Reklama

Phil Taylor. Od produkcji spłuczek do toalet do szesnastu tytułów mistrza świata

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 grudnia 2022, 21:57 • 17 min czytania 3 komentarze

Na koncie ma 16 tytułów mistrza świata. 14 z nich zdobył w federacji, którą wraz z kilkunastoma innymi zawodnikami… sam założył. A karierę zaczął przecież dopiero mając na karku 26 lat. Wielu mówi, że nie tylko nie było i nie ma lepszego dartera, ale nigdy taki się już nie pojawi. Choć to nie tak, że budzi tylko pozytywne emocje – wielu nigdy go nie polubiło. Ale Phil Taylor się tym nigdy nie przejmował. I robił swoje.

Phil Taylor. Od produkcji spłuczek do toalet do szesnastu tytułów mistrza świata

W wielu rankingach sportowców w Wielkiej Brytanii przewija się jako jedyny darter. Ba, kilku tamtejszych dziennikarzy sugerowało nawet, że jest najlepszym z żyjących sportowców. Na szczycie swojej dyscypliny był w końcu przez niemal trzy dekady. Osiągnął rezultaty, których nikt inny nie zdoła już powtórzyć. Dart – o czym on sam mówi – to właśnie jemu w dużej mierze zawdzięcza swoją stale rosnącą popularność.

Był obecny przy okazji niemal wszystkich najważniejszych momentów w historii tego sportu. Phil Taylor to legenda. Nie krystaliczna, ale taka, które zasług wymazać się po prostu nie da. „The Power” – bo taki przydomek nosi – był, jest i będzie wielki. A karierę zaczął przecież z przypadku, nawet tego przesadnie nie chciał. Po prostu lubił rzucać do tarczy.

A potem okazało się, że może zrobić z tego sposób na życie.

Reklama

Dom bez prądu

Jego rodzice nie mieli pieniędzy. To pierwsze, co pamięta z dzieciństwa. Ojciec chodził do pracy, ale zarabiał po prostu zbyt mało, by móc sobie pozwolić na rzeczy, które dziś wydają się normą. – Na początku nie mieliśmy nawet prądu. Pamiętam, że tata pewnego dnia przyniósł do domu telewizor. Monterzy nie wiedzieli, gdzie go podłączyć, bo nie było gniazdek. Więc mój ojciec przełożył kabel przez okno i podpięliśmy go w sąsiednim mieszkaniu – wspominał Taylor.

Ich pierwszy dom w Stoke – o którym Phil tu opowiada – był w bardzo złym stanie. Miał na przykład piętro, ale nieużytkowane, bo rodzina nie mogła pozwolić sobie na remont, a bez niego nie było tam jak mieszkać. Dopiero, gdy budynek (wraz z sąsiednimi) przeznaczono do rozbiórki, dostali lepsze, komunalne mieszkanie. Młody Phil w tamtym okresie niczym specjalnym się nie wyróżniał, poza… dartem. Jego ojciec lubił porzucać do tarczy w pubie, czasem zabierał tam też syna, a ten już w wieku 10 lat potrafił zaliczyć 180 punktów za jednym podejściem. Ale sport, który jego ojciec próbował wpoić synowi to wcale nie dart, a boks. Tam można było zarobić dobre pieniądze.

Z ringu jednak nic nie wyszło, podobnie jak z zostania policjantem. Phil miał taki plan na życie, jednak okazał się zbyt niski, odrzucono go więc już na starcie. Od nauczyciela w szkole usłyszał za to, że „Jesteś niczym! Nigdy niczego nie osiągniesz”. I faktycznie przez jakiś czas wydawało się, że będzie wieść typowe życie dla gościa z robotniczej okolicy w latach 70. w Anglii. Szkołę skończył w wieku 16 lat i już do niej nie wrócił.

Trzy dni później dostał zatrudnienie w fabryce, bo za wszelką cenę chciał uniknąć pracy w kopalni. Ponoć oferta pracy pojawiła się w dużej mierze dlatego, że „szefowi podobała się moja mama”, jak to ujął sam Phil. Jego matka pracowała bowiem w tej samej fabryce, szef chciał się jej w jakiś sposób przypodobać. Uznał, że zatrudni jej syna. Taylor zaczął więc od pracy blacharza, zarabiał 9 funtów tygodniowo. Tyle co nic. Dopiero z czasem trafił do fabryki wyrobów ceramicznych, gdzie produkowano pompy do piwa i spłuczki do toalet.

Tam dostawał już 52 funty tygodniowo. Było nieco lepiej, ale i tak dorabiał czy to naprawiając i sprzedając używane samochody, czy też pomagając w pobliskim barze.

Reklama

Dart? Właściwie nie grał. Po tym, jak jako dziecko ogrywał ojca i jego kolegów, przestał rzucać do tarczy. Dopiero dobrze po dwudziestce, gdy się ożenił i zamieszkał wraz z żoną, zaczął pracować w pobliskim pubie, gdzie często wieczorami grano w darta. Więc i on zaczął. Z czasem szło mu coraz lepiej, zgarniał nawet nieco nagród, ale dalej nie myślał o tym, by grać profesjonalnie.

Zadzwoń, jak wygrasz

Wreszcie raz – wraz z żoną – poszedł do pubu zwącego się „The Crafty Cockney”, znajdującego się blisko ich mieszkania. Właścicielem lokalu był Eric Bristow, legenda darta, jeden z najlepszych zawodników tamtych lat. – Nie pamiętam, czemu właściwie tam poszliśmy, ale cieszę się, że to zrobiliśmy. To że Eric sprowadził się w nasze strony, było wręcz jak przeprowadzka Jezusa z Ziemi Świętej do Milton Keynes – wspominał Taylor. Pół roku później żona kupiła mu tarczę, by mógł trenować i w domu, bo dart wciągał go coraz bardziej i bardziej. W 1987 roku dołączył do lokalnej ligi.

A niedługo potem zaczął trenować z samym Bristowem, który akurat przeżywał kryzys w swojej karierze. Po prostu za bardzo denerwował się przy tarczy, nie był w stanie dobrze rzucać.

Potrzebowałem kogoś, kto trenowałby ze mną w sesjach po osiem godzin, czasem dziesięć. Zaprosiłem kilka osób, ale nie byli w stanie wytrzymać. Ludzie nie potrafią grać osiem godzin dziennie. Poza Philem, on to robił. I stawał się coraz lepszy – wspominał Bristow. Gdy zauważył, że Taylor ma naprawdę ogromny talent, postanowił mu pomóc. Pożyczył mu 10 tysięcy funtów i wysłał za Ocean, do Stanów, by tam zagrał w kilku większych turniejach. Phil poleciał.

To było naprawdę mnóstwo pieniędzy, zwłaszcza wtedy. Dziś pewnie równałoby się to 50 tysiącom. Miałem mu je zwracać z wygranych. Często dzwoniłem do niego i mówiłem, że zająłem drugie miejsce, a on rzucał tylko „zadzwoń do mnie, jak wygrasz turniej” i odkładał telefon. Pieniądze? Dawałem mu wszystko, co wygrałem, aż do momentu, gdy spłaciłem dług. Potem zacząłem zarabiać na siebie. Czułem się z tym świetnie. Bez Erica moja kariera nie byłaby możliwa – wspominał Taylor.

Ich relacja była jednak burzliwa – nawet 30 lat później potrafili pokłócić się o to, czy Phil na pewno oddał wszystko, co miał oddać. A chwilę później ściskali się jak bracia. Zresztą tak określał ich sam Bristow.

W każdym razie – Taylor zaczął coraz wyraźnie zaznaczać swoją obecność na światowej mapie darta. A przy okazji stawał się bogatszy – do tego jeszcze wrócimy – bo zaczął zarabiać naprawdę niezłe pieniądze. Rzucił więc pracę, podejmując mimo wszystko pewne ryzyko i postawił wszystko na tarczę oraz lotki. Jego pierwszy profesjonalny rok był jednak dość trudny. Często wylatywał w pierwszych rundach turniejów, ale też zwyciężył w Canadian Open 1988. To jego debiutancki tytuł. Do dziś go pamięta.

Potem już poszło. W 1990 roku Phil Taylor po raz pierwszy został mistrzem świata. W finale pokonał… Erica Bristowa. Bez trudu, 6:1. Za jeden turniej zarobił wtedy 24 tysiące funtów. Zresztą nie tylko on cieszył się z pieniędzy.

Co zrobiłem z pieniędzmi? Kupiłem tacie samochód, pierwszy w jego życiu. […] Cała ta wygrana w turnieju… to było najlepsze uczucie w moim życiu. Ludzie z okolicy, sąsiedzi podchodzili potem do mnie i mówili, że stawiali kupony i dzięki mnie mają nowy dywan, radio czy zmywarkę. Lokalny bukmacher miał problem, żeby wypłacić im wygrane, bo kurs na mnie był bardzo wysoki – wspominał.

Drugie mistrzostwo zdobył po kolejnych dwóch latach. Następne też przyszły stosunkowo szybko, ale już w innych „barwach”.

Rozłam

Początkowo w latach 80. dart przeżywał swój złoty okres. Chwilę później zaczął jednak tracić sponsorów i coraz rzadziej pokazywano go w telewizji. Gdy Taylor wygrywał mistrzostwa w 1992 roku, były one już jedynym pokazywanym na żywo turniejem z całego cyklu. Pojawiały się komentarze, że to koniec profesjonalizacji dyscypliny i tarcze wrócą do barów, gdzie będą rozgrywane małe turnieje.

Zawodnicy nie chcieli się z tym jednak pogodzić. Czuli, że BDO – organizacja zarządzająca sportem w tamtym okresie – nie robi tego w odpowiedni sposób. Widzieli też, że na turnieje przychodzi mnóstwo osób, które faktycznie żyją tym, co dzieje się przy tarczy. Jednak spadały też nagrody za zwycięstwa – Taylor dużą część roku spędzał w Stanach, bo tam mógł lepiej zarobić. W końcu szesnastu darterów powiedziało: „dość”.

I założyło swoją własną organizację – WDC, które później zamieniło się w PDC, istniejące do dziś.

W tej szesnastce był i Taylor. Początkowo WDC miało istnieć obok BDO i tworzyć cykl własnych turniejów, koegzystując ze starszą organizacją. Jeszcze w 1993 rozgrywano wspólne mistrzostwa. Akurat wtedy Phil odpadł szybko, przegrywając z Kevinem Spiolkiem (również jednym z założycieli WDC) w drugiej rundzie. Ale że BDO krzywo patrzyło na nową siłę w darcie i nie chciało jej pozwolić na organizację własnych imprez, WDC niemal natychmiast odłączyło się od organizacji-matki. Wkrótce powołało też do życia własne mistrzostwa, których pierwszą edycję (1994) wygrał Dennis Priestley.

Potem zawładnął nimi Phil Taylor. Triumfował w kolejnych ośmiu mistrzostwach, a gdy w 2003 roku oddał panowanie Johnowi Partowi, to odzyskał je niemal natychmiast i zgarnął trzy kolejne tytuły z rzędu. W tamtym okresie to Taylor przyciągał fanów przed ekrany telewizorów i na hale. Był siłą napędzającą nową organizację i całą dyscyplinę.

Zwłaszcza od momentu, gdy pojawił się Barry Hearn.

Sportowy promotor po raz pierwszy poważniej zainteresował się dartem, gdy znalazł się na trybunach mistrzostw świata w 1995 roku. Z miejsca pokochał atmosferę i, jak sam to ujął „poczuł w tym pieniądze”. Tak jak wcześniej w snookerze, bo to on odmienił tę dyscyplinę i pomógł jej w rozwoju – zarówno sportowym, jak i medialnym czy finansowym. W 2000 roku Taylor odebrał telefon od Hearna, który już nieco zaistniał w świecie darta.

Z tej strony Barry Hearn, będę twoim menadżerem – usłyszał Phil. I zapytał, zdziwiony, kiedy ma to nastąpić. Odpowiedź? – Jutro. Zarobisz mi trochę pieniędzy, a ja zarobię ich mnóstwo tobie.

Hearn dotrzymał słowa. Szybko odmienił darta. Zrobił z turniejów jeszcze większe show. Każdy gracz zaczął oficjalnie stosować swoje przydomki („The Power” Taylora to zasługa jednego z menadżerów Sky Sports, który lubił piosenkę o tym samym tytule), dostał muzykę na wyjście, na trybunach zrobiło się jeszcze głośniej i jeszcze bardziej kolorowo. Niektóre tricki Hearn zastosował już wcześniej w snookerze, niektóre były wręcz jego odwrotnością, ale dopasowaną do darta. Efekt był taki, że już w 2001 roku został prezesem PDC, a Taylor powtarzał, że „zaufałby mu nawet w kwestii swojego życia”.

Obaj wspólnie zaczęli prowadzić darta ku wielkości. A przy okazji Taylor i samego siebie doprowadził na szczyty.

Największy

Zacznijmy od liczb, bo i tak trzeba je będzie podać. Po pierwsze mamy więc dobrze ponad 200 wygranych turniejów (najczęściej podaje się 216, ale krążą różne wersje). W tym zawiera się: 16 mistrzostw świata, z czego 14 w PDC; 11 wygranych World Grand Prix, 6 PDC Grand Slams, 6 PDC Premier League, 4 PDC Championship League, 4 European Championships, 5 UK Opens, 1 Champions League. A to tylko drobna część z tego, co Phil Taylor osiągnął.

Nie ma absolutnie żadnej wątpliwości co do tego, że jest najlepszym w historii. To nie kwestia dyskusji jak w tenisie, Formule 1 czy piłce nożnej. Phil Taylor zdominował darta na ponad dwie dekady.

Jedenaście razy zaliczał telewizyjne nine dartery (w tym pierwszego w historii, w 2002 roku w meczu przeciwko Chrisowi Masonowi w trakcie World Matchplay, potem zresztą wygrał cały turniej). Czyli legi, w których tylko dziewięciu lotek – najmniejszą możliwą liczbę – potrzebował, by zejść od 501 punktów do zera. Zresztą nawet za swój najlepszy moment w karierze – mimo 16 tytułów mistrza świata – uznaje mecz z Jamesem Wade’em, gdy nine dartera rzucił dwukrotnie.

Nigdy nie czułem takiej dumy, jak dziś. Wszystko, co robiłem przez ostatnie 30 lat, właśnie się spotkało, zeszło w całość. Moim marzeniem było osiągnąć coś takiego. Wygrałem każdy możliwy tytuł, a myślę, że nie jestem w stanie osiągnąć nic lepszego niż to, czego dokonałem w tym meczu. Nine darter to coś absolutnie specjalnego, jak break na 147 punktów w snookerze. Nie da się tego zrobić za sprawą szczęścia. To wielkie osiągnięcie – mówił.

Czy ktoś to kiedyś powtórzy? Trudno powiedzieć, ale to jedno z tych osiągnięć Taylora, które jest w zasięgu najlepszych darterów. 16 tytułów mistrza świata? Na pewno nie, sport się za bardzo sprofesjonalizował, zbyt wielu jest doskonałych graczy w czołówce. Nawet Michael van Gerwen – uważany powszechnie za najlepszego zawodnika ostatniej dekady – wygrywał do tej pory tylko trzy razy. Na karku ma 33 lata, więc pewnie jeszcze tytuł, a może i kilka dorzuci. Jednak nawet dobić do dziesięciu wydaje się misją niemożliwą. A co dopiero dogonienie Taylora.

Takich rekordów Phil ma mnóstwo. Jest choćby jego średnia z fazy grupowej w Premier League w 2012 roku. Wykręcił wtedy 107.60 punktów na jedno podejście (trzy rzuty). A rozegrał wówczas 163 legi! W 2016 roku bliski dorównania temu rezultatowi był wspomniany van Gerwen, ale skończył ze średnią 106.94. A skoro nawet on w doskonałej formie nie dał rady… Nie poradził też sobie do tej pory z innym rekordem Taylora – serią 60 meczów bez porażki z rzędu (59 wygranych i jeden remis), jaką ten zanotował w 2008 roku. Holender nigdy nie dobił nawet do 40.

Taylor momentami grał w swojej własnej lidze. A jaki był jego zdaniem sekret sukcesów?

Poświęcenie. Wszystko podporządkowywałem grze. Gdy jechałem na turniej, wielu rywali pozwalało sobie wieczorami na relaks przy barze. Ja byłem w łóżku, szedłem spać. Nudne, wiem, ale zawsze chciałem być gotowy na rywalizację. Tak mnie wychowano. Rodzice powtarzali mi: najpierw praca, potem przyjemności – mówił.

Inny sekret to umiejętność wyciszenia się w trakcie meczów. Sam powtarzał, że w trakcie spotkań w jego głowie nie było… właściwie niczego. Po prostu rzucał do tarczy, niemal mechanicznie przeliczając punkty. Potrafił ignorować nawet cały hałas w Alexandria Palace, gdzie odbywają się mistrzostwa świata. A kiedy mu nie szło, patrzył, jak rzuca rywal. I jeśli widział, że robi to dobrze, motywował się, by powtórzyć jego rzuty. Albo je przebić, jeśli był w stanie.

Poświęcasz temu życie. Dzięki mnie wielu graczy teraz ma więcej pieniędzy z nagród i lepsze warunki. […] Sam kocham wygrywać. Nie da się przebić uczucia związanego z wygraniem. Dlatego robiłem to wszystko przez tyle lat. Ale dart to głównie moja praca. Kocham ją, jednak nie robiłbym tego za darmo. Trofeami niczego bym nie kupił – mówił, potwierdzając zresztą to, co wielu mu zarzucało – że na pierwszym miejscu bardzo często stawia pieniądze.

CZYTAJ TEŻ: ZA CO LUDZIE KOCHAJĄ DARTA I DLACZEGO WARTO DO NICH DOŁĄCZYĆ?

Trochę lepiej brzmi wersja: na pierwszym miejscu stawiał dart. A że dzięki niemu miał pieniądze, to mógł to robić.

O jego poświęceniu i temu, jak bardzo skupiał się na grze, najlepiej świadczy chyba historia sprzed kilku lat. Przeżywał wtedy okropnie zły okres w życiu prywatnym – przechodził przez rozwód (połowa majątku przypadła żonie) po 23 latach małżeństwa, a do tego jego matka poważnie zachorowała (ojciec zmarł lata wcześniej, na raka, wtedy też Phil długo nie mógł się po tym otrząsnąć). Mamę odwiedzał w domu opieki, gdy tylko mógł. Ale często był przecież poza krajem.

I właśnie przy okazji jednej z takich sytuacji – w trakcie turniejów w Australii – dotarła do niego wiadomość, że jego matka zmarła. Natychmiast wrócił do kraju, zorganizował pogrzeb i wziął w nim udział. Mówił potem, że to był najgorszy moment w jego życiu. A jednak następnego dnia nie wziął urlopu. Zamiast tego pojechał do Bournemouth, gdzie zagrał w jednym z turniejów Premier League. I kompletnie zmiażdżył Adriana Lewisa, doskonałego gracza.

Rozegrał wówczas najlepszy mecz od miesięcy. I choć nigdy nie powiedział tego wprost, można domniemywać, że wtedy dart stanowił dla niego ucieczkę przed rzeczywistością. Choć ta czasem dopadała go i przy tarczy.

Mistrz też ma gorszą stronę

Przez lata dorobił się wielu oskarżeń o złe zachowania. Choć najpoważniejsze przyszło nie ze świata darta – w 1999 roku dwie kobiety zarzuciły mu molestowanie, którego miał się dopuścić wobec nich w samochodzie. Sędzia rozstrzygnęła sprawę na ich korzyść, ale kara nie była przesadnie wysoka – Taylor miał zapłacić ledwie 2000 funtów. Ciągnąca się przez kilka lat sprawa odbiła się jednak na jego życiu rodzinnym i wizerunku. Stracił przez nią choćby MBE (Order Imperium Brytyjskiego) nadany mu niedługo wcześniej.

Nieco więcej prywaty ujrzało światło dzienne również lata później, po rozwodzie Phila z żoną. Jego dwie córki oskarżyły go wówczas na łamach „The Sun”, że kompletnie odciął się od ich życia, mimo że z pozostałą dwójką ich rodzeństwa utrzymuje stały kontakt. I że nie zapewnił im środków finansowych, które pomogłyby im w życiu, przez co jedna z nich żyje „w hostelu wypełnionym narkomanami i prostytutkami”. W dodatku nie zostawił im informacji kontaktowych, więc nie mają się one do niego nawet jakkolwiek odezwać.

Wiadomo, to „The Sun”. Ale historia była mocna i poruszyła opinię publiczną. A wizerunek Taylora znów został nadszarpnięty.

Przy tarczy szarpał go zresztą również, na wiele sposobów. W trakcie turnieju w Gibraltarze na przykład nie zgłosił pudła, policzonego jako podwójna dwunastka, dzięki czemu wygrał lega. Publika podłapała sytuację i zaczęła skandować „cheat, cheat”, a Taylora skrytykował nawet Bristow. – Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Człowiek, który wziął mnie pod swoje skrzydła i wspomógł na początku kariery, którego uwielbiam jak brata, podawał moją szczerość i fair play pod wątpliwość. Czułem się, jakby kończył się świat – mówił Phil i uważał, że nie ma sobie nic do zarzucenia.

Podobnie jak w wielu sytuacjach, gdy w wywiadach krytykował innych zawodników albo za cel stawiał sobie „utemperowanie” młodych darterów. Przy tarczy potrafił być nieznośny, krytykować rywali, szeptać im coś do ucha przy okazji ich rzutów, a samemu zarzucać niesportowe zachowanie na przykład van Gerwenowi, gdy ten głośno celebrował swoje świetne rzuty. Wielu powtarzało też, że Phil zawsze – o czym już wspomnieliśmy – na pierwszym miejscu stawia pieniądze. Niezależnie od wszystkiego innego.

Do tego powtarzano, że ani nie potrafi przegrywać, ani wygrywać. W pierwszym przypadku staje się oschły, ma problem nawet z podaniem przeciwnikowi ręki. W drugim – potrafi celebrować wygrane umyślnie tuż przed twarzą pokonanego. Nie zawsze tak było, oczywiście. Ale wystarczająco często, by kilku jego rywali to zachowanie skrytykowało.

Z drugiej strony jednak nigdy nie wyciągał na światło dzienne „brudów” innych graczy, ba, często bronił ich w wywiadach, odcinając się od ich prywatnego życia. Wielu nazywał zresztą czy to przyjaciółmi, czy dobrymi znajomymi.

Nie dziwi więc, że tak jak jego zachowania, tak i publika była podzielona. Wielu kochało Taylora, w końcu był i jest najwybitniejszym zawodnikiem w historii. Inni niezmiennie trzymali kciuki za jego rywali. Również w finale mistrzostw świata w 2018 roku. Jego ostatnim meczu w karierze.

Ostatni taki finał

30 lat po tym, jak stał się zawodowcem, grał swoje ostatnie mistrzostwa świata. I doszedł w nich do meczu o tytuł. Od historii jak z bajki dzielił go tylko mecz z Robem Crossem. Jednak po raz pierwszy w karierze Phil nawet nie załapał się na grę w finale mistrzostw. Przegrał 2:7, a Cross zagrał doskonałe spotkanie.

Jednak samo to, że znalazł się w finale, potwierdzało jego klasę. Miał w końcu 57 lat, jego rywal o 30 mniej!

Akurat Cross nigdy nie należał do największych przeciwników Taylora. A ten przez lata stworzył przecież mnóstwo niezapomnianych rywalizacji. Czy to z Dennisem Priestleyem – przyjacielem i wielkim rywalem – który zagrażał mu przez pierwsze lata w PDC. Dennis doszedł do pięciu z siedmiu pierwszych finałów MŚ po powstaniu tej organizacji. Wygrał raz, w pierwszym w historii. Potem królował tylko Phil. Zresztą podobnie jak w ich rywalizacji, zakończonej wynikiem 37:6 (i jednym remisem).

Potem był Barney, czyli Raymond van Barneveld. Inna wielka postać darta, czterokrotny mistrz świata BDO. Obaj spotkali się ponad 80 razy, ale aż 61 z tych meczów wygrał Taylor. Choć ich najsłynniejszym spotkaniem pozostaje chyba finał MŚ z 2007 roku, wygrany w decydującym secie przez Holendra, 7:6, co pozostało jego jedynym tytułem w PDC. Swoją drogą ich rywalizacja to jedna z tych, która wykroczyła delikatnie poza przyjęte standardy. Przy tarczy zdarzały im się nawet drobne przepychanki.

Wśród młodszych rywali wyróżnić trzeba Michela van Gerwena i Adriana Lewisa. Pierwszy wszedł przebojem na wielką scenę i aż 26 razy potrafił pokonać Taylora (przy 34 porażkach i 2 remisach). Jako że byli najlepsi, to grali ze sobą tak często, że van Gerwen powtarzał nawet jak to „widzi Taylora częściej niż własną żonę”. I wspominał, że wiele nauczył się na przegranych z Philem spotkaniach. Lewis? Początkowo był swego rodzaju protegowanym Taylora, ale potem umniejszał jego roli, co mistrza zabolało. On wygrał z Philem 17 razy. Ale przegrał aż 55.

Piszemy o tych rywalizacjach, by pokazać, jak Taylor łączył pokolenia darterów. Zmieniali się rywale, tylko on pozostawał w tym samym miejscu, niezmiennie, przez trzy dekady. Cały czas był na szczycie albo tuż pod nim. Ba, mało tego – w 2020 chciał wrócić. Nie zrobił tego tylko dlatego, że podpisane już wcześniej kontrakty na występy pokrywały się z UK Open, w którego kwalifikacjach chciał wziąć udział. Wciąż jednak sądził, że mógłby rywalizować z najlepszymi darterami, a przecież kończył w tamtym roku 60 lat!

CZYTAJ TEŻ: ZAPOWIEDŹ MŚ W DARCIE. KTO ZOSTANIE TRIUMFATOREM?

Gdy pytano go, co by zmienił w swojej karierze, powiedział, że sporo rzeczy. Bardziej poświęciłby się rodzinie, mniej nastawiał się na zarobki. Może więcej odpoczął. Z drugiej strony kłóci się to z jego innymi słowami – gdy zapytano go, jak ocenia swoją karierę, odpowiedział, że na „siedem w dziesięciostopniowej skali”. Bo przecież kilka finałów w życiu przegrał, powinien był wygrać więcej.

Ambicja po prostu nie pozwalała mu myśleć inaczej. Bo wielki mistrz zawsze nim pozostanie. I zawsze będzie chciał wygrywać.

Zresztą gdy kilka miesięcy temu pojawił się w seniorskim tourze, po słabszym pierwszym meczu – gdy przyznawał, że bardzo się denerwował – przepraszał fanów, obiecując poprawę. I faktycznie szybko się poprawił. Jak to on, nie mógł znieść choćby jednego gorszego meczu. Nawet jeśli seniorski tour jest już tak naprawdę głównie pokazową rywalizacją.

Ot, taki właśnie jest Phil Taylor.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Aaron Russell: Polacy są odporni na cierpienie. Widać to, gdy gra się z waszą kadrą [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Aaron Russell: Polacy są odporni na cierpienie. Widać to, gdy gra się z waszą kadrą [WYWIAD]

Komentarze

3 komentarze

Loading...