Reklama

Djoković chce się zemścić. Czy Serb wygra Australian Open?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 stycznia 2023, 20:04 • 9 min czytania 42 komentarzy

W zeszłym roku stracił dwa turnieje wielkoszlemowe przez brak szczepienia. Do tego na Wimbledonie – który wygrał – nie przyznawano punktów rankingowych. W tym będzie chciał wygrać wszystko, jak zawsze. Przede wszystkim jednak Australian Open. To jego teren. To on jest tam najlepszy w historii. Novak Djoković pragnie wrócić na tron. I zapewne pragnie też zemsty. Za to, że rok temu w Australii wystąpić nie mógł. 

Djoković chce się zemścić. Czy Serb wygra Australian Open?

Bez szczepienia nie ma grania

Poprzedni sezon dla Novaka Djokovicia był niezwykle trudny. Niezależnie od tego, co kto sądzi o jego decyzji o braku szczepienia, faktem pozostaje, że to ona odebrała mu szansę na grę w dwóch turniejach wielkoszlemowych (i kilku innych, choćby Indian Wells czy Miami) – Australian i US Open. W tym drugim przypadku cała sprawa nie wzbudziła jednak większej sensacji. Zasady obowiązujące w Stanach były znane od dawna, sam Novak wiedział, że najpewniej tam nie wystąpi. Gdy ogłoszono to oficjalnie, nie było zaskoczenia.

Niestety tym razem nie będę mógł pojechać do Nowego Jorku na US Open. Dziękuję #NoleFam za wsparcie. Powodzenia dla moich kolegów! Będę trzymać się w dobrej formie i pozytywnym duchu, i czekam na okazję do ponownego startu w zawodach. Do zobaczenia wkrótce! – pisał wtedy Novak w swoich social mediach. W amerykańskim świecie tenisa opinie o całej sytuacji były różne – Andy Roddick na przykład przyznawał, że owszem, Djokovicia w turnieju brakować będzie, ale zasady znał od dawna. Z kolei John McEnroe uważał, że tak restrykcyjne podejście w tamtym momencie pandemii jest przesadzone.

Tak czy siak – tam akurat afery nie było. Z kolei w Australii…

Reklama

Przypomnijmy: Novak Djoković po tym, jak pierwotnie przyleciał do Australii, aby zagrać w turnieju w Melbourne, trafił do aresztu imigracyjnego z powodu braku szczepienia. Następnie z niego wyszedł, bo wygrał sprawę w sądzie. Jego przepustką na występ w Australian Open było przejście koronawirusa w grudniu 2021 roku. Chwilę później okazało się jednak, że zawodnik nie w pełni przestrzegał zasad kwarantanny i nie izolował się w sposób, jakiego od niego wymagano. Pojawiły się nawet wątpliwości, czy na pewno otrzymał pozytywny wynik testu 16 grudnia (jak twierdził), a nie później – generalnie wypłynęło sporo kontrowersji, przez które Alex Hawk, minister ds. imigracji, ponownie anulował wizę Serba.

Prawnicy Djokovicia działali błyskawicznie. Odwołali się od decyzji Hawka, a sprawa w sądzie rozpoczęła się niemal natychmiast, żeby – w przypadku pozytywnego rozstrzygnięcia – tenisista mógł wystąpić w Australian Open. Sąd federalny w Australii nie stanął jednak, podobnie jak za pierwszym razem, po stronie Serba. Poparł argumentację ministra, który mówił, że „obecność w Australii Djokovicia może wywołać nastroje antyszczepionkowe”. I Novak ostatecznie – choć organizatorzy turnieju chcieli go mieć w drabince – wyleciał z kraju decyzją rządu i sądu.

Jego brak dało się odczuć.

Król Australii

Nawet nie dlatego, że bez niego turniej nie był atrakcyjny – bo był i to bardzo. Finał Rafy Nadala z Daniiłem Miedwiediewem wspominany będzie pewnie przez lata, a i wcześniej świetnych meczów nie brakowało. Ale gdy z udziału w turnieju wypada dziewięciokrotny mistrz, to wiadomo, że impreza zawsze traci. Djoković w Australii przez lata był najlepszy i to tam ustanawiał rekordy. Nikt z mężczyzn nie triumfował bowiem w Melbourne więcej razy.

Dla niego to miejsce specjalne i z innych powodów. To w Melbourne przecież wygrywał swój pierwszy turniej wielkoszlemowy.

Reklama

To był 2008 rok. Niespełna 21-letni Novak grał swój drugi finał – po US Open,  kilka miesięcy wcześniej – imprezy tej rangi. Tyle że o ile w Nowym Jorku w meczu o tytuł musiał zmierzyć się z Rogerem Federerem, który w latach 2004-2008 wygrywał tam bez przerw, o tyle w Australian Open Roger nie był aż takim dominatorem i Novak odprawił go w półfinale. A do finału niespodziewanie doszedł też Jo-Wilfried Tsonga. Francuz, dwa lata starszy od Serba, nie był nawet rozstawiony, a w półfinale bez trudu ograł Rafę Nadala, oddając Hiszpanowi tylko siedem gemów. W finale też zaczął znakomicie – od wygrania seta.

A potem Djoković zrobił to, co robi od zawsze – odrobił straty i wygrał cały mecz.

– Ten tytuł, który zdobyłem, gdy miałem 20 lat, otworzył mi mnóstwo drzwi. Dał też wielki zastrzyk pewności siebie i działał jak trampolina przez resztę mojej kariery. Moje najwspanialsze wspomnienia są związane z tymi kortami i fanami, którzy wspierają mnie na nich od lat. To zawsze przyjemność tu wrócić – mówił Serb kilka lat temu na łamach Tennis World USA.

Mimo wszystko ta trampolina nie wybiła go aż tak mocno. Na kolejny sukces wielkoszlemowy czekał bowiem trzy lata i gdy ten w końcu przyszedł, to stało się to, oczywiście, w Australii. W tamtym sezonie Novak wygrywał zresztą wszędzie poza Paryżem, gdzie królował Rafa Nadal. Ale Serb znalazł własne królestwo – w Melbourne triumfował potem jeszcze w 2012, 2013, 2015 i 2016 roku, z przerwą tylko na 2014, gdy sensacyjnie ograł go Stan Wawrinka, który sięgnął później po swój pierwszy (z trzech) tytuł wielkoszlemowy.

Po triumfie z 2016 roku Novak zaliczał gorszy okres, na szczyt wrócił dopiero w drugiej połowie sezonu 2018, gdy wygrał Wimbledon i US Open. Wszyscy jednak czekali na to, aż zatriumfuje też w Melbourne. I zrobił to. W 2019, 2020 i 2021 roku. W 2022 nie miał takiej szansy. Dlatego tym razem musi być dodatkowo zmotywowany. Raz, że chce udowodnić, kto jest na australijskich kortach najlepszy. Dwa, że z pewnością chciałby triumfować tam po raz dziesiąty.

Chcą tego też fani – w Australii jest mnóstwo serbskich emigrantów. Djoković został znakomicie przywitany w Adelajdzie – gdzie wygrał turniej – a także w czasie poprzedzającego Australian Open pokazowego meczu przeciwko Nickowi Kyrgiosowi. Obu tenisistów oglądało 15 tysięcy osób, bilety rozeszły się ponoć w niecałą godzinę. – Byłem bardzo emocjonalny, gdy wchodziłem na ten kort, przywitany w taki sposób. Nie wiedziałem, jak to wszystko będzie wyglądać, po tym, co stało się rok temu. Jestem wdzięczny za ten rodzaj energii, odbioru mnie, miłości i wsparcia, jakie dostaję – mówił.

Miłość miłością, nie dziwi, że Novak jest wdzięczny za brawa. Ale zostają mu jeszcze rachunki do wyrównania, a tam musi być jak rewolwerowiec z klasycznego westernu – pełen zimnej krwi.

Czas na zemstę?

Novak Djoković gra najlepiej wtedy, gdy rzuca mu się kłody pod nogi. Na Wimbledonie regularnie motywował się tym, gdy publika wyraźnie sprzyjała jego przeciwnikowi (zwłaszcza Rogerowi Federerowi, bo ten w Londynie jest absolutnie uwielbiany). Podobnie było po każdym gorszym okresie, gdy zaczynano się zastanawiać, czy Serb może jeszcze wrócić do najlepszej formy. Kiedy w 2018 roku zaczął wygrywać, to wszystko poszło seryjnie. Zgarnął trzy szlemy z rzędu, na powrót podbił światowy ranking.

Novak to już taki gość, że czerpie energię z tego, co nie poszło po jego myśli (i z innych źródeł, ale może nie zahaczajmy o pseudonaukę), a potem wykorzystuje ją, by pokazać, że wciąż jest najlepszy – mimo wieku, mimo nowych rywali, mimo wszystkiego. Dziś zresztą na korcie w rozmowie pomeczowej zażartował, że „35 to nowe 25”. I momentami wygląda na to, że faktycznie się tak czuje.

Czy czuje się też gotowy na wygranie Australian Open? Z pewnością.

– Nie sądzę, bym kiedykolwiek widział bardziej „głodnego” zawodnika, jeśli chodzi o chęć zemszczenia się czy po prostu chęć wygrywania meczów. Nie wiem, czy ktokolwiek był kiedykolwiek bardziej głodny, niż Novak będzie w Melbourne – mówił jakiś czas temu Mats Wilander na antenie Eurosportu. – Novak to faworyt numer jeden z wielu, wielu powodów. Po pierwsze nawierzchnia jest idealna dla niego, wygrał tam dziewięć razy. Australian Open ma w swojej historii wielu zawodników, którzy wygrywali tam kilkukrotnie, sam zrobiłem to trzy razy. Gdy grasz jak Novak, nie masz wzlotów i upadków. 

 – Nie możesz zapomnieć o tych wydarzeniach. To coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem i mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiał, ale jest to dla mnie cenne doświadczenie życiowe i coś, co pozostanie. Ale muszę iść dalej – mówił sam Novak po przylocie do Australii. – To, co przydarzyło mi się 12 miesięcy temu, nie było łatwe ani dla mnie, ani dla mojej rodziny, ani dla zespołu. Opuszczenie kraju w takim stanie było rozczarowujące, ale naprawdę miałem nadzieję, że dostanę pozwolenie na powrót do Australii. To kraj, w którym otrzymałem ogromne wsparcie. Zawsze grałem tu swój najlepszy tenis. 

Jak na razie dotarł do IV rundy. Dla wielu to już osiągnięcie, ale dla niego – norma. Do tej pory tylko trzy razy w karierze nie udała mu się taka sztuka – w dwóch pierwszych sezonach w zawodowym tourze i w fatalnym dla niego 2017 roku.

Zdrowie problemem, ale Nole i tak faworytem

Novak Djoković w tym sezonie zdążył już wygrać turniej w Adelajdzie, zresztą broniąc w finale – przeciwko Sebastianowi Kordzie, a więc jutrzejszemu rywalowi Huberta Hurkacza – piłki meczowej. Z jednej strony pokazało to, że Novak wciąż jest w najlepszej formie, zwłaszcza mentalnej. Z drugiej – że nie jest nie do ruszenia, Korda był przecież o krok od pokonania go, a wśród faworytów Australian Open jego nazwiska nie znajdziemy. Inna sprawa, że Djoković najlepszy jest, gdy trzeba grać do trzech wygranych setów.

Ale na razie w Australii, choć wygrywa, to przesadnie nie imponuje.

Okej, może zrobił to w pierwszej rundzie – tam łatwo ograł Roberto Carballesa Baenę. Ale już w drugiej niespodziewanie seta urwał Serbowi kwalifikant z Francji – Enzo Couacaud. Owszem, w trzecim i czwartym secie 27-letni Francuz został już zmieciony z kortu, ale to też pokazało, że Nole nie jest nie do ruszenia. Dziś – mimo porażki w trzech setach – problemy sprawił mu Grigor Dimitrow. Choć ten mecz akurat mógł zaszczepić nieco optymizmu w sercach fanów Novaka, bo Djoković momentami musiał naprawdę wznosić się na najwyższy poziom, by wygrywać punkty. I robił to.

– Każdy punkt i gem miały znaczenie. Od samego początku wszystko się liczyło. Nie wiedziałem, jak będę czuć się fizycznie. Miałem swoje górki i dołki. Grigor to ktoś, kogo szczerze podziwiam i szanuję, to też jeden z najbardziej utalentowanych graczy, jakich możecie oglądać. Do samego końca meczu nie wiedziałem, czy wygram – mówił Serb po tym, jak awansował do IV rundy. Ważne jest tu to, że wspomniał o swojej fizyczności. Bo to ona w jego przypadku niepokoiła najbardziej.

Chodzi o lewą nogę. Jeszcze przed turniejem Nole złapał drobny uraz, ale taki, który może przeszkadzać w grze. Ba, jak na razie Djoković przyznawał, że w dniach pomiędzy meczami właściwie nie trenuje, w obawie, że nadwyręży udo. – Jestem zaniepokojony – mówił po meczu drugiej rundy. – Nie mogę powiedzieć, żebym czuł spokój. Mam powody, by się niepokoić. Równocześnie jednak muszę to zaakceptować i razem z teamem starać się dostosować do tej sytuacji. Mój fizjoterapeuta i medycy robią, co tylko mogą, żebym mógł wystąpić w każdym spotkaniu – mówił.

Tego typu urazy potrafią być groźne, bo w każdej chwili mogą rozwinąć się w coś gorszego. Przy dobrej opiece Nole powinien być jednak w stanie dograć turniej do końca, a nawet go wygrać. Choć teraz przed nim naprawdę poważne wyzwanie. O ile bowiem dolna połowa turniejowej drabinki znacząco przerzedziła się przez wpadki faworytów (Alexandra Zvereva, Taylora Fritza czy Caspera Ruuda), o tyle niekoniecznie ta część, w której znajduje się Nole. Ten w następnej rundzie zmierzy się z niesionym dopingiem miejscowych kibiców Alexem de Minaurem, a potem albo z Andriejem Rublowem albo z przebojowym Holgerem Rune, który potrafił pokonać Djokovicia w finale turnieju ATP 1000 w Paryżu, ledwie kilka miesięcy temu.

Owszem, każdy z nich to rywal, z którymi Djoković w pełni sprawny powinien wygrać. Ale jeśli tylko problemy zdrowotne w danym meczu okażą się doskwierać mu bardziej, a rywal będzie w stanie przeciągnąć spotkanie wygrywając seta lub dwa, to może się okazać, że Novak przegra ze swoim zdrowiem. Choć wiadomo, że kto jak kto, ale on nie odpuści.

Inna sprawa, że Serb ma też tę umiejętność największych tenisistów – przez pierwsze rundy przechodzi spokojnie, a gdy trzeba wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, to zaczyna grać znacznie lepiej, niż wcześniej. Jeśli udowodni to po raz kolejny, to w Australii zapewne wygra. Znowu.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
1
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Australian Open

Komentarze

42 komentarzy

Loading...