Dawid Błanik zimą 2018 roku zamieniał GKS Tychy na Pogoń Szczecin po zaledwie jednej pełnej rundzie na pierwszoligowych boiskach. Przeskok okazał się zbyt duży, a wychowanek AKS-u Mikołów musiał przejść potem przez cztery kluby I ligi, żeby wreszcie ponownie zameldować się na boiskach Ekstraklasy. W barwach Korony Kielce 25-letni skrzydłowy pokazuje, że tym razem chyba jest gotowy na ten poziom. Rozmawiamy z nim o udanym początku sezonu, wyhamowujących kontuzjach, przytłaczającej otoczce, grze z Jakubem Moderem w Odrze Opole, perypetiach przy zamienianiu Sandecji na Koronę i trzech latach pobytu w juniorach MFK Karvina. Zapraszamy.
Przed sezonem umieściliśmy cię na liście piłkarzy, którym Ekstraklasa daje drugą szansę. Na razie można stwierdzić, że całkiem dobrze ją wykorzystujesz.
Trochę czasu minęło. Okres w Pogoni Szczecin był fajny, choć nie aż tak fajny, jak bym chciał, bo minut otrzymałem bardzo mało. Później musiałem znów pograć więcej w I lidze i w końcu wracam na poziom Ekstraklasy. Dziś jestem zdecydowanie innym zawodnikiem i to widać na boisku. Początek sezonu niestety straciłem. Cały obóz przygotowawczy normalnie przepracowałem, ale kilka dni przed pierwszym meczem ligowym okazało się, że mam przepuklinę kręgosłupa i pięć kolejek opuściłem. Jak już uporałem się ze zdrowiem, robiłem wszystko, żeby wrócić do pierwszego składu. Chciałem wykorzystać każdą minutę.
No i konkrety zacząłeś dawać od razu. Najpierw wywalczyłeś rzut karny z Wisłą Płock, potem strzelałeś gole z Radomiakiem i Pogonią, a następnie asystowałeś z Miedzią. Zabolało, że mimo to mecz z Górnikiem Zabrze zacząłeś na ławce?
Zabolało, nie ma co ukrywać. Tak jak mówisz, w każdym wcześniejszym meczu wymiernie zaznaczałem swoją obecność, a tego wymaga się od zawodnika ofensywnego. Byłem nastawiony, że z Górnikiem zacznę od początku, ale trener podjął inną decyzję. Musiałem przyjąć ją do wiadomości i postarać się po raz kolejny dać dobrą zmianę.
Korona przesadnie szerokiej kadry nie posiada, ale akurat na skrzydłach konkurencja jest spora.
To prawda. Wydaje mi się, że w Koronie najwięcej jakości jest właśnie na bokach pomocy. Mamy tu paru zawodników, którzy już w I lidze pokazywali swoją klasę. Trener rotuje składem, bo każdy prezentuje tu odpowiedni poziom.
Przystępowałeś do tego sezonu z nastawieniem, że masz coś do udowodnienia w Ekstraklasie: sobie, trenerom, kibicom, dziennikarzom?
Najbardziej chciałem coś udowodnić sobie. Długo i ciężko pracowałem, żeby wrócić na najwyższy szczebel. Jak mówiłem, normalnie zaliczyłem letni obóz, czułem się dobrze przygotowany, czułem się mocny. Problemy z plecami tego nie zmieniły, co pokazywałem od pierwszego meczu w tym sezonie.
Z perspektywy lat uważasz, że odszedłeś do Szczecina w optymalnym momencie?
Trudno stwierdzić, nadal nie znam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Postawmy się jednak w mojej sytuacji: miałem 20 lat, dostałem propozycję z ekstraklasowego klubu o dobrej renomie, musiałem szybko podjąć decyzję. Trudno w takiej sytuacji odmówić. Były plusy i minusy tego wyjazdu, ale całościowo go nie żałuję. Zobaczyłem od środka, jak się funkcjonuje w Ekstraklasie. Stałem się bogatszy o to doświadczenie.
Nie miałeś rozterek, że tak naprawdę rozegrałeś dopiero pierwszą regularną rundę w GKS-ie Tychy na poziomie I ligi?
Tak tego nie analizowałem, od początku byłem pewny siebie. Nastawiałem się, że wyjadę, będę grał swoje i tyle.
Na pewno nie pomagała ci wtedy sytuacja Pogoni.
Drużyna walczyła o zupełnie inne cele niż teraz. Jeśli dobrze pamiętam, znajdowała się na ostatnim miejscu w tabeli po rundzie jesiennej. Trener Kosta Runjaic nie miał komfortowych okoliczności do dawania szans młodemu. Dziś “Portowcy” celują w zupełnie inne rzeczy i inaczej grają, dominują i posiadają piłkę. Nie ma czego porównywać, zwłaszcza że młodzi piłkarze ogólnie mieli ciężej, nie było jeszcze przepisu o młodzieżowcu. Inna sprawa, że tak czy siak nastawiałem się na więcej minut. Dobrze prezentowałem się w zimowym okresie przygotowawczym, jakieś gole w sparingach strzelałem. No ale potem w Ekstraklasie trener stawiał na innych.
O ile mało grania w pierwszej rundzie chyba jeszcze mogłeś zrozumieć, zwłaszcza przy walce o utrzymanie, o tyle większym rozczarowaniem pewnie była jesień 2018, gdy twoja sytuacja uległa tylko symbolicznej poprawie.
Tak, ale jestem też świadomy, że nie prezentowałem wtedy tego, co teraz, nie potrafiłem w pełni pokazać swoich umiejętności. Nie wiem, czym to było spowodowane. Może trochę przytłaczała mnie cała otoczka wokół Ekstraklasy. Widzę, jak wtedy podchodziłem do meczu, a jak podchodzę obecnie. Dziś takie rzeczy nie robią na mnie większego wrażenia i skupiam się tylko na boisku. Kilka lat temu mogło być inaczej, bardziej się rozpraszałem. Jak zauważyłeś, miałem za sobą raptem jedną rundę regularnego grania w I lidze i od razu rzuciłem się na ekstraklasowe wody. Najwyraźniej pod tym kątem nie byłem od razu gotowy, musiałem się oswoić.
Wiosnę 2019 i cały następny sezon spędziłeś na wypożyczeniu w Odrze Opolu i szału nie było. Raptem dwa gole i dwie asysty w trzydziestu meczach.
To był dla mnie ciężki czas w kwestiach zdrowotnych. Ciągle coś mi dolegało, zwłaszcza w sezonie 2019/20. Rozegrałem 2-3 mecze, przytrafiał się jakiś uraz – naciągnięcie łydki lub “dwójki” – kilka tygodni przerwy, znów 2-3 mecze i znów wypadałem. Nie byłem w stanie wejść na wyższy poziom. Znam swój organizm i wiem, że aby funkcjonować na najwyższych obrotach, muszę normalnie przepracować obóz. Wtedy jestem zupełnie innym zawodnikiem. W trakcie rundy nie mogłem tego nadrobić, nie było czasu, żeby wzmocnić nogi. Rozgrywałem mecz, a potem dwa tygodnie dochodziłem do siebie bez treningu z drużyną.
Mogłeś tych kontuzji uniknąć? Później już, poza tą przepukliną z początku sezonu, nic ci nie dolegało.
Na szczęście. Nigdy nie mogłem sobie zarzucić braku profesjonalizmu, złego odżywiania i tak dalej. Od przejścia do Sandecji zaczął się mój lepszy okres. Zimą zaliczyłem pełny obóz, dostałem zaufanie od trenera Dariusza Dudka, czułem się wybiegany i mocny mentalnie. To zaowocowało transferem do Korony i uważam, że mam teraz najlepszy czas w swojej dotychczasowej karierze.
W Opolu grałeś m.in. z Jakubem Moderem. Zaskoczyło cię tempo jego rozwoju?
Kuba już wtedy pokazywał, że ma umiejętności na bardzo wysokim poziomie, ale nie spodziewałem się, że aż tak się wybije i to w tak krótkim czasie. Brawa dla niego. Jego przykład dobrze pokazuje, że pół roku czy rok może wiele w piłce zmienić. Dziś jesteś na dole, a za chwilę jesteś na górze.
W końcu wróciłeś z Odry do Pogoni. Miałeś tam jeszcze jakieś nadzieje?
Nadzieje może i miałem, ale od razu mi przekazano, że będę zawodnikiem trzecioligowych rezerw. Trenowałem z nimi na stałe, w kontekście pierwszego zespołu nie dostałem żadnej szansy.
Rozegrałeś sześć meczów w rezerwach na początku sezonu i we wrześniu 2020 rozwiązałeś kontrakt. Potraktowałeś to jako porażkę?
Nie było mi przyjemnie, ale nie przeżywałem tego zbyt mocno, bo skoro od razu poszedłem do rezerwy, stało się jasne, że już na mnie w Pogoni nie liczą. Jedyną słuszną decyzją było rozwiązanie kontraktu i szukanie klubu, w którym byłbym chciany. Nie chcę się dziś żalić i mówić, że dostawałem za mało szans, bo po prostu nie pokazywałem tego, co teraz. Trener Runjaic pewnie oczekiwał więcej i tak to się potoczyło.
Jesień 2020 spędziłeś w dogorywającym GKS-ie Bełchatów. Akt desperacji?
W pewnym sensie tak. Liczyło się tylko to, że idę do zespołu pierwszoligowego, w którym będę regularnie grał. Rozwiązałem umowę pod sam koniec przedłużonego przez covid okienka, musiałem szybko działać. Chciałem się pokazać do końca roku w I lidze i ruszyć dalej. Obie strony od początku miały jasność, jak ta współpraca ma wyglądać. Przychodziłem do Bełchatowa w ciężkim okresie, ale nie patrzyłem na finanse. Liczyła się możliwość odbudowy na pierwszoligowym poziomie. Inne tematy zeszły na dalszy plan, zresztą – przy wszystkich problemach Bełchatowa – akurat sama infrastruktura była tam bardzo dobra. Pod tym względem nie mogłem narzekać.
Odchodząc z Bełchatowa czułeś, że powoli będą tam gasić światło?
No właśnie tak nie czułem. Z tego, co słyszałem w szatni, byli ludzie, którzy dawali nadzieję klubowi. Wszystko powoli bo powoli, ale miało wyjść na prostą. Życie pokazało, że nic z tych zapowiedzi nie wyszło i Bełchatów zaczyna od zera. Życzę temu klubowi jak najlepiej.
W Sandecji wystarczyło pół roku, żebyś w trybie awaryjnym poszedł do Korony, w której poważnej kontuzji doznał Jacek Kiełb. Temu transferowi towarzyszyło jednak sporo zamieszania…
Bardzo dobrze zacząłem nowy sezon w Sandecji, po pięciu meczach miałem trzy golę i asystę. Zgłosiła się Korona, którą postrzegałem jako murowanego kandydata do awansu. Świetnie wystartowała, w pięciu kolejkach nie straciła żadnego punktu, więc chciałem do niej przejść i wykonać krok do przodu. Nie spodziewałem się, że powstanie tak duży problem z odejściem, zwłaszcza że miałem wpisaną klauzulę odstępnego. Koniec końców wszystko dobrze się skończyło, w połowie września zadebiutowałem w Koronie i dołożyłem swoją cegiełkę do awansu. Szybko wskoczyłem do składu, to był mój cel. Przychodziłem w trakcie sezonu, nie było czasu na powolne wchodzenie do drużyny. Miałem dać jakość od razu i to się na szczęście udało. Czułem się dobrze przygotowany po obozie w Sandecji.
Sandecja blokuje Błanika. Nie ma listu poleconego, nie ma transferu
Z Sandecją rozstałeś się w zgodzie?
Tak. Po sygnale z Korony poszedłem do trenera Dudka, porozmawiałem. Wiadomo, że nie był zadowolony, bo byłem u niego podstawowym zawodnikiem, ale zrozumiał moją decyzję i chęć rozwoju. Sandecja przy klauzuli za dużo nie miała do powiedzenia, mogła się jedynie ze mną pożegnać. Klub mimo to trochę się opierał, dzwoniono do mnie, czy nie chciałbym wrócić, oferowano nowy kontrakt, ale byłem już dogadany z Koroną. Nasz kontakt się urwał, ale gdybym dziś pojechał na Sandecję, każdemu podałbym rękę.
Masz w CV trzyletni pobyt w juniorach MFK Karvina. Jak do tego doszło?
Trenowałem w AKS-ie Mikołów, miałem 14 lat i uznałem, że oferta testów w klubie czeskiej ekstraklasy jest interesująca. Pojechałem z trenerem na trzy dni, potem Czesi poprosili jeszcze o pozostanie do końca tygodnia i wreszcie stwierdzili, że są zainteresowani. Odbyłem szybką rozmowę z rodzicami i zgodzili się. Sam byłem zdecydowany, chciałem tam iść i się uczyć. Chodziłem do polskiej szkoły, z polskim językiem nauczania, więc nie było problemów ze szkołą. Nie zmarnowałem tam czasu, rozwinąłem się jako zawodnik.
W Karvinie później był też Maciej Ambrosiewicz, co sugeruje, że klub ten penetrował nasz rynek. Ty byłeś wtedy jedynym Polakiem?
W moim roczniku byłem jedynym Polakiem, ale mieszkałem w ośrodku z Polakami z innych roczników – młodszych i starszych. Czesi z dalszych rejonów też tam byli, wyszła polsko-czeska mieszanka. Z tej grupy tylko ja pozostałem w zawodowej piłce.
Mówisz, że miło wspominasz ten czas, ale zakładam, że chodzi o pierwsze dwa lata.
No tak, ostatni rok był już gorszy. Przechodząc do drużyny U-19 przeniosłem się z tamtego ośrodka do internatu dla starszych zawodników, który standardem nie porywał i znajdował się w nieciekawej okolicy. Wokół były osiedla romskie, miałem 10 minut na trening i musiałem przez nie przechodzić, co nie zawsze było bezpieczne. Sportowo przestało to iść do przodu, nie byłem nawet blisko pierwszej drużyny, dlatego zdecydowaliśmy z agentem, że najlepiej będzie wrócić do kraju.
Szkolenie w Czechach różni się od tego w Polsce?
Nie do końca mogę odpowiedzieć, ponieważ przechodziłem jedynie przez czeski system szkolenia. W Mikołowie trenowałem jeszcze jako trampkarz i dopiero w Karvinie zacząłem być już systemowo szkolony. A po powrocie od razu poszedłem do seniorów GKS-u Tychy, więc nie mam porównania. Uważam, że Czesi szkolą młodzież na bardzo wysokim poziomie. Na każdy rocznik przypada kilku trenerów, są pomocni i zaangażowani w pracę. Bazy treningowe mogły się podobać. Na początku odstawałem warunkami fizycznymi, byłem niski i drobny, ale z wiekiem wszystko się wyrównało.
Wylądowałeś w Tychach i jeszcze przed spadkiem do II ligi zadebiutowałeś u Tomasza Hajty.
Dokładnie to pamiętam. Trzy dni po moich osiemnastu urodzinach, wyjazdowy mecz z Wisłą Płock, wszedłem w 82. minucie. Przegraliśmy 0:1. Super, że tak szybko mogłem zadebiutować. Później dość regularnie byłem w kadrze meczowej.
Jak zapamiętałeś pracę z Hajtą?
Miał swoje specyficzne treningi i powiedzonka, ale o szczegółach nie chcę mówić (śmiech).
Kilka miesięcy później, już w II lidze, pożegnaliście Jaworzno i przenieśliście się na nowy stadion w Tychach.
Inna rzeczywistość. Stadion otwierał sparing z FC Koeln, w którym udało mi się zagrać. Komplet widzów na trybunach, rodzina na meczu. Duże przeżycie dla młodego zawodnika. Przez następne dwa lata powoli się przebijałem do składu, po drodze wróciliśmy do I ligi, no i wreszcie wystrzeliłem, co dało mi transfer do Pogoni.
No i wracamy do tego, że jesteś w Koronie i mówisz o swoim najlepszym okresie w karierze.
A może być lepiej, byle tylko zdrowie dopisywało. Jeśli będę regularnie grał i trenował, wejdę na jeszcze wyższy poziom. Ostatnio kontuzje mnie nie męczą i oby tak zostało.
Masz 25 lat, to jeszcze nie jest wiek, który odstrasza kluby zagraniczne.
Na razie skupiam się na tym, co w Koronie. Chcę się dalej rozwijać i zobaczymy, co życie przyniesie.
Korona przerwę reprezentacyjną zaczęła tuż nad strefą spadkową. Macie wkalkulowane, że czeka was ciężka walka o utrzymanie?
Tak. Chyba każdy beniaminek wchodzący do Ekstraklasy jest świadomy, że czeka go trudne zadanie. My awansowaliśmy poprzez baraże, więc już w I lidze nie było łatwo. Teraz skala trudności jeszcze wzrosła. Każdy punkt jest dla nas cenny, musimy zawsze dawać z siebie sto procent. Nie możemy nawet na moment odpuścić, bo na finiszu może czegoś zabraknąć.
Korona ma już łatkę drużyny rzeźników. Niesłusznie?
Oczywiście, że niesłusznie. U nas za kartki pauzował tylko Sasza Balić i to za bezpośrednią czerwoną. W innych drużynach zdarzały się nawet trzy czerwone kartki, a to nam przypina się łatkę rzeźników. Ale nie przeżywam tego, nie ma dla mnie znaczenia, co ludzie mówią i piszą.
Bartosz Śpiączka robi wam zły pijar. Po meczu z Legią zrobiło się głośno o Koronie w tym względzie.
Bartek lubi podostrzyć, takim jest zawodnikiem. Jeśli mu to pomaga, może tak robić (śmiech).
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O KORONIE KIELCE:
- Leszek Ojrzyński: Śmieszą mnie głosy, że jesteśmy brutalni. Niektórzy żyją z podkręcania rzeczywistości [WYWIAD]
- Kiełb: Jeden chłopaczek napisał, że to mój koniec. Tylko mnie zmobilizował [WYWIAD]
Fot. Newspix