Gdy Bartosz Kwiecień w styczniu ubiegłego roku podpisywał kontrakt z Resovią, może nie strzelały u nas korki od szampanów, ale na pewno poczuliśmy ulgę. Dużą ulgę. Mieliśmy wtedy przekonanie, że więcej tego zawodnika na szczeblu Ekstraklasy nie zobaczymy. I nagle Korona Kielce robi nam coś takiego…
Kwiecień po kilku latach przerwy wrócił do ekipy złocisto-krwistych. Ech…
Ten ruch Korony naprawdę nas załamuje.
Nie mamy nic do Kwietnia jako człowieka, żeby było jasne. To fajny gość, w szatni należy raczej do tych, którzy tworzą dobrą atmosferę, a nie są przyczyną konfliktów i podziałów. Patrzymy wyłącznie na kwestie boiskowe i w tym względzie tego ruchu nie rozumiemy. Po prostu.
Jasne, Kwiecień jest mocno związany z kieleckim klubem. To w jego barwach wypływał na szersze wody i z przerwami na wypożyczenia zakładał jego koszulkę na przestrzeni czterech i pół roku.
Na pewno znajdzie wspólny język z trenerem Kamilem Kuzerą. Razem w Koronie występowali, piłkarsko ich charakterystyka miała sporo podobnych cech.
To jednak wciąż za mało. Zdecydowanie za mało.
Mówimy o zawodniku, który w Ekstraklasie był weryfikowany przez blisko dekadę (!) – sam ten fakt pokazuje, że coś poszło nie tak i trwało o wiele za długo – i wszystko już o nim wiemy. W tym okresie Kwiecień regularnie grał głównie podczas… wypożyczeń do I ligi (Górnik Łęczna, Chrobry Głogów, Arka Gdynia). Na najwyższym szczeblu mocną pozycję miał tylko przez pewien czas w Jagiellonii Ireneusza Mamrota. To zdecydowanie najważniejszy trener w jego karierze. Dawał mu plac w Chrobrym, potem w Jagiellonii, na wypożyczeniu w Arce i na koniec ponownie w „Jadze”. Lubimy i szanujemy trenera Mamrota, ale tego „zakochania” akurat nigdy nie pojmowaliśmy.
Wychowanek Juventy Starachowice ma dobre warunki fizyczne, czasem zrobi z nich użytek pod bramką przeciwnika. Jest waleczny. I fajnie, ale na tym lista atutów się kończy. Z taką charakterystyką zapraszamy niżej. Chyba każdy ligowy obserwator w pierwszym odruchu (i drugim też) skojarzy go z ostrymi faulami, zbieranymi kartkami – 36 żółtych i 1 czerwona w 96 ekstraklasowych meczach – i niczym więcej.
Bijąca się o pierwszoligowy byt Resovia była skrojona idealnie pod kogoś o takim profilu. W jej barwach Kwiecień jesienią miewał lepsze chwile i nie chodzi już tylko o tego pamiętnego gola z połowy boiska strzelonego w derbach Rzeszowa ze Stalą. Tam był wśród „swoich” i tam powinien pozostać.
Korona biorąc Bartosza Kwietnia w najlepszym razie daje sygnał, że idzie po linii najmniejszego oporu. Ma chłopak charakter, walczak, związany z nami, wygasł mu kontrakt – bierzemy. A że pewnie na boisku nie da więcej niż dopiero co pożegnany Mario Zebić? No trudno, przynajmniej będzie głośniej śpiewał z trybunami.
W najgorszym razie Korona pokazuje, że powoli godzi się z losem, zaczynając się asekurować pod kątem spadku i przyszłości w I lidze. Pod względem wizerunkowym (rzeźnik idzie do rzeźników) i dania nadziei kibicom, ten ruch ze wszech miar wygląda fatalnie.
WIĘCEJ O KORONIE KIELCE:
- Kiełb: Jeden chłopaczek napisał, że to mój koniec. Tylko mnie zmobilizował
- Pragmatyzm totalny. Dlaczego Ekstraklasa odjeżdża Leszkowi Ojrzyńskiemu?
- Błanik: To najlepszy czas w mojej karierze, a może być jeszcze lepiej
Fot. Newspix