Jeżeli spojrzymy wstecz, możemy się odrobinę podbudować. Historia naszych meczów z Arabią Saudyjską nie jest bogata, ale przemawia na naszą korzyść. Do tej pory spotykaliśmy się z tym rywalem trzykrotnie i za każdym razem wygrywaliśmy. Różnica polega na tym, że po raz pierwszy zagramy na punkty, o naprawdę poważną stawkę.
Dwukrotnie zmierzyliśmy się z „Zielonymi Sokołami” w 1994 roku za kadencji Henryka Apostela. Arabowie dopiero co po raz pierwszy w historii awansowali na mistrzostwa świata. Miał w tym swój udział Leo Beenhakker, który pracował z tą drużyną od lipca do grudnia 1993 i zdobył cztery punkty w eliminacjach (z Japonią i Iranem).
Polska – Arabia Saudyjska: historia meczów
Przed turniejem Saudyjczycy zorganizowali sobie aż 12 sparingów! Jednym z rywali byli biało-czerwoni. Wygraliśmy w 86. minucie po golu Tomasza Wieszczyckiego, dla którego był to reprezentacyjny debiut. „Wtedy wszyscy myśleli, że ograliśmy kelnerów, a oni pojechali na mundial, wygrali dwa mecze i wyszli z grupy” – pisał Wieszczycki na Twitterze po losowaniu grup w Katarze.
Skład naszych przeciwników nie był absolutnie najsilniejszy, ale pojawiło się w nim wielu zawodników, którzy błysnęli w USA. W bramce stał legendarny później Mohammed Al-Deayea (178 meczów w reprezentacji!), a w polu grali nieżyjący już Mohammed Al-Khilaiwi (komplet minut na amerykańskim mundialu), Mohamed Abdu Al-Jawad (także komplet meczów na MŚ, w dwóch był kapitanem), Fuad Anwar Amin (gole z Holandią i Marokiem) czy Saeed Al-Uwairan (kapitalna bramka z Belgią).
Mundialowi debiutanci zaczęli od 1:2 z Holandią, ale później wygrali 2:1 z Marokiem i 1:0 z Belgią, dzięki czemu przeszli do 1/8 finału, gdzie lepsza okazała się Szwecją (1:3). Zwycięstwo sprzed paru miesięcy nabrało większego znaczenia.
Dwa mecze, jeden nieoficjalny
W grudniu 1994 nasi kadrowicze, w większości ligowcy, ponownie udali się do Arabii Saudyjskiej. Tamtejsza kadra przygotowywała się do styczniowego turnieju o Puchar Króla Fahda, w którym brali udział mistrzowie kontynentów. Rozegraliśmy… dwa mecze, ale tylko jeden miał status oficjalnego. Ten niewpisany do kronik wygraliśmy 2:0 po golach Jacka Dembińskiego i Tomasza Łapińskiego. Tamtego dnia gospodarze nie byli górą w żadnym pojedynku główkowym! Apostel po końcowym gwizdku chwalił niemal każdego ze swoich podopiecznych.
Trzy dni później już oficjalnie pokonaliśmy „Zielone Sokoły” 2:1 po golach śp. Henryka Bałuszyńskiego z rzutu karnego (wywalczył go Tomasz Sokołowski) i Tomasza Rząsy. W międzyczasie wyrównał Sami Al-Jaber – kolejna wielka postać saudyjskiego futbolu. W USA strzelił gola Maroku, a potem pojechał na trzy kolejne mistrzostwa świata. W 1998 roku we Francji i 2006 w Niemczech również trafiał do siatki.
Na Sylwestrze Czereszewskim on i koledzy wówczas nie zrobili jednak większego wrażenia. – Na tym mundialu widzimy po reprezentacjach z Azji, Afryki czy takich jak Ekwador, jak mocno dogoniły Europę. Wtedy między nami a Arabią Saudyjską była jeszcze różnica klas. Wyraźnie dominowaliśmy. To był naprawdę słaby zespół, mimo że nasze zwycięstwa nie były wysokie. Arabowie jeszcze raczkowali z poważnym graniem – mówi nam 23-krotny reprezentant Polski.
Dużo biegania, mało techniki
– Arabscy piłkarze byli słabi technicznie i taktycznie, ale dużo biegali – więcej niż my. Dziś można powiedzieć, że to im zostało, a pod względem technicznym i taktycznym prezentują już zupełnie inny poziom. W 1994 roku to jeszcze było zupełnie niepoukładane granie, wesoła piłka, bez szeroko pojętej solidności. Wszyscy atakowali, a mało komu chciało się bronić – wspomina „Czereś”.
I dodaje: – To nie były mecze, żeby się zabijać na boisku czy coś takiego. Wiadomo, że do każdego spotkania trzeba podejść na sto procent, zwłaszcza reprezentacyjnego, ale to bardziej była nagroda dla wyróżniających się zawodników z Ekstraklasy, żeby razem pograć, pokazać się i w ten sposób zakończyć rundę. Kilku zawodników z tamtej ekipy pozostało w kadrze na dłużej.
Duże wrażenie natomiast zrobiły na nim warunki, w jakich Polacy podróżowali i mieszkali. – Przepych rzucił się w oczy już na lotnisku. Lecieliśmy arabskimi liniami, gospodarze pokrywali wszystkie koszty. Komfort podróży imponujący: fotele tak duże, że niemalże się leżało, telewizorek i tak dalej. Myślałem, że to normalne, że wszystkie samoloty mają taki standard. Kilka miesięcy później zwykłymi liniami leciałem z żoną do Tunezji i przeżyłem szok, zszedłem na ziemię (śmiech). W hotelach, wiadomo, luksusy, mieliśmy wszystko od A do Z. Stadiony też mogły się podobać, świetne boiska, zadbane szatnie. Człowiek wręcz mógł się czuć przytłoczony jak na tamte czasy. Arabów zapamiętałem jako bardzo miłych i życzliwych ludzi – opowiada były król strzelców Ekstraklasy.
Gole Sosina w cieniu kontraktów reklamowych
12 lat później, pod koniec marca 2006, biało-czerwoni ponownie towarzysko skonfrontowali się z Arabią Saudyjską, która tym razem przygotowywała się do niemieckiego mundialu – podobnie zresztą jak my. Dzięki dwóm bramkom debiutanta Łukasza Sosina (zadebiutowali też Łukasz Fabiański i Jakub Błaszczykowski) ponownie byliśmy górą (2:1). Rosły napastnik idealnie wykańczał dośrodkowania Ireneusza Jelenia i Jacka Krzynówka. Piłkę z siatki znów wyciągał Al-Deayea. Na ostatnie pół godziny wszedł Al-Jaber. Selekcjoner Marcos Paqueta wystawił dość mocny skład. Większość zawodników z tego spotkania kilka miesięcy później wystąpiła na MŚ, a Yasser Al-Qahtani dołączył nawet do listy strzelców w meczu z Tunezją.
Dla naszej drużyny tamto spotkanie było tłem do… wypełniania zobowiązań reklamowych. Paweł Janas zdecydował, że wszyscy chętni do wykorzystania wizerunku kadrowiczów mają czas tylko do końca marca, więc to już był finisz. Pomni zamieszania przed Koreą i Japonią piłkarze tym razem nie scentralizowali praw reklamowych. Każdy podpisywał indywidualne umowy. Największym wzięciem cieszyli się Ebi Smolarek, Jerzy Dudek i Maciej Żurawski, ale inni także coś dla siebie uszczknęli. Pojawiały się takie perełki jak Tomasz Kłos zachwalający Etopirynę po konsultacji z Goździkową.
Sosin na tego typu kontrakty nie mógł liczyć, ale na boisku wykonał świetną robotę. Rzucało się w oczy to, że bardzo oszczędnie cieszył się ze swoich goli. – Wychodziłem z założenia, że mecz z Arabią – choć oficjalny – był dla mnie tylko poważniejszym sparingiem. Bramki na pewno mnie uradowały, ale w podobnych sytuacjach nie napalam się – mówił tygodnikowi „Piłka Nożna”.
Dziś Sosin podchodzi do tamtych chwil zupełnie inaczej. – To nadal dla mnie duże emocje i cudowne wspomnienia. Dwa gole w reprezentacyjnym debiucie to coś, czego się nie zapomina. Jako młody chłopak miałem dwa główne cele: zagrać w kadrze i zagrać w Lidze Mistrzów. Oba udało mi się zrealizować – mówi nam sam zainteresowany.
I podkreśla: – Wiedziałem, że gram na Cyprze i najlepszy okres swojej kariery straciłem przez to, że tamtejsza liga nie była zbyt poważana w Polsce. Dopiero awans do Ligi Mistrzów z Anorthosisem pozwolił mi doczekać się pewnego docenienia w kraju jeśli chodzi o moje cypryjskie osiągnięcia. Czterokrotna korona króla strzelców, o jakiej lidze byśmy nie mówili, to duża sprawa.
Armia na ulicach, ostrożny taksówkarz
Z jego słów po meczu wynikało, że raczej nie robi sobie większych nadziei w kontekście szans wyjazdu na mistrzostwa świata. – Każdy po cichu na coś liczył. Jeśli zdobywa się dwie bramki w debiucie, to jak można nie mieć nadziei na ciąg dalszy. Liczyłem, że to nie koniec i jeśli potrzebny będzie napastnik o mojej charakterystyce, czyli dobrze grający głową, to jeszcze się przydam – przekonuje obecny asystent Marcina Brosza w reprezentacji U-19.
Faktycznie, Sosin z obiegu u Janasa od razu nie wypadł. Przed mundialem rozegrał po 45 minut w sparingach z Litwą (0:1) i Wyspami Owczymi (4:0). Zabrakło go dopiero w tych najważniejszych sprawdzianach z Kolumbią (1:2, słynna bramka wpuszczona przez Tomasza Kuszczaka) i Chorwacją (0:1).
– Moim zdaniem przesądził sparing z Wyspami Owczymi we Wronkach. Każdy walczył o swoje miejsce w kadrze na mundial. Ja żyłem z podań kolegów w pole karne, a wtedy wszyscy chcieli błysnąć indywidualnie, grali bardziej pod siebie niż jako drużyna. Do nikogo jednak nie mam pretensji – zapewnia Sosin.
Wróćmy do samego sparingu. Koledzy obsłużyli go idealnymi dośrodkowaniami. – Takie piłki to był mój chleb powszedni, mogłem wykorzystać swój wzrost, z tego żyłem. Sądzę, że spokojnie około 30 procent swoich goli strzeliłem głową – analizuje.
– Wydaje mi się, że wynik 2:1 oddawał przebieg wydarzeń. Warunki do gry były dość ciężkie. Mimo że był marzec, w Arabii panowały już upały. To nie był łatwy rywal. Mówimy o drużynie, która szykowała się do mundialu w Niemczech. Rzucało się jednak w oczy, że reprezentanci Arabii Saudyjskiej tracą dużo goli po dośrodkowaniach, z czego sam skorzystałem. Rywale przewyższali ich w tym elemencie. Widać, że dziś zostało to nadrobione. Poziom bardzo się wyrównał, każdy może wygrać z każdym – zauważa Sosin.
On, w przeciwieństwie do Czereszewskiego, raczej nie posmakował arabskiego przepychu. – Zapamiętałem takie obrazki jak armia na ulicach. Przyleciałem osobno z Cypru, na miejscu jechałem taksówką. Rozmawiałem z kierowcą, który bardzo się pilnował. Powiedział mi, że jeśli przekroczy prędkość, to nie zapłaci mandatu, tylko pójdzie do więzienia. Kobiety same nigdzie nie mogły się ruszać. Bardzo specyficzne realia. Staraliśmy się nie wychodzić z hotelu i skupić na piłce – przypomina sobie.
Zagrać odważnie, na dwóch napastników
Nasi rozmówcy przed dzisiejszym meczem są optymistami, ale oczekują zupełnie innej reprezentacji.
Czereszewski: – Myślę, że kadrowicze wyciągnęli wnioski oglądając poczynania Japonii, Ekwadoru i innych mniejszych reprezentacji. Chodzi mi o odwagę w grze. Każdy mecz jest zbieraniem punktów, normalna rzecz, ale należy to robić z pewnością siebie, z jakąś radością i godnością. To są mistrzostwa świata, trzeba się pokazać. Dobrze, że drugiego meczu nie gramy z podrażnioną Argentyną – sądzę, że rozprawi się z Meksykiem – więc tym bardziej musimy strzelać i wygrywać. Cztery punkty mogą nie wystarczyć do awansu, a skoro w razie czego najpierw liczą się bilanse bramkowe i zdobyte bramki, to musimy odpalić z przodu i wykorzystać swój potencjał. Mam nadzieję, że tym razem nie zobaczymy reprezentacji wycofanej.
Sosin: – Chciałbym, żebyśmy wyszli dwoma napastnikami. Ja też zawsze wolałem mieć przy sobie drugiego zawodnika w ataku, obrońcy nie mogli koncentrować się tylko na mnie. Moim zdaniem wyjściowo lepiej jako partner dla Lewandowskiego sprawdza się Świderski. Jest mobilniejszy, mógłby podmęczyć rywala i potem wszedłby Milik, który ma wyższe umiejętności. Jeśli chcemy awansować, musimy wygrać, więc nie ma co się przesadnie asekurować.
Oby statystyka meczów pomiędzy Polską a Arabią Saudyjską w sobotę wieczorem nadal zawierała wyłącznie nasze zwycięstwa.
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:
- „Nie lubię siebie oglądać na tym filmiku”. Herve Renard, czyli chodzący szacunek
- Poznajmy rywala. Jak gra Salem Al-Dawsari, gwiazda kadry Arabii Saudyjskiej?
- Podziwia Lewandowskiego, marzy o Premier League. Kim jest Firas Al-Buraikan?
Fot. Newspix/archiwum własne