Reprezentacja Australii nie sprawiła sensacji i wraca do domu po 1/8 finału mundialu w Katarze, ale jej postawa przeciwko Argentynie mogła dodatkowo zasmucić polskiego kibica w kontekście tego, co zobaczył w środę. Jedenastka z Antypodów pokazała, jakiej postawy można oczekiwać od drużyny, która w teorii jest skazana na pożarcie.
Co takiego pokazała Australia, że gdyby to samo dotyczyło biało-czerwonych, uznalibyśmy, że nie można mieć do nich większych pretensji za całokształt?
Argentyna – Australia 2:1. Dzielna postawa kopciuszka
Po pierwsze – nie panikowała.
Podopieczni Grahama Arnolda zaczęli mocno przyczajeni, ale mniej więcej po kwadransie zorientowali się, że mogą pozwolić sobie na więcej. Potrafili zgrabnie wyprowadzić piłkę od własnej bramki, dłużej się przy niej utrzymać i przesunąć grę na połowę Albicelestes.
Oczywiście Mathew Ryan w drugiej połowie popełnił fatalny błąd, kiwając się z dwoma rywalami, co skończyło się stratą na rzecz Julio Alvareza i golem na 0:2. Zwolennicy lagowania dostali mocny argument, ale to bardziej był brak wyobraźni bramkarza FC Kopenhaga niż konsekwencja samego stylu gry. Nikt przecież nie zakłada, że dalekie wybicie piłki zawsze jest złe. Czasami jest konieczne, co pokazywał nawet Emiliano Martinez. Po przerwie dwukrotnie niezwykle ambitnie presję na nim wywierał Mitchell Duke. Raz skończyło się to wybiciem z rykoszetem (czytaj: zabrakło niewiele do jakiegoś pożaru w polu karnym Argentyny), a w drugim przypadku Martinez musiał bez namysłu posłać piłkę w trybuny.
Po drugie – potrafiła podejść wyżej.
Australijczycy nie murowali się cały czas na szesnastym metrze, tylko dość regularnie stosowali pressing nawet przed polem karnym Argentyńczyków. Długo nie przynosiło im to konkretnych sytuacji, ale mieli wywalczone rzuty rożne i rzuty wolne, które potencjalnie były ich groźną bronią. Jednocześnie dawali sygnał przeciwnikowi, że nie może myśleć wyłącznie o atakowaniu.
Po trzecie – dobrze się broniła.
Mimo że ekipa Lionela Scaloniego do przerwy prowadziła, oddała zaledwie dwa strzały i miała expected goals nawet minimalnie niższy niż Australia (0.06 do 0.07). A przy tym nie bolały oczy od patrzenia na przebieg boiskowych wydarzeń. W drugiej połowie faworyt w ofensywie pokazał znacznie więcej, ale był to też efekt tego, iż “Socceroos” nie mieli już nic do stracenia.
Behich mógł strzelić gola turnieju
Po czwarte – miała odrobinę fantazji.
Aziz Behich na co dzień gra w Dundee United, ale niewiele zabrakło, a na zawsze zapisałby się w historii mundiali. W pewnym momencie ruszył z szaleńczą akcją do przodu, minął czterech zawodników Albicelestes i dopiero w ostatniej chwili bohaterskim wślizgiem zablokował go Lisandro Martinez. Cieszył się po tej interwencji jak po strzelonym golu i trudno mu się dziwić. Behich mógł zostać autorem bramki, która byłaby pamiętana przez dekady.
Co za akcja! L̷e̷o̷ M̷e̷s̷s̷i̷ Aziz Behich mija rywali jak tyczki…
➡️ https://t.co/1jlywmhn6T
__________#ARGAUS • #Mundialove pic.twitter.com/Tkbpf1GQZX— TVP SPORT (@sport_tvppl) December 3, 2022
Po piąte – była odważna i dała sobie szansę.
Nie ma co ukrywać, że po drugiej bramce Argentyna uspokoiła sobie mecz i wydawało, się ma go pod pełną kontrolą. Australia jednak ambitnie szukała swoich okazji i bez ostrzeżenia trafiła na 1:2. A w zasadzie po pechowym rykoszecie samobójczo trafił Enzo Fernandez, strzał Goodwina nie zmierzał w światło bramki. Aby jednak do tego doszło, trzeba było wykazać się inicjatywą. Behich minął Nahuela Molinę i dośrodkował, a Goodwin podszedł wysoko i był pierwszy do piłki wybitej przez Otamendiego.
Po szóste – walczyła do końca.
Australijczycy w końcówce postawili wszystko na jedną kartę. Mierzący 198 cm wzrostu stoper Harry Souttar został wysłany do przodu, żeby zgarniać dalekie podania. Argentyńczycy powinni wykorzystać ten fakt, ale Lautaro Martinez spisywał się kompromitująco w świetnych sytuacjach stworzonych przez Messiego, który chwilami bawił się na boisku. Napastnik Interu albo fatalnie pudłował, albo pozwalał Ryanowi przynajmniej trochę odkupić winy za wcześniejszy błąd.
Mogło się to okrutnie zemścić. W ostatniej akcji Garang Kuol oszukał kryjącego go Tagliafico i miał bardzo dobrą okazję, ale świetnie spisał się Emiliano Martinez. Tyle zmarnowanych okazji Argentyny i nagle Australia mogła doprowadzić do dogrywki! Niesamowite emocje.
*
Trochę smuci, że musimy naszą reprezentację porównywać z drużyną, która dysponuje dużo mniejszym potencjałem niż my. Biorąc jednak pod uwagę to, jak generalnie chcieliśmy grać w fazie grupowej, futbol w wydaniu australijskim był czymś, czego zdecydowanie mogliśmy oczekiwać. Niestety, dostaliśmy coś znacznie gorszego. Obyśmy w niedzielę po boju z Francją mieli już inny punkt odniesienia, zwłaszcza że przecież indywidualnie w najlepszych chwilach Australijczyków byłoby nas stać na więcej.
Argentyna jest w ćwierćfinale, w którym zmierzy się z Holandią. Oranje takiej nieskuteczności i takich drzemek w tyłach nie wybaczą. Australia zrobiła więcej, niż ktokolwiek mógł realnie zakładać. Mając jeden z najbardziej anonimowych składów, wygrała dwa mecze w trudnej grupie i na koniec zapewniła emocje w starciu z gigantem. Jej kibice mogą być usatysfakcjonowani.
*
Słów kilka o Szymonie Marciniaku. Znów spisał się dobrze, większych błędów nie popełnił, nie pozwalał sobie wejść na głowę. Jedyne, co można mu zarzucić, to nieco za dużo pobłażliwości w 2-3 ostrzejszych starciach, ale to drobnostki.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:
- Dumfries na kodach, a Holandia znów świeża. Pierwszy ćwierćfinalista!
- Nie wierzymy w hidżab. Piekło irańskich kobiet [REPORTAŻ Z KATARU]
Fot. Newspix