Reklama

Świątek i Hurkacz grają dalej. Dobry początek Australian Open

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 stycznia 2023, 12:49 • 7 min czytania 7 komentarzy

Iga Świątek w starciu z Jule Niemeier nie miała łatwo, ale ostatecznie wygrała w dwóch setach i awansowała do drugiej rundy wielkoszlemowego Australian Open. Hubert Hurkacz za to męczył się tylko w pierwszym – wygranym po tie-breaku – secie. Potem Pedro Martineza pokonał już bez problemów i też zameldował się w kolejnej fazie turnieju. Dla polskich singlistów to bardzo dobry początek rozgrywek. 

Świątek i Hurkacz grają dalej. Dobry początek Australian Open

Hubert potrzebował wygranej

Hubert Hurkacz i turnieje wielkoszlemowe? Na pewno nie jest to historia znakomitych występów. Owszem, był półfinał Wimbledonu 2021, po fantastycznych meczach z Daniiłem Miedwiediewem i Rogerem Federerem. Jasne, w zeszłym sezonie nieźle zagrał na Roland Garros, gdzie doszedł do IV rundy i przegrał z Casperem Ruudem, późniejszym finalistą i tej imprezy, i US Open. Poza tym jednak statystyki Polaka wyglądają fatalnie. Na 16 pozostałych występów w głównych drabinkach czterech najważniejszych imprez w sezonie, Hubert siedmiokrotnie odpadał w drugiej rundzie, raz w trzeciej i aż ośmiokrotnie w swoim pierwszym meczu.

Przy czym to nie wpadki tylko z jego pierwszych sezonów w zawodowym tourze. Wręcz przeciwnie – w zeszłym sezonie odpadł w drugiej rundzie Australian Open, pierwszej na Wimbledonie i ponownie drugiej w US Open. Dlatego tak ważny miał być pierwszy mecz wielkoszlemowy w tym roku. Zwłaszcza, że rywal Huberta – Pedro Martinez – to tenisista całkiem solidny, okupujący miejsce w okolicach najlepszej 50. rankingu. W Australii do tej pory zawsze przechodził pierwszą rundę, choć najlepiej gra nie na kortach twardych, a na mączce.

Reklama

Liczyliśmy, że dziś awansować mu się nie uda. Bo Hubert Hurkacz zdecydowanie potrzebuje takich wygranych. Zresztą Martineza pokonywał wcześniej już dwukrotnie – w eliminacjach US Open 2018 i w zeszłym sezonie w Monte Carlo. Pozostało więc czekać, że przysłowie “do trzech razy sztuka” w przypadku Hiszpana nie okaże się prawdą.

Wyglądało to świetnie

I wiecie co? Nie okazało się. Martinez zagrożenie stanowił głównie w pierwszym secie. Pokazywał wszystkie swoje zalety – był w stanie wciągać Huberta w długie wymiany, dobrze zmieniał tempo, potrafił zaimponować zagraniami z kontry. Do tego ryzykował, nie wahał się wybierać trudnych opcji. Jego odwaga przez jakiś czas się opłacała, w pierwszym secie ani razu nie był zagrożony stratą podania. Zresztą podobnie jak i Polak, więc doszło do tie-breaka.

A w nim Hubert nie dał rywalowi szans. Już w trzeciej akcji meczu wypracował mini breaka, potem dołożył dwa świetne serwisy i backhand po linii przy podaniu Martineza. Po chwili Hiszpan zepsuł skrót, a Hurkacz zamknął wszystko tak, jak to potrafi najlepiej – znakomitym serwisem. Pierwszego seta wygrał po 53 minutach, ale – poza kiepskim tie-breakiem – Hiszpan udowadniał, że może stanowić trudną przeszkodę.

Po czym nagle zaczął grać dużo gorzej, a Hubert podkręcił tempo, uskrzydlony wygranym pierwszym setem.

Było 2:2 w drugim secie, gdy Polakowi udało się przełamać rywala. Najpierw prosty błąd popełnił Hiszpan, potem to Hubert doskonałym forehandem zamknął sprawę. Ale na tym nie zamierzał skończyć. Po szybko wygranym własnym gemie znów zaatakował rywala i po raz kolejny doprowadził do break pointa. Backhandem po linii chwilę później uzyskał drugie w secie przełamanie. A potem utrzymał swoje podanie i zakończył seta. Dalej było równie dobrze. Hiszpan serwował coraz słabiej, wydawał się wręcz pozbawiony nadziei na to, że cokolwiek w tym meczu ugra. W trzecim gemie trzeciego seta podanie stracił do zera. Cztery gemy później Hurkacz znów zabrał mu serwis.

Reklama

A potem – przy własnym podaniu – spokojnie zamknął całe spotkanie. W godzinę i 49 minut, mimo długiego pierwszego seta. I w znakomitym stylu – Hubert zanotował 24 asy. Do tego 53 winnery przy 19 niewymuszonych błędach, co jest fenomenalną statystyką. W kolejnym meczu zmierzy się z Lorenzo Sonego… i to może być problem. W ich czterech dotychczasowych starciach Polak wygrał bowiem tylko raz – w 2020 roku w Auckland. Poza tym przegrywał w Budapeszcie (2018), Wiedniu (2020) i Metz (2022).

Jeśli mielibyśmy jednak szukać pozytywów, to jest jeden – w ich jedynym meczu rozgrywanym na korcie twardym nie w hali, to Hubert okazał się lepszy. I oby tak było też w drugiej rundzie tegorocznego Australian Open.

Trudne wyzwanie Igi

Jak na rozstawienie w turnieju z jedynką, to Iga Świątek trafiła w pierwszej rundzie turnieju na całkiem solidną rywalkę. Po drugiej stronie siatki stanęła bowiem Jule Niemeier, z którą Polka mierzyła się już w trakcie ubiegłorocznego US Open. I był to jeden z najtrudniejszych meczów, jakie wówczas rozegrała. Trwał trzy sety, a Iga przegrała pierwszego z nich, w drugim z kolei momentami wisiała wręcz na włosku. Z tej trudnej sytuacji wyszła, ale Niemka pokazała, że ma znakomite warunki do tego, by w przyszłości zaistnieć w tourze.

Jakie to warunki? Przede wszystkim piekielnie mocny serwis, który w kobiecych rozgrywkach zawsze niesamowicie pomaga. Ale to też tenisistka, która nie boi się zagrać odważnie, poszukać linii. I z forehandu, i z backhandu potrafi zresztą uderzać bardzo mocno, a i technicznej gry – czy to przy siatce, czy skrótami – zupełnie się nie boi. Na US Open jej największymi przeciwnikami okazały się przygotowanie fizyczne i… zerojedynkowość. Niemce nieco brakowało bowiem schematów, planu B, gdy A zaczął zawodzić.

Obie te rzeczy od tamtego czasu poprawiła. Dlatego można było się nieco obawiać tego, co czeka dziś Igę. Choć zaznaczyć trzeba jedno – Niemeier bardzo źle rozpoczęła ten sezon. Przegrała oba mecze United Cup, w których wystąpiła, a potem odpadła w kwalifikacjach do turnieju w Adelajdzie. Wiadomo jednak, że w przypadku takich zawodniczek wszystko może się bardzo szybko odmienić.

I dziś Niemka faktycznie wyglądała jak odmieniona.

Tak wygrywa mistrzyni

Najpierw były nerwy. Obie zawodniczki popełniały bowiem nieco błędów. Z czasem gra jednak trochę się uspokoiła, ale początkowo bardziej po stronie Niemeier. Ta w szóstym gemie miała nawet dwa break pointy, Iga jednak oba skutecznie odparła. A sama break pointy otrzymała w kluczowym momencie – gdy Niemka broniła się przed tym, by nie przegrać seta. Świątek pierwszej piłki setowej nie udało się wykorzystać, ale po drugiej zamknęła pierwszą partię.

Czego się wtedy spodziewaliśmy? Najpewniej tego, że teraz wszystko się już uspokoi, a Iga zyska przewagę mentalną i pójdzie pewnie w stronę wygranej. Stało się jednak zupełnie inaczej.

To Niemeier po przerwie przyspieszyła tempo gry. Kilkukrotnie pokazała, że nie boi się nawet długich wymian, wygrywając dwie takie z Igą. W pierwszym gemie szybko wypracowała break pointa i zamieniła go na przełamanie. A potem spokojnie wygrała własny serwis, potwierdzając uzyskaną przewagę. Bisko kolejnego breaka była też w piątym gemie. Przy serwisie Igi prowadziła już 40:15, ale Polka wspięła się wtedy na swój najwyższy poziom i uratowała gema, w którym nie szło jej dobrze. Jednak wyraźnie było widać, że Świątek męczy się z odważną i pewną grą rywalki.

Problemy miała znów przy stanie 3:5. Prowadziła spokojnie w gemie, wydawało się, że powinna go łatwo zamknąć, ale zamiast tego straciła dwa punkty z rzędu i zrobiło się 40:40. Iga jednak zdołała zamknąć tę małą partię na swoją korzyść. Do tego, by przedłużyć seta, potrzebowała jednak przełamania. I przełamanie przyszło. W kluczowym momencie Świątek zaczęła grać dokładniej i pewniej. Zmuszała rywalkę do błędu, nie dawała jej poczuć luzu, jaki Jule miała przez dużą część drugiego seta. Wyrównała stan rywalizacji, potem pewnie wygrała własny serwis.

Niemeier wydawała się rozdrażniona i zmęczona. Popełniła kilka błędów, jakie wcześniej jej się nie zdarzały. I tak było też w ostatnim gemie meczu. Choć Niemka prowadziła już 30:0 przy własnym podaniu, to kilka dobrych returnów Igi i utrzymanie piłki w grze wystarczyło, by Polka dostała piłkę meczową. Jedna jej wystarczyła. Chwilę później Świątek mogła cieszyć się z wygranej.

– Wspaniale się grało – mówiła Iga po meczu. – Byłam nerwowa, ale cieszyłam się meczem. Kibice byli naprawdę głośni, a ja to lubię. Czuję, że dostaję od tego turnieju nieco inny “vibe” niż rok czy dwa lata temu, gdy graliśmy z ograniczeniami covidowymi. Prawie pełne trybuny, jest świetnie. W drugim secie starałam się skupić na sobie. Wiedziałam, że Jule potrafi świetnie serwować. Na US Open bardzo dobrze używała szybkiego kortu, na jakim grałyśmy. Dziś starałam się o tym wszystkim nie myśleć, a skupić na tym, co mogę zrobić, by jej się zrewanżować. Pierwsza runda zawsze jest pełna pułapek, a z Jule było to wszystko nawet trudniejsze. 

W kolejnym meczu Iga zmierzy się ze swoją rówieśniczką, Camilą Osorio. Kolumbijka zajmuje aktualnie 84. miejsce w rankingu WTA i paradoksalnie powinna być dla Igi łatwiejszą rywalką niż Jule Niemeier.

Wyniki:

Hubert Hurkacz – Pedro Martinez 7:6(1), 6:2, 6:2

Iga Świątek – Jule Niemeier 6:4 7:5

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Australian Open

Komentarze

7 komentarzy

Loading...