Reklama

Czy Narodowy Model Parzącej Piłki wykastruje formę duetu Zieliński-Szymański?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

14 listopada 2022, 17:42 • 9 min czytania 55 komentarzy

Piotr Zieliński schodzi ze skrzydła do środka z piłką przy nodze, oddaje futbolówkę do Sebastiana Szymańskiego, a ten absolutnie fenomenalnie uwalnia Roberta Lewandowskiego, który pokonuje bramkarza drużyny przeciwnej i wyprowadza reprezentację Polski na prowadzenie. To żadna fikcja, żadna imaginacja, żadne zmyślenie, żaden wytwór bujnej wyobraźni, a akcja tego tria z czerwcowego meczu z Belgią. Wtedy skończyło się 1:6 w plecy, więc całkiem skutecznie wymazaliśmy tamto spotkanie z pamięci, ale chyba nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby akurat podobna współpraca trójki Zieliński-Szymański-Lewandowski zaistniała również na katarskich mistrzostwach świata. 

Czy Narodowy Model Parzącej Piłki wykastruje formę duetu Zieliński-Szymański?

I wcale nie jest to myślenie życzeniowe, bo Lewandowski jak wielkim piłkarzem był, tak wielkim piłkarzem jest, Zieliński ma za sobą najlepsze pół roku w swojej długoletniej przygodzie w Neapolu, a Szymańskiemu doskonale posłużyła zmiana klimatu z rosyjskiego na holenderski.

Narodowy Model Parzącej Piłki

W serii Odkrywamy Karty, przedstawiającej kolejno wszystkie reprezentacje MŚ 2022, niezbyt pochlebnie wyraziliśmy się o kształcie polskiej kadry. Jej siłę oceniliśmy na 2,5 w pięciostopniowej skali i diagnozowaliśmy z niemałą dozą złośliwości:

„Jesteśmy trochę jak nieudana randka z Tindera. Na zdjęciach, kurde, klasa. Robert Lewandowski, gwiazda Barcelony, Piotr Zieliński, gwiazda Napoli, Wojciech Szczęsny, czyli podstawowy bramkarz Juventusu, Nikola Zalewski, a więc Golden Boy Web, Matty Cash z Premier League, Szymański rozwijający się w Eredivisie. Nic, tylko się spotkać i szybko brać ślub, bo zaraz ktoś może podwędzić tę partię!

No i dochodzi do tego spotkania.

Reklama

A tam Krychowiak w środku pola, który musi sto razy przyjąć piłkę i dwieście razy obrócić się dupą, zanim poda do tyłu (względnie w aut). Bednarek bez gry na środku obrony, a nawet jak wcześniej grał, to i tak regularnie zawalał. Glik już na zasadach „dawno i nieprawda”. Skrzydłowi bez liczb…

Nasza reprezentacja okroiła klasę średnią do minimum. Albo mamy kozaków i graczy na wysokim poziomie, albo kompletnych przeciętniaków, którzy w – załóżmy – Danii czy Serbii nie łapaliby się na noszenie bidonów. U góry garnitur, na dole slipki z Cottonworlda”.

Prawda jest taka, że przez dziesięć miesięcy kadencji Czesława Michniewicza nie udało zbudować się niczego trwałego. Bo rejterada byłego selekcjonera, bo tu czwórka z tyłu, bo tam czwórka z tyłu, bo to skrzydłowi, bo to wahadłowi, bo to archaiczni środkowi pomocnicy, bo to dwójka napastników, bo to jeden napastnik, bo kontuzje, bo urazy, bo brak formy, bo goniący terminarz, bo brak czasu. W marcu trzeba było przepchnąć Szwecję po kilku treningach i jednym meczu towarzyskim. W czerwcu trzeba było przeboleć stracone godziny biegania za Belgami i Holendrami. We wrześniu można było się załamać, bo Polska uprawiała Narodowy Model Parzącej Piłki, wykonując mniej ataków pozycyjnych i posiadając piłkę krócej niż rywale we wszystkich meczach międzynarodowych w 2022 roku…

Październik minął błyskawicznie.

Nadszedł listopad, a wraz z nim powołania, które sugerują, że Michniewicz wciąż raczej nie zamierza zmuszać swoich podopiecznych do operowania piłką i prowadzenia gry. Najwyraźniej tak to sobie obmyślił, tak to sobie zdiagnozował, takie też prawo selekcjonera, choć przecież wcale nie jest tak, że Polska stoi obroną i kuleje w ataku. Ba, jest wprost przeciwnie – forma czołowych postaci ofensywy znacznie przewyższa dyspozycję kluczowych elementów defensywy. I w tym właśnie miejscu dochodzimy do Zielińskiego i Szymańskiego, którzy – w przeciwieństwie chociażby do tercetu wieloletnich liderów Glik-Bednarek-Krychowiak – przystępują do mundialu w gazie i sztosie.

Reklama

Zieliński pląsa pod Wezuwiuszem

Pięć i pół roku w Neapolu to szmat czasu, a Zieliński to niezmiennie mocno wyróżniająca się postać w lidze włoskiej. Postać, która nigdy nie pozwoliła wpieprzyć się w paraliżujące łatki, choć ten region Italii prawdziwie miłuje symbole i kultywuje ikony. Polak nie musiał wstydzić się swojej techniki przy Jorginho. Nie wypadał gorzej niż Allan czy Fabian Ruiz. Nie dał zmiażdżyć się monumentalnemu cieniowi Marka Hamsika. W rozwoju nie przeszkadzają mu drobne kontuzje, urazy i wirusy. Ba, swojego czasu Diego Maradona junior, syn najwybitniejszego piłkarza w historii futbolu w stolicy Kampanii, przyznał, że należy do nieformalnego kościoła Zielińskiego, co też ma swoje znaczenie i swój wymiar, szczególnie w tym mieście i na tym stadionie.

W piłce klubowej to po prostu dobry piłkarz na światową miarę. I to od dłuższego czasu. Nie ma żadnych wątpliwości, że jest tak, a nie inaczej. Tym bardziej, że laurki wystawiają mu inni wielcy zawodnicy, ciepłych słów nie szczędzą mu też kolejni klubowi trenerzy, w tym Maurizio Sarri, Carlo Ancelotti, Gennaro Gattuso i Luciano Spalletti, czyli fachowcy kompetentni, medialni i uznani. Co więcej, Zielu wyróżnia się w Serie A w zaawansowanych statystykach. Od lat figuruje w ligowych czołówkach pod względem oczekiwanych asyst, wykonanych kluczowych podań, celności zagrań progresywnych i dokładności tych skierowanych w ofensywną tercję boiska.

Piotr Zieliński. Drugi najważniejszy piłkarz reprezentacji Polski

Jeszcze nigdy nie był chyba jednak tak dobry, tak wyluzowany, tak niebezpieczny i tak błyskotliwy, jak przez ostatnie pół roku. Nieprzypadkowo wyliczenia Squawki wskazywały, że tworzy najwięcej okazji bramkowych w Europie. Nie bez powodu magazyn FourFourTwo umieścił go na trzecim miejscu pośród ofensywnych pomocników globu w ostatnich miesiącach, wyżej sytuując tylko gwiazdorów Manchesteru City – Bernardo Silvę i Kevina De Bruyne.

Serie A? Piętnaście meczów, trzy gole, pięć asyst, liderowanie środkowi pola zespołu, który przemknął przez rundę jesienną jak burza, nie przegrywając ani jednego meczu i zimując na pierwszym miejscu w ligowej tabeli. Liga Mistrzów? Sześć meczów, trzy gole, dwie asysty, fenomenalny występ przeciwko Liverpoolowi, zabawa z Ajaksem. W środku pola, wraz z przyporządkowanymi do ściślejszych ról taktycznych Frankiem Anguissą i Stanislavem Lobotką, pracuje na świetne liczby przebojowej dwójki gwiazdorów młodszego pokolenia – Chwiczy Kwaracchelii i Victora Osimhena. I wszystko to zaledwie kilka miesięcy po wakacjach, w których Napoli chciało wypchnąć go do West Hamu.

— Zieliński w zeszłym sezonie rozegrał kilka meczów poniżej swojego poziomu, ale to tak dobry zawodnik, że zawsze bierzesz go pod uwagę. Jestem przekonany, że może być topowym piłkarzem, ale wszystko zależy od niego. Musi prezentować się tak, jak w robi to w tym sezonie. Cieszę się, że teraz dobrze się o nim mówi. W zeszłym roku trochę go zmasakrowaliście. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości co do jego umiejętności. Uważam, że to fundamentalny zawodnik dla naszego zespołu i nigdy nie zmieniłem zdania na ten temat – mówi wspierający go Spalletti, który pozwala ma na dużą swobodę w poruszaniu się po boisku.

Klubowy Zieliński jest kozakiem.

Szymański strzela ładne gole

Podobnie jak Sebastian Szymański w Feyenoordzie Rotterdam, z którego śmieją się w Holandii, że nie potrafi strzelać brzydkich goli. Tak było z  Go Ahead Eagles. Tak było z AZ Alkmaar. Tak było z Volendam. Tak było w derbach z Excelsiorem. We wszystkich tych meczach Polak udowadniał, że potrafi robić użytek nie tylko z nienagannej techniki i kąśliwego strzału z dystansu, ale też z przestrzeni. Przyjęcie piłki. Odwrócenie się. Zgubienie rywali błyskawicznym prowadzeniem futbolówki przy nodze, naturalną szybkością lub nienachalnym balansem. Uderzenie. Bomba. Gol. Stały scenariusz jego występów w Eredivisie.

Osiemnaście meczów.

Siedem goli.

Cztery asysty.

Oto jego bilans ze wszystkich rozgrywek. Sebastian Szymański wskoczył w buty Guusa Tila, a kibice Feyenoordu zaskakująco szybko zapomnieli o Holendrze, który w minionym sezonie legitymował się przecież doskonałym bilansem dwudziestu jeden strzelonych goli i pięciu zaliczonych asyst. 23-letni pomocnik, wypożyczony z Dynamo Moskwa, nie ogląda się za plecy i robi jednak swoje.

I robi wrażenie. Mario Been, były piłkarz Feyenoordu, mówi, że Szymański dysponuje wspaniałą techniką, a Okrun Kokcu, kapitan „Klubu Ludu”, dodaje, że nigdy nie widział tak dobrze ułożonej lewej nogi. Wniosek z tego prosty: Szymański w Eredivisie gra na miarę oczekiwań. Naszych, waszych, klubowych, środowiskowych, własnych, nieważne – wszystkich. Miał błyszczeć w ofensywnej lidze? Błyszczy w ofensywnej lidze. Miał podreperować liczby? Podreperował liczby. Miał spokojnie przygotować się do mundialu po ewakuowaniu się z barbarzyńskiej Rosji? Spokojnie przygotował się do mundialu.

Co można zbudować na plecach Zielińskiego i Szymańskiego?

Tak jak Paulo Sousa głosił, że największym skarbem ofensywy reprezentacji Polski są napastnicy, tak Czesław Michniewicz odważnie postawił na zgranie ze sobą duetu Zieliński-Szymański. Wypaliło ze Szwecją, wyszła wspomniana akcja z Belgią, ale potem współpraca trochę przygasła, głównie za sprawą piłkarza Feyenoordu, który zbyt często bywał niewidoczny.

Bo co innego Zieliński. O tym po wrześniowym zgrupowaniu pisaliśmy, że definitywnie coś przeskoczyło mu w głowie i narodził się nowy drugi lider kadry, który dźwiga odpowiedzialność nie tylko, kiedy wszystko idzie pięknie i kolorowo, jak to bywało w przeszłości, ale też, i przede wszystkim, kiedy wokół bajzel i nieporządek. Bo istotnie Zielu z tego roku brał na siebie grę, pokazywał się do piłki, nie bacząc na jakość kolejnych przeciwników, marność całokształtu polskiej ofensywy i bycie rzucanym po wszelkich miejscach na murawie. Liczyliśmy, że u Michniewicza grał już…

  • na skrzydle (ze Szwecją),
  • jako jedyna dziesiątka w diamencie (pierwszy mecz z Walią),
  • jako jedyna dziesiątka z dwoma klasycznymi skrzydłowymi (pierwszy mecz z Belgią, pierwszy mecz z Holandią),
  • jako jedna z dwóch dziesiątek w systemie z trzema stoperami (drugi mecz z Holandią, drugi mecz z Belgią),
  • jako quasi ósemka (drugie połowy meczów na ostatnim zgrupowaniu).

I wszędzie ogarniał. Skończyły się dyskusje czy to mezzala, czy może jednak trequartista. Obliczenia, że najlepiej czuje się na pozycji 8,5, gdzieś na kępce oddalonej o równo 16,27 metra od lewej linii bocznej, a zaczęła się poważna rozmowa o facecie, który zaczął operować na długości całego boiska i wyręczać niezbornych „krychowiakowo-glikowatych” kolegów z drużyny w wyprowadzaniu futbolówki z własnej połowy. Przyjemne się na niego patrzyło. I nawet niezmordowany w krytyce Kowal wycofywał swoje „ale, ale, ale”. Wystarczy posłuchać innych reprezentantów. Lewandowski mówi, że Zielu widocznie dojrzał i zaczyna prezentować pełnię potencjału. Glik dodaje, że wielkość jego talentu chwali cała gwiazdorska wierchuszka Europy. Bereszyński puentuje, że to pełnoprawny lider reprezentacyjnej szatni.

Szymański liderem takiego kalibru raczej nie będzie, ale też nikt od niego tego nie wymaga. Dopiero umacnia swoją pozycję w tej drużynie po tym, jak Sousa z irracjonalnych powodów wymiksował go z kadry, potrzebuje czasu, doświadczenia i ogrania, żeby brylować w pełnym znaczeniu tego słowa. Ale, z drugiej strony, co mu szkodzi? Nie jest żadnym szczeniakiem, ma za sobą kilka porządnych rund w silnych ligach i niezłych klubach, talentu nikt mu nie odmówi, nie musi mieć żadnych kompleksów, jest to jakaś polska nadzieja na udany mundial.

Piotr Zieliński ma dwadzieścia osiem lat. Sebastian Szymański jest pięć lat młodszy. Dla pierwszego mistrzostwa świata to doskonała okazja, by w końcu zrobić swoje – rozwiać wszelkie wątpliwości futbolowego świata względem swojej postaci w panteonie czołowych piłkarz kontynentu. Dla drugiego mundial to trampolina do wielkiej kariery. Oby tylko mogli pograć w piłkę nożną, a nie latali bezradnie w ramach bezprogramowości Narodowego Modelu Parzącej Piłki.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

55 komentarzy

Loading...