Przyjechał na awaryjną konferencję prasową Motoru Lublin na kwadrans przed jej rozpoczęciem. Przywiózł ze sobą notes. Zwykły, wydawałoby się, notes. Chwilę później okazało się jednak, że kilkanaście zapisanych kartek papieru kryło w sobie tajemnice, o jakich jeszcze nam się w tym popapranym uniwersum polskiej piłki nie śniło. Ten totalnie absurdalny występ to ostateczny dowód na to, że w tym światku zdarzyć się może absolutnie wszystko i jeszcze trochę więcej. Półtorej godziny gadki. Pani Izunia. Pan Wątróbka. Warren Buffett. Uśmiechnięty rozrabiaka Goncalo Feio. I on, the one and only – Zbigniew Jakubas. Król cyrku.
– Tak jest, panie trenerze? I dotrzymujemy słowa – tak główny akcjonariusz Motoru zakończył swój udział na konferencji prasowej w Lublinie. Cały ten występ kojarzył nam się z popisem wpływowego i dzianego „starego”, który na szkolnej wywiadówce tłumaczy nauczycielom, że niesfornemu synkowi nie należą się dziennikowe nagany za ciągnięcie dziewczynek za włosy, kradzenie kolegom kanapek, palenie szlugów w kiblu i nakładanie belfrom koszów na głowy. Nawet ten nieszczęsny Goncalo Feio idealnie odgrywał swoją rolę. Łypał spode łba, uśmiechał się szelmowsko, głównie milczał, a kiedy przyszła pora na przeprosiny, wydukał kilka zdań z kartki.
Dlaczego tak?
Tylko tyle?
Nie wypadałoby pokusić się o jakąś głębszą refleksję?
Otóż: nie. Musimy wszyscy zrozumieć, że Goncalo Feio jest przemęczony. Absolutnie zużyty, sterany, wypluty, wyczerpany, wykończony, padnięty, wypompowany, złachany, zajechany. Pracuje po dwadzieścia godzin dziennie. I tak dobrze, że nie po dwadzieścia pięć, choć niewątpliwie parę razy przekroczył i tę, pozornie niemożliwą do przekroczenia, granicę. To jest nie tylko granica wytrzymałości organizmu, ale też – jak wskazuje nauka – powód, dla którego „w takiej sytuacji człowiek jest wybuchowy”.
Co może zrobić?
Najpierw regularnie wyzywać rzeczniczkę, z którą współpracuje na co dzień, a następnie zaatakować czymś w rodzaju tacki czy też teczki na dokumenty prezesa, którego zna od lat. Tak działa przemęczenie. To przerażająca choroba cywilizacyjna. Ludzie przemęczeni nagle przestają być sobą. Zwykle mili, potulni, pocieszni, ugodowi nagle przeobrażają się w żądne krwi bestie. I naprawdę martwimy się o Goncalo Feio, bo on na przemęczenie choruje od wielu, wielu lat. W przepychanki z ochroną potrafił wdawać się już w Krakowie, a następnie do bitki i kłótni aż rwał się w Częstochowie. To fenomenalne, bo wychodzi na to, że Portugalczyk po dwadzieścia godzin dziennie (albo dwadzieścia pięć) pracować musi od przynajmniej 2017 roku, skąd pochodzą pierwsze wzmianki o jego awanturniczym charakterze. Wróć: przemęczeniu.
Tak naprawdę uważa Zbigniew Jakubas. Człowiek wykształcony. Człowiek sukcesu. Człowiek wyróżniony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ba. Człowiek, który „prowadzi dużo firm i po prawdzie nie ma za wiele czasu na martwienie się tylko i wyłącznie Motorem Lublin”. Tym jednak przecież martwi się nawet aż za bardzo, bo stawia ultimatum: odejdzie Feio, odejdzie Jakubas. Ryzykowne, bardzo ryzykowne, nie powiemy: łączyć swój los z człowiekiem cierpiącym na chorobę skrajnego przemęczenia.
Jakubas ma jednak na to rozwiązanie.
I to z własnego doświadczenia.
Feio musi „znaleźć więcej czasu na życie osobiste, na poświęcenie dzieciom, partnerce”.
I wtedy znikną wszystkie problemy tego biedaka.
Biedaka dużo bardziej poszkodowanego od prezesa Pawła Tomczyka, który najpierw trafił do szpitala na szycie po ciosie w głowę od wyjątkowo zmarnowanego pracą faceta, a teraz dowiedział się, że został zawieszony w pełnieniu swojej funkcji na trzy miesiące. Nie robimy z niego „złego luda”, ale niech przemyśli, czy przez przypadek jego doba nie trwa zbyt krótko. Podobnie Paulina Maciążek. Rzeczniczką prasową już nie będzie. To sympatyczna osoba, często odbiera telefon, ale między nią a trenerem nie zaistniała chemia. Klub jest duży, znajdzie się dla niej inna rola, to absolutnie normalna procedura firmowa wobec pracownicy, która została zwyzywana przez swojego współpracownika.
Czaicie? Jakubas twierdzi, że Tomczyk nie mógł wziąć udziału w konferencji prasowej z przyczyn zdrowotnych, a Feio tylko wznosi kąciki ust. No, cholera jasna, może dlatego, że Feio załadował mu tacką w łuk brwiowy i krwawiącego Tomczyka trzeba było wieźć do szpitala. Przecież to brzmi tak absurdalnie, że aż trudno uwierzyć , iż Jakubas takie bzdety zapisał sobie w swoim notesiku. Kto tu jest ofiarą, a kto tu jest winnym? Coś tu się poplątało i pomieszało, ale cóż…
Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu.
Właściwie: prezes to może nie.
Niech żyje nam właściciel.
Konkretnie: główny akcjonariusz.
O Zbigniewie Jakubasie wiedzieliśmy do tej pory tyle, że to obrotny miliarder i człowiek, który biznesową potęgę zbudował na budownictwie, krawiectwie, numizmatyce, nieruchomościach, filmach, kolejnictwie, turystyce czy armaturze przemysłowej. Teraz wiemy już, że to cudowna dusza, bon vivant godny naszych czasów. Wiemy, że przez dwadzieścia lat randkował na lubelskiej ziemi. Oj, randkował. Wiemy, że były balangi. Oj, były. Wiem, jaki był problem z odprowadzeniem wody do Bystrzycy. Oj, dużo wody. Wiemy, kim jest legendarny już Pan Wątróbka, prawdopodobnie urocza osóbka.
Równie urocza jak Pani Izunia.
Przepraszamy.
Pani Izabela.
Wiemy, że KKS Kalisz ma trzech i pół ludzi w sztabie. I, że wszyscy oni razem wzięci zarabiają mniej niż Feio. Wiemy też, że zanim pojawił się „traktor do czesania sztucznej murawy z korkiem” był jeszcze Warren Buffett i jego prywatny asystent, który miał 89 lat. Albo 94. Albo 99. I bez ich słów nie byłoby Jakubasa w Motorze…
Pan Wątróbka. Pani Izunia. Warren Buffett. Ten furiat Goncalo Feio. Wykluczenie Pawła Tomczyka po ciosie w łepetynę i wymierzenie mu trzymiesięcznego zawieszenia za taki stan rzeczy. Nie, nie, nie. To nie mogło dziać się naprawdę. Cyrk. Najprawdziwszy cyrk. Albo jakieś psychodeliczne zakrzywienie rzeczywistości.
W tym momencie naprawdę nie mogliśmy uwierzyć, że w Lublinie odbywa się taka akcja.
Że na trzecim poziomie rozgrywkowym organizowana jest konferencja, na której wygodnie rozsiada się jeden z najbogatszych ludzi w kraju, który sam twierdzi, że jego inwestycja w ten projekt mieści się gdzieś między ekstrawagancją a frajerstwem, a następnie dzieją się rzeczy, które ani filozofom, ani fizjologom, ani nikomu innemu się nie śniły. Chyba najlepszy był moment, kiedy Jakubas raz po raz upominał technicznych o profesjonalne prowadzenie transmisji, a na ekranach wyświetlał się rozmazany obraz.
„Usnąłeś?”.
Kabaret. Brakowało tylko chłopa przebranego za babę.
Kiedyś Janusz Filipiak powiedział nam, że jego „dobry wizerunek w branży wynika z ogólnopolskiego współczucia”. Wydaje się, że Jakubas i Feio postrzegają się w podobnych kategoriach. Jeden pracuje dwadzieścia pięć godzin dziennie w pocie czoła, żeby wynieść klub na szczyt, a drugi łoży miliony złotych polskich, żeby furiackie próby jego przemęczonego pracownika miały jakieś ręce i nogi. I dobrze, bardzo dobrze. Niech jednak w tym całym układzie przede wszystkim zaczną współczuć samym sobie, bo na własne życzenie znaleźli się w samym środku tornada absurdu tego popierniczonego środowiska.
Albo: może i lepiej.
Są siebie warci.
I tak Jakubas powinien cieszyć się, że Feio nie miał pod ręką niczego, czym niespodziewanie mógł mu przyłożyć.
Przecież mógł być przemęczony.
Czytaj więcej o Motorze Lublin:
Fot. Motor Lublin