Wojciech Szczęsny nie jest już jedynym bramkarzem, który zachował dwa czyste konta na mundialu w Katarze. Maroko zera z tyłu zawdzięcza dwóm różnym golkiperom, więc Polak do dziś był osamotniony na szczycie tej klasyfikacji, ale to zmieniło się za sprawą Alissona, który najpierw nie puścił nic przeciwko Serbom, a dziś to samo uczynił w rywalizacji ze Szwajcarami.
Zadanie miał jednak o tyle prostsze, że ci nawet nie oddali celnego strzału na jego bramkę, więc – przynajmniej na razie – też trudno robić z golkipera Liverpoolu rywala dla Polaka, gdy mówimy o najlepszych bramkarzach na turnieju. Ale to tak na marginesie. Ostrzyliśmy sobie zęby na potyczkę Canarinhos z Helwetami, apetyt wzrósł jeszcze po wcześniejszych, pełnych emocji meczach, ale dostaliśmy spotkanie zamknięte na kilka spustów.
Brazylia – Szwajcaria 1-0. Zamknięty mecz
Dość powiedzieć, że niewiele zabrakło, a do Szczęsnego za jednym zamachem dołączyłby nie tylko Alisson, ale też Yann Sommer. Brazylijczycy niekomfortowo czuli się przy dobrze zorganizowanej bandzie Yakina. Oni chcieli, by to spotkanie wyglądało inaczej, ale Szwajcarzy pod względem dyscypliny to nie Serbowie, których łatwiej jest sprowokować do popełniania indywidualnych błędów.
Czy Canarinhos brakowało na boisku Neymara? Trochę na pewno – tym bardziej, że Tite w jego miejsce dołożył drużynie typowego zawodnika środka pola, czyli Freda, który towarzyszył Casemiro. Taka podmianka to minus dziesięć punktów do rozmachu (i to tak lekko licząc), ale selekcjoner Canarinhos też miał świadomość, że dziś jego zespół potańczy z innego rodzaju partnerem. Z drugiej strony patrząc, nawet bez gwiazdora PSG talentu na placu zespół z Ameryki Południowej miał tyle, że narzekanie byłoby przynajmniej brakiem taktu.
I na końcu trzeba powiedzieć, że Brazylia wygrała ten mecz dzięki indywidualnościom właśnie, których w ekipie Szwajcarii brakowało.
Klucza szukali aż do 83. minuty. Wtedy to błysnął tercet, który zna się z Realu Madryt. Vinicius dostał piłkę na lewej stronie i zszedł z nią do środka, Rodrygo błyskawicznie zgrał futbolówkę w pole karne, a Casemiro od razu podjął decyzję o strzale z woleja. Pewnie można było nieco utrudnić Canarinhos rozegranie tej akcji na każdym jej etapie, zmniejszyć odległości między zawodnikami, ale to i tak jeden z tych goli, po których nie załamujesz rąk nad podstawą swojego zespołu, bo rywal wszystko zrobił na wysokim poziomie.
Wcześniej Brazylijczycy najbliżej gola byli za sprawą Vinicusa. W pierwszej połowie skrzydłowy Realu Madryt urwał się obrońcom Szwajcarii, co świetnie zauważył Raphinha. Barcelońsko-madrycka akcja skończyła się nieczystym uderzeniem piłkarza Królewskich. Znacznie poprawił się w 64. minucie. Z jego strony wszystko wyszło wręcz perfekcyjnie. Pokazał się na pozycję, nic nie zrobił sobie z desperackiej interwencji Elvediego, a będąc już sam na sam z Sommerem, najpierw ułożył sobie piłkę do strzału, a później spokojnie przymierzył do dłuższym rogu. Jasne, te czasy, w których przerastały go podobne sytuacje, dawno minęły, ale i tak wypada podkreślić jakość. Problem? Jedynie w tym, że wcześniej w tej akcji na spalonym był walczący o piłkę Richarlison, więc cała reszta – w tym to wykończenie – nie miała już znaczenia.
Alisson dołączył do Szczęsnego, a Brazylia dołączyła do Francji, tworząc wąskie grono drużyn, które wygrały dwa mecze na tych mistrzostwach (wieczorem uzupełnić może je Portugalia). Canarinhos dźwignęli rolę faworyta, czego nie można powiedzieć choćby o Argentyńczykach. To nie jest ofensywny walec, który mógłby zaczynać liczenie goli dopiero po tym, jak rywalowi wrzuci dwójkę, ale w kontekście turnieju często ważniejsze niż napinanie mięśni w pierwszych meczach, jest choćby pokazanie, iż przyjechało się z solidną defensywą. A to trzeba o Brazylii powiedzieć, bo według modelu Expected Goals Serbowie i Szwajcarzy łącznie nie zapracowali przeciw tej ekipie nawet na jedną bramkę (ich wspólne xG w tym wypadku to 0,48). Całkiem imponujące.
Fot. newspix.pl
Więcej o mundialu w Katarze: