W osobnym tekście zastanawialiśmy się, jakie miejsce Ekstraklasy w rankingu UEFA jest powinnością, a jakie byłoby już czymś ponad minimum przyzwoitości. Wyszło nam, że dwudzieste to absolutne minimum, a piętnaste oznaczałoby już wynik lekko ponad stan, choć wcale nie jest nierealne. Rozmawiamy na ten temat z prezesem Ekstraklasy SA, Marcinem Animuckim.
Jak Ekstraklasa SA stara się ułatwiać życie pucharowiczom? Dlaczego jedna lokomotywa ciągnąca resztę stawki to nie jest najlepsze rozwiązanie? Czego zazdroszczą nam inne ligi? Jakie czynniki utrudniają rozwój? Które dane wyglądają optymistycznie, a wcześniej budziły obawy? Zapraszamy.
*
Jaka powinna być tak naprawdę pozycja Ekstraklasy w rankingu UEFA, żebyśmy mówili przynajmniej o minimum przyzwoitości? Dwudzieste, a może dopiero piętnaste?
Przez ostatnie kilka lat staramy się przede wszystkim tak zbudować system organizacji ligi, aby w europejskich pucharach była szansa na posiadanie więcej niż jednego zespołu, który regularnie punktowałby na dobrym poziomie. To oczywiście żmudna i trudna praca, która wymaga dużo cierpliwości i dużo nakładów. Niemniej wyniki Lecha w tym sezonie pokazują, że zaczynamy iść w dobrym kierunku i te starania przynoszą efekty.
Powinniśmy mieć więcej niż jeden klub punktujący w pucharach. Mamy przykłady kilku krajów europejskich, w których liga ma jeden eksportowy klub. Ten klub nawet grając w fazach grupowych różnych pucharów nie jest w stanie wyciągnąć całej ligi wyżej niż to dwudzieste miejsce, o którym pan teraz mówi. Ono z perspektywy europejskiej niewiele zmienia względem tego, co mamy teraz, bo nadal ta sama liczba zespołów musi przebijać się przez eliminacje do faz grupowych. Dopiero wyższe poziomy gwarantują posiadanie drużyn w fazach grupowych, które powinny punktować i doprowadzać do tego, że pozycja ich ligi by się nie pogarszała.
My jesteśmy dziś w trudnej sytuacji, bo praktycznie dopiero od trzech sezonów punktujemy na zadowalającym poziomie i dopiero będziemy sobie budowali korzystniejszy ranking pięcioletni. Sądzę, że coraz więcej osób zacznie doceniać Ligę Konferencji. Właśnie z myślą o takich ligach jak nasza, czyli średnich i rozwijających się, stworzono trzeci europejski puchar. On daje szansę na znaczącą poprawę w rankingu UEFA, nawet jeśli nie będzie nas w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Głównie dzięki Lechowi w tym sezonie zapunktowaliśmy już na poziomie 6,250. Gdybyśmy utrzymywali taki wynik przez pięć następnych lat, moglibyśmy jako liga znaleźć się w pierwszej piętnastce.
Czyli piętnaste miejsce należy traktować jako temat realny?
Najpierw znajdźmy się w okolicach pierwszej dwudziestki, a potem walczmy o coraz wyższe miejsce w rankingu. Róbmy konsekwentnie swoją robotę. Trzeba pamiętać, w jakich obszarach Ekstraklasa SA może tu pomóc, a w jakich kluby są zdane na siebie i po prostu muszą wygrywać mecze. Jako Ekstraklasa SA mamy trzy możliwości takiej pomocy.
Po pierwsze – dla nas kwalifikacje do pucharów europejskich stanowią największe wyzwanie, bo trzeba rozegrać 6-8 meczów, żeby w ogóle wejść do grupy. Połowa Europy przebywa jeszcze na wakacjach, a my już od lipca zaczynamy zmagania o fazę grupową. Umożliwiliśmy więc klubom, aby w decydujących fazach mogły przekładać swoje mecze ligowe, a dokładnie jeden mecz w rundach I-III i jeden pomiędzy spotkaniami play-off. To nie jest tylko nasz wymysł, stosują to także inni ligi – nawet holenderska w przypadku Ajaxu, który z powodzeniem grał w Lidze Mistrzów i od tamtego czasu znów na poważnie zadomowił się na europejskiej scenie.
Drugi ważny element: kalendarz jest tak skonstruowany, żeby generalnie w lipcu i sierpniu pucharowicze nie mieli w lidze zbyt dalekich i wyczerpujących wyjazdów. To pozwala im lepiej wypocząć i mocniej skoncentrować się na pucharach.
Trzecie to kwestia wypłat wynagrodzeń dla klubów. Widać, że system, w którym to nie jeden wiodący klub – jak na przykład w Bułgarii czy Chorwacji – a czterech pucharowiczów dostaje znaczące pieniądze i duże nagrody, się sprawdza. Dzięki temu te kluby wiedzą, że w lipcu i sierpniu nie będą musiały dokonywać wyprzedaży. W ostatnim czasie widzieliśmy tego efekty. Latem nie było pozbywania się najlepszych zawodników w Lechu, Rakowie czy Pogoni, co pewnie jeszcze kilka lat temu mogłoby mieć miejsce. Nie muszę chyba dodawać, że kontrakt telewizyjny za 300 mln dolarów na kolejne cztery lata przenosi nas szczebel wyżej w skali europejskiej jeśli chodzi o wynagradzanie klubów.
Czysto finansowo nasza liga już dziś mogłaby się zakręcić koło piętnastego miejsca. Pod względem wpływów z praw telewizyjnych mamy teraz dziesiąty kontrakt w Europie.
Mówimy, że znajdujemy się w pierwszej dziesiątce, ale gdybyśmy to naprawdę szczegółowo policzyli, mogłoby wyjść, że jesteśmy na miejscu ósmym. Prawa portugalskie są droższe, tyle że nie są sprzedawane centralnie, trzeba byłoby zsumować kilka kontraktów. W każdym razie, na pewno znajdujemy się w top 10 jeśli chodzi o pieniądze przekazywane do klubów przez ligę. Zawierają się w tym także kwoty z wpływów komercyjnych, czyli od sponsorów.
Te środki są naprawdę duże. Pamiętam, że gdy przychodziłem do Ekstraklasy SA, umowa telewizyjna opiewała na 87 mln zł. Trudno było wtedy mówić o wielkim podziale środków i super ambicjach europejskich. Dziś, rozmawiając z przedstawicielami innych lig, słyszę, że są pod wrażeniem pieniędzy, które Ekstraklasa generuje dla swoich klubów. Ważnym elementem jest własna produkcja sygnału telewizyjnego. Tego naprawdę zazdroszczą nam w Europie. Jesteśmy przygotowani na cyfrową rewolucję, która nas wkrótce czeka, albo w trakcie której już się znajdujemy. Jako liga jesteśmy w posiadaniu narzędzi dotyczących nie tylko pokazywania całych meczów, ale też skrótów i różnych higlightsów prezentowanych w internecie. Te wszystkie elementy pozwalają nam się rozwijać, ale nadal potrzeba dużo cierpliwości.
Patrząc na inne dane, jak przychody ogółem czy koszty wynagrodzeń, wychodzi, że piętnaste miejsce byłoby tylko nieznacznie powyżej punktu wyjścia dla Ekstraklasy.
Pamiętajmy o tym, że funkcjonujemy jako część szerszej rzeczywistości. Bardzo ważne jest to, jak będzie się rozwijała polska gospodarka w kontekście zagrożeń, które trzeba brać pod uwagę. Wojna za wschodnią granicą sprawia, że na przykład kwestie związane z wejściem do polskich klubów zagranicznych inwestorów toczą się dużo wolniej, niż mogłyby w optymalnych okolicznościach. Jeżeli krajowe PKB by rosło, to też kibice, czyli klienci, mogliby wydawać więcej na bilety, karnety czy telewizję. Niektórzy mnie pytają, dlaczego w temacie przychodów z praw TV nie jesteśmy jeszcze na poziomie chociażby Holandii czy Belgii, skoro jesteśmy dużym krajem i powinniśmy mieć większe pieniądze niż tam. Nie mamy ich, bo w tamtych krajach na telewizję wydaje się czterokrotnie więcej niż w Polsce. Kraj jest mniejszy, ale subskrypcja dla tamtejszego kibica to koszt kilkukrotnie wyższy. W Holandii mimo to za subskrypcję płaci znacznie więcej ludzi, bo ich po prostu na taki wydatek stać.
Są rankingi, w których wyglądamy dobrze, ale w kilku innych mamy jeszcze wiele do nadrobienia, co przynajmniej częściowo jest uzależnione od czynników zewnętrznych.
Pamiętajmy przy tym, że fakt, iż jako liga idziemy do przodu, nie oznacza, że inni stoją w miejscu. Oni też się rozwijają. Niektóre kraje udało nam się już przeskoczyć, bo wykorzystujemy nasze możliwości i dynamikę wzrostu. Staramy się wzorować na rozwiązaniach niemieckich czy holenderskich związanych z produkcją telewizyjną czy sposobem dystrybucji mediów, ale reszta także wdraża wiele rozwiązań i dokonuje inwestycji, chociażby związanych ze szkoleniem. Niektórzy zaczynali znacznie wcześniej od nas, że wspomnę znów o Belgach i Holendrach. U nas naprawdę profesjonalne szkolenie w akademiach rozpoczęło się kilka lat temu.
Dla niektórych klubów nadal wyzwaniem jest zarabianie na dniu meczowym, co we wspomnianej Holandii czy Belgii stanowi często lwią część klubowych budżetów. Legia, Widzew, Lech, Górnik Zabrze czy Pogoń pewnie są na wyraźnym plusie, ale kluby ze słabszą frekwencją wiele razy w tym względzie dokładają do interesu.
Każdy musi wykonać dużą pracę. Staramy się klubom pomagać, m.in. w ramach grupy ticketingowej, która istnieje od około 7 lat. Każdy osobno musi jednak się mocno starać, żeby dbać o kibica. Przypominam sobie nasze wewnętrzne badania mówiące, że kibice chętnie przychodzący na mecze w europejskich pucharach, często niechętnie przychodzą na mecze ligowe. Jeśli jednak udało się takie osoby sprowadzić na Ekstraklasę, frekwencja wzrastała o kilka procent.
Estymujemy, że w tym roku przekroczymy 2,6 mln kibiców na stadionach, co będzie drugim czy trzecim wynikiem w całej historii ligi. Obawialiśmy się, jak będzie wyglądał powrót ludzi na trybuny po okresie pandemicznym. Te 2-3 lata zawirowań mogły wielu “oduczyć” przychodzenia na stadion albo sprawić, że znaleźli inny sposób na spędzanie wolnego czasu. Ale muszę przyznać, że dynamika wzrostu po pandemii jest dla nas satysfakcjonująca.
Owe 2,6 mln osób to mniej więcej tyle, ile wszystkie ligi z innych dyscyplin w Polsce gromadzą łącznie. Mamy jeszcze potencjał wzrostu i z tego trzeba się cieszyć. Z drugiej strony, praca wykonywana w klubach jest niezwykła. Obsłużenie w ciągu sezonu tej masy ludzi to naprawdę spore wyzwanie. Gdyby prześledzić różne zestawienia, to pod względem frekwencyjnym Ekstraklasa również byłaby w granicach 10.-11. miejsca w Europie.
To na koniec optymistycznie: specjalista od rankingu UEFA Jan Sikorski mówi, że jeśli przez najbliższe 2-3 lata będziemy punktowali na tym poziomie, co w obecnym sezonie, to piętnaste miejsce jest w zasięgu.
Wracamy do tego, że najpierw trzeba przejść dość długie eliminacje, a potem punktować w grupie. Powtórzę: jeżeli nawet niektórzy uważają, że Liga Konferencji jest średnim wynalazkiem, to trzeba mieć świadomość, jakie możliwości rozwoju nam daje. Pamiętam, że gdy powstawała Liga Europy, to niektórzy też z niedowierzaniem kręcili głową, po co w ogóle takie rozgrywki, a z czasem okazało się, że kluby angielskie zaczęły się w nich mocniej starać, bo nieraz wygranie Ligi Europy było łatwiejszą drogą do Ligi Mistrzów w kolejnym sezonie niż odpowiednio wysokie miejsce w niezwykle wymagającej Premier League.
W naszym przypadku adekwatnym porównaniem jest Liga Konferencji. Mogłoby się zdarzyć, że znajdziemy się w LM czy w LE jak drużyny węgierskie, ale nie będziemy w nich punktować. W LK wygranie grupy i przejście kolejnych faz daje więcej korzyści w kontekście rankingu UEFA. Zgadzam się więc ze słowami eksperta: punktujmy na poziomie Lecha przez następne 3-4 lata, a pójdziemy mocno do przodu. Wierzę, że stać na to więcej niż jeden klub.
Rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ PRZED MECZAMI LECHA Z DJURGARDEN:
- Piotr Johansson z Djurgarden: – Mecze z Lechem są najważniejsze w mojej karierze [WYWIAD]
- Czego trzeba wymagać od Ekstraklasy w rankingu UEFA? „15. miejsce jest realne”
- I wisi w powietrzu ta myśl – cholera, dzisiaj będzie dobrze
Fot. FotoPyK