Reklama

Miał być kłopot bogactwa, jest permanentny stan poszukiwań. Czyli „dziesiątki” Lecha Poznań

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

09 marca 2023, 15:01 • 8 min czytania 20 komentarzy

W teorii to powinna być najsilniej obsadzona pozycja w Lechu Poznań. Drugi najlepszy piłkarz poprzedniego sezonu Ekstraklasy, reprezentant silnej młodzieżówki kupiony za ponad milion euro oraz młodzieżowiec z akademii z solidnym doświadczeniem na poziomie Ekstraklasy. Patrząc na to z tej strony – ofensywni pomocnicy Kolejorza powinni sprawiać ból głowy trenerowi i ten z grona kozaków musiałby wybierać tego w najwyższej formie. Problem polega na tym, że van den Brom musi wybierać tego, który aktualnie jest najmniej słaby.

Miał być kłopot bogactwa, jest permanentny stan poszukiwań. Czyli „dziesiątki” Lecha Poznań

Gdybyśmy mieli układać przed sezonem skład Lecha, to pewnie jedną z ostatnich pozycji, na której apelowalibyśmy o wzmocnienia, byłaby pozycja ofensywnego pomocnika. Widzieliśmy przecież jak w poprzednim sezonie grał Joao Amaral. Regularnie punktował w klasyfikacji kanadyjskiej, świetnie sprawdzał się w systemie Skorży, był przydatny i przy wykańczaniu akcji, i przy kreowaniu gry. Gdyby nie to, że jeszcze lepszy sezon rozegrał Ivi Lopez, to pewnie Portugalczyk zostałby MVP całych rozgrywek. On sam sprawiał wrażenie gościa, który wreszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi i zostawił za sobą tę całą sagę z chęcią powrotu do Portugalii. A na dodatek zimą zeszłego roku przedłużył umowę, więc podjął świadomą decyzję o chęci uwicia swojego gniazdka w Poznaniu.

Do tego w klubie był przecież Dani Ramirez, który też swoją postawą na treningach naciskał na progres Amarala. No i był jeszcze Filip Marchwiński, o który od lat słychać było „tak, to jedna z największych perełek akademii”. Oczywiście gdzieś tam zapalała się lampka ostrzegawcza – że Ramirez miewa muchy w nosie, że Amaral tak dobrego sezonu może nie powtórzyć, że Marchwiński nadal nie pokazał tak naprawdę swoich możliwości.

Ale wydawało się, że Lech rozwiał tę wątpliwości podczas letniego okna transferowego. Ramirez wyglądał słabo, do tego przez jego gapiostwo nie mógł pojechać na mecz z Karabachem (nie miał ważnego paszportu), chciał odejść i puszczono go do Belgii. Amaral został, a dorzucono mu Afonso Sousę. Zawodnika portugalskiej młodzieżówki, jednego z najlepszych zawodników miernego B SAD z portugalskiej ekstraklasy, na którego wydano ponad bańkę euro. Przy Bułgarskiej cmokali. My pooglądaliśmy sobie jego granie, przeczesaliśmy liczby i mogliśmy dołączyć do tego cmokania, bo chłop wyglądał jak ulepiony z innej piłkarsko gliny. Skoro sprawdzają się u nas Hiszpanie z trzeciej ligi, to czemu mieliby się nie sprawdzić Portugalczycy z pierwszej ligi?

Problem polega na tym, że choć projekt został rozpisany z głową, choć założenia były słuszne i choć na papierze to musiało wypalić, to kwestia pozycji „dziesiątki” w Lechu jest jednym z największych bolączek Kolejorza w tym sezonie.

Reklama

Problem braku regularności

Ich łączny dorobek w klasyfikacji kanadyjskiej wcale nie jest aż tak opłakany. Razem strzelili lub asystowali przy osiemnastu golach:

  • Amaral ma cztery gole i cztery asysty
  • Sousa ma cztery gole i trzy asysty
  • Marchwiński ma dwa gole i trzy asysty

Ale gołym okiem widać, że żaden z nich nie potrafi odnaleźć swojej stałej, dobrej, wysokiej formy. W konsekwencji retoryka „dziesiątek” Lecha przypomina tę, którą znamy doskonale z reprezentacji Polski po nieudanych meczach. A polega ona na tym, że największymi wygranymi są ci, którzy… akurat nie zagrali. Kiepski mecz rozegra Marchwiński? Zaczyna się krytyka trenera, że stawia na niespełniony talenty, gdy na ławce ma takiego kozaka jak Amaral i drogiego Sousę. Źle zagra Amaral? A niech już jedzie do tej Portugalii swojej i lepiej dać szansę Sousie, a może nawet i Marchwińskiemu. Słabo wypadnie Sousa? Kasa nie gra, jak jest słaby, to niech siedzi, jest przecież Amaral, jest jeszcze Marchwiński. I tak w kółko.

Żadnego ofensywnego pomocnika Lecha nie ma w TOP10 zawodników, którzy najczęściej na mecz zagrywają w pole karne. Tak samo jest w kontekście statystyki podań w ofensywą tercję boiska. Tylko Marchwiński jest na dziewiątym miejscu jeśli chodzi o xG, co pokazuje, że akurat on dochodzi do sytuacji strzeleckich z trio Marchwiński-Amaral-Sousa.

Dość wymowny jest też fakt, że żaden z tej trójki graczy nie zaliczył w tym sezonie dwóch meczów z rzędu z golem lub asystą. Wiadomo, że częściowo za taki stan rzeczy odpowiada rotacja. Lech rozegra w tym sezonie kilkanaście spotkań więcej niż rok temu, gdy mógł się skupić tylko na Ekstraklasie i Pucharze Polski, zatem siłą rzeczy granie co trzy-cztery dni wymusza zmiany w składzie. Ale czy jesteśmy w stanie ocenić to, który zawodnik z tego trio jest pierwszym wyborem van den Broma?

Jesienią powiedzielibyśmy, że Amaral, który grał najczęściej i to w meczach o najwyższą stawkę. Ale z czasem stracił miejsce w składzie, a rolę podstawowego ofensywnego pomocnika spełniał… Filip Szymczak.

Reklama

A może po prostu na dwóch napastników?

Gdy analizowaliśmy to, jak grały zespoły van den Broma w przeszłości, w oczy rzucał się schemat atakowania, który bardzo mocno wykorzystywał skrzydłowych. Ci regularnie grali dość wąsko, wpuszczali w boczne sektory swoich bocznych obrońców, a ofensywny pomocnik często grał jako drugi napastnik. Podobnie jest teraz w Lechu – Ba Loua czy Skóraś grając z wiodącą nogą bliżej środka boiska atakują środek boiska, często pokazują się do zagrań prostopadłych w półprzestrzeniach, a stosunkowo rzadko ustawiają się przy liniach bocznych.

W efekcie ofensywni pomocnicy albo muszą bardzo dobrze współpracować z tymi wąsko grającymi skrzydłowymi, albo sami uciekają w boczne sektory, albo właśnie uzupełniają Ishaka w linii ataku. To ostatnie najlepiej robi Szymczak, który już na wypożyczeniu w GKS-ie Katowice nie grał jako klasyczna dziewiątka, a jako napastnik szukający sobie miejsca do gry poza polem karnym. Między innymi za to van den Brom go ceni – wystawia go kosztem Amarala czy Sousy, bo dostaje napastnika ruchliwego, agresywnego w pressingu i robiącego miejsce schodzącym do środka skrzydłowym.

Dlatego w kluczowych meczach Lecha w Europie tak rzadko oglądamy w ostatnim czasie Amarala czy Sousę. Z Bodo Sousa grał jako środkowy pomocnik za Szymczakiem (Murawski pauzował za kartki), a Amaral nie podniósł się z ławki. W pierwszym meczu w Norwegii Sousa nie wszedł z ławki, a Amarala nie było nawet w kadrze meczowej. Nie będzie zatem zbyt daleko idący wnioskiem stwierdzenie, że podstawowym ofensywnym pomocnikiem Lecha nie jest obecnie żaden z trio Sousa-Amaral-Marchwiński, a właśnie uniwersalny Szymczak.

Co dalej z tą układanką?

Niedawno analizowaliśmy potencjalną przyszłość kadry Lecha. Wyszło nam na to, że dzięki przedłużeniu kontraktów kluczowych piłkarzy poznaniaków czeka relatywnie spokojne lato w kwestii transferowej. Podobnie jest w przypadku ofensywnych pomocników – Amaral ma umowę do czerwca 2024 roku (z opcją przedłużenia), Sousa ma umowę aż do czerwca 2026 roku, a Marchwiński podobnie jak Amaral do czerwca 2024 roku. Możemy się powtórzyć jak z refrenem – w teorii wszystko gra.

Ale w praktyce skoro coś nie do końca funkcjonuje, to można spodziewać się zmian.

Amaral chce opuścić klub, a jeśli chce opuścić klub, to proszę bardzo, ale nie będzie grać. Joao chce odejść, życzę mu powodzenia w znalezieniu nowego klubu – mówił van den Brom przed kamerami Viaplay jeszcze wcale nie tak dawno. Portugalczyk nie był zadowolony ze swojej roli w zespole i z tego, że grał coraz mniej. Druga strona medalu jest taka, że gdy grał, to nie sprawiał wrażenia faceta, którego nie da się zastąpić, więc logiczne było zarówno rotowanie na jego pozycji, jak i to, że zaczął dostawać mniej szans. Portugalczyk na samym finiszu zimowego okna transferowego chciał odejść na wypożyczenie, ale ten ruch zablokował sam Lech, bo nie miałby już czasu na uzupełnienie kadry.

Ale skoro od tego czasu sytuacja Amarala znacząco się nie poprawiła, to możemy tylko domyślać się, że latem temat wróci. Poza tym to będzie też odpowiedni moment dla Kolejorza, by jeszcze cokolwiek zarobić na swoim zawodniku, choć z uwagi na wiek nie ma tutaj co mówić o wielkich pieniądzach. W grę na pewno będzie wchodzić kierunek MLS.

A skoro już mówimy o „ostatnim momencie”, to takich ostatnich momentów Marchwiński miał już kilka. Był ostatni moment na to, by pójść na wypożyczenie. A i był ostatni moment, by na przestrzeni całego sezonu udowodnić swoją wartością. Być może zbliża się ostatni moment, by jeszcze solidne pieniądze na tym Marchwiński zarobić. Dziwnie to jest prowadzona kariera, bo z jednej strony Lech go zagłaskuje, a z drugiej strony obniża jego wartość rynkową poprzez wystawianie go, gdy ten ewidentnie nie spisuje się na miarę wymagań. Z kolei gdy sam Marchwiński mógł iść do ekstraklasowego Górnika Łęczna na wypożyczenie, to sam razem z agentem ten temat „skasowali”. No i tak to się kręci.

Sami jesteśmy ciekawi tego, co Lech wymyśli z Marchwińskim. Przypuszczamy, że gdyby do Poznania przyszła jakaś przyzwoita oferta z jakiegokolwiek klubu z zachodu, to część kibiców sama spakowałaby wychowanka w piękne opakowanie, obwiązała kokardą i odwiozła na Ławicę. Sęk w tym, że prowadzenie Marchwińskiego przez Kolejorza to dość nieoczywista historia, zatem wcale nie zdziwimy się, jeśli Lech będzie trwały w uczuciach, siądzie z nim do negocjacji kontraktowych i jeszcze raz spróbuje udowodnić, że budowa wychowanka przy Bułgarskiej ma sens. Aczkolwiek powtórzymy to, co już pisaliśmy – poznaniacy przespali moment na wysłanie go na wypożyczenie, by śladem Gumnego, Modera, Bednarka, Jóźwiaka, Skórasia czy Puchacza zmienił środowisko, otrzaskał się gdzieś poza parasolem ochronnym, wrócił i spróbował wywalczyć sobie miejsce w składzie umiejętnościami, a nie obietnicą talentu.

Właściwie jedynym pewniakiem z tej trójki do pozostania w Lechu jest Sousa. Przy Bułgarskiej nadal w niego wierzą i rozumieją, że proces adaptacyjny mógł potrwać. Oczywiście nikt nie skacze pod sufit po tym, jak się do tej pory prezentuje, ale ten nieco słabszy sezon był wliczony w koszty. Generalnie jak tak się na niego patrzy, to faktycznie widać, że grać w piłkę potrafi. O niektórych piłkarzach mówi się, że są „graczami momentów”. Błyszczą tylko sporadycznie. A Sousa jest odwrotnością tego. Poza „momentami” gra dobrze, natomiast gdy już dochodzi do sytuacji strzeleckiej, do wykonania ostatniego podania, do wygrania pojedynku w kluczowej strefie, to pojawiają się problemy.

Czyli ściągasz gościa za ponad bańkę euro, zatrzymuje lidera mistrzowskiego sezonu, dokładasz do tego doświadczonego wychowanka, a po ponad połowie sezonu i tak nie wiesz, na kim budować przyszłość. Od razu nasuwa nam się tu skojarzenie z tą słynną sceną z „Ślepnąc od świateł”. – Już było dobrze, no już było dobrze…

CZYTAJ WIĘCEJ PRZED MECZAMI LECHA Z DJURGARDEN:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Liga Konferencji

Komentarze

20 komentarzy

Loading...