Wczoraj Hiszpania poniosła dość zaskakującą klęskę. Nie chodzi o jej rozmiar, ale o moment odpadnięcia z turnieju i pozostawienie złego wrażenia po dramatycznym wykonaniu konkursu jedenastek. Trudno było oczekiwać, że ta młoda ekipa dotrze aż do strefy medalowej mundialu, nie, jeszcze nie czas na takie wymagania. Ale dojścia do ćwierćfinału? Pokonania Maroka, czyli na papierze jednej ze słabszych reprezentacji na etapie 1/8 finału? To już należało rozpatrywać w ramach obowiązku. A skoro nie został spełniony, trzeba zadać sobie pytanie, czy nadchodzi koniec Luisa Enrique.
Gdyby to nie był Luis Enrique, z takim tematem można by jeszcze zaczekać. Sęk w tym, że były trener Barcelony od dawna nie ma taryfy ulgowej wśród dziennikarzy. Ci będą teraz wrzucać jego nazwisko na ruszt przy każdej możliwej okazji. Codziennie, do skutku, aż w federacji hiszpańskiej ktoś wreszcie nie walnie pięścią w stół i nie powie „Może mają rację?”. Rzecz jasna, w odniesieniu do wymiany selekcjonera.
Ten obecny ponad rok temu kupił sobie czas, zdołał przekonać wielu nieprzekonanych. Występ Hiszpanii na EURO 2020 był niespodziewanie dobry, skończył się dopiero na półfinale. Oczekiwania kibiców były niskie, a naturalną tendencją był ich wzrost wraz z nadejściem mundialu w Katarze. O ile wtedy Hiszpanie mogli poczuć się bardzo mile zaskoczeni, o tyle teraz w narodzie zapanuje powszechny zawód. I atmosfera zwątpienia, czy z „Lucho” warto jechać na kolejne mistrzostwa Europy.
Hiszpania na mundialu w Katarze miała pokazać się lepiej
Obecne wątpliwości biorą się przede wszystkim z faktu, z jakimi rywalami Hiszpania wygrywała ostatnio na wielkich turniejach. Pod wodzą Luisa Enrique udało się to ze Słowacją, Chorwacją, Szwajcarią i Kostaryką. Nie udało mu się pokonać Polski, Szwecji, Niemiec, Japonii i wreszcie Maroka. Trudno tutaj znaleźć jeden klucz, poza faktem, że La Furia Roja potrafi być nieregularna. Na turniejach to zgubna rzecz, nie ma co ukrywać.
W pewnym stopniu „Lucho” broni budowanie kadry z myślą o przyszłości. W końcu obecna reprezentacji Hiszpanii to nie Brazylia czy Francja, gdzie możemy znaleźć ukształtowanych kozaków właściwie na każdej pozycji. Młodszych, starszych – nieważne. Po prostu głodnych sukcesów. Hiszpania oczywiście też ich pragnie, ale jej możliwości są bardziej ograniczone. Kuleje choćby pozycja napastnika, próżno szukać też golkipera o klasie europejskiej, z podejrzliwością patrzy się również na budowanie linii pomocy wokół sędziwego Sergio Busquetsa. Nawet okrajając kadrę z balastu i sumując w niej wszystkie najlepsze ogniwa, nie ujrzymy drużyny na miarę medalu. Ot, na tę chwilę za mało wybitnych jednostek. Dużo zaś z wielkimi perspektywami na 5-10 lat do przodu.
Nie znaczy to jednak, że Luis Enrique nie jest niczemu winny. Lubi przekombinować jak Pep Guardiola w złym tego słowa znaczeniu, wpada na nieoczywiste pomysły, co nie zawsze przynosi pozytywne efekty (np. Asensio jako „dziewiątka”). Do tego można zauważyć, że czasami meczą go symptomy choroby znanej wśród wyznawców filozofii Johana Cryuffa. To wielbienie posiadania piłki, ale w wersji „sztuka dla sztuki, kontrola dla samej kontroli”. Choroba, przez którą Hiszpanie nie byli w stanie wygrać z Marokiem. Brak planu B, który na tak świetnego zorganizowanego rywala musiał zostać przygotowany. Nie został, więc środowisko piłkarskie w Hiszpanii ma do selekcjonera pretensje. Czy słuszne? A jakże.
Luis Enrique otworzył się i na ludzi, i na strzały
Nie będziemy krytykować Enrique za jego specyficzny, momentami arogancki styl bycia. To koloruje futbol i nikomu nie szkodzi, nie ma potrzeby tego tępić. Po co mówić o streamach, które odpala w wolnym czasie, urozmaicając tym samym dyskusję o piłce i tematach wokół niej, w negatywnym kontekście? I to w dodatku poświęcając zarobki tam zdobyte na cele charytatywne? Cholera, oby jak najwięcej trenerów decydowało się na podobne kroki z myślą o otwieraniu się do kibiców i dziennikarzy. Nawet w chwilach, gdy nie ma wyników.
Owszem, wszelkie aktywności pozaboiskowe w takich okolicznościach często są bronią obosieczną, lecz biada tym, którzy wolą równać wszystkich do nudnych schematów rodem z konferencji prasowych. Ale to zostawmy. Nie działalność Luisa Enrique na Twitchu oceniamy, a jego dotychczasową pracę.
No i właśnie – czy tym, co do tej pory ugrał z reprezentacją, „Lucho” broni swojej pracy? Najlepiej będzie chyba powiedzieć, że… i tak, i nie. Nie, bo przegrał w 1/8 finału mundialu z Marokiem, ogółem wygrywając tylko jeden mecz na turnieju. Nie przerwał klątwy, która panoszy się w hiszpańskich szeregach od mistrzostw świata w 2014 roku (od tamtej pory 1/8 finału sufitem dla Hiszpanów). Rozumielibyśmy, gdyby porażka miała przyjść z Brazylią czy Francją, ale z Marokiem? To nawet mimo zaskakującej formy „Lwów Atlasu” poważnie obciąża konto obecnego selekcjonera La Furia Roja.
Przyszłość z Luisem Enrique – czy w nią trzeba wątpić?
Z drugiej strony możemy powiedzieć „tak”, Luis Enrique ma argumenty na swoją obronę. Zaledwie półtora roku temu pokazał, że potrafi ulepić z niemal tej samej drużyny reprezentację na miarę top 4 w Europie. To nie jest tak, że cofnął ją w rozwoju. Może teraz po prostu przesadził z pewnością siebie. Może wydawało mu się, że stworzył zespół mocniejszy, niż rzeczywiście jest, a turniej to zweryfikował. Może zapędził się w swojej wierze w poszczególnych piłkarzy, takich jak Ferran Torres czy Busquets, zamiast poszukać innych rozwiązań. Wszystko to może być sumą porażki, jaką Hiszpania poniosła na mundialu.
Porażki jednak, zdaje się, niekończącej przygody Luisa Enrique w roli selekcjonera. Wyraźnie lepszego kandydata na to stanowisko nie ma, co najwyżej mogłaby wystąpić zmiany koncepcji, wedle jakiej miałby grać zespół. Dostępny na rynku jest choćby Marcelino, który mógłby zaproponować coś innego niż „Lucho”. Ale tu dochodzi jeszcze jedna kwestia – relacje trenera z kadrą. Nie wygląda na to, żeby były inne niż bardzo dobre, a to przecież zazwyczaj bardzo istotny faktor w dyskusji o wymianie szkoleniowca. A więc, dopóki zawodnicy wierzą w kurs, jaki obrali na pokładzie swojego szefa, trudniej wyobrazić sobie rewolucję. Tym bardziej, że 52-latek to gość, który ma żyłkę do przeprowadzania ewolucji, jakże teraz potrzebnej.
Patrząc na tę sytuację inaczej, Luis Enrique ma kontrakt z federacją do końca grudnia 2022 roku. Nic już nie zależy od niego, a ten mundial miał być swego rodzaju rozliczeniem i drogowskazem. Okaże się niebawem, czy to, jak prezentuje się Hiszpania od momentu zakończenia mistrzostw świata w Rosji, w oczach hiszpańskich włodarzy determinuje sens dalszej współpracy. Jeśli nie, cóż, 52-latek nie będzie miał najmniejszego problemu ze znalezieniem pracy w dużym klubie. Pokazał bowiem, że jest nie tylko znakomitym fachowcem w realiach klubowych, ale także reprezentacyjnych. Brakuje mu tylko kropki nad „i”, medalu, o który zapewne mógłby zawalczyć w 2024 roku, o ile będzie mu to dane.
Więcej o mistrzostwach świata:
- Lewandowski konta selekcjonerzy – kolejny odcinek długiego serialu
- Odpadliśmy z Francją, ale dziś zagraliśmy w piłkę
- Nie jesteśmy skazani na niski pressing. Jednak możemy grać odważniej
- Ile wolno i co przystoi Robertowi Lewandowskiemu?
- Robert Lewandowski nie jest szczęśliwy
Fot. Newspix