Szukamy odpowiedniego określenia, by podsumować to, co Liverpool zrobił dzisiaj z Manchesterem United. Rozgromił, rozbił, zdeklasował? Nie, to mimo wszystko zbyt łagodne słowa. Zdemolował, zniszczył, zmiażdżył? Już lepiej, ale wciąż brak tutaj tego pierwiastka okrucieństwa i brutalności. Upodlił – tak, to chyba najlepszy wariant. Może niezbyt elegancki, musicie nam wybaczyć, ale naprawdę trafny. Manchester United został na Anfield doszczętnie upodlony. Całkowicie poniżony. Porażka 0:7 w konfrontacji z największym ligowym rywalem to coś więcej, niż tylko powód do wstydu. To rezultat, który może przekreślić całe miesiące pozytywnej pracy.
Wiecie, co jest w tym wszystkim najdziwniejsze?
Że nic, absolutnie nic takiego scenariusza nie zapowiadało.
No bo w jakich nastrojach przystąpili do meczu zawodnicy Manchesteru ? Niemalże szampańskich. Dopiero co wywalczyli Puchar Ligi. Wyrzucili Barcelonę za burtę Ligi Europy. Bardzo solidnie punktują w samej Premier League, Erik ten Hag zyskał powszechne zaufanie, Marcus Rashford osiągnął topową formę. Mogło się zatem wydawać, że wszystko idzie ostatnimi czasy po myśli “Czerwonych Diabłów”. Tymczasem Liverpool rozgrywa jeden z najmniej imponujących sezonów za kadencji Juergena Kloppa. Zamiast po raz kolejny walczyć o mistrzostwo kraju, ekipa z Anfield nie jest nawet pewna zajęcia miejsca w ligowym TOP4. W fazie pucharowej Champions League zebrała baty od Realu Madryt. No ale nie od dziś wiadomo, że w futbolu nie wszystko dzieje się zgodnie zasadami logiki.
Liverpool – Manchester United. “Czerwone Diabły” zmasakrowane
Zostawmy jednak tło spotkania – pierwsza połowa również nie zwiastowała takiej demolki. Okej, Liverpool całkiem nieźle wszedł w mecz, szybko zbliżył się do wyjścia na prowadzenie, ale goście równie prędko opanowali sytuację i im dalej w las, tym więcej roboty miał już Alisson. Dopiero w końcówce pierwszych 45 minut The Reds zdołali ukąsić – Cody Gakpo wykorzystał fatalne ustawienie defensywy United oraz perfekcyjną asystę Andy’ego Robertsona i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. No ale wynik 1:0 to przecież żadna tragedia – “Czerwone Diabły” pokazały wcześniej, że mają argumenty, by tę niewielką stratę odrobić.
Problem w tym, że te argumenty pozostawione zostały w szatni.
Ekipa Juergena Kloppa drugą odsłonę spotkania zaczęła maksymalnie nabuzowana, rozpędzona do najwyższych obrotów, podczas gdy gracze United ewidentnie stracili czujność. No i zaczęło się brutalne lanie. Już w 47. minucie Darwin Nunez podwyższył prowadzenie The Reds. Kilka chwil później po raz drugi na listę strzelców wpisał się Gakpo. Defensywa przyjezdnych popełniała kuriozalne błędy – strata goniła stratę, kiks gonił kiks, błąd w kryciu gonił błąd w kryciu. Chwalony ostatnio Lisandro Martinez walił takie klopsy, że kilka razy sprawdziliśmy, czy przypadkiem w jego miejsce do składu United nie wskoczył Martin Toth. Jeszcze gorzej, o ile to w ogóle możliwe, w bocznych sektorach boiska zachowywali się Diogo Dalot i Luke Shaw. Posypała się cała układanka ten Haga.
Co gorsza, piłkarze Manchesteru po fatalnym starcie drugiej połowy ewidentnie stracili wiarę w odrobienie strat. Pękli mentalnie. Tymczasem Liverpool wcale nie miał zamiaru zadowolić się kontrolowaniem widowiska i pilnowaniem korzystnego wyniku. The Reds poczuli krew. I nie wypuścili już ofiary ze swych szponów.
Kiedy wpadła bramka na 4:0, kibice zgromadzeni na Anfield zaczęli skandować: chcemy piątego! Po kolejnym trafieniu Nuneza, fani zażądali szóstego gola. Gdy Salah pokonał Davida de Geę, padł gromki apel o gola numer siedem. I on również został zrealizowany. Dawno nie widzieliśmy tak udanej współpracy na linii trybuny – zawodnicy. Fani The Reds mogą sobie w sumie pluć w brodę, że nie poprosili o milion funtów na głowę dla każdego obecnego na trybunach kibica. Salah, Gakpo, Nunez i spółka wyczyniali dziś na boisku takie cuda, że pewnie i z tym by sobie dali radę. Udawało im się absolutnie wszystkiego. Kontrataki Liverpoolu podziurawiły podopiecznych ten Haga jak sito. Zmiany przeprowadzone przez Holendra niczego nie wniosły. Jego drużyna się po prostu poddała.
To jedno z tych spotkań, o których będzie się pamiętać przez dekady. Może i Liverpool rozgrywa przeciętny sezon, może i pewna epoka na Anfield dobiega pomału końca. Ale dzisiaj zespół Kloppa zaprezentował styl, za który go pokochano. Rozmach, dynamika, skuteczność.
I brutalność. Ciężko się będzie “Czerwonym Diabłom” podźwignąć po takim nokaucie.
LIVERPOOL 7:0 MANCHESTER UNITED
(C. Gakpo 43′ 40′, D. Nunez 47′ 75′, M. Salah 66′ 83′, R. Firmino 88′)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kompromitacja sędziego, fart Kessiego i minimalne zwycięstwo FC Barcelony
- Dobry trener musi widzieć więcej. Carlos Silva – nieoczywisty pomysł Papszuna
- Szybciej, krócej, konkretniej, ofensywniej. Futbol pewnych zmian nie uniknie
fot. NewsPix.pl