Łysemu nie jest potrzebny grzebień, świnia nie będzie miała użytku z siodła, nie ma sensu wstawiać drzwi do lasu, a Francja nie chciała mieć trzeciego grupowego meczu na mistrzostwach świata. Niestety regulamin nie przewidywał fajrantu i grać trzeba było, bo Tunezja choć miała małe szanse na awans, to jednak je miała. No i cóż – dla niechcącego wszystko jest trudne, więc Francja dostała dziś w łeb.
Deschamps wystawił taki skład, że jakby mógł, to pewnie zmieściłby gdzieś masażystę i kierowcę autobusu. Prawie sami rezerwowi, z pierwszej jedenastki przeciwko Danii miejsce utrzymali tylko Varane i Tchouameni, ale podobno do końca trwały dyskusje, czy Areola może zagrać na stoperze. Bo skoro Camavinga mógł zagrać na lewej obronie, to w zasadzie wszystko było prawdopodobne.
No i wyglądało to dokładnie tak, jak miało wyglądać – francuski składak kompletnie nie mógł złapać rytmu, Tunezyjczycy dobrze się bronili, toteż w pierwszej połowie mistrzowie świata nie oddali ani jednego celnego strzału. Kolejną konsekwencją takiego stanu rzeczy musiało być to, że Tunezja nabierze odwagi i powalczy o swoje marzenia.
I tak też się stało!
Khazri dostał piłkę gdzieś w okolicach trzydziestego metra, poszedł na dzika, wtargnął między pięciu Francuzów i nic sobie z tego nie zrobił, tylko załadował bramkę. W tamtym momencie Tunezja była w 1/8 mistrzostw świata. Niestety: radość trwała króciutko, chwileczkę. Khazri strzelił gola w 58. minucie, a Australijczycy trafili w 60. minucie swojego spotkania. Tunezja potrzebowała więc utrzymać swój wynik i liczyć na to, że Dania znajdzie w sobie tyle siły, by osiągnąć remis.
To pierwsze się stało, to drugie niestety – patrząc z perspektywy Tunezji – nie.
A ta ekipa zrobiła naprawdę dużo, by awansować. Deschamps bowiem w końcu przestał żartować, nie chciał mimo wszystko przegrywać i zaczął wpuszczać swoje gwiazdy: Mbappe, Griezmanna, Dembele, Rabiota. Jak się można było spodziewać, przyniosło to oczekiwany skutek w postaci przejęcia kontroli nad meczem i stwarzania sobie sytuacji. Jednak Francuzi dostali ten zastrzyk z jakości za późno i raz, że choćby uderzenie Mbappe obronił Dahmen, dwa, że Muani pomylił się zza szesnastki minimalnie niecelnie, a trzy – gol Griezmanna w końcówce został cofnięty przez VAR.
W pierwszym momencie wydawało się, że odgwizdany będzie faul Mauniego, który odpychał rywala, ale nie – sędziowie sprawdzali spalonego. I mimo że piłka w pierwsze tempo nie szła do Griezmanna, to jednak arbitrzy tej bramki nie uznali, a arbiter chwilę później skończył mecz (wydawało się zresztą, że zrobił to po raz drugi).
Może to i lepiej, Tunezyjczycy zasłużyli na to, by pożegnać się z turniejem z klasą. Cztery punkty nie wystarczyły im do awansu z grupy. Bywa. Oby nie spotkało to nas.
CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:
- Ronaldo: najpopularniejszy bezrobotny świata
- Białek z Kataru: Dzień wielkich miłości. Do Rosji, Ronaldo i praw człowieka
- Jesteśmy Ekwadorem. Independiente Del Valle, fabryka talentów, która napędza reprezentację
Fot. Newspix