Trzy mecze i łącznie pięć (!!!) straconych gemów – w takim stylu Iga Świątek wygrała turniej rangi WTA w Dosze. Polka w finale pokonała Jessicę Pegulę 6:3, 6:0 i w wielkim stylu wróciła do rywalizacji po niepowodzeniu w Australian Open. To jej pierwszy tytuł w 2023 roku. I patrząc na to, jaką formę prezentowała w ostatnich dniach – łatwo powiedzieć, że pewnie jeden z wielu.
Mimo tego, jak ostatnio grała Świątek – przed dzisiejszym finałem czuliśmy sporo respektu do Peguli. Co prawda, choćby gdy tenisistki zmierzyły się w ubiegłorocznym US Open, Amerykanka widocznie grała z blokadą psychiczną. Dobre uderzenia przeplatała z prostymi błędami i ostatecznie w całym spotkaniu została przełamana aż… siedmiokrotnie. Ale już w styczniu kompletnie niespodziewanie i bardzo pewnie ograła Igę. 6:2, 6:2 – takim wynikiem zakończyło się ich starcie w United Cup.
Pegula pokazała już zatem, że Igi się nie boi i potrafi z nią rywalizować. Inna sprawa, że Polka, po pierwsze, była dziś bardzo wypoczęta. Bo w Dosze musiała zagrać przed finałem tylko dwa razy (w związku z rozpoczęciem rywalizacji od 2. rundy i walkowerem w ćwierćfinale). A po drugie – jak już grała, to robiła to znakomicie. W meczach z Danielle Collins oraz Wieroniką Kudiermietową straciła łącznie tylko dwa gemy!
Lepiej, ale gdzie do Igi?
Pegula już na początku sobotniego spotkania zrobiła więcej niż dwie poprzednie rywalki Igi. Czyli wygrała dwa gemy. Co jednak ciekawe – nie przyszło jej to bez przeszkód, bo najpierw została przełamana przez Polkę. I miała prawo drżeć, czy nie podzieli losu Amerykanki oraz Rosjanki w poprzednich rundach. Wytrzymała jednak napięcie, sama ukradła gema Polce i wyrównała stan rywalizacji (2:2).
Nie dało się jednak nie zauważyć, jak dobrze grała Polka. Iga znajdowała się w naturalnym dla siebie rytmie – to znaczy parła do przodu, starała się przejmować inicjatywę na korcie. I szło jej to znakomicie, też dlatego, że popełniała niewiele niewymuszonych błędów (16 w całym meczu). Pegula miała w dzisiejszym meczu tak naprawdę jeszcze jeden dobry moment – kiedy ponownie przełamała Igę, uderzając w ostatniej akcji podania piłkę idealnie przy linii (3:4). Ale od tamtego czasu oglądaliśmy już pełną dominację Polki, która wygrała aż osiem kolejnych gemów!
To był po prostu czysty pokaz siły. Przy pierwszym podaniu Iga zgarnęła aż 23 z 32 możliwych punktów. Ani razu nie zanotowała podwójnego błędu serwisowego, szybko układając wymiany na swoją korzyść przy własnym podaniu. A kiedy należało zaatakować Pegulę przy jej serwisie, też robiła to bez problemu. Profesura.
Będziemy świadkami kolejnej serii?
– Nie obchodzi mnie, ile gemów straciłam, ile wygrałam. Czuję po prostu, że byłam w naprawdę dobrym rytmie. I jestem bardzo zadowolona ze swojego występu – mówiła Iga po finale, po czym przeszła do gratulacji dla Peguli oraz podziękowań dla swojego zespołu i kibiców zgromadzonych na trybunach. Na koniec Świątek – nie po raz pierwszy w takich okolicznościach – zwróciła uwagę na sytuację w Ukrainie, gdzie cały czas trwa wojna.
Na pewno po dzisiejszym sukcesie Igi możemy poczuć małe deja-vu. Bo w poprzednim roku, tuż po przegranej w Australian Open, Polka też wygrała turniej w Dosze. A co działo się potem? Oczywiście byliśmy świadkami kapitalnej serii Świątek, która wygrała też zawody w Indian Wells, Miami, Stuttgarcie, Rzymie oraz Paryżu. Generalnie wszystko, co ostatnio zobaczyliśmy, potwierdza, że polska tenisistka znowu jest w wybornej formie.
A czy ta pozwoli jej – ponownie – zanotować serię ponad trzydziestu wygranych meczów z rzędu? Wiadomo, że o taką będzie bardzo trudno. Ale nie zamierzamy mówić, że jest to niemożliwe. 21-latka z Polski po prostu urodziła się, żeby grać w tenisa.
Fot. Newspix.pl