Na początku poprzedniego sezonu uważany był przez kibiców za największego szkodnika Lecha, żeby na jego zakończenie podnosić puchar za mistrzostwo Polski. Potrafi ściągnąć wynalazki pokroju Muhara, Rudko czy Żamaletdinowa, ale i Ishaka, Karlstroema czy Milicia. Zatrudnił jako trenera Adama Nawałkę. I poniósł klęskę. Postawił na Skorżę czy van den Broma. I triumfuje. Tomasz Rząsa od ponad czterech lat jest dyrektorem sportowym Lecha Poznań, ale wciąż trudno jednoznacznie go ocenić – to nieudacznik, cudotwórca, a może po prostu człowiek uczący się na błędach?
Po co był Lechowi dyrektor sportowy?
Latem 2018 roku Lech sprawiał wrażenie klubu niezdolnego do umiejętnego zarządzania pionem sportowym. Piotr Rutkowski wysłuchiwał obelg od kibiców, bo to on jako wiceprezes do spraw sportowych odpowiadał za sprowadzanie piłkarzy, kierowanie działem skautingu, obserwowanie i zatrudnianie trenerów, współpracę ze sztabem szkoleniowym, podpisywanie nowych kontraktów, tranzyt piłkarzy z akademii do pierwszej drużyny. Sam Rutkowski przyznawał, że on sam tej pracy uczy się na żywym organizmie, bo siłą rzeczy nigdy wcześniej nie pracował w takiej roli.
Dlatego latem tamtego roku zapadła decyzja, żeby pion sportowy wreszcie doczekał się dyrektora sportowego. Klub rozstał się z dotychczasowym szefem skautów Tomaszem Wichniarkiem, doszło też do zwolnienia Nenada Bjelicy, trenerem pierwszej drużyny został Ivan Djurdjević, a po raz ostatni samodzielnie przez okno transferowe przeszedł Rutkowski. Już po zamknięciu okienka Kolejorz poinformował, że nowym dyrektorem sportowym zostanie Rząsa. A wkrótce na nowego szefa skautów mianowano Jacka Terpiłowskiego.
Rząsa wydawał się kandydatem sensownym. Pracował w klubowej akademii, ceniono tam jego rzetelność i fachowość, miał doświadczenie przy pracy ze sztabem Macieja Skorży w sezonie mistrzowskim, do tego mówi w kilku językach. W następnych latach Rząsa będzie jednak bardzo mocno krytykowany. Kibice poświęcą mu krytykujące i napastliwe transparenty przy Bułgarskiej. Wiara będzie domagać się jego dymisji. I będzie miała swoje argumenty, bo on sam wielokrotnie wystawi się na niemal artyleryjski ostrzał. A z drugiej strony – zbudowany przez niego zespół sięgnął po mistrzostwo Polski, dwukrotnie zakwalifikował się do fazy grupowej europejskich pucharów i po raz pierwszy od 2011 roku wyszedł z grupy europejskich rozgrywek.
Początki sprzątania i wybór Nawałki
Początki kadencji Rząsy na tym stanowisku wcale nie były banalne. Wydawałoby się, że bycie dyrektorem sportowym w Lechu to praca marzeń – jeden z dwóch największych budżetów w lidze, stadion i miasto stanowiące niezłą kartą przetargową w negocjacjach z piłkarzami, a także poukładana akademia, która rokrocznie dostarcza ciekawych wychowanków.
Sęk w tym, że Rząsa najpierw musiał posprzątać bałagan w klubie. Zastał bowiem trenera, którego sam nie wybierał i kadrę z wyraźnymi lukami, relatywnie wąską i ze zbyt małą jakością. Oczywiście on sam, jak i Lech, próbowali w przekazach medialnych kolorować rzeczywistość. Że to wcale nie jest zły zespół, że z taką ekipą też można budować sukcesy.
Spójrzmy jednak chociażby na jedenastkę, która wybiegła na rewanżowe starcie z Genk w Lidze Europy: Burić – Rogne, Orłowski, De Marco – Makuszewski, Gajos, Cywka, Trałka, Kostewycz – Jevtić – Gytkjaer. Z ławki weszli Vujadinović, Jóźwiak i Tomczyk. Mamy przekonanie, że połowa tamtego składu nie łapałaby się dziś do wyjściowej jedenastki Kolejorza. Albo: więcej niż połowa. A bałagan postępował – niedoświadczony Djurdjević gubił się przy grze na trzech frontach, upierał się przy pomyśle na grę z trójką stoperów, nie radził sobie z zarządzaniem zespołem. Rząsa podjął decyzję o zwolnieniu Serba. Z perspektywy czasu – słuszną, choć Lech, zatrudniając Djurdjevicia, gwarantował mu wielkie wsparcie.
Rząsa stanął wówczas przed wyborem trenera – to była jego pierwsza samodzielna i ważna misja. I zawiódł. Postanowił na kosztowny sztab Nawałki, co ostatecznie zakończyło się totalną klapą. A – co logiczne – odpowiedzialność za fiasko tego projektu spadła na Rząsę. Lech wyplątał się z umowy z Nawałką, ale wiosną klub przypominał pobojowisko. W świat poszedł przekaz o tym, że z wieloma piłkarzami Lech nie przedłuży kontraktów, ci manifestowali to poprzez pokazywanie znaku “X” po golach (co kibice podchwycili i nazwali grupę skreślonych “X-Manami”). Po sezonie drużynę opuścili Vujadinović, Putnocky, Burić, Gajos, Tomasik, Radut, Trałka, Wasielewski, a drużynę powierzono dotychczasowemu trenerowi tymczasowemu, czyli Dariuszowi Żurawiowi.
Rząsa znów podjął decyzję nieoczywistą. Drużyna nie radziła sobie w Ekstraklasie, zimowe okno transferowe potraktowano jako przejściowe (sprowadzono m.in. Juliusza Letniowskiego i wypożyczono Timura Żamaletdinowa). Wyglądało to raczej jak machnięcie ręką na stracony sezon i zgromadzenie sił finansowych pod kątem lata. Początki Rząsy był zatem trudne i dość nieudane: dostał misję uporządkowania zespołu, a dołożył jeszcze więcej problemów poprzez nietrafiony wybór trenera, a i jego pierwsze zimowe okno było po części przespane, a po części nieudane. Wtedy zaczęły na niego spadać pierwsze krytyczne głosy, które sam podsycał słowami o… kadrze na mistrzostwo. Wróćcie do składu, który przed momentem wrzuciliśmy, i zastanówcie się – czy taki zespół mógł myśleć o tytule mistrzowskim?
– Może mogłem wtedy dodać, że to jest kadra na mistrzostwo, o ile ci zawodnicy są w pełni formy. Bo jesienią różnie z tym bywało – cześć piłkarzy miało większe czy mniejsze urazy, nie prezentowali poziomu na który ich stać i którego od nich oczekujemy. Ale wierzymy w ten zespół. Nie ma dzisiaj takiej sytuacji, że wyciągasz jednego piłkarza i Lech się sypie. To wyrównana kadra, którą stać na mistrzostwo kraju. Natomiast kluczem jest to, byśmy mieli wielu piłkarzy w formie. Jesienią był to problem. Kwestią należącą do sztabu jest wyciągnięcie z nich tego, co najlepsze – treningami, taktyką, przygotowaniem fizycznym – dodawał w naszym wywiadzie na początku lutego 2019 roku.
Sztab Nawałki nie przetrwał, do mistrzostwa Lech nawet się nie zbliżył.
Podmieniać klocki na lepsze
W 2019 roku Lech zmienił swoją politykę transferową. Nie chciał pozyskiwać piłkarzy gotowych, którzy z miejsca mają stać się gwiazdami drużyny, a celował raczej w zawodników do 25-26 roku życia, których można jeszcze spieniężyć z zyskiem. Efektami tej nowej polityki byli chociażby Lubomir Satka, Djorde Crnomarković czy Karlo Muhar. Pierwszy szybko stał się czołowym stoperem ligi, dwóch kolejnych miało z tym – delikatnie mówiąc – problemy.
Letnie czystki w kadrze i skupienie się na Ekstraklasie (Lech nie zakwalifikował się do pucharów) sprawiło, że Kolejorz zaczął nabierać rumieńców. Do drużyny dołączył zimą Dani Ramirez, który zastąpił odchodzącego Darko Jevticia. I ten casus jest o tyle ciekawy, że Rząsie trzeba oddać, że na przestrzeni tych pięciu lat potrafił zastępować kluczowych zawodników, którzy żegnali się z Kolejorzem.
- podmianka Jevticia na Ramireza, a później i Amarala nie wyszła lechitom na złe
- za Jakuba Modera sprowadzono Jespra Karlstroema
- Kamila Jóźwiaka miał zastąpić Jan Sykora i choć nie to się nie udało, to szczęśliwie dla Lecha nastąpiła prawdziwa eksplozja formy Jakuba Kamińskiego
- poziom na lewej obronie nie spadł, gdy za Puchacza przyszedł Rebocho
- wydawało się, że Christian Gytkjaer będzie nie do zastąpienia, a Mikael Ishak zdaje się nawet piłkarzem lepszym od Duńczyka
- w buty Pedro Tiby wszedł Radosław Murawski
- pałeczkę po Kamiński przejął Skóraś
Oczywiście to nie zawsze były podmianki jeden do jednego. Murawski nie jest takim typem piłkarza, jakim był Tiba, ale Kolejorz nie stracił na jakości. Karlstroem gra inaczej od Modera, natomiast trudno byłoby ściągnąć piłkarza identycznego do wychowanka, który szybko odnalazł się w Premier League. Na prawdziwe zastępstwo Gumnego trzeba było poczekać do momentu ściągnięcia Pereiry, bo Czerwiński nie dojechał z jakością. Bywały też luki, których nie udało się zasypać – Velde czy Sykora mieli zastępować odchodzących wychowanków (Jóźwiak i Kamiński) i choć oni sami nie dorównali poziomem swoim poprzednikom, to dzięki pracy akademii i udanemu wprowadzaniu młodzieży do kadry pierwszej drużyny skrzydła i tak były siłą poznaniaków.
Siłą rzecz Lech nie jest dla żadnego zawodnika klubem docelowym. Podobnie jak każdy klub w Ekstraklasie. I Kolejorz musi się mierzyć z tym, że jeśli uda mu się sprowadzić takiego Gytkjaera, to ten przez sezon, dwa, trzy lub więcej da sportowo dużo, ale wreszcie będzie trzeba go albo spieniężyć, albo pozwolić odejść po wygaśnięciu kontraktu. Cała sztuka dyrektorska tkwi w tym, by przykładowego Gytkjaera zastąpić piłkarzem o podobnej lub nawet lepszej jakości.
I Rząsie się to udaje. Nawet jeśli Lech miewał chwilowe luki lub któraś pozycja była przejściowo słabiej obsadzona, to wystarczy porównać to, jaką kadrę zastał, a jaką ma teraz.
Zmienna skuteczność transferowa
Lech Poznań inaczej niż kibice mierzy “sprawdzalność transferu”. Gdybyśmy teraz wyciągnęli tabelkę ze wszystkim transferami Rząsy, to na zielono zaznaczylibyśmy tylko zawodników, którzy realnie stali się topowymi piłkarzami ligi na swojej pozycji. Ishaka, Pereirę, Karlstroema, Milicia i tak dalej. Co jednak począć z takim – dajmy na to – Mickeyem van der Hartem? Albo z Bogdanem Butko czy innym Roko Baturiną? Poznaniacy właściwie co roku dokonują jednego, dwóch, a nawet trzech wypożyczeń z opcją wykupu danego gracza.
Siedem lat temu przepytywałem Piotra Rutkowskiego, ówczesnego szefa pionu sportowego, który wyszczególnił trzy kryteria oceny transferu. Po pierwsze – czy zawodnik rozegrał w pierwszym zespole przynajmniej 60 spotkań? To pokazuje, czy stał się zawodnikiem istotnym dla drużyny. Po drugie – czy udało się go sprzedać z zyskiem? To aspekt czysto ekonomiczny. Jest też trzecie kryterium – czy wypełnił swoje przeznaczenie? I to kwestia najbardziej skomplikowana, bo nieostra i uznaniowa. Podczas tamtej rozmowy padł przykład Macieja Gostomskiego. – Przychodził jako bramkarz numer trzy, został “dwójką”, a rozegrał dla nas 25 spotkań. Wiele o naszych oczekiwaniach mówi kwota transferowa. Denisa Thomallę kupiliśmy za kilkaset tysięcy euro, więc nie powiemy, że miał być tylko uzupełnieniem składu. Nie wybronimy się z tego.
Tomasz Wichniarek, wtedy szef skautingu dodawał: – Kadra ma ponad 20 piłkarzy i nie każdy będzie gwiazdą. To kwestia umiejętnego konstruowania zespołu. Musi mieć zawodników topowych, którzy odgrywają kluczową rolę w zdobywaniu trofeów lub mogą dać zyski z transferów, ale musi mieć też zawodników z naszej akademii czy takich, którzy może ciut mniej dają na boisku, ale także tworzą trzon zespołu i atmosferę w szatni.
Rutkowski: – To właśnie zarządzanie drużyną: liczy się struktura narodowościowa, wiekowa, ilu jest wychowanków, ile gwiazd. I ilu graczy uzupełniających, którzy nie obrażają się, gdy grają mniej.
Dlatego trudno nam jednoznacznie ocenić skuteczność transferową Kolejorza za kadencji Rząsy. Moglibyśmy oceniać poszczególne okienka lub – szerzej – całe sezony.
- 2018/19 (tylko zima): Timur Żamaletdinow, Juliusz Letniowski
Katastrofa. Rosjanin został odpalony, nie zaistniał w pierwszej drużynie, ale też niewiele Lech stracił, bo Żamaletdinow był tylko wypożyczony. Letniowski nigdy nie odnalazł się w pierwszym zespole, ostatecznie po kilku wypożyczeniach odszedł do Widzewa.
- 2019/20: Lubomir Satka, Dani Ramirez, Djordje Crnomarković, Karlo Muhar, Bogdan Butko, Mickey van der Hart, Tomasz Dejewski
Satka – świetny ruch, bez dwóch zdań. Crnomarković miał swoje momenty. Ramirez w formie był czołową postacią ligi, ale przespano moment na jego sprzedaż, wygryzł go też Amaral. Van der Hart rywalizował z Bednarkiem i ostatecznie ta rywalizacja nie wyszła Lechowi na złe. Budko wypożyczony i odpalony, Dejewski był tylko uzupełnieniem składu i docelowo miał grać w rezerwach. Muhar – klęska totalna.
- 2020/21: Jesper Karlstroem, Jan Sykora, Antonio Milić, Bartosz Salamon, Nika Kwekweskiri, Mohammad Awwad, Aaron Johansson, Alan Czerwiński, Filip Bednarek, Mikael Ishak, Marko Malenica, Wasyl Krawieć, Nika Kaczarawa
Solidny rok. Znów kilka ruchów typu “wypożyczmy, może się sprawdzi” – Awwad, Malenica, Krawieć, Kaczarawa czy krótki kontrakt Johanssona. Czerwiński długoterminowo spisał się jako uniwersalny zawodnik, solidnym zmiennikiem jest też Kwekweskiri. Bednarek koniec końców stał się solidnym bramkarzem w perspektywie ligowej. Karlstroem, Milić, Salamon, Ishak – znakomite ruchy, ścisła czołówka transferów do Ekstraklasy ostatnich lat. Właściwie jedynym kosztownym flopem okazał się Sykora. Natomiast na tych dwóch oknach transferowych Kolejorz zbudował kadrę, która rok później zdobyła mistrzostwo kraju.
- 2021/22: Adriel Ba Loua, Kristoffer Velde, Pedro Rebocho, Joel Pereira, Tomasz Kędziora, Radosław Murawski, Artur Sobiech, Barry Douglas, Dawid Kownacki, Roko Baturina
Znów pudła transferowe w kwestii obsady skrzydeł – Ba Loua do dziś sprawia wrażenie piłkarza, który dobrym kwadransem da nadzieję, by później przez pół rundy rozczarowywać. Velde… Jeśli Kolejorz grałby tylko w Europie, to byłby majstersztykiem transferowym, ale w Ekstraklasie wygląda beznadziejnie. Ale nie wykluczamy, że poznaniacy go jeszcze z zyskiem sprzedadzą. Rebocho i Pereira bardzo dobrzy (choć bardziej ten drugi), niezwykle cenny na boisku i w szatni jest Murawski, Douglas miał być uzupełnieniem kadry i tak w istocie jest (choć oczekiwania wobec poziomu sportowego były na pewno wyższe). Baturina – kolejne wypożyczenie typu “był w ogóle ktoś taki?!”. Do tego świetna zimowa korekta w postaci wypożyczenia Dawida Kownackiego, który miał duży wpływ na mistrzostwo. Sobiech – problemy zdrowotne, nie jest żadną alternatywą dla Ishaka. Kędziora – to raczej było wyciągnięcie ręki do człowieka, który znalazł się w trudnej sytuacji przez napaść Rosji na Ukrainę.
- 2022/23 – Afonso Sousa, Gio Citaiszwili, Dominik Holec, Artur Rudko, Mateusz Żukowski, Filip Dagerstal
Poważne pudło transferowe z Rudko – to chyba najbardziej wstydliwy transfer Rząsy. Być może na równi z Muharem, który prezentował się nieco lepiej od Ukraińca, ale i więcej kosztował. Sousa póki co nie rozwinął skrzydeł, podobnie jak wypożyczony Citaiszwili. Żukowski to wypożyczenie last-minute, nie odgrywa żadnej roli w zespole. Holec – wypożyczenie na zasadzie “niech Bednarek czuje oddech konkurenta” i tymczasowe załatanie błędu z Rudko. Dagerstal – wykorzystanie okazji, transfer bardzo dobry z potencjałem na świetny, o ile uda się go ściągnąć na stałe.
Generalnie w oczy rzuca się fakt, że zdecydowana większość zawodników wypożyczonych nie była wykupowana przez Lecha, bo po prostu grała albo skrajnie mało (Baturina, Malenica), albo się nie sprawdziła (Awwad, Żamaletdinow). Z jednej strony to podpowiedź dla Lecha, że łatanie kadry w ten sposób po prostu nie ma sensu, bo zawodnik wypożyczony i tak pobiera część lub całość pensji, a poza tym jest jak meteoryt, który przelatuje nad Poznaniem i nie zostawia nic po sobie. A z drugiej strony takie ruchy pozwalają minimalizować ryzyko – kto wie, ile pieniędzy można byłoby zaoszczędzić np. wypożyczając zamiast kupowania Muhara. Sęk w tym, że wypożyczenia dotyczą na ogół graczy, których zespół macierzysty też niespecjalnie ceni.
Dyrektor sportowy – to nie brzmi dumnie. A powinno!
Warto jednak podkreślić, że Lechowi – a zatem i Rząsie – wychodzą transfery gotówkowe. Satka, Salamon, Karlstroem, Milić, Ramirez, Ishak (był wolnym zawodnikiem, ale sowicie skasował “za podpis”), Rebocho, Pereira. Właściwie jednoznacznie jako nieudane inwestycje w przypadku zawodników za kilkaset i więcej tysięcy euro możemy wskazać Sykorę, Muhara, coraz bardziej Ba Louę, a i temu Velde trzeba się przyglądać. Zobaczymy co będzie z Sousą.
W ostatecznym rozrachunku zatem ta skuteczność transferowa wcale nie jest taka zła, choć patrząc na ogół zawodników przewijających się przez Lecha w tym czasie można dojść do wniosku, że Lech trafia rzadziej niż przy co drugim transferze.
Kadra jest bezpieczna
Rząsa od początku odżegnywał się od nazywania go “panem od transferów”. Z założenia dyrektor sportowy powinien być dla klubu kimś, kto spina w firmie absolutnie wszystko w kwestii sportowej. – Dla wielu osób dyrektor sportowy to właśnie „pan od transferów”, a musimy zastanowić się nad tym, jak w ogóle scharakteryzować tę funkcję? Dla mnie dyrektor sportowy to jest osoba, która kreuje w klubie długofalową wizję sportową, która zapewnia ciągłość pewnych rozwiązań sportowych. On zajmuje się zarządzaniem pionem sportowym, koordynuje dział skautingu, współtworzy struktury akademii, oczywiście odpowiada za transfery i za zatrudnianie trenerów – mówił nam swego czasu Piotr Burlikowski, jeden z najbardziej doświadczonych dyrektorów sportowych w Ekstraklasie.
I Rząsa faktycznie ma sporo innych obowiązków. Jednym z nich jest planowanie – razem z trenerem, prezesami i szefem skautingu – kształtu kadry. Struktura zespołu jest jasna: są gwiazdy, są rezerwowi, jest wchodząca młodzież, jest pewna pula obcokrajowców, odpowiednia liczba zawodników doświadczonych. Tej struktury nie planuje się na najbliższe pół roku – latem myśli się już o zimowym oknie transferowym, zimą zerka się w stronę potencjalnych zmian w trakcie zbliżającego się lata. Trzeba też zadbać o to, by wraz z końcem czerwca z zespołu nie odchodził kręgosłup drużyny.
Wiele można Rząsie zarzucić – że zdarza mu się chlapnąć coś w wywiadzie (“kadra na mistrzostwo” czy “kadra na trzy fronty”), że z Nawałką trafił kulą w płot, że nie idzie mu ściąganie bramkarzy – natomiast w tej kwestii działa naprawdę sprawnie. Tylko w ostatnim czasie kontrakty z Kolejorzem przedłużyli Mikael Ishak, Michał Skóraś, Nika Kwekweskiri, Antonio Milić, Filip Marchwiński, Alan Czerwiński, Jesper Karlstroem wcześniej Joao Amaral. Przed sprzedażą porozumiał się w sprawie przedłużenia umowy z Jakubem Kamińskim oraz Jakubem Moderem, co pomogło w tym, by licytować wysokie kwoty odstępnego od Wolfsburga czy Brighton.
Na ten moment Lech ma tylko jednego zawodnika podstawowego składu, któremu latem wygasa kontrakt – to Pedro Rebocho, z którym Kolejorz i tak może przedłużyć umowę poprzez aktywowanie takiej klauzuli w kontrakcie. Latem wygasają kontrakty Satki (latem było zainteresowanie, Lech odrzucił te oferty), Douglasa i Sobiecha. Za niespełna półtora roku wygasa kontrakt Bednarka, Salamona, Murawskiego, Amarala, Marchwińskiego.
💥 Raz, dwa, trzy, cztery! W zeszłym tygodniu Filip Marchwiński, a dziś Robert Gumny, Tymoteusz Puchacz i Kamil Jóźwiak związali się z Kolejorzem na dłużej 😍🔵⚪️#Józiu2022#Guma2023#Puszka2023
👉🏼 https://t.co/NqcxyC7dhH pic.twitter.com/SeS6S8A6vY— Mistrz Polski 🥇 (@LechPoznan) February 27, 2020
Słowem – sytuacja kontraktowa w szatni Kolejorza jest doprawdy komfortowa. Właściwie poza Rebocho nie trzeba się martwić o to, że zespół latem trzeba będzie klecić na nowo – prawdopodobnie odejdą Douglas i Sobiech, Satka chciałby jeszcze wyjechać na zachód. Pod znakiem zapytania stoi pozyskanie Dagerstala. I to tyle. Lech trzyma karty w ręku i spokojnie może podejść do ofert za Skórasia, Szymczaka czy Ishaka.
Sukcesy namacalne, czyli kasa, puchary i mistrzostwo
Świat futbolu nie oparł się asymilacji wyświechtanego frazesu o powtarzaniu tych samych rzeczy i spodziewaniu się innych efektów. Ale w kontrze do tego znanego powiedzenia można użyć chłopskiego rozumu i słynnego “skoro raz zadziałało, to drugi raz też powinno”. Piłka nożna się zmienia, ale pewne rzeczy można przewidzieć. Że na ogół ci najbogatsi są najlepsi, że szeroka i silna kadra ma większe szanse na sukces niż kiepski i wąski zespół. I że trenerzy, którzy już raz osiągnęli sukces uprawdopodabniają to, że będą odporni na stremos, ecje i inne zmienne w walce o trofea.
Rząsa był jednym z asystentów Macieja Skorży podczas zdobywania mistrzostwa kraju w 2015 roku. I gdy lechici szykowali się do sezonu na stulecie, podczas którego oczekiwania stawiane przed drużyną były oczywiste, wówczas Rząsa postawił na sprawdzonego fachowca. Dogadał się ze Skorżą, spełnił jego zachcianki w kwestii budowy sztabu szkoleniowego, skonstruował najdroższą kadrę w historii Lecha Poznań.
I skończyło się to tak upragnionym w Poznaniu mistrzostwem. Drużyna już bez Skorży i po lekkim liftingu kadry awansowała też do fazy grupowej Ligi Konferencji, z której wyszła.
Jeśli spojrzymy na konkretne osiągnięcia, to lista sukcesów Kolejorza za kadencji tego dyrektora sportowego wygląda tak: finał Pucharu Polski, wicemistrzostwo Polski, mistrzostwo Polski, awans do fazy grupowej Ligi Europy, awans do fazy grupowej Ligi Konferencji, wyjście z grupy Ligi Konferencji.
Kwestią oceny jest to, czy to dorobek wystarczający. Historycznie rzecz biorąc bycie w ścisłym TOP2 nie jest codzienność dla Lecha, ale nie popadajmy w narracje “ciepłej wody w kranie” i “kiedyś to człowiek zjadł trzy ziemniaki z solą na obiad i był szczęśliwy”. Jasnym jest, że lechici mogli osiągnąć więcej – mogli ograć Raków w finale PP w zeszłym roku. Mogli nie błaźnić się przy odpuszczaniu meczów w Lidze Europy. Do tego mogli oszczędzić swoim kibicom wstydu, gdy zajmowali miejsce w drugiej połowie tabeli na koniec sezonu.
Ale ostatecznie odpowiada za jedno z najlepszych pięcioleci w historii tego klubu.
Nieudacznik czy Midas?
Latem 2021 roku kibice Lecha bojkotowali spotkania swojej drużyny. Domagali się odejście trenera przygotowania fizycznego, chcieli realnych wzmocnień składu, apelowali też o dymisję Rząsy. Na trybunie wywiesili dwa transparenty dedykowane dyrektorowi sportowemu – jeden z jego dorobkiem (nieudane transfery, ósme i jedenastce miejsce w lidze), a drugi z jasnym przekazem “Rząsa w klubie = brak kiboli”.
Latem 2022 roku puchar za zdobycie mistrzostwa kraju wyściskali i wycałowali piłkarze, trenerzy, prezesi i właśnie Tomasz Rząsa.
Gdy niedługo po mistrzostwie na zespół spadła wiadomość o tym, że Maciej Skorża z powodów osobistych musi zrezygnować z prowadzenia drużyny, Rząsa wziął się do roboty. Sporządził wraz ze współpracownikami listę trenerów, którzy mogliby przejąć schedę po Skorży. Nauczony doświadczeniem narzucił kluczowe kryterium – nowy trener Kolejorza miał mieć doświadczenie w prowadzeniu drużyny w europejskich pucharach. Stąd w ścisłym gronie kandydatów, z którymi nawiązano rozmowy, byli Marko Nikolić, Wiktar Hanczarenka i John van den Brom. Wybór padł na tego ostatniego i lechici zaliczyli najlepszą ekstraklasowo-pucharową jesień od dekady, o czym szerzej pisaliśmy na Weszło.
Może zatem Rząsa po prostu uczy się na własnych i lechowych błędach z przeszłości? Piotr Rutkowski często powtarzał zdanie “uczy się na własnym potknięciach”. I wydaje się, że podobną drogą idzie też Rząsa. Pewnie jeszcze niejednokrotnie będziemy uderzać z Lecha za poskąpienie pieniędzy na Kądziora czy Kownackiego. I niejednokrotnie wyciągniemy ściąganie wynalazków pokroju Rudko, który zawalił Lechowi dwa fronty w tym sezonie. Natomiast wydaje się, że Lech po tych ponad czterech latach dyrektorowania Rząsy jest klubem mocniejszym, stabilniejszym i zdrowszym niż w 2018 roku.
Na otwarciu Centrum Badawczo-Rozwojowego, podczas którego ogłoszono też przedłużenie umowy z Ishakiem, zapytaliśmy Piotra Rutkowskiego o to, z kim teraz chce przedłużyć kontrakt. Ten pomyślał, uśmiechnął się i puścił oko: – Skoro tak dobrze to wygląda, to chyba z Tomkiem Rząsą…
W 2019 roku potraktowalibyśmy to jako temat do szyderki. Dziś to brzmi raczej jak sensowny ruch.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Van den Brom nauczył Lecha łączenia ligi z pucharami? To najlepszy taki sezon od lat
- Jest jak jest. Zmęczenie Knutsena, przewagi Lecha Poznań
- Podbić północ Europy. Jak będzie wyglądał pucharowy tydzień Lecha Poznań?
Fot. Newspix