ile nie zdarzy się nic nieprzewidzianego.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletyce: