Reklama

W San Diego nic nowego. Iga Świątek w finale!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 października 2022, 03:40 • 5 min czytania 1 komentarz

Owszem, nie był to mecz idealny. Po kilku ostatnich gemach pierwszego seta mogliśmy nawet poczuć lekki niepokój. Wzmocniony oczekiwaniem, bo tenisistki do szatni przegonił wtedy deszcz. Gdy jednak wróciły na kort, nie było już wątpliwości, która jest lepsza. Iga Świątek pokonała Jessicę Pegulę w trzech setach i awansowała do finału turnieju w San Diego. Już dziewiątego w tym sezonie. 

W San Diego nic nowego. Iga Świątek w finale!

Forma Igi w turnieju w San Diego jest… zagadkowa, tak to określmy. Oczywiście, trzeba brać pod uwagę, że Polka przetransportowała się do Kalifornii z Europy, że wcześniej doskwierało jej lekkie przeziębienie, że zmieniła warunki – z halowych na otwarte korty. Jednak po tym, jak przemęczyła swój pierwszy mecz z Qinwen Zhang (wygrany 2:1 w setach), można było mieć nadzieję, że teraz będzie tylko łatwiej. I wczorajsze starcie z Coco Gauff zdawało się to potwierdzać – młodą Amerykankę Polka wręcz zmiotła z kortu. Zwycięstwo 6:0, 6:3 było najbardziej okazałym w ich dotychczasowych starciach i nie pozostawiło wątpliwości co do tego, kto jest aktualnie najlepszy na świecie.

Dziś Coco pomścić próbowała jej koleżanka z kadry i deblowej pary. Jessice Pegule się to nie udało, ale na pewno zaprezentowała się dużo lepiej niż Gauff.

Niespodziewany zwrot akcji

Jednak od razu ustalmy jedno – Pegula nie ma tak wielkiego talentu jak Coco. Ma za to umiejętność trzymania piłki w grze, potrafi zagrać mocno i skutecznie, potrafi też popracować w defensywie. Jest zawodniczką niezwykle solidną i to za sprawą tej solidności doszła do czołówki rankingu i jest już pewna udziału w WTA Finals zarówno w singlu, jak i w deblu. Jest jednak coś, czego w tym roku jeszcze nie osiągnęła – nie pokonała Igi Świątek. A przed dzisiejszym starciem miała trzy okazje. Przegrała jednak na kortach twardych w Miami, na mączce we French Open i znów na twardej nawierzchni w trakcie US Open.

Reklama

Teraz obie jeszcze raz spotkały się w Stanach Zjednoczonych.

Początkowo meczu był wyrównany. Zresztą to akurat nie mogło nikogo zaskoczyć – gdy mierzyły się ze sobą w Nowym Jorku, też rywalizowały na równych warunkach, a kluczowe okazywało się opanowanie w najważniejszych momentach i umiejętność podniesienia poziomu swojej gry. Dopiero w szóstym gemie dzisiejszego spotkania zaczęło się dziać coś więcej. A to za sprawą Igi Świątek, która wypracowała sobie szansę na przełamanie rywalki. Pierwszej jeszcze nie wykorzystała, ale przy drugiej zachowała się już idealnie i wolejem zdobyła breaka. Trudno było w tym momencie meczu wskazać w jej grze jakikolwiek słaby punkt. Wyglądała… jak liderka rankingu. Czyli wszystko się zgadzało.

Pegula za to po tym, jak w kolejnym gemie wpakowała backhand w siatkę, rzuciła rakietą. Wydawało się, że traci opanowanie i Idze będzie tylko łatwiej. Stało się jednak zupełnie inaczej. Nagle to Świątek zaczęła popełniać błędy, i to jeden za drugim. Z miejsca oddała serwis. Po chwili miała jednak dwie szanse na odzyskanie przewagi. Pegula wybroniła się świetnymi forehandami, po czym zamknęła gema. Zrobiło się 4:4 i właściwie trudno było przewidzieć, w jaką stronę pójdzie ten mecz dalej.

Odpowiedź dostaliśmy jednak szybko. Bo Iga znów popełniała błędy, łącznie z podwójnym przy serwisie, i to na sam koniec gema. A w kolejnej małej partii nie postawiła się Amerykance, która w tym momencie miała na koncie cztery wygrane gemy z rzędu. A wraz z nimi pierwszego seta, 6:4.

Pomogły krzyżówki

Po pierwszym secie w San Diego zaczął padać deszcz. I obie zawodniczki zeszły z kortu na ponad godzinę. Iga, zapytana po meczu, co robiła w tym czasie odpowiedziała, że… rozwiązywała krzyżówki. Bo to dobry sposób na utrzymanie koncentracji, ale też zrelaksowanie się, często korzysta z niego przed meczem. Stwierdziła też, że do tej pory nie miała tak długiej przerwy w meczu i było to dla niej coś nowego. Jak można się było jednak przekonać – poradziła sobie z tym znakomicie.

Iga wygrała bowiem 12 z pierwszych 15 punktów w tym secie. Jak łatwo policzyć – wyszła tym samym na prowadzenie 3:0 w gemach. I nie tylko nie oddała go do końca seta, ale i powiększyła. Choć to nie tak, że miała łatwo. Pegula walczyła, miała nawet break pointa, ale wtedy w Idze obudziła się świetna serwująca. Zresztą statystyki serwisu po I secie znacząco podniosła, zwłaszcza wygranych punktów przy drugim podaniu (w trzeciej partii miała ich… 100 procent!). Podobnie jak podniosła ogólny poziom swojej gry, a z tym Jessica sobie nie poradziła. Drugiego seta Iga wygrała łatwo, 6:2.

Reklama

https://twitter.com/WTA/status/1581439431340220416

W trzecim wynik był zresztą identyczny. Znów jednak nie była to partia łatwa, Pegula miała swoje szanse, choćby w piątym gemie, przy wyniku 2:2, gdy dostała trzy break pointy. Iga wszystkie jednak obroniła, a gema później sama po kapitalnej akcji wypracowała przełamanie. I to był decydujący moment, po którym Amerykanka już się nie podniosła – w swoim kolejnym gemie serwisowym popełniła kilka błędów, oddała serwis, a wraz z nim cały mecz. Iga znów była górą.

Polka doszła tym samym do dziewiątego w tym sezonie finału turnieju WTA. Powalczy w nim o ósmy tytuł i będzie to najlepszy wyczyn od niesamowitego sezonu 2013 w wykonaniu Sereny Williams, prawdopodobnie najlepszego w jej karierze. Iga robi rzeczy, które innym zawodniczkom z touru w tej chwili nawet się nie śnią.

I nie mamy nic przeciwko temu, by tak pozostało.

Iga Świątek – Jessica Pegula 4:6, 6:2, 6:2 

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
0
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
2
Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...