Hiszpańskie niższe ligi kojarzą nam się głównie z tamtejszymi piłkarzami, którzy trafią do Polski i nierzadko naprawdę dają radę. Tym razem jednak opowie nam o nich polski gracz, który w ostatnich latach nieźle poznał smak trzeciego i czwartego poziomu w tym kraju. Tym przewodnikiem będzie Paweł Florek. Możecie go kojarzyć również z tego, że prócz piłki zajmuje się rapem i tak się składa, że wydaje drugą płytę, o czym też pogadaliśmy. Zapraszamy.
Od twojej ostatniej rozmowy z nami minęły cztery lata, a ty w tym czasie zdążyłeś zagrać w Hiszpanii dla trzech drużyn. Jak wyglądały twoje początki w CD Badajoz?
Paweł Florek: Były przesłanki płynące od mojego menedżera, że po odejściu z GKS-u Tychy moim nowym domem może być Hiszpania, jednak ja w tamtym momencie byłem psychicznie zniszczony. Oczywiście ciężko trenowałem, żeby być w formie, ale kondycja psychiczna nie była najlepsza. Myślałem sobie wtedy: „kurde, Hiszpania? Na pewno?”. Ostatecznie stwierdziłem, że nie mam nic do stracenia i mogę tylko zyskać. No i pojechałem. Pierwsze dni były słabe. Ale to było do przewidzenia – młody chłopak jedzie do nowego kraju. Na początku mieszkałem w bardzo małym pokoiku z czterema lokatorami. Wiadomo, że miałem myśli: „nie no, wracam” czy „zajmę się czymś innym” ale ostatecznie przetrwałem. A też po kilku dniach koledzy z szatni pokazali, że lubią dbać o nowych zawodników. W drużynie 2-3 osoby mówiły po angielsku i bardzo mi pomagały. Wspierali mnie też poza boiskiem, w normalnych życiowych sytuacjach i to pokazało mi, że rzeczywistość nie musi być tak straszna i może być całkiem przyjemnie.
Swoją drogą, miałem zostać w klubie na 8 meczów, jednak po pierwszych zajęciach trener zdecydował, że chce mnie na stałe. Ale jak na złość, nie dograłem wszystkich spotkań do końca rundy, dostałem zapalenia przywodziciela. A już miałem się odbijać od dna… Jednak kontrakt był już podpisany i bardzo dobrze przygotowałem się do nowego sezonu, wiedziałem, że jest to dla mnie mega szansa. Na moje nieszczęście, przyszedł nowy trener i zabrał ze sobą nową ekipę. Razem z nim pojawił się nowy bramkarz, który miał 28 lat, był już dość znany w tej trzeciej lidze i nowy szkoleniowiec właśnie na niego postawił, chociaż podczas okresu przygotowawczego szliśmy łeb w łeb. Koledzy z drużyny byli pewni, że to ja będę bronić od początku. No cóż, tak wyszło, ale na pewno ten bramkarz swoją szansę wykorzystał, bo na koniec sezonu został wybrany najlepszym golkiperem ligi.
Jak wygląda rzeczywistość w trzeciej lidze hiszpańskiej? Jaki jest mental zawodników z tych niższych lig?
Na pewno nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że w Hiszpanii mental jest bardzo rozrywkowy i swobodny. Byłem tam w trzech szatniach i zauważyłem, że zawodnicy nie mają żadnej spiny przed meczami. Nawet do tego stopnia, że tańczą i śpiewają aż do momentu, kiedy wchodzi trener, żeby wyczytać skład i powiedzieć kilka zdań przed spotkaniem. I to jest świetne, bo automatycznie schodzi ciężar i presja. I to po dwóch latach życia w Hiszpanii się we mnie zakorzeniło, a przecież szedłem tam z tym naszym polskim mentalem i to jeszcze po tej całej sytuacji z GKS-em, która srogo się na mnie odbiła.
Po tym nieudanym sezonie zmieniłeś zespół. Co wydarzyło się dalej?
Tak, przeszedłem do zespołu, który spadł na koniec sezonu z naszej trzeciej ligi. Zabrał mnie tam kolega, z którym grałem w CD Badajoz. On był już na końcu swojej przygody z piłką i poszedł do CF Villanovense, by pomóc wrócić im na ten sam szczebel rozgrywek. Miał o mnie dobrą opinię i polecił mnie dyrektorowi klubu. Pomyślałem sobie, że skoro i tak nie grałem, to może warto zejść jeszcze ligę niżej i zrobić awans, by móc to potem mieć w CV. Zresztą ta sytuacja była bliźniaczo podobna do tej, którą miałem w Tychach – wtedy zespół spadł i dostałem szansę gry w drugiej lidze, co ostatecznie zakończyło się awansem. Z Villanovense podpisałem dwuletnią umowę z opcją przedłużenia po awansie. Od razu wskoczyłem do bramki, rozegrałem cały sezon i klub z powrotem znalazł się w Segunda B po play-offach. Bardzo się z tego cieszyłem, myślałem: „no, w końcu będę regularnie grać w Segunda”. Liczyłem, że to będzie dla mnie trampoliną, by grać gdzieś wyżej. Ale żeby nie było zbyt kolorowo, pojawił się kolejny problem. To był 2020 rok i klub znalazł sobie pewien kruczek przez całe zamieszanie z koronawirusem, że ma prawo odstąpienia od umowy z zawodnikiem, którego tak naprawdę nie chce. Ja uważam, że rozegrałem bardzo dobry sezon i pomogłem drużynie zrobić wynik, a zostałem potraktowany w taki sposób, iż po raz kolejny zostałem bez klubu. Zostałem w Polsce, znów przygotowywałem się indywidualnie i po trzech miesiącach dostałem telefon z UD Alziry, czyli mojego ostatniego klubu. Z tym, że to znów był poziom niżej niż Segunda B. Ale stwierdziłem, że pojadę i znowu pomogę w awansie. Ale to była ekipa, która co roku walczyła w play-offach. To był cały czas okres pandemii. Nie było łatwo. Plus był taki, że można było grać mecze, ale przy pustych trybunach.
Zostałeś w nowym otoczeniu i to całkiem sam. Nikt nie mógł cię odwiedzić…
To był też dla mnie trudny moment świąteczny, bo Boże Narodzenie i Sylwestra spędziłem sam. Ale znów przetrwałem. W kwietniu graliśmy baraże i udało się je przejść. Wtedy poczułem się bardzo dowartościowany, bo trener, który mnie ściągał do Alziry dostał kontrakt na kolejny sezon i chciał mnie zatrzymać. Tak więc podpisałem nową umowę. Ale tu znów pojawiły się schody, bo właśnie wtedy Hiszpanie zrobili reformę w rozgrywkach, przez co z czwartego poziomu rozgrywkowego awansowaliśmy na… czwarty poziom. Chociaż teraz ten czwarty szczebel ligowy w Hiszpanii jest mocniejszy i bardziej rozpoznawalny niż wcześniej, to na papierze to jest dalej czwarta liga. Jednak w całym piłkarskim życiu nie poczułem, żeby ktoś tak mocno o mnie walczył, jak trener Alziry. A kolejnym powodem, dla którego zdecydowałem się zostać w klubie, byli nowi rywale w nowej lidze. Po reformie mogliśmy się mierzyć z naprawdę niezłymi zespołami. Graliśmy z takimi markami jak Real Murcia czy Hercules Alicante. Były tez drugie drużyny Almerii i Granady, to była fajna sprawa.
A jak teraz wygląda twoja sytuacja klubowa?
Niestety fatalnie, nie mam klubu i na dodatek jestem kontuzjowany. Uraz przydarzył się w najgorszym dla mnie momencie. Po sezonie wróciłem do Polski i wiem, że prezes mojego klubu chciał mnie zostawić w zespole, jednak po czasie w Hiszpanii poczułem, że czegoś mi brak, chyba tęsknota się we mnie odezwała. Podczas mojej ostatniej rundy dawałem z siebie wszystko, żeby dostać dobry kontrakt w Polsce. Tu mam dziewczynę, tu mieszka moja rodzina. A nie oszukując się, gdy ma się 26 lat i gra w czwartej lidze hiszpańskiej, to raczej szczytów się nie zdobędzie. Chodziło mi o to, żeby znaleźć fajne miejsce w Polsce na poziomie drugiej lub trzeciej ligi i tutaj sobie spokojnie żyć, grać w piłkę i zacząć się kształcić, robić zaplecze. Moim głównym celem było zostać, choć miałem możliwość dalszego grania w Alzirze, zgłaszały się też po mnie inne kluby. W przerwie między sezonami odezwał się do mnie drugoligowy klub szwedzki. Chcieli, by pomóc im w awansie do ekstraklasy. Nawet miałem propozycję z naszej pierwszej ligi, ale niestety podczas treningów indywidualnych uszkodziłem sobie plecy. To była przepuklina w odcinku lędźwiowym, rezonans wykazał jedną wypuklinę i do dziś zmagam się z rwą kulszową.
W takiej sytuacji kończysz z piłką czy zamierzasz walczyć?
Powiem ci tak – te wszystkie historie, gdy pojawiały się problemy, są dość dziwne. Gdy powstawałem, znowu działo się coś, co przyciskało mnie do ziemi. Te kwestie mogły spowodować, że poddałbym się i totalnie olał piłkę, jednak moja wiara i ambicja, że można z tych rzeczy wyjść i dalej realizować się w sporcie nie pozwala mi skończyć. Cały czas się rehabilituję i mocno wierzę w to, że już na początku przyszłego roku wrócę do treningu i spokojnie będę czekać na okazję, by móc podpisać kontrakt. Absolutnie nie chodzi mi o to, żeby zdobywać jakieś szczyty, bo na to już jest za późno. Życie i piłka zweryfikowały.
Gdy wrócisz, pojawisz się z innym nastawieniem na boisku niż dotychczas?
Teraz podchodzę do tego bardzo świadomie. Ale uważam, że gdy dam z siebie naprawdę dużo, by wrócić do optymalnej formy, to znajdę to swoje miejsce w piłce, by móc ze sportu jeszcze spokojnie pożyć, ale też zacząć poszerzać swoje zaplecze, np. przez kursy trenerskie. No i na pewno muszę zdać maturę. Mając 20 lat, naprawdę postawiłem wszystko na sport i nie udało mi się jej zrobić. Właśnie teraz jestem w trakcie przygotowań, by ją zdać. To jest mój cel numer jeden. Moim wymarzonym scenariuszem jest to, by móc czynnie grać i w międzyczasie właśnie poszerzać wspomniane zaplecze.
A jak jest z twoim zdrowiem? Kiedy będziesz gotowy, by wrócić do treningu na pełnych obrotach?
Po półrocznej pracy z fizjoterapeutą usłyszałem diagnozę, że jestem wyleczony na 90 procent. Teraz jestem w ostatniej fazie rehabilitacji i teraz największy nacisk muszę położyć na wzmacnianie lędźwi i brzucha. Ale jak już mówiłem, od przyszłego roku będę zaczynać treningi już na boisku.
Może wróćmy do przyjemniejszych wspomnień. Jak mieszkało ci się w Hiszpanii? Jak wyglądało tam twoje życie codzienne?
Życie na co dzień jest tak samo luźne, jak to piłkarskie. To słońce wprawia w radość. Jeśli człowiek ma głowę na karku, to może czerpać bardzo dużo przyjemności z życia w Hiszpanii. Chyba najbardziej rzuca się w oczy to, że żyje się tam bardzo powoli, nie ma tam żadnego pośpiechu. Ludzie z reguły są dla siebie bardzo mili i przychylni. Chociaż spotkałem na swojej drodze tzw. „złotówy”. Jak grałem w Villanovense, to kobieta, od której wynajmowałem mieszkanie, mnie oszukała i musiałem zapłacić jej jakieś dodatkowe pieniądze. Tacy ludzie też się zdarzają, ale w ogólnym rozrachunku żyje się tam naprawdę bardzo fajnie. Jak np. u nas w Polsce zbiera się ekipa z szatni, by wyjść napić się piwa, to kibic zrobi ci zdjęcie, żebyś miał problemy. Z kolei tam piwo to ci postawią – bez względu na to, czy wygrasz, czy przegrasz mecz. Mają bardzo dużo szacunku do piłkarzy.
Planowałeś związać się z Hiszpanią na dłużej czy jednak przywiązanie do kraju brało górę?
Miałem sporą sinusoidę w sobie odnośnie tej kwestii. W ciągu tych czterech lat miałem myśli, by wracać, bo czułem mocne przywiązanie do Polski i rodziny, ale miałem też momenty, kiedy chciałem zostać. Może bierze się to z chimeryczności, która gdzieś cały czas we mnie jest. Pewnie dużo ludzi się z tym zmaga. Ale na początku jeszcze trwającego roku, podczas rundy wiosennej poczułem, że chyba jednak chciałbym wrócić do kraju i żyć bardziej rodzinnie. I cóż, wykonałem swój plan, chociaż nie sądziłem, że stanie się to w takich okolicznościach. Chciałem podpisać umowę i grać w piłkę, ale przez kontuzję nie byłem w stanie. Biorę też pod uwagę studia mojej kobiety, studiuje medycynę i w tej chwili nie ma takiej możliwości, by wyjechała. Wiem, co to znaczy rozłąka i nie chciałbym znów tego próbować.
Poruszyłeś temat hiszpańskich kibiców, więc pozwolisz, że dopytam. W trzeciej i czwartej lidze ludzie na trybunach też żyją piłką?
Jasne, że tak. Jak byłem w Badajoz, które jest dużym miastem, to tam ludzie bardzo żyją tymi spotkaniami. Dla wielu ich klub to najważniejsza rzecz na świecie. Tam kibice zbierają się na placach i idą pochodem na mecz, puszczając race i śpiewając. Tak samo było w Alzirze, chociaż miasto jest mniejsze. Pamiętam, jak mieliśmy mecz play-off do Segunda Division B. Specjalnie załatwiono nam autokar, by ze środka miasta pojechać na stadion, a to był dosłownie kilometr. Zrobiono to po to, by kibice mogli nas powitać przed szatnią. Nawet grając w niższej lidze, można poczuć się tam jak piłkarz. Marzenia były nieco inne, jednak spędziłem tam naprawdę kilka fajnych chwil. Miałem też okazje grać z chłopakami, którzy występowali na dobrym poziomie. Mogę też opowiedzieć historię z czasów, gdy grałem jeszcze dla Badajoz.
Śmiało.
Na naszym stadionie w Badajoz firma Rexona kręciła spot reklamowy. Brali w nim udział tacy piłkarze jak Steve McManaman, Patrick Kluivert, Fernando Hierro, Luis Garcia czy Diego Forlan. I miałem przyjemność z nimi potrenować. Akurat potrzebowali dwóch bramkarzy, żeby nakręcić jakieś ujęcia. Forlan jak ustawił cztery piłki na szesnastce, to cztery strzały posłał w okno.
Odłóżmy sprawy sportowe na dalszy plan. Słyszałem, że nagrywasz kolejną płytę. Mógłbyś powiedzieć coś więcej?
Tak, mam taką drugą rzecz w swoim życiu, którą interesuję się równolegle do piłki nożnej. Piszę teksty, sam robię do nich robię podkłady i nagrywam rap. Ta płyta, którą będę wydawać, jest moją drugą.
Kiedy wydałeś pierwszą?
W 2014 roku, chodziłem wtedy do liceum. Wpadło mi wtedy do głowy, że fajnie byłoby nagrać własny album. Nie jest to pochłonięte przez jakieś wydawnictwo, nie ma tam żadnych „fizyków”, ale swoje pierwsze marzenie spełniłem. Pamiętam, że teledysk promujący płytę nagrałem z profesjonalną ekipą i ma kilka dobrych wyświetleń na YouTube. Pamiętam, że zainteresowałem tym Orange Sport. Co ciekawe, w albumie nie było żadnej tematyki sportowej. Inspiracją tej płyty była książka „Potęga Podświadomości”.
Uczęszczałeś w młodości na zajęcia z muzyki?
Właśnie nie, nigdy nie chodziłem do szkoły muzycznej ani nie uczęszczałem na jakiekolwiek zajęcia. Wiesz, siadam i po prostu robię to tak, jak czuję, jak podpowiada mi serce. Tu chodzi o dźwięk w danym podkładzie, o słowa, które chcę napisać.
Myślałeś nad tym, by zrobić cross z jakimiś raperami?
Pamiętam, że kiedy grałem jeszcze w Tychach, nagraliśmy utwór na 45-lecie GKS-u, dostałem zaproszenie do projektu. Poznałem wtedy Felixa z Kalibru 44, Gutka czy BU, nawet nagraliśmy razem jeden utwór. Już po tym, jak wydałem swoją pierwszą płytę, miałem okazję zagrać support przed Quebonafide. Co ciekawe, tego dnia musiałem się szybko zawijać po występie, bo następnego rano miałem trening. Nawet nie miałem czasu wpaść do niego na backstage.
Jak wyglądają twoje plany z muzyką? Zamierzasz się jeszcze bardziej rozwijać w tym kierunku?
Powiem tak, przez całe życie robiłem to dla własnej satysfakcji i realizacji. Jednak z racji tego, że czas upływa i dzieją się takie sytuacje, jakie się dzieją, myślę, że byłbym głupi, gdybym nie pokładał w tym jakiejkolwiek nadziei. Moja druga płyta wyjdzie na Spotify. Chcę, by była wydana w cyfrowy sposób, tak więc mam nadzieję, że uda się coś więcej zrobić w tym kierunku. Ale zdaję sobie sprawę, że dzisiaj jest się bardzo ciężko przebić. Na pewno trzeba mieć w sobie coś wyjątkowego, by czyjaś twórczość doszła do większej liczby słuchaczy. Czy ja to mam? Nie wiem. Gdyby tak było, to raczej dotarłbym do jeszcze większego grona niż moje miasto. Na najnowszej płycie nagrałem 13 utworów i jeżeli jeden z nich trafi do większego grona odbiorców, to będzie dla mnie sukces.
Na tej płycie nawiązujesz do ostatnich ciężkich doświadczeń? Tworzysz album z konkretną myślą przewodnią?
Cała płyta, która powstaje, została stworzona w około pół roku. Materiał był domknięty już na początku lata. Jeszcze w trakcie trwania poprzedniego sezonu, gdy grałem w Alzirze, nie miałem ze sobą odpowiedniego sprzętu. I gdy w końcu udało mi się po trzech latach przyjechać na Boże Narodzenie do domu, sięgnąłem po laptopa, by zająć czymś głowę. Już po świętach, w trakcie rundy wiosennej, odezwała się we mnie wena, by opisać poprzednie lata swojego życia. I tak to wyszło, że od początku roku do czerwca udało mi się stworzyć 13 tekstów i 13 podkładów. A tytuł płyty to „Bardziej bramkarz niż raper”. Chyba jej myślą przewodnią są właśnie ostatnie przeżycia.
Gdybyś miał porównać siebie z teraz i tego, który wyjeżdżał do Hiszpanii, to jak bardzo jesteś innym człowiekiem?
Mega się zmieniłem, jednak wciąż mam jedną cechę wspólną i mam nadzieję, że nigdy jej nie stracę. Jest nią to, że nigdy nie zwątpię w sukces, nigdy nie zwątpię w wytyczony sobie szlak. Chciałbym zaprosić ludzi do odsłuchania mojej płyty, która niebawem nadejdzie. Nie oczekuję, że zrobi piorunujące wrażenie, ale fajnie, gdyby nie było cienizny.
Rozmawiał Maciej Karcz
WIĘCEJ O PAWLE FLORKU:
- Połowa października, a oni nadal są bez klubów. „Nie chcę zostać w Polsce”, „trochę się podpaliłem”
- Nietypowa droga Florka: 9 miesięcy bezrobocia, 3. liga hiszpańska i nowy kawałek
- Chłopak z gitarą, który czeka na telefon z Borussii Dortmund
Fot. archiwum prywatne P.Florek