Są w tej lidze drużyny, których mecze przyprawiają nas o ból głowy – no, na przykład Śląsk Wrocław, który przeważnie niemiłosiernie męczy bułę. Ale są też ekipy, na których starcia wręcz czekamy, bo ogląda się je więcej niż przyjemnie. I takim zespołem jest Widzew Łódź, chyba już trzeba napisać: rewelacja tego sezonu. Beniaminek ma jakość, ma rozmach, taką zwyczajną radość z grania w piłkę. I ma też trzy punkty po meczu z Zagłębiem.
Z jednej strony nie był to mecz, w którym druga strona nawet nie pierdnęła, bo Zagłębie jakieś tam okazje miało, żeby wspomnieć uderzenie Bohara, z którym poradził sobie Ravas. W porównaniu do wczorajszej Lechii, Miedziowi jakkolwiek istnieli na boisku. Z drugiej: przez cały czas trwania tego meczu nie mieliśmy większych wątpliwości, że Widzew dzisiaj wygra. Był po prostu lepszy od rywala w chyba każdym elemencie i inny scenariusz niż zwycięstwo łodzian, nie byłby możliwy w nawet najbardziej kuriozalnej rozgrywce z Football Managera.
Wyrok był tak naprawdę odwlekany. Najpierw Pawłowski uderzył w poprzeczkę, potem jego strzał został wybity z linii bramkowej przez Giorbelidze. I nawet rzut karny był rozgrywany na dwa tempa. Uderzenie Hanouska z jedenastu metrów odbił Bieszczad, ale sędzia Musiał zarządził powtórkę. Dlaczego? Ano dlatego, bo Poletanović się podpalił i zbyt szybko wbiegł w pole karne. Strzelcy się zmienili, uderzył Kreuzriegler i już bardzo spokojnie, bramkarz w jedną, on w drugą.
Wtedy skończyły się wątpliwości i z meczu 80/20 zrobiło się nam spotkanie 100/0. Widzew podkreślił to już na samym początku drugiej połowy, kiedy z bliska trafił Terpiłowski po podaniu Sancheza. Musimy tutaj podkreślić rolę Jacha, który kompletnie nie nadążył za Hiszpanem i brakowało tylko tego, żeby wyłożył mu czerwony dywan. Jeśli Michniewicz rzeczywiście w swoim czasie rozważał powołanie dla zawodnika Zagłębia, to powinien ten pomysł zakopać w okolicach dna Rowu Mariańskiego. Nie tylko w tej sytuacji Jach był tragiczny, ale przez cały mecz prezentował się mizernie.
A wracając do chronologii – wynik na 3:0 ustalił Hanousek, eleganckim strzałem zza pola karnego, więc najwyraźniej łatwiej trafiać mu z dalszej odległości niż jedenaście metrów. Czy mogło być wyżej? Oczywiście, naturalnie. Tyle że albo świetnie interweniował Bieszczad – strzał z piątego metra i kapitalny refleks golkipera Zagłębia – albo ratował go słupek, jak w przypadku próby Letniowskiego z dystansu.
Jeśli puścić by to spotkanie komuś, kto nie interesuje się Ekstraklasą i poprosić o wskazanie, kto od lat siedzi w Ekstraklasie, a kto jest beniaminkiem, na pewno wskazałby, że to Widzew jest wyjadaczem. A jak wiemy – nie, to świeżak, który według starych prawd miałby zbierać frycowe. A w ogóle nie ma na to ochoty, rozpycha się w czubie tabeli coraz sprawniej i mocniej. Historia na miarę Warty sprzed dwóch lat? Niewykluczone.
A Zagłębie… Pierwsza porażka od pięciu spotkań, niemniej nie jesteśmy zszokowani, że do niej doszło. Ot, przeciętna drużyna, która czasem wygra, czasem zremisuje, co jakiś czas przegra. Spadku pewnie nie będzie, ale Miedziowi idą w kolejny sezon pod tytułem „nic ciekawego”.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. FotoPyk