Trudno było się nastawiać, że mecz Juventusu z Udinese będzie wielki. Po pierwsze – pamiętamy o wymęczonej wygranej Starej Damy z Cremonese. Po drugie – w porównaniu do początku sezonu Udinese jest co najwyżej przeciętne, a można powiedzieć gorzej. Po trzecie – skład ekipy Allegriego nie napawał optymizmem. No i faktycznie: bryndza, ale cóż, znów zwycięska dla Juve!
Trener gospodarzy na ławce zostawił między innymi Milika, czy – tak jak poprzednio – Chiesę, poza składem są wciąż kontuzjowani Vlahović, Pogba, Cuadrado, Bonucci. W wyjściowym ustawieniu wyszedł więc na przykład Miretti, pewnie i utalentowany 19-latek, ale dziś po prostu fatalny. Przegrał ponad połowę pojedynków, podejmował złe wybory, a wisienką na torcie było jego przyjęcie w polu karnym po kontrze wyprowadzonej przez Rabiota. Można było to skleić i walnąć sztukę, a jemu piłka odbiła się od nogi tak, że Robert Makłowicz wspomniałby coś o aromacie drewna.
Natomiast też nie skupiajmy się na nim, bo przecież wokół siebie miał bardziej doświadczonych piłkarzy, a oni grali albo na podobnym poziomie, albo niewiele lepiej. Męczył swoich fanów Juventus, prezentując się tak ospale i tak nudno, że mógłby reklamować melatoninę.
No, ale jednego nie można mu zabrać – do końca wierzy, że potrafi wymęczyć bułę. Tak było z Cremonese, tak było i teraz. Niewiele się kleiło, bo dość powiedzieć, iż gol padł chwilę po zmarnowanej kontrze cztery na dwa, ale ostatecznie wpadło. Paredes zagrał idealną wcinkę do Chiesy w pole karne, ten przyjął na klatkę i zaraz zgrał do Danilo, a Brazylijczyk musiał z metra trafić na pustą bramkę.
Uff.
Cieszą się kibice Juventusu, cieszą się dziennikarze relacjonujący ten mecz, bo gdyby nie bramka, nie byłoby za bardzo o czym gadać. Pierwsza połowa to przecież ślamazarne tempo z jednej i z drugiej strony. Owszem, trzeba wspomnieć o niewykorzystanej sytuacji Keana, obronie Silvestriego po uderzeniu głową Ruganiego, ale w naprawdę dobrym meczu to są sytuacje, o których mówi się w drugiej i trzeciej kolejności. A tutaj były to wykrzykniki.
Po przerwie Juventus nieco przyspieszył, ale mówimy tutaj o przesiadce z hulajnogi na rower z doczepianymi kółkami. Znów nie trafił Kean, tym razem ładując z woleja nad poprzeczką, a najlepszą sytuację przed golem zmarnował Rabiot, kiedy z ostrego, ale wciąż przyzwoitego kąta uderzył obok bramki.
Jednak trzy punkty to trzy punkty i Juventus dał sobie tym samym nadzieje, że starcie z Napoli będzie naprawdę ważne, bo może przybliżyć Starą Damę do ekipy Spalettiego na co najmniej cztery oczka (nie wiemy bowiem, jakim wynikiem zakończy się jutrzejsze starcie Napoli z Sampdorią).
No dobra, ale jak w tym paździerzyku odnaleźli się Polacy? Szczęsny został zmuszony do obrony trzykrotnie. Najtrudniej było za pierwszym razem, kiedy musiał bronić główkę w krótki róg, ale ujmijmy to tak: w mundialowej formie Wojtek takie piłki wyjmuje obudzony o trzeciej w nocy. Potem było uderzenie z dystansu, które wypluł, ale zaraz złapał i na koniec taś-taś, na którego szkoda znaków. Porządny występ, nie ma się do czego przyczepić.
Milik wszedł zaś w 66. minucie i nie odznaczył się niczym szczególnym. Raz na pewno zabrakło mu koncentracji – obrońca Udinese skiksował w polu karnym, piłka trafiła do polskiego napastnika, ale ten kompletnie się tego nie spodziewał. Może spał. W sumie nic dziwnego.
*
Na koniec trzeba naturalnie też wspomnieć o tym, co działo się przed meczem. Juventus pożegnał Gianlucę Viallego.
Gianluca Pesotto powiedział w przejmującej mowie: – Wielu z nas jest tutaj, aby dać ci znać, że nigdy o tobie nie zapomnimy i nigdy nie przestaniemy cię kochać. Byłeś przewodnikiem na boisku i poza nim, partnerem, kapitanem, przyjacielem. Nigdy nie zapomnimy twojej subtelnej ironii, twojej klasy, twojej charyzmy, twojej nieustępliwości. Będzie brakować emocji, które nam dałeś, tak jak i twojego uśmiechu. Jest nas wielu na stadionie, aby cię przytulić, tak jak zawsze byliśmy z tobą. Miłej podróży, kapitanie. Kochamy cię.
Juventus – Udinese 1:0
Danilo 86′
Fot. Newspix