To niewątpliwie jedna z największych sensacji w historii mistrzostw świata. Kompromitacja dla jednych, gigantyczny sukces dla drugich. Argentyna miała okazje, żeby ten mecz wygrać, ale w drugiej części rywalizacji, już trochę wytrącona z równowagi i gubiąca rytm, dała się pokonać. To wielki dzień dla arabskiego futbolu i ostrzeżenie dla innych – w tym przede wszystkim Polaków – że nawet takie ekipy trzeba traktować z dużym respektem.
Argentyna po pierwszych kilkudziesięciu minutach mogła mieć to spotkanie pod absolutną kontrolą. Dwukrotnie skierował piłkę do siatki Lautaro Martinez. Raz Messi, nie licząc wykorzystanego rzutu karnego. Sędzia liniowy i półautomatyczny system wykrywania spalonych psuli jednak zabawę i pogromu w pierwszej połowie nie było. Chwilami centymetry decydowały o tym, że Argentyna nie podwyższała prowadzenia. Miała ku temu wszystko, przede wszystkim wysoką jakość piłkarską i odpowiednią intensywność. Tylko że aż siedem razy do przerwy (!) została złapana na spalonym. W jednym meczu więcej niż w czasie całego występu na mundialu w Rosji.
Herve Renard: Na mistrzostwach najważniejszy jest team spirit [WYWIAD]
Arabia Saudyjska? To nie są leszcze, Stefan
Jak przystało na faworyta, Argentyńczycy przygnietli Arabię Saudyjską, ale…
Wstydu arabscy piłkarze nie przynosili, wręcz przeciwnie: robili wrażenie. Owszem, w grze obronnej przeciekali i do szatni równie dobrze mogli schodzić z kompletnie zwieszonymi głowami, gdyby tylko Argentyna miała odrobinę lepszy timing w kilku sytuacjach. Ale, mimo wszystko, chwała im za to, że nie przestraszyli się wielkiego przeciwnika. Nie byli sparaliżowani na boisku jak Katarczycy czy nie dali się zdeklasować jak Iran. Braki nadrabiali dobrą organizacją i ambicją przy każdej stykowej sytuacji w środku pola. Mieli nawet kilka wymian podań w efektownym stylu Brazylijczyków. Ba, potrafili wywrzeć presję na argentyńskich obrońcach, tworząc zagrożenie w ich polu karnym. W pierwszych 45 minutach nie oddali co prawda żadnego strzału, ale dali sygnał, że Emiliano Martinez nie może udać się na drzemkę. Musiał być ciągle pod prądem.
Po prostu sensacja
Widać było od początku meczu, że ekipa prowadzona przez Herve Renarda nie jest przypadkową zbieraniną. Że ma na siebie pomysł i chce go realizować z odwagą. Że jeśli rywal chociaż na chwilę straci koncentrację, Arabia po prostu go skarci.
I tak też było w drugiej połowie. Argentyna oberwała z dubeltówki i od 53. minuty musiała odrabiać jednobramkową stratę. Była w szoku, my zresztą też. Główny kandydat do zdobycia medalu w Katarze miał nóż na gardle i perspektywę kompromitacji. Wielkiej wpadki już na starcie, dużej plamy wstydu, jakiej dawno w tym narodzie nie odczuwano.
Ostatecznie bicie głową w mur skończyło się dla „Albicelestes” tak, jak nikt przed pierwszym gwizdkiem nie mógł się tego spodziewać. Po prostu blamażem, który na nowo definiuje drogę w fazie grupowej dla reprezentacji trenera Scaloniego.
Argentyna zawiodła po całej linii, ale ogrom ciepłych słów należy się drużynie, która była skazywana na pożarcie. Takimi meczami tworzy się piękną historię, a akurat jej fragmenty tego typu nie mają wysokiej frekwencji na mundialach. Niezwykle rzadko zdarza się, żeby topowa reprezentacja przegrywała z kimś, kogo nawet nie rozważa się jako kandydata do bycia w 1/8 finału. A tu proszę – kadra zajmująca 51. miejsce w rankingu FIFA zadziwiła świat. Dzień jej triumfu będzie wspominać się przy każdym kolejnym turnieju rangi międzynarodowej. Będzie przykładem, że da się.
Bójmy się „Zielonych Sokołów”
No i właśnie. Ten mecz dostarczył nam dwóch niepokojących informacji. Pierwsza z nich brzmi: cholera, ta Arabia jest dobrą drużyną. Może nie taką, która potrafi stworzyć efektowną nawałnicę ataków (xG zaledwie na poziomie 0,14). Ale taką, która doskonale potrafi zwalczać atuty rywala, a we właściwych momentach wykorzystać jego słabe punkty. Argentyńczycy mieli problem z wysoko ustawioną linii obrony i agresywnością arabskich piłkarzy. Gdy im nie szło, podopieczni Renarda tylko podkręcali tempo. Dzisiaj mogli uwierzyć, że to recepta na sukces. Recepta również na nas.
Druga zła informacja to fakt, że dwa pierwsze mecze z naszej perspektywy nabierają jeszcze większego znaczenia. Jeśli Argentyna nie chce jechać do domu po trzech spotkaniach, z nami musi odnieść zwycięstwo. Nie ma innej opcji. W życie wszedł w scenariusz, w którym trzeba liczyć na trzy punkty z Meksykiem. Trzeba grać o pełną pulę, a potem się zobaczy.
Arabii Saudyjskiej należy się bać. Niewykluczone, że to ona będzie naszym głównym rywalem, nie Meksyk. W obliczu tak ogromnej niespodzianki aż można pomyśleć, że jesteśmy w gorszej pozycji startowej niż jeszcze kilka dni temu. Ale wszelkie kalkulacje lepiej odłóżmy teraz na bok. Nikt w Katarze tanio skóry nie sprzeda, a na pewno nie „Zielone Sokoły”.
WIĘCEJ O MUNDIALU W KATARZE:
- Poznajmy rywala. Jak gra Edson Alvarez, lider reprezentacji Meksyku?
- Ostatni mundial Szczęsnego. Czas na przełamanie klątwy
- Stadium 974. Na budowę poświęcono więcej kontenerów czy ludzkich istnień?
- Czy Bereszyński to najlepsza opcja na lewą obronę?
- Jak Polacy otwierali mistrzostwa świata?
Fot. Newspix