Wojtek Kowalczyk jeszcze jesienią powiedział, że mistrzostwo Polski jest już rozstrzygnięte i nowym złotym medalistą zostanie Raków Częstochowa. – Koooowal, jeszcze za wcześnie – uspokajaliśmy, widząc, że nasz druh jest już przekonany do swojej racji. Wygląda na to, że znowu wyszło na Kowala. Gdybyśmy dziś mieli wyobrazić sobie scenariusz, w którym „Medaliki” zbaczają z kursu po końcowe trofeum, to chyba zabrakłoby nam wyobraźni. Raków nie tylko idzie na mistrzostwo. Idzie po status jednej z najlepszych drużyn w XXI wieku i wykręcenie kapitalnej średniej punktów na mecz.
Tacy rywale jak Śląsk Wrocław to obecnie dla częstochowian spacerek. Runda jesienna? Pewne 4:1 dla Rakowa na wrocławskim stadionie. Rewanż? Również 4:1, tym razem w Częstochowie. Oczywistym było, kto jest zdecydowanym faworytem tego spotkania. A gdy zobaczyliśmy pierwsze pięć minut, to już nie mieliśmy wątpliwości, jak to się zakończy.
Raków Częstochowa – Śląsk Wrocław. Podrygi Yeboaha
Ekstraklasa. Liga, w której może wydarzyć się wszystko. Rozgrywki, w których wygrana ostatniego zespołu w lidze z liderem nie jest wielkim wydarzeniem. Zdarza się oczywiście, że w tej lidze ktoś ma tak dużą przewagę, że zamknie swojego przeciwnika w hokejowym zamku na jego polu karnym. Ale… w piątej minucie?!
No, to jest swego rodzaju novum, które coraz częściej wprowadza na nasze boiska Marek Papszun, co pokazuje poniekąd ewolucję jego zespołu. Raków najpierw sprawdzał się jako ten słabszy, mówimy o pierwszym sezonie po awansie, który pomysłem na poszczególne mecze potrafi wydzierać punkty. Później jako grający bezpośrednio faworyt – często schowany, często czekający na przechwyt i kontrę, raczej nielubiący konstruować akcji bez końca. Dziś Raków dźwiga rolę faworyta pełną gębą. Takiego, co atakuje cały czas, zamęcza swojego rywala, czasem dopuszcza do kontry, ale zwykle może sobie na to pozwolić, bo zdobył już sporą zaliczkę.
Tak było i dzisiaj, bo Śląsk został dopuszczony do okazji strzeleckiej dopiero w momencie, gdy na boisku zameldował się Yeboah. Niemiecki skrzydłowy był podobno lekko kontuzjowany i od razu po swoim wejściu dodał wrocławianom animuszu. Ba, znów wziął tę ekipę na swoje barki i w ofensywie zagrażał tylko on. Strzelił gola uprzednio kręcąc Tudorem jak dzieckiem. Zaatakował później po krótkim roku i Kovacević musiał się wyciągać. Poprawił kolejnym uderzeniem i wystawieniem piłki do kolegi w doliczonym czasie gry, konkretnie do Rzuchowskiego, które zakończyło najpierw na nodze Arsenicia, a potem na poprzeczce. Maczał palce we wszystkim, co było dziś dobre dla zespołu gości.
Inna sprawa, że co miał biedny chłop zrobić, skoro wchodził chwilę przed golem na 4:0, który w zasadzie zakończył to spotkanie? Jeszcze po pierwszej połowie Śląsk mógł mieć nadzieje, że coś dziś ugra. Raków zdobył w niej tylko jedną bramkę. Nowak wypatrzył balansującego na linii spalonego Koczerhina, zagrał mu na centymetry, Ukrainiec świetnie zgasił piłkę, opanował ją i kopnął obok Leszczyńskiego.
Plejada „Medalików”
Koczerhin po raz kolejny zagrał świetne spotkanie i – chyba nie będzie to kontrowersyjna teza? – w tej rundzie to najlepszy zawodnik „Medalików”. To, że jest w gazie, nikogo nie dziwi. Fanów Rakowa cieszyć może za to fakt, że świetne mecze zagrali Nowak i Lopez. Bo to już tak oczywiste wcale nie było. Hiszpan strzelił na 2:1 (kapitalna długa piłka od Rundicia!), gdy sędziowie najpierw nie uznali gola, ale długa weryfikacja VAR wykazała, iż piłkarz nie był na spalonym. Strzelił także na 4:1, gdy Tudor przechwycił piłkę, Koczerhin błyskawicznie przetransportował ją do króla strzelców zeszłego sezonu, a ten dopełnił formalności.
Na 3:1 trafił Nowak w nietypowych dla siebie okolicznościach – głową, znajdując sobie miejsce pomiędzy młodym Stawnym a Gretarssonem. Młodzieżowiec z rocznika 2003 mógł wyobrazić sobie lepsze okoliczności do debiutu w najwyższej lidze. Podobał nam się w pierwszej połowie, gdy przestawiał Gutkovskisa (tak było…) lub przewidywał zagrania rywali. Dopiero później wjechał na karuzelę. Karuzelę, której nie dało się zatrzymać.
A Gutkovskis? No cóż, wiemy, że to nudne, nas też to nudzi, ale nic nie poradzimy, że łotewski napastnik wygląda na tle swoich kolegów jak wyjątkowa pokraka. Dostał dziś świetną piłkę od Tudora. Strzelił głową, bramkarz odbił futbolówkę przed niego. To były idealne okoliczności do dobitki. Gutkovskis tymczasem…
Kopnął piłkę prawą stopą.
I trafił piłką w swoje prawe kolano.
Kopnął piłkę prawą stopą i trafił w swoje prawe kolano. Kopnął piłkę prawą stopą i trafił w swoje prawe kolano. Kopnął piłkę prawą stopą i trafił w swoje prawe kolano. Drogi Łotyszu, czy to jest jakiś challenge? Czy ty chcesz w tym sezonie zmarnować stuprocentowe sytuacje na dwadzieścia różnych sposobów? A może ten konkurs ma inne zasady i wygrywa napastnik, który spartaczy sytuację w najbardziej karykaturalny sposób? Bo to musi być jakiś konkurs, prawda? To niemożliwe, byś uchował się tak długo w drużynie, która tak dobrze, tak harmonijnie się rozwija, co?
2,42 – tyle wynosi średnia punktów na mecz Rakowa Częstochowa. Remis w Mielcu i remis w Grodzisku Wielkopolskim – to jedyne dwie sytuacje, gdy drużyna Marka Papszuna traciła wiosną punkty. „Medaliki” już się nie zatrzymają. Nic przynajmniej na to nie wskazuje. Idą nie tylko po tytuł mistrza Polski. Idą też na tytuł najmocniejszego mistrza Polski od lat, bo w ostatniej dekadzie żaden mistrz nie punktował na poziomie wyższym niż 2,3 oczka na kolejkę.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Pracownicy vs Paweł Żelem. „Traktuje ludzi jak szmaty”, „to był mobbing”
- Kowal: – Feio nie wytrzymał ciśnienia w drugiej lidze. Faktycznie: wielki talent
- TVP straci sublicencję na Ekstraklasę? „Oferta to maksymalnie 7-8 mln za sezon”
Fot. newspix.pl