Dwa spotkania bez gola przeciwko silnym rywalom wystarczyły, by Robertowi Lewandowskiemu na nowo zarzucić znikanie w wielkich meczach – jeszcze nie był to huraganowy atak, ale już zwracano uwagę, że Polak z Interem i Realem musi się poprawić, bo po to trafił do Barcelony. Żeby strzelać z Cadizem i Elche, tak, też, ale przede wszystkim: by wciągnąć Blaugranę na inny poziom. I dziś nikt nie może zarzucić, że nie spróbował tego zrobić. Tyle że wystarczyło to jedynie do remisu, a ten praktycznie pogrąża Dumę Katalonii.
Warto zwrócić uwagę, że obie bramki Lewandowskiego były trafieniami o które na tym poziomie może się pokusić naprawdę niewielu zawodników. Pierwszą Polak wypracował sobie właściwie sam, najpierw odbił piłkę o rywala, potem uderzył i z pomocą delikatnego rykoszetu wpadło. Druga? Też kapitalne uderzenie, cholernie trudne techniczne, walnąć tak głową potrafią tylko najwięksi.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Widać było, jak Lewandowskiemu zależy, by dzisiaj nie dać paliwa krytykom. Starał się być wszędzie – rozgrywać, dośrodkowywać, strzelać. I może nawet przesadzał w tych dwóch pierwszych elementach, bo trzy razy zepsuł wrzutkę z dobrego miejsca, a raz cofnął się tak daleko, że nawet oburzony Dembele zaczął gestami wypychać go do przodu.
Z drugiej strony – gdyby Raphinha wykorzystał dobre zagranie Polaka, byłaby asysta. A wówczas przy dwóch golach mielibyśmy występ pewnie i kompletny.
Natomiast jakkolwiek ocenić Lewandowskiego po tym spotkaniu, gdzie rozłożyć akcenty, trzeba podkreślić, że w porównaniu do poprzednich starć nie zniknął. Nie uciekał od odpowiedzialności, wiedział, iż to na jego barkach spoczywa naprawdę dużo i jeśli nie on, to pewnie nikt. Cztery strzały celne, cztery niecelne, 10 wygranych pojedynków na 18. Heatmapa, pokazująca naprawdę ciężka pracę:
Ciągnął tę kołdrę w swoją stronę, ale cóż – obrona wystawiła nogi i Barcelonie jest zimno, bo trudno sobie wyobrażać cud w ostatnich dwóch seriach gier i awans.
Indywidualnie Lewandowski tym meczem się więc obronił, natomiast gdyby spojrzeć na te wszystkie trzy mecze – jedno z Bayernem i dwa z Interem? Już gorzej. Boli szczególnie starcie w Monachium, gdzie Robert po prostu powinien mieć jedną a nawet dwie bramki. Pudłował jednak w momentach dla siebie niezrozumiałych, pierwsza setka na Allianz Arena była taka, że normalnie liczymy mu 99 goli na 100 prób. No, ale niestety – wówczas przyszła ta jedna felerna chwila.
Mecz na San Siro był już zupełnie inny. Skriniar schował Lewandowskiego do kieszeni, Polak oddał wówczas tylko jedno uderzenie, wygrał dwa z ośmiu pojedynków – w porównaniu do dzisiejszego spotkania mówimy więc o przepaści.
Można więc postawić diagnozę, że Lewandowski się obudził, ale jednak za późno. Gdyby dał z siebie więcej – szczególnie w Niemczech – dzisiejsze spotkanie pewnie nie byłoby grą o wszystko, końcówka nie miałaby aż tak dużej temperatury. Z drugiej strony trzeba też zauważyć, że Barcelona ma swoje problemy i jeszcze nie jest drużyną, która znów będzie rozdawać karty w Lidze Mistrzów. Do tego trzeba czasu i wciąż większej jakości w drużynie, a tej brakuje – szczególnie w tyłach (inna sprawa, że fala kontuzji nie rozpieściła Xaviego).
Ujmijmy to więc tak: niedosyt jest, ale żeby mówić o wielkim rozczarowaniu i zawodzie? Chyba bez przesady. Natomiast kolejny egzamin już niedługo. W niedzielę Lewandowski gra w Klasyku. Znów trzeba zagrać co najmniej na tym poziomie i liczyć, że koledzy z tyłu też dowiozą temat.
Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:
- Stworzony do trenerki. Xabi Alonso zaczął rządy w Leverkusen
- Na czym polega fenomen Club Brugge?
- Robot zaprogramowany na bicie rekordów. Kosmiczne statystyki Haalanda
Fot. Newspix