Trudno dzisiaj o optymizm w obozie Barcelony, ale nie może być inaczej, skoro ostatnie tygodnie przynoszą klubowi tyle złych rozstrzygnięć. Naprawdę dobre nastroje na początku sezonu – podkręcone do granic możliwości letnimi transferami – zmieniły się niemal w grobową atmosferę. Mówiąc dosadnie, październik w stolicy Katalonii to jedna wielka stypa, której chyba nawet sam Xavi nie mógł się spodziewać. Niezależnie od tego, co będzie teraz padać z jego ust, nadszedł ten czas, kiedy trzeba zdecydowanie częściej wywoływać go do tablicy.
Xavi poprowadził Barcelonę już w 50 meczach. Za trzy tygodnie stuknie mu rok kadencji, której na razie nie da się ocenić wyżej niż na notą wyjściową.
Jedno podkreślmy od razu: Xavi nie był sprowadzany po to, żeby czynić w Barcelonie cuda. Wiara w jego postać była jednak (pytanie, czy wciąż jest) tak duża, że oczekiwano natychmiastowego progresu. On w istocie był, duch Koemana unoszący się nad zespołem został pogoniony. To powinien przyznać każdy, kto z dużą uwagą śledzi poczynania Barcelony nie od wczoraj, a przynajmniej od 2020 roku. Ale, jak to z duchami bywa, lubią wracać. Na nieszczęście dla 42-letniego szkoleniowca w najmniej odpowiednim momencie.
Xavi zatacza z Barceloną koło?
Nie będziemy tutaj jednak zasłaniać gorszych wyników jakąś naleciałością z przeszłości. Owszem, ona wciąż jest jednym z problemów Barcelony, rzutuje na słabszą mentalność w meczach o dużą stawkę. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że niektóre duchy czy demony Xavi przywołuje na własne życzenie: decyzjami przed i w trakcie meczu, może niepotrzebnymi kombinacjami i zabawą w Pepa Guardiolę. Efekt jest brutalny – kończy się rok pracy legendy “Dumy Katalonii”, a klub na stopie sportowej zatacza koło. To wygląda tak, jakby dosłownie zgasił własny rozwój zauważalny na przestrzeni poprzednich miesięcy.
Dzisiaj znajdziemy szereg argumentów za tym, żeby Xaviego chwalić, ale zdołamy zapewne wyróżnić tyle samo kontrargumentów. Takie zdanie nie brzmi jak coś, co chciałby usłyszeć trener jednego z największych klubów na świecie. A obecnie musi, bo jego okres pracy, szczególnie finał pierwszego etapu, nie jest zadowalający.
Ale dlaczego pada stwierdzenie “pierwszy etap” dopiero po zaledwie dwóch-trzech miesiącach sezonu 2022/2023? Dlatego, że Xavi dostał prawie wszystkie transfery, których chciał w letnim okienku transferowym. To był pewien moment przełomowy pod względem oczekiwanego skoku w jakości drużyny. I dlatego, że uciułał okrągłą liczbę spotkań, która jest już jakimś punktem odniesienia. Zresztą – już pojawiają się głosy, że na tym tle wypada gorzej choćby od Ronalda Koemana:
- Pierwsze 50 meczów w Barcelonie holenderskiego szkoleniowca: 33 wygrane, 7 remisów, 10 porażek
- Analogicznie Xavi: 28 zwycięstw, 11 remisów, 11 porażek
Czy takie porównania mają w ogóle sens? Na pierwszy rzut oka niekoniecznie, bo różnice nie są specjalnie duże. Ale gdy obierzemy inny kierunek obserwacji, będzie można wyciągnąć ważny wniosek na niekorzyść Xaviego.
Stały punkt programu: Xavi za rzadko wygrywa z mocnymi rywalami
Chodzi konkretnie o rywali, którzy do tej pory okazywali się lepsi od Barcelony. To są: dwukrotnie Bayern, dwukrotnie Real Madryt, Real Betis, Athletic Bilbao, Eintracht Frankfurt, Cadiz, Rayo Vallecano, Villarreal, Inter Mediolan.
Można tutaj dostrzec pewien wzór. Albo Barca wymięka w kluczowych starciach, albo raz na jakiś czas kij w szprychy wciśnie jej drużyna nastawiona na murarkę. Gdy patrzymy na drugą stronę medalu, a więc na mecze z naprawdę wymagającymi rywalami, które udało się wygrać zdecydowanie, wcale nie jest lepiej. Tych można zliczyć tak naprawdę na palcach jednej ręki – 4:2 z Atletico Madryt, 4:2 z Napoli, 4:0 z Realem Madryt czy 4:1 z Realem Sociedad. Na siłę można by jeszcze coś wcisnąć z Sevillą czy z Villarrealem, ale ogólny obraz mówi jasno: odkąd w Barcelonie pracuje Xavi, to nadal nie jest ekipa, która potrafi wznieść się na wyżyny konkurencyjności. A ostatnie tygodnie, określane jako najważniejsze w tym sezonie, tylko ten fakt potwierdziły.
Oczywiście do zdobywania trofeów trzeba też przepychanych, bezbarwnych spotkań. Ale na najwyższym poziomie weryfikacje przebiegają w taki sposób, że Barcelona wciąż trochę w nich odstaje. Jej transferami można było się zachłysnąć, może nawet nie ma w tym nic złego, to naturalne. Ale już próba oszukiwania się, że pewni piłkarze dalej potrafią dawać potrzebną jakość, jest grzechem. Takowym na koncie Xaviego jest choćby wiara w Busquetsa, który powoli staje się symbolem tego, czym Barca słynęła przez lata, ale też co jest dla niej dzisiaj kulą u nogi.
Xavi spokojnie znalazłby argumenty na swoją obronę…
I tu dochodzimy do punktu, w którym oceniamy stricte Xaviego. Czy tego szkoleniowca możemy jakoś usprawiedliwiać, w pewnym sensie obdzielić winę za wyniki? Tak, jesteśmy w stanie wymienić dwie kwestie. Pierwsza to kontuzje, które dosłownie rozwaliły całą defensywę i – co za tym idzie – po części system gry Barcelony. W wyniku tego weterani, którzy przez Xaviego zostali zepchnięci na margines, muszą biegać po boisku.
Drugim tematem jest niewątpliwie brak szczęścia z decyzjami sędziowskimi w meczach z Bayernem, Interem czy Realem. Przy czym zaznaczamy: to tylko pewna składowa, nie główny nurt w dyskusji o słabości Xaviego.
Gdy skupimy się już tylko na legendzie Barcelony, w ostatnim czasie niewiele przemawia za jego robotą. Z czterech meczów z wielkimi europejskimi markami Hiszpan ani razu nie wyszedł zwycięsko. Trzeba o tym głośno powiedzieć, bo aureola nad głową 42-latka nie może przecież wisieć wiecznie. Z drugiej strony, może te cierpienia są elementem rozwoju. Obecna Barcelona to wciąż plac budowy, w którym odbywa się wymiana pokoleniowa i proces wstawiania zupełnie nowych ogniw. W kilka miesięcy nie da się tak stworzyć zespołu na miarę Realu Carlo Ancelottiego, który z biegiem czasu jedynie usprawnia poszczególne trybiki w swojej maszynie.
Ale ogólna ocena jego pracy nie może być dobra
Gdy zatem spojrzymy na pracę Xaviego globalnie, porównując Barcę do wielu innych zespołów z dobrą kilkuletnią passą, wracając do ich początków jeszcze przed okresem świetności, temu trenerowi wciąż wiele można wybaczyć. Ale gdy weźmiemy pod lupę tylko roczny wycinek, teraz splamiony dotkliwymi porażkami szczególnie w Lidze Mistrzów, nie można mieć litości.
Niezależnie od przybranej strategii do oceny, każdy miałby słuszne argumenty. Próbując je połączyć, chyba najlepiej będzie powiedzieć, że do tej pory kadencja Hiszpana to takie 5/10. Na lepszą ocenę w tym roku Xavi już nie zasłuży. No, chyba, że wydarzy się cud i Barca jednak zagra w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Ale na to się absolutnie nie zanosi.
WIĘCEJ O BARCELONIE I REALU:
- 10 wniosków na temat początku sezonu w wykonaniu Realu Madryt
- Ekstremalnie przydatny, brutalnie pracowity. Fede Valverde
- Barcelona i Pep Guardiola. Para, której Liga Mistrzów nie zapomni
- Hector Bellerin. „Mes que un futbolista”
Fot. Newspix