Lech Poznań sprezentował sobie nerwówkę w ostatnim starciu fazy grupowej Ligi Konferencji. Mógł do meczu z Villarrealem podchodzić na luzie, a czeka go bardzo stresujące 90 minut grania przy Bułgarskiej. Gdy tak na gorąco analizujemy „co poszło nie tak?”, to do głowy przychodzą nam dwie kwestie. Po pierwsze – Lech pozwolił na to, by mecze wymykały mu się z rąk. A po drugie – sędziowie ewidentnie przeszkadzają Kolejorzowi.
My wiemy, że utyskiwanie na arbitrów to zawsze wyciąganie wątków na pograniczu piłki i losowości, ale niezmiennie bawi nas, że VAR może być na meczu Puszcza Niepołomice – Odra Opole, a w Lidze Konferencji Europy nie. Dziś znów lechici przekonali się, że brak wideoweryfikacji może zaboleć. Ale wróćmy jeszcze do tego, co działo się w starciu wyjazdowym z Hapoelem. Tam najpierw zespół z Izraela dostał rzut karny za atak nakładką napastnika na Pereirę (czyli totalnie z czapy), a w drugiej połowie sędzia nie odgwizdał dość klarownej jedenastki dla poznaniaków za zagranie ręką jednego z obrońców.
Jasne, że tamten mecz mógłby ułożyć się inaczej, ale przyjmijmy, że gol to karny i z 1:1 robi się 2:0. W efekcie Lech miałby już bezpieczną pozycję w kontekście awansu do fazy pucharowej. A dziś w Wiedniu? Najpierw w pierwszej połowie Pereira zostaje uderzony bez piłki w twarz przez przeciwnika. Widzimy to my na powtórkach, widzą to kibice siedzący blisko tego zdarzenia, wideo zaczyna latać po mediach społecznościowych, a arbiter… No, cóż, może obejrzy sobie na lotnisku przed wylotem do domu.
W drugiej połowie przy strzale z dystansu bodajże Skórasia jeden z defensorów zablokował piłkę ręką. Ta była odstawiona od tułowia, piłka była oczekiwana i znów – sędzia tego nie zauważył, nie miał jak sprawdzić i karnego nie było. Do tego dorzucimy takie drobne rzeczy pokroju odgwizdania faulu dla Austrii, gdy to Rebocho jest wycinany równo z trawą, a za protesty w tej sytuacji kartkę dostał Murawski.
Lech jednak wszystkiego zwalać na sędziów nie może, bo w fazie grupowej brakuje mu po prostu zimnej krwi. Zacznijmy od meczu z Villarrealem, gdzie lechici wypuścili z rąk prowadzenie, a w doliczonym czasie gry Hiszpanie wcisnęli jeszcze gola na 4:3 i mimo dobrej postawy nie udało się wywieźć mistrzom Polski choćby punktu. Zamknąć można było ten mecz w Beer Szewie, okazje bramkowe były w starciu z Hapoelem u siebie.
A dziś? Cóż, my wiele jesteśmy w stanie zrozumieć. Ale doprawdy trudno nam wytłumaczyć to, jak można zepsuć tę sytuację.
A mogli zostać bohaterami:)) pic.twitter.com/rKvRfUdmz9
— Dawcioo (@DDawcioo) October 27, 2022
Jak można strzelić tak źle, jak Amaral? Jakim cudem można zagrać tak fatalnie na trzy metry, jak Sobiech w tej sytuacji? Jak można nie dostrzec Skórasia? To też trochę obnaża prawdę o mocy ofensywnej Kolejorza, gdzie w kluczowym meczu w kontekście awansu trzeba było ratować się Sobiechem, który ostatniego gola w pierwszym zespole strzelił jeszcze jakoś za Napoleona.
Inna sprawa, że lechici wcale nie musieliby się stresować do ostatnich sekund tego starcia, gdyby – no właśnie – zachowali zimną krew po objęciu prowadzenia. Przecież pierwszy kwadrans po przerwie był – jak krzyczał na pamiętnym wideo Jerzy Władysław Engel – perfekt. Kontrola meczu, gol, budowanie przewagi na skrzydłach, kreowanie szans. A później durny błąd Rebocho i goście zrobili się nerwowi jak studenciak na pierwszej sesji.
Mówiąc wprost – mecz wyleciał lechitom z rąk. I to nie po raz pierwszy w tych rozgrywkach.
W efekcie poznaniaków czeka nerwówka z Villarreal. Lech niby może się cieszyć, że do końca jest na lepszej pozycji wyjściowej od rywali w kontekście awansu, ale doprowadził do sytuacji, że nawet jeśli ostatecznie odpadnie, to nie będzie mógł nawet powiedzieć „gdyby nie te błędy sędziów…”. Bo najpierw trzeba zwrócić uwagę na to, co Lech mógł zrobić, a czego zrobić nie zdołał.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ: