Reklama

Larry Ellison. Miliarder, playboy, pionier technologii i właściciel Indian Wells

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

10 marca 2023, 18:23 • 21 min czytania 5 komentarzy

Zajmuje 4. miejsce na liście najbogatszych ludzi na świecie wg Forbesa. Jest ekscentrykiem i playboyem, który posiada ogromny jacht, kilka odrzutowców, liczne wille, a nawet własną wyspę. Przy tym to człowiek, który nienawidzi przegrywać. Ale za to uwielbia sport. I chętnie w niego inwestuje. Przed Wami Larry Ellison, technologiczny wizjoner, triumfator regat America’s Cup oraz właściciel Indian Wells – turnieju w którym w tym roku Iga Świątek będzie bronić tytułu.

Larry Ellison. Miliarder, playboy, pionier technologii i właściciel Indian Wells

GIGANT BRANŻY I NAJWIĘKSZY RYWAL MICROSOFTU

Nie będziemy Was zanudzać biograficznymi notkami o głównym bohaterze tego tekstu, jak i szczegółową analizą tego, w jaki sposób stał się jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Choć słowem wstępu, nieco musimy o tym napisać. W końcu mowa o gościu, którego majątek w chwili pisania tych słów Forbes wycenia na 112,5 miliarda dolarów. Bogatsi są tylko Bernard Arnault, Elon Musk i Jeff Bezos. Przy okazji, Ellison w 2018 roku wykupił część akcji Tesli za kwotę około miliarda dolców, a do ubiegłego roku zasiadał w zarządzie spółki Muska.

Obok Billa Gatesa i Steve’a Jobesa, Larry Ellison to bodaj najbardziej wpływowa postać w całej historii branży oprogramowania komputerowego. Urodził się w ostatnich latach II wojny światowej w Nowym Jorku, ale jego matka – niezamężna Żydówka – oddała go do adopcji, gdy dziecko nie ukończyło roku. Rodzicami zostało wujostwo matki, zaś Larry bardziej niż z Wielkim Jabłkiem, związany jest z Chicago. To do Wietrznego Miasta przeniosła się jego przybrana rodzina. To na tamtejszym uniwersytecie uczył się podstaw projektowania komputerów (wcześniej rzucił medycynę, którą studiował na Uniwersytecie Illinois w Urbanie i Champaign).

Wreszcie to stamtąd, w wieku 22 lat wyruszył do Kalifornii. Dokładnie do Doliny Krzemowej… jeszcze przed tym, jak region Santa Clara zaczął być określany takim terminem. Bez dwóch zdań Larry Ellison to pionier technologii, który od początku działalności zajmował się głównie systemami baz danych. Również dla takich podmiotów, jak CIA. W 1977 roku postanowił wraz z dwoma innymi wspólnikami założyć własną spółkę – Software Development Laboratories. Ellison został jej większościowym udziałowcem, gdyż z dwóch tysięcy dolarów kapitału, wniósł do interesu dwanaście stówek. Po kilku latach firma zmieniła nazwę na Oracle Systems Corporation – wywodzącą się od jej najpopularniejszego produktu. Dziś wartość aktywów spółki przekracza grubo ponad sto miliardów dolarów.

Reklama

Z biegiem czasu Oracle stało się jednym z największych producentów i dostawców oprogramowania komputerowego na świecie, oraz głównym konkurentem Microsoftu w tej branży. Chociaż przeciętny użytkownik popularnego peceta zapewne kojarzy firmę Ellisona o wiele mniej, niż dziecko Billa Gatesa. Wszystko dlatego, że głównym sektorem działalności Oracle są bazy danych stworzone dla szeroko rozumianego biznesu. I to w prawie każdym jego aspekcie.

Co ciekawe, obecnie obaj giganci branży mocno współpracują nad systemem połączonych chmur (multicloud) tak, by klient mógł przenosić swoje pliki z jednej bazy danych do drugiej. Ale nie myślcie, że właściciele Oracle i Microsoftu zawsze klepali się po plecach. Na przełomie wieków spółki toczyły ze sobą zażartą rywalizację. Firma Gatesa znajdowała się wtedy w samym centrum procesu oskarżającego ją o stosowanie monopolowych praktyk na rynku. By poprawić własne notowania przed sądem, Microsoft opłacił organizację Independent Institute (wyjątkowo nietrafiona nazwa w kontekście całej afery), by osoby z nią związane – czyli ludzie nauki oraz analitycy rynku – lobbowały za uchyleniem praktyk antymonopolowych.

Afera ujrzała światło dzienne przez inny skandal, który wywołało Oracle. Firma, na czele której stał Ellison, zatrudniła prywatne biuro detektywistyczne. Miało ono udowodnić, że Instytut – oraz kilka innych „niezależnych” organów – jest finansowany przez komputerowego molocha. Detektywi znakomicie wywiązali się z zadania, a wiele dowodów znaleziono w… śmieciach badanych spółek i instytucji.

Był to ruch bardzo nieetyczny, za który Oracle zebrało sporo krytyki, jednak sam w sobie – legalny. Kiedy dziennikarze, oburzeni postępowaniem spółki pytali jej właściciela, czy chciałby aby Microsoft w ten sposób badał poczynania Oracle, Ellison odpowiedział:– Microsoft może nas skontrolować. Wyślemy wszystkie nasze śmieci do Redmond.

Reklama

Indian Wells 2015. Od lewej siedzą: Nikita Kahn, Larry Ellison, John McEnroe i Bill Gates.

PLAYBOY, WOKÓŁ KTÓREGO UROSŁO PARĘ MITÓW

Zgoda na taką działalność najlepiej oddaje to, jakim typem charakteru jest Larry Ellison. To człowiek, który zawsze musi postawić na swoim. Nie potrafi pogodzić się z porażką. Nawet jeżeli wygraną może przypłacić życiem – nie przesadzamy – to spróbuje owe zwycięstwo osiągnąć.

Równocześnie Ellison to postać która wie, jak z rozmachem używać swojej fortuny. Nie dziwi zatem jego pokaźna kolekcja samochodów. Jej prawdziwą perełką jest McLaren F1 – samochód który przez ponad dekadę, bo aż do 2005 roku, był najszybszym seryjnie produkowanym autem na świecie. Wrażenie robią także samoloty należące do Amerykanina. Dwa z nich to myśliwce, rosyjski MiG-29 i włoski SIAI-Marchetti S.211. Niestety, Larry nie może polatać nad amerykańskim niebem pierwszą z wymienionych maszyn, gdyż rząd USA stwierdził, że nawet bez uzbrojenia rosyjski samolot jest bronią sam w sobie.

Biorąc pod uwagę jego zafascynowanie tymi maszynami – nie tylko wojskowymi – krążyły nawet plotki, jakby Israel Aerospace Industries zawarło z Oracle umowę barterową. W zamian za amerykańskie oprogramowanie, izraelski producent samolotów miał przekazać firmie kilka swoich odrzutowców. Ellison zdementował tę informację w przypisie do książki „Softwar – intymny portret Larrego Elissona i Oracle”, pióra Matthewa Symondsa. Tak, ten gość robił przypisy w autoryzowanej biografii. Ale chociaż do umowy nie doszło, to potwierdził, że taka propozycja padła ze strony izraelskiej.

Wokół ekscentrycznego miliardera, który lubi afiszować się ze swoim bogactwem, powstało sporo historii. Niektóre nich to prawda. Jak to, że Larry praktycznie co rok przekracza swój limit kredytowy, wynoszący miliard dolarów. Jednak spora część to zwykłe banialuki. Jak na przykład ta, że za 40 milionów dolarów chciał wykupić działkę sąsiadującą z jego willą w San Francisco, gdyż drzewa rosnące na owej posiadłości zasłaniały miliarderowi widok na zatokę. Amerykanin zdementował te doniesienia. Ale za to wytoczył właścicielom działki proces, w którym domagał się wycięcia roślin.

Jeżeli jednak widok z okien willi w San Francisco go nie zadowala, to Ellison może przenieść się do wielu innych przybytków, które posiada, rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych i nie tylko. Ostatnią inwestycją miliardera był zakup ogromnej posiadłości w Manalapan na Florydzie. Mowa o terenie wielkości 6,5 hektara oraz łącznej powierzchni mieszkalnej, która wynosi ponad 7800 metrów kwadratowych. No i cena – 173 miliony dolarów, które uczyniły ten zakup najdroższą nieruchomością mieszkalną w stanie Floryda. Ale w życiu trzeba zachować odpowiedni balans, to też miliarder wystawił na sprzedaż swoją inną rezydencję w Palm Beach. Można ją kupić po okazyjnej cenie 145 milionów zielonych.

Ale hawira za 170 baniek i tak nie jest tą, która robi największe wrażenie. Do tego miana aspiruje 23-hektarowy majątek w Woodside w Kalifornii, który urządził na podstawie XVI-wiecznego pałacu japońskich cesarzy. Od 2012 roku Larry jest także właścicielem… wyspy Lānaʻi na Hawajach, którą na stałe zamieszkuje ponad trzy tysiące osób. W tym roku dostał nawet na niej… mandat za przekroczenie prędkości. Nie żeby w jego przypadku zapłacenie kary za prędkość stanowiło wyczyn, niemniej jednak gratulujemy odwagi policjantowi, który wlepił miliarderowi mandat na jego własnej wyspie.

Skoro kupuje nieruchomości za taką cenę, to nawet niespecjalnie dziwi nas plotka, jakoby pewnej nocy Ellison przejeżdżał  wraz ze swoją partnerką przez San Francisco. Podczas owej przejażdżki para miała zobaczyć dom, który spodobał im się tak bardzo, że miliarder natychmiast zapukał do drzwi właścicieli i złożył ofertę odkupienia nieruchomości za 4 miliony dolarów. Tej samej nocy para miała uprawiać seks w sypialni swojego nowego nabytku.

– Cztery miliony dolarów za seks? Przepraszam, że co? – odpowiadał na łamach kolejnej autoryzowanej biografii, tym razem napisanej przez Mike’a Wilsona. Tytuł wiele mówi o głównym bohaterze. Brzmi on „Różnica pomiędzy Bogiem a Larrym Ellisonem: *Bóg nie myśli, że jest Larrym Ellisonem”.

I tak płynnie przechodzimy do relacji damsko-męskich Larry’ego. 78-latek w swoim życiu miał wiele kobiet. Dość powiedzieć, że czterokrotnie był żonaty. Najdłużej z obrączką na palcu wytrzymał z ostatnią żoną – Melanie Craft. To pisarka oraz wieloletnia przyjaciółka Ellisona. Fotografem na ich ślubie, który odbył się w 2003 roku, był… Steve Jobs, dobry przyjaciel właściciela Oracle. Niestety i ten związek nie wytrzymał próby czasu, a para rozwiodła się w 2010 roku. Choć warto zaznaczyć, że nie rozstali się ze sobą w niezgodzie, a Craft w następnych latach była widywana wśród otoczenia miliardera.

Poza związkami małżeńskimi, Larry był mniej lub bardziej zaangażowany w szereg innych relacji. Na przykład z widoczną na zdjęciu głównym Nikitą Khan.

Podsumowując, mamy do czynienia z technologicznym geniuszem, miliarderem uwielbiającym epatować swym bogactwem, ekscentrykiem oraz playboyem uwielbiającym piękne kobiety. Zaciągał do łóżka również te, które pracowały w jego firmie. No wypisz-wymaluj, żywa wersja Tony’ego Starka. Żeby było jeszcze śmieszniej, sam zainteresowany miał małe cameo w filmie Iron-Man 2. A jego jedyne dzieci – Dawid i Megan, oboje z trzeciego małżeństwa – zajęły się produkcją filmową. I posiadają na koncie kilka kasowych hitów, jak Top Gun: Maverick, najnowsze odsłony Mission Impossible, House of Gucci czy Vice.

Jedna ze scen w Iron-Manie 2. Larry Ellison pojawia się w 0:16.

NA MORZACH I OCEANACH

Jednak to nie kobiety ani nieruchomości są największą miłością Larry’ego. Serce miliardera skradły regaty i jachty. Zacznijmy od tych drugich, ale w wersji bardziej pasującej do człowieka śpiącego na pieniądzach. W końcu najbardziej ekskluzywne z nich trudno nazwać inaczej, niż ogromnymi rezydencjami, poruszającymi się po wodzie. Każdy szanujący się miliarder wie, że nic nie wzbudza takiego respektu innych kolegów z listy Forbesa, jak ogromna jednostka pływająca. A tak się akurat składa, że jacht Rising Sun, wybudowany w 2004 roku, w momencie zwodowania był czwartą największą tego typu jednostką na świecie.

Długi na 138 metrów, oraz szeroki na 18,5 metra, został przystosowany do tego, by zapewnić absurdalnie wysoki komfort dla szesnastu pasażerów, rozlokowanych w ośmiu kabinach. Jednak pokoi „użytkowych” jest znacznie więcej – dokładnie 82. W tym kino, siłownia, boisko do koszykówki, a nawet winiarnia. O każdą troskę gości dba załoga, składająca się z 45 osób. No prawdziwy nawodny pałac. I to nie jedyny w portfolio Ellisona, który mógł popływać sobie także Kataną (75 metrów długości) czy Roninem (58 metrów dł.). Jak możecie się zorientować, zafascynowanie Ellisona japońską kulturą przeniosło się także na wodę.

Niestety, w 2010 roku Oracle przechodziło kryzys, przez co Larry był zmuszony odsprzedać swoją dumę Davidowi Geffenowi, producentowi muzycznemu i telewizyjnemu, który był także współwłaścicielem Rising Sun. Ale spokojnie, już w następnym roku Amerykanin mógł pochwalić się jachtem Musashi, którego nazwa wzięła się od imienia jednego z najsłynniejszych roninów okresu feudalnej Japonii. Jak możemy przeczytać, jednostka została zaprojektowana tak, by odzwierciedlać minimalistyczny styl Kraju Kwitnącej Wiśni. Istotnie, wprawdzie na pięciu pokładach możemy znaleźć siłownię, spa z basenem czy też bar albo salę kinową, ale w porównaniu do Wschodu Słońca, Musashi to kurszyna, ma niecałe 88 metrów długości. 160 milionów dolarów japońskiego minimalizmu.

Jednak Ellison nie ogranicza się wyłącznie do pokonywania mórz i oceanów w drogim garniturze i z drinkiem w ręku. Już od połowy lat 60. interesował się regatami. Wprawdzie po przeprowadzce do Kalifornii na długo rzucił tę pasję w kąt, ale kiedy w 1994 roku był już miliarderem, odżyła w nim miłość do żeglugi. Amerykanin zapragnął zwyciężyć w słynnych regatach Sydney-Hobart. W tym celu zakupił jacht Sayonara, który był największą oraz najlepiej wyposażoną jednostką na linii startu.

Trzy lata później miliarder zapragnął powtórzyć ten wyczyn. Ponownie jego środek transportu błyszczał na tle konkurencji. I ponownie Sayonara dopłynęła do Hobart jako pierwsza. Ale regaty z 1998 roku zostały zapamiętane z innych względów. Zawody zostały storpedowane przez sztorm. Warunki były tak złe, że spośród 115 załóg, regaty ukończyło zaledwie 45 (choć niektóre źródła podają nawet mniejszą liczbę). Sześciu żeglarzy przypłaciło ten występ życiem, a pięćdziesięciu pięciu trzeba było ewakuować z wody lub wraków swoich jachtów. Dla Królewskiej Marynarki Wojennej Australii to była największa akcja ratunkowa, przeprowadzona w czasie pokoju.

– (…) płynęliśmy przez cyklon, tylko doskonały, supernowoczesny jacht mógł przetrzymać takie warunki. Nawet gdybym miał żyć tysiąc lat, to nie chciałbym przeżyć czegoś takiego po raz drugi (…) – powiedział po wszystkim Ellison, który zarzekał się, że nie wystartuje ponownie w regatach Sydney-Hobart. Zresztą sam omal nie straciłby jednego członka załogi, który podczas sztormu wypadł za burtę. Na szczęście udało się go wyciągnąć spośród fal szalejącego żywiołu.

Parę lat później Ellison skupił się na innych regatach – America’s Cup. Niech nazwa zawodów nie sugeruje wam lokalizacji – pochodzi ona od jachtu America, który w 1851 roku zwyciężył w regatach wokół brytyjskiej wyspy Wight. Ciekawą zasadą jest to, że poniekąd to zespół broniący trofeum ustala niektóre warunki rywalizacji – czyli miejsce rozegrania wyścigu oraz klasę łodzi. W każdym razie, mowa o regatach posiadających ponad 140 lat tradycji. I takich, które nie bez kozery są porównywane do Formuły 1.

Amerykański miliarder długo próbował dostąpić samego zaszczytu, by jego zespół w ogóle mógł rywalizować o Puchar Ameryki. Musicie bowiem wiedzieć, że te regaty to swego rodzaju żeglarski pojedynek, w którym po jednej stronie staje obrońca tytułu. Rywalem jest zespół, który wygra serię zawodów żeglarskich o Puchar Louisa Vuittona. Zespół Oracle przegrał dwie pierwsze edycje, w których startował. Szczególnie bolesna musiała być pierwsza porażka z 2003 roku. Puchar Louisa Vuittona trafił wtedy w ręce Alinghi – szwajcarskiego zespołu, którego sponsorem oraz członkiem załogi był Ernesto Bertarelli. Czyli inny miliarder, nie szczędzący pieniędzy na ten sport. Mało tego, Szwajcarzy ostatecznie wygrali America’s Cup.

Dla chorobliwie ambitnego Ellisona, triumf debiutanta stosującego podobne metody, co on sam, był bardzo gorzką pigułką. Ale zarazem rozpoczął nową erę w dziejach walki o trofeum. Epokę w której zespół, by zaistnieć w regatach, musi liczyć się z wydatkiem setek milionów dolarów.

Załoga Alinghi obroniła America’s Cup w 2007 roku, zaś zespół Oracle ponownie nie poradził sobie w Louis Vuitton Cup. A im bardziej wygłodniały jest Larry Ellison, tym bardziej bezkompromisowy się staje.

W jednej z rozmów ze swoim zespołem, miliarder potrafił grzmieć [tłumaczenie za naTemat.pl]:– Zabawa? Myślicie, że jesteście tutaj dla zabawy? Myślicie, że przegrywanie to zabawa? Ja tak nie sądzę. To profesjonalny sport, nie trzeciorzędny mecz T-balla [baseball w wersji dla dzieci – przyp. red]. A może żeglarstwo to zabawa? Tak, to zabawa, jeśli chcesz pożeglować do Sausalito, usiąść i powędkować albo poopalać się ze swoją rodziną. Jeśli żeglujesz w Pucharze Ameryki, żeglowanie jest twoją pracą, powinieneś pracować bardzo ciężko. Jesteśmy tu po to, by wygrywać. Wygrywanie – to mój pomysł na zabawę.

Kiedy jednak w 2007 roku poniósł kolejną porażkę, pytany czy warto było ponieść tak gigantyczne koszty całego przedsięwzięcia by wygrać America’s Cup, Larry odpowiedział:- Nie wiem. Nigdy nie wygrałem Pucharu Ameryki. Ale mogę ci powiedzieć jedno: z pewnością nie warto tracić Pucharu Ameryki za sto milionów dolarów.

Ale do trzech razy sztuka. Ellison dopiął swego w roku 2010 – i ta premierowa wygrana musiała mieć wyjątkowy smak. W końcu pokonał Ernesto Bertarelliego. W dodatku uczynił to jako członek załogi BMW Oracle Racing. I teraz to on mógł ustalać zasady gry…

W ten sposób łodzie jednokadłubowe zastąpiono katamaranami – szybszymi ale też znacznie bardziej kosztownymi konstrukcjami. Taki ruch uczynił jeszcze bardziej elitarnymi zmagania, w których eliminacjach i tak już startowało góra kilkanaście ekip. W edycji Pucharu Louisa Vuittona z 2013 roku udział wzięły zaledwie trzy załogi. Z kolei zwycięzca America’s Cup podobno wydał aż 300 milionów na załogę, inżynierów oraz sam wodny bolid. I zapewne domyślacie się, kto tym zwycięzcą został…

Larry Ellison wznoszący na tle załogi puchar za zwycięstwo w regatach America’s Cup.

– To śmieszne. Po wcześniejszej dwukrotnej porażce uświadomiłem, że mój charakter nie pozwala mi czegoś przerwać, w momencie gdy przegrywam. A po pierwszej wygranej, uświadomiłem także że mój charakter nie pozwala mi przerwać w momencie, gdy wygrywam – mówił miliarder po zawodach.

Jednak przez lata mówiło się o tym, że ambicja Ellisona zabije ten sport. Że jeżeli tak dalej pójdzie, to najbardziej prestiżowe regaty świata staną się tym, czym w świecie World Endurance Championship stała się rywalizacja w klasie Hypercar. Czyli w zasadzie dodatkiem, walką kilku ekip, podczas gdy fanów bardziej grzeje rywalizacja w teoretycznie gorszej, ale ciekawszej i liczniejszej klasie LMP2.

Jednak poza niebywałym talentem do wydawania pieniędzy, amerykański miliarder potrafi je także, oczywiście, zarabiać. W 2019 roku Ellison został współtwórcą SailGP – cyklu regat, w których zawodnicy startują na katamaranach F50. Te pięćdziesięciometrowe konstrukcje są uznawane za jedne z najszybszych jednostek żeglarskich na świecie. Miliarder zapowiedział, że seria może liczyć na jego wsparcie finansowe przez pięć lat, aż stanie się samowystarczalna. A jeżeli to nie nastąpi, to cóż – prawdopodobnie trzeba będzie zwinąć żagle.

Pierwszy sezon SailGP, w którym zorganizowano pięć wydarzeń cyklu, przyniósł 115 milionów dolarów wpływów, lecz koszty wyniosły 130 milionów. To i tak był dobry start, zważywszy na skalę przedsięwzięcia. Każde regaty przyciągały do zatok tysiące ludzi, pragnących zobaczyć zjawiskowe, wodne monstra. Z kolei relację na żywo z finału drugiego sezonu śledziło dziesięć milionów widzów.

–  Od pierwszego sezonu mieliśmy ośmiocyfrowe przychody, dziesiątki milionów dolarów. Potroiliśmy to w drugim sezonie. Chcemy zrobić prawie to samo w trzecim sezonie – powiedział Andrew Thompson, dyrektor handlowy i finansowy SailGP. I zapewne włodarze serii zrealizują swój plan. W końcu w obecnie trwającej trzeciej odsłownie serii, 9 ekip startuje w 11 zawodach.

NBA I FORMUŁA

Lecz Larry nie upatrzył sobie tylko jednego sportu, by skupiać się wyłącznie na nim. Oracle jest obecne także w Formule 1. W ubiegłym roku technologiczny gigant podpisał pięcioletnią umowę sponsorską z Red Bullem. Spółka Ellisona stała się sponsorem tytularnym najlepszej ekipy królowej motorsportu. Mało tego, cały zespół działa na technologii dostarczanej przez amerykańskiego molocha. Kontrakt sponsorski został podpisany na pięć lat i opiewa na kwotę pięciuset milionów dolarów.

Kierowcy Red Bulla, Sergio Perez i Max Verstappen podczas tegorocznego GP Bahrajnu. 

Ponadto, w 2010 roku Amerykanin był bliski zakupu klubu NBA – Golden State Warriors. Wszystko dlatego, że trzynaście lat temu klub należący do Chrisa Cohana został wystawiony na licytację. Do zakupu zgłosiło się dwóch chętnych – Ellison oraz Joe Lacob i Peter Gruber… spoiler, obecni właściciele zespołu.  Jakim cudem twórca Oracle przegrał ten mecz? Okej, jego rywale byli majętnymi ludźmi, lecz w wojnie na podbijanie ceny nie mieli szans pokonać Ellisona. Z tego względu, kiedy cena GSW dochodziła do czterystu milionów, Joe zdecydował się na pokerową zagrywkę. Zaskoczył Cohana, kiedy ten przebywał na jednym z turniejów lacrosse, w którym grał jego syn. Powiedział tam Chrisowi, że nie weźmie udziału w dalszej licytacji, ale właściciel Golden State może powiedzieć mu cenę za jaką pragnie sprzedać klub, a Lacob jak najszybciej da odpowiedź, czy wchodzi w ten biznes.

W ten sposób to Cohan postał postawiony pod ścianą. Gdyby Ellison został jedynym chętnym do przejęcia klubu, zapewne mógłby zapragnąć zbić cenę. Chociaż sam zainteresowany utrzymuje, że i tak przelicytował duet Lacob-Gruber. W każdym razie, Chris Cohan wybrał pewny pieniądz. Przekazał obecnym włodarzom, że odda Golden State w ich ręce za kwotę 450 milionów dolarów. A ci spełnili żądanie byłego właściciela Warriors.

– Chociaż to ja złożyłem najwyższą ofertę, Chris Cohan zdecydował się sprzedać komuś innemu. Z mojego doświadczenia wynika, że ​​jest to trochę niezwykłe. Niemniej jednak życzę Warriors i ich fanom samych sukcesów pod ich nowym właścicielem – powiedział w Ellison w oświadczeniu wydanym w związku z tą sprawą.

Jak na ironię, jego niedoszły nabytek i tak promował Oracle, gdyż w 2006 roku, więc długo przed przyklepaniem transakcji, spółka podpisała długoterminową umowę sponsorską, wedle której domowa hala GSW zmieniła nazwę na Oracle Arena.

Po latach, w artykule dla Bloomberga, Ellison mówił:- Mogłem kupić Golden State Warriors, ale jestem przekonany, że obawiano by się osoby, która cały czas pragnie wygrywać. Podniesienie ceny za trenerów, różne udogodnienia oraz wiele innych rzeczy sprawiłoby, że konkurowanie z innymi zespołami stałoby się znacznie droższe.

Jednak to nie tak, że miliarder po latach rozpaczał z powodu nieudanej transakcji:- We wtorek chciałbym mieć zespoły z NBA i NFL. Ale już w czwartek cieszę się, że ich nie posiadam, bo w moim życiu sporo się dzieje – tłumaczył.

TENISOWY RAJ

Istotnie, w swoim życiu Ellison nie mógł narzekać na nudę. Larry konsekwentnie próbował zaistnieć na szeroko rozumianym polu marketingu sportowego. Choć przy tym nie jest typem, którego interesuje wyłącznie zysk, bo opisane wcześniej regaty są jego najprawdziwszą sportową pasją.

Drugą z nich jest tenis. A symbolem miłości Larry’ego do tego sportu jest Indian Wells Masters. Lub jak kto woli, BNP Paribas Open. Podobnie jak Andy Murray w tenisowej rywalizacji przez lata nazywany był „Czwartym Wielkim”, tak turniej w Kalifornii nazywany jest piątą lewą Wielkiego Szlema. Bo to zawody, które dzięki wizji (oraz portfelowi) Larry’ego Ellisona stały się chlubą touru. Imprezą w której pragnie wziąć udział każdy szanujący się tenisista, bo na miejscu zawodnicy czują się niczym dzieci w Disneylandzie. Zresztą nie tylko oni. Rzadko który turniej czyni tenisistów tak bardzo przystępnymi dla kibiców. Fani mogą obserwować prawie każdy trening swoich idoli. Mogą przechadzać się tymi samymi uliczkami, czy nawet jeść te same posiłki, które są przygotowywane dla tenisistów. W Indian Wells gwiazdy są dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Rafael Nadal zwykł nazywać amerykańskie zawody najlepszymi dwoma tygodniami w sezonie. Przy okazji, Hiszpan prywatnie jest przyjacielem Ellisona. W książce „The Billionaire and the Mechanic: How Larry Ellison and a Car Mechanic Teamed Up to Win Sailing’s Greatest Race, the America’s Cup, Twice”, krąży o nich dobra anegdota która pokazuje, że chociaż obaj odnieśli sukces na zupełnie innym polu, to posiadają podobne spojrzenie na świat. Otóż w 2007 roku obaj zagrali ze sobą partyjkę, zaś po meczu Rafa zadał Ellisonowi pytanie, w jaki sposób doszedł do tego wszystkiego. Larry udzielił mu długiego wykładu o tym, że innowacyjne podejście zawsze przewyższy konwencjonalne metody, którym należy się przeciwstawiać. W pewnym momencie przerwał swoją opowieść i odpowiedział tenisiście:- Zapomnij o wszystkim, co właśnie powiedziałem. Odpowiedź jest prosta. Nigdy się nie poddaję.

RAFA WALECZNE SERCE. O TENISIŚCIE WYJĄTKOWYM

Zresztą Hiszpan nie jest odosobniony w swojej opinii o tym wydarzeniu. Indian Wells od 2014 roku niezmiennie zwycięża nagrody ATP i WTA w kategorii „turniej sezonu”. A od 2009 roku zawody są własnością Larry’ego Ellisona, który zakupił je za 100 milionów dolarów.

Jeżeli myślicie, że amerykański miliarder czternaście lat temu przyjechał na środek pustyni i niczym w słynnym kawałku braci Golec rzucił „tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco” to… jesteście w błędzie. To nie tak, że przed Ellisonem Indian Wells był prowincjonalnym turniejem, albo zaplecze bardzo uwłaczało klasie odwiedzających go gwiazd. Było dobrze. Pomysłodawcy i właściciele zawodów – Charlie Pasarell i Raymond Moore – w 2000 roku rozpoczęli tam budowę Indian Wells Tennis Garden, czyli kompleksu tenisowego na którym obecnie rozgrywany jest turniej. Jednak była to inwestycja obciążona hipoteką o wartości 77 milionów dolarów. Z tego względu Pasarell i Moore zastanawiali się, czy aby nie przenieść rozgrywek do Szanghaju lub Kataru. W końcu marka musiała zarobić na inwestycję. Ale właściciele szukali też opcji krajowego inwestora. I taką znaleźli w osobie Ellisona, którego nie raz gościli w loży honorowej podczas zawodów.

Ekscentryczny Amerykanin zrobił z Indian Wells to, co z prawie każdym swoim projektem. Czyli wszedł do niego z buta – oraz z walizką pieniędzy. Od tej pory zawody miały się wyróżniać nowoczesnością oraz przystępnością. W ten sposób Indian Wells stał się pierwszą imprezą w tourze, w której wszystkie korty były wyposażone w system Hawk-Eye. Ponadto każdy kort został posiadał trybuny, a pojemność obiektu głównego zwiększono do 16 tysięcy miejsc. Tym sposobem kort główny Indian Wells jest drugim co do wielkości tenisowym stadionem świata – zaraz po Arthur Ashe Stadium, na którym rozgrywany jest finał US Open.

Na terenie kompleksu tenisowego powstały liczne bary i restauracje. Jedzenie w punktach gastronomicznych, też mi innowacja – powiecie. Jednak Ellison wznosi zaplecze na wyższy poziom, zapraszając na turniej topowych szefów kuchni. Na przykład w tym roku Minh Phan, która została wyróżniona gwiazdką Michellin, urządzi tam pokaz kulinarny.

Mało tego – w 2011 roku Larry zakupił w Porcupine Creek posiadłość o powierzchni około stu hektarów. Na jej terenie znajduje się basen ze zjeżdżalniami, pole golfowe, trzy korty tenisowe oraz oczywiście rezydencja z dwudziestoma siedmioma pokojami i salonem fitness. Zdarza się, ze Ellison osobiście dogląda wszystkiego podczas turniejów, a w samym miejscu dla najlepszych zawodników koordynuje ich harmonogram tak, by na siebie nie wpadali na korcie czy siłowni.

– Ci faceci lubią się i szanują, ale zarazem ze sobą rywalizują i chcą ze sobą wygrać. Musi być pewna separacja – mówił miliarder Bloombergowi.

Ogólnie, po wydaniu stu baniek na zakup Indian Wells, właściciel Oracle dołożył kolejne sto do tego, by stworzyć najznakomitszy turniej tenisowy na świecie. Mało tego, w 2015 roku odniósł spektakularny sukces wizerunkowy. Wówczas osobiście zadzwonił do Sereny Williams i przekonał ją, by ponownie wzięła w nim udział. Największa gwiazda kobiecego tenisa bojkotowała go od 2001 roku, gdy fani podczas finału singla wygwizdali ją oraz jej siostrę i ojca, którzy byli na trybunach. Powodem niechęci kibiców było to, że Serena i Venus miały zmierzyć się w półfinale, jednak Venus wycofała się z rywalizacji na pięć minut przed meczem. Fani zachowywali się agresywnie gdyż przeczuwali, że Richard kazał podłożyć się starszej sióstr. Jednak kibice przekroczyli granicę wyrażania niezadowolenia i – według seniora Williamsa – wykrzykiwali do niego rasistowskie teksty.

Tym sposobem młodsza z sióstr Williams nie grała w jednym z najważniejszych turniejów we własnym kraju przez 14 lat. Aż do telefonu pewnego miliardera i jego słów:- Sereno, zrobię wszystko, abyś czuła się komfortowo i była mile widziana w Indian Wells.

Jak zapewne się domyślacie, zawody w Kalifornii kuszą również nagrodami, które tenisiści mogą wywalczyć. Tu również warto zauważyć, że BNP Paribas Open zrównał wysokość nagród dla kobiet i mężczyzn już w 2012 roku. Obecnie ogólna pula nagród wynosi 17,6 miliona dolarów i jest najwyższą w historii turnieju. Zwycięscy obu gier pojedynczych zgarną po 1 262 220 zielonych. Z kolei wygrani drabinek w deblach zainkasują blisko 440 tysięcy dolarów.

A wszystko to dzięki 78-letniemu playboyowi, który żyje pełnią życia, ale też potrafi okazać wielkie serce. Musicie bowiem wiedzieć, że Larry Ellison zgodził się wesprzeć The Giving Pledge – kampanię stworzoną przez Warrena Buffeta. Jeden z najsłynniejszych miliarderów wszechczasów od lat zachęca najzamożniejsze osoby na świecie, by te – za życia lub po śmierci – przekazały większość swojego majątku na cele charytatywne. Ellison zapewnił, że gdy umrze, 95% jego majątku zostanie przekazana na działalność dobroczynną.

SZYMON SZCZEPANIK

Źródła: bloomberg, boatinternational.com, Business Insider, Cottages&Gardens, dobrewiatry.pl, desertsun.com, Front Office Sports, Los Angeles Times, MarketWatch, Mentour Pilot, Money.pl, naTemat.pl, oracle.com, rp.pl, perfect-tennis.com, sailgp.com, Style TheRichest, tennis.com, The Giving Pledge, The New York Times, The Wall Street Journall, yachtharbour.com, zdnet.com

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...