Reklama

Pochwała normalności. O patencie Roberta Page’a

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

25 września 2022, 08:45 • 10 min czytania 7 komentarzy

Losy ostatnich czterech selekcjonerów reprezentacji Walii są tak popieprzone, że powinien o nich powstać serial na miarę „Lakers: Dynastia zwycięzców”. Gary Speed powiesił się w garażu. Chris Coleman przeszedł drogę od zera do bohatera. Ryan Giggs uważany jest za zaborczego brutala. A Robert Page? Cóż, w tym całym układzie akurat jego życie jawi się jako całkiem zwyczajne. I to też ma jakiś urok.

Pochwała normalności. O patencie Roberta Page’a

– Nie piszę żadnego hollywoodzkiego scenariusza. I nie cierpię ściemniania. Jestem prostoduszny. Jeśli ktoś mnie wkurwia, usłyszy ode mnie, że mnie wkurwia. Jeśli kogoś lubię, powiem mu setki razy, że go lubię – mawia Rob Page, który nie miałby szansy poprowadzenia reprezentacji Walii na pierwszych mistrzostwach świata od 1958 roku, gdyby historie jego poprzedników nie toczyły się tak nieprawdopodobnymi ścieżkami.

Polskie ślady

11 października 2000 roku. Reprezentacja Polski podejmuje reprezentację Walii na Stadionie Miejskim im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie w eliminacjach do koreańsko-japońskich mistrzostw świata. Z opaską kapitana drużynę wyprowadza Tomasz Wałdoch. Z ławki wchodzi Emmanuel Olisadebe. W bramce stoi Jerzy Dudek. W środku pola biegają Radosław Kałużny i Piotr Świerczewski. Po skrzydełku hasa Jacek Krzynówek. Na ławce trenerskiej zasiada Jerzy Engel. Mecz kończy się bezbramkowym remisem.

Rok później Polacy przypieczętują zwycięstwo w grupie kwalifikacyjnej z dorobkiem dwudziestu jeden punktów i powrót na mundial po szesnastu latach turniejowej posuchy, a Walijczycy będą musieli pogodzić się nie tylko z przedostatnim miejscem w sześcionarodowej stawce i zaledwie dziewięcioma zdobytymi oczkami w dziesięciu potyczkach, ale też ze świadomością własnej marności na arenie międzynarodowej. Jedenaście mistrzostw Europy? Zero występów. Siedemnaście mistrzostw świata? Jeden występ, pół wieku od Korei i Japonii.

Na początku wieku Walia była futbolowym pariasem. Dwie dekady później jest już po dwukrotnych bojach w fazie pucharowej Euro i zapewnionym awansie na mundial w Katarze. I w dużej mierze zawdzięcza to czterem ludziom, którzy zagrali w tamtym spotkaniu z Polską sprzed dwudziestu lat – Gary’emu Speedowi (87 meczów w reprezentacji, selekcjoner w latach 2010-2011), Chrisowi Colemanowi (32 mecze w reprezentacji, selekcjoner w latach 2012-2017), Ryanowi Giggsowi (64 mecze w reprezentacji, selekcjoner w latach 2018-2020) i Robertowi Page’owi (41 meczów w reprezentacji, aktualny selekcjoner).

Reklama

Tajemnice garażu Speeda

Mieli go za twardziela i wesołka, cieszyli się na jego uśmiech, a on wracał do domu i mówił żonie, że się zabije. Louise, jego partnerka, latami oswajała się z nieskrywanymi samobójczymi myślami swojego sławnego męża. Patrzyła na jego pół tysiąca występów w Premier League, na jego mistrzostwo Anglii z Leeds United, na jego osiemdziesiąt siedem meczów występów w reprezentacji Walii i promieniała z dumy, że Gary Speed nie poddaje się mrokom depresji i trwa przy rodzinie. Zawsze kiedy opowiadał jej o swoich przerażających zamiarach, przywracał się do porządku upiornością perspektywy osierocenia własnych dzieci, Eda i Tommy’ego.

6 listopada 2011 roku wystąpił w programie Football Focus na BBC. Emanował entuzjazmem, gadał dużo, śmiał się głośno. Alan Shearer, który po wyłączeniu studyjnych kamer przeszedł z nim na trybuny meczu Manchesteru United z Newcastle United na Old Trafford, twierdził, że Speed ciągle się uśmiechał. Louise, która oglądała występ męża w telewizji, powie później, że „uśmiech, którego nie widać w oczach, wcale nie jest uśmiechem”. Wieczorem wróci do domu. Pokłóci się z Louise o jakąś drobnostkę. Ona spędzi noc w samochodzie. On powiesi się w garażu. Rano chłopcy usłyszą krzyk matki, a ich oczom ukaże się ojciec na sznurze.

Louise zezna na policji, że jeszcze jako nastolatek napisał jej w liście: „chciałbym się położyć, zasnąć i już nie obudzić”. Doda też, że „ten świstek papieru jest odpowiedzią na to, co zrobił,  bo to nie jest normalne, że siedemnastolatek pisze takie rzeczy, być może jego problemy były bombą zegarową, czekającą na wybuch”. W środowisku zaroi się od plotek. W tle majaczyć będzie złowroga figura skazanego za molestowanie seksualne Barry’ego Bennella, niesławnego trenera, którego okrutności Speed miałby paść ofiarą, ale ostatecznie śledczy wykluczą udział osób trzecich i sklasyfikują jego przypadek jako klasyczne samobójstwo w wyniku depresji.

Jego rodzina wyjedzie z kraju. Odetnie się od odium futbolowego zgiełku. Craig Bellamy i Alan Shearer przetrą oczy ze zdumienia. Przecież tak dobrze go znali. Aaron Ramsey i Gareth Bale podobnie. Tych dwóch Gary Speed wprowadzał do reprezentacji Walii, która za jego krótkiej i przedwcześnie zakończonej kadencji pięła się w górę rankingu FIFA.

Reklama

Bohater Coleman

Chris Coleman, jego następca, swoją kadencję zaczął nie tylko od dramatycznych słów „nikt nie chciałby być na moim miejscu, a tym bardziej już ja”, za które zebrał narodową burę, bo zamiast podnosić na duchu pogrążał piłkarski naród w atmosferze żałobnego szoku po tragedii Speeda, ale też od serii kompromitujących porażek – 0:1 z Kostaryką, 0:2 z Meksykiem, 0:2 z Bośnią i Hercegowiną, 0:2 z Belgią i w końcu 1:6 z Serbią.

Pisaliśmy: „Walijska prasa go nie oszczędzała, bo był to już dla niego kolejny przystanek w pracy trenerskiej, a póki co nie osiągał spektakularnych sukcesów. Przypominano jak żarł się z pracodawcami w Sociedad, jak łgał na konferencji prasowej, że spóźnił się na nią przez to, że pralka zalała mu mieszkanie (w rzeczywistości Marca uwieczniła go, gdy pijany wychodzi z klubu o piątej nad ranem). Nic więc dziwnego, że wątpliwości rosły z dnia na dzień i powszechna stała się już opinia, że Coleman zwyczajnie do tego fachu się nie nadaje. Że jako trener jest zupełnie do bani”.

Cztery lata później jego Walia biła się o finał Euro 2016 z Portugalią, a Tomasz Ćwiąkała odwiedzał drużynę Czerwonych Smoków przed przegranym 0:2 półfinałem: „Coleman to dyplomata. Ale dyplomata w ciekawym wydaniu. Na jednym, zwykłym spotkaniu z dziennikarzami przekazał więcej informacji i merytorycznej wiedzy niż Adam Nawałka na wszelkich konferencjach razem wziętych, i to od czasu Górnika Zabrze. Drużyna, mentalność, odpowiednie podejście do pracy. Team, mentality, attitude. To słowa klucze z konferencji Colemana”. 

Walia przebijała się przez kolejne fazy turnieju w rytmie niosącego Together Stronger (C’mon Wales) w wykonaniu formacji Manic Street Preachers. Mieli barwę, polor, smak i charakter. Grupa kumpli na murawie. Zlali Rosjan i Belgów. Gareth Bale walił przepiękne wolne i chyba nigdy nie był szczęśliwszy na piłkarskiej murawie. Halowi Robsonowi-Kanu w wykonaniu cruyffowskiego zwrotu i walnięciu gola w ćwierćfinale nie przeszkodziło nawet klubowe bezrobocie. Simona Churcha z trzeciej ligi angielskiej rzucono na pogoń półfinałowego wyniku, co przyjęto z takim samym śmiechem, jak i pewnego rodzaju podziwem dla folkloru takiego obrotu spraw.

Po wszystkim Owain Fon Williams, rezerwowy bramkarz i dobra dusza szatni, namalował serię obrazów na cześć tamtej ekipy. „The Red Wall” to podróż po najważniejszych miejscach odwiedzanych przez walijskich kibiców na francuskim Euro. Bordeaux, Tuluza, Lille, Paryż. Odwrócone tyłem postacie przeżywają wspólne euforie, boisko jest zaledwie rozmazanym tłem. „Euro”, inna seria dzieł golkipera, hołduje atmosferze wewnątrz drużyny. W jej ramach Williams portretował kolegów, momenty boiskowej radości, kultowe zdjęcia przemieniał na zgrabnie symboliczne obrazy. Colemanowi udało się stworzyć zespół, który naprawdę i nieironicznie czuł się rodziną. Piłkarze przyjeżdżali na zgrupowania, żeby bawić się podczas rozgrywania meczów.

Giggs burzy pomnik

Ech, ten nieszczęsny Ryan Giggs. Gdy Chris Coleman przegrał eliminacje do rosyjskich mistrzostw świata i zamienił Walię na Sunderland, legendarny piłkarz Manchesteru United był naturalnym kandydatem do przejęcia zespołu Czerwonych Smoków. Na Old Trafford uczył się fachu od wielkiego Louisa van Gaala, a Order Imperium Brytyjskiego odebrany z rąk królowej Elżbiety II dodawał mu dżentelmeńskiej powagi. Cel? Awansować na Euro. Wyniki? W kratkę, dwadzieścia cztery mecze, dwanaście zwycięstw, cztery remisy i osiem porażek, ale też zaledwie jedna klęska w dziesięciu ostatnich spotkaniach przed…

No właśnie, przed czym, jak to ująć?

Oficjalnie na selekcjonerskim stołku Giggs siedział bowiem do czerwca 2022 roku, ale od jesieni 2020 roku formalnie nie prowadził już walijskiego zespołu. Zniszczyły go skandale. Aresztowano go pod zarzutem znęcania się nad swoją partnerką, Kate Greville. Były piłkarz i aktywny trener miał obsesyjnie kontrolować związaną ze sobą kobietę. Odcinać ją od współpracowników, przyjaciół i rodziny. Urządzać jej dzikie awantury i sceny zazdrości. Kiedy wściekał się nie na żarty, uciekał się do przemocy. Tabloidy fotografowały siniaki na ciele Kate, a policja uspokajała, że ofiara „odniosła niewielkie obrażenia i nie wymagała leczenia”. Napastnikowi wciąż było jednak mało, bo zaraz rzucał się z łapami do jej młodszej siostry, Emmy. Nie przyznawał się do winy, ale śledztwo miażdżyło jego tłumaczenia, a szum medialny tylko potęgował wrażenie osaczenia, wobec którego nie mógł czynnie kontynuować swojej selekcjonerskiej posługi.

Tym bardziej, że burzył się pomnik. Świat plotkował. Świat trajkotał. Świat przypominał, że prywatne życie Ryana Giggsa to niezły bajzel. Jego własny ojciec rozpętywał rodzinną wojnę i mówił o własnym synu, że jest dupkiem, mamisynkiem i człowiekiem głupim niczym zmywarka. W normalnych okolicznościach słowa Danny’ego Wilsona, kolesia wyklętego przez piłkarza po zdradzeniu matki i przepijaniu dobytku, zostałyby uznane za rojenia żałosnego zgreda, gdyby nie fakt, że Ryan Giggs wdawał się w tatusia i zdradzał swoją żonę Stacey z niejaką Natashą, żoną Rhodriego Giggsa, swojego rodzonego brata, który przeżył załamanie nerwowe i grzmiał, że nikt nigdy nie wyrządził mu większej krzywdy.

Ryan Giggs sypiał z Natashą przez osiem lat. W międzyczasie umawiał się też z cycatą laseczką z Big Brothera, Imogen Thomas. I Stacey, i Natasha poczuły się zdradzone, bo Stacey nie mogła uwierzyć, że jej własny mąż nie potrafi utrzymać zapiętego rozporka, a Natasha tkwiła w jakimś tragicznym trójkącie miłosnym z dwoma braćmi. To absurdalnie pogmatwane, szalenie telenowelowe, może nawet trochę żałosne. Tak czy inaczej, koniec końców Giggs wylądował w związku z Kate Greville, ale jego uczucia do nowego obiektu miłosnego okazały się tak toksyczne i chore, że najpierw musiał pożegnać się ze stanowiskiem selekcjonera reprezentacji Walii, a następnie trafił przed sąd z perspektywą spędzenia dobrych kilku lat w kiciu.

Na rozprawie Kate nazwała go potworem. Przekonywała, że podczas pandemicznej izolacji urządził jej piekło i uczynił z niej swoją niewolnicą. Giggs nie przepraszał, ale płakał i mówił, że noce w celach były najgorszymi w jego życiu. Ława przysięgłych nie potrafiła wydać wyroku po czterech tygodniach sądowych batalii i dwudziestu trzech godzinach intensywnych narad. Jego matka komentowała ze smutkiem w oczach, że Ryan Giggs stał się wrakiem człowieka.

Normalność Robert’a Page’a

W tym całym szaleństwie Robert Page jawi się jako ostoja normalności.

Taka ciepła woda w kranie.

Niegdyś twardy stoper z prawie czterdziestoma występami na boiskach Premier League i prawie osiemdziesięcioma meczami na murawach Championship, ponadto były zasłużony reprezentant Walii, no i asystent Ryana Giggsa, odpowiedzialny za kwestie taktyczne i analizę rywali, taki idealny zestaw kompetencji gościa, który wchodzi i doskonale orientuje się w terenie, nie trzeba go wprowadzać i przedstawiać.

Na koncie miał tylko jeden mały skandal. W 2017 roku jego Northampton przegrywało ósmy raz w ciągu ostatnich dziesięciu występów w League One. Ellis Harrison – kto to, do diabła, jest Ellis Harrison? – sieknął właśnie cztery gole w spotkaniu wygranym przez Bristol Rovers w wymiarze 5:0, więc Robert Page najpierw opierdzielał swoich podopiecznych w szatni przez czterdzieści pięć minut, a następnie wyszedł do dziennikarzy, żeby oznajmić im, że spektakl, który właśnie zobaczyli, powinien nosić tytuł „mecz piłkarski: baby kontra faceci”. Baby – Northampton. Faceci – Bristol Rovers.

Na to ozwał się chór domorosłych obrońców moralności i strażników poprawności politycznej, który nakręcił burzę i cieszył się, gdy chwilę później Page tracił pracę w atmosferze drobnego skandalu i gorzkiego niesmaku. Nic, że niedoświadczony trener błyskawicznie przeprosił, że palnął głupotkę w amoku i stresie, że nie miał na myśli dyskryminowania płaci żeńskiej…

Teraz już nikt tego nie pamięta.

Page robi porządne wyniki. Wyszedł z grupy na Euro 2020. Przebrnął przez dwuetapowe baraże o awans na katarski mundial. Dogaduje się z Garethem Balem i Aaronem Ramseyem, największymi gwiazdami, którym doradzał w kwestii wyboru nowych klubów. Wcześniej przez jakiś czas prowadził też kadrę Walii U-21, więc to jemu swoje mocne pozycje w seniorskiej kadrze Czerwonych Smoków zawdzięczają chociażby Ethan Ampadu, Daniel James, Joe Morrell czy Rhys Norrington-Davies.

Ma dystans. I wie, że piłka nożna to show, a futbol reprezentacyjny to emocje. Kiedy więc aktor Michael Sheen, znany choćby z roli Davida Frosta z filmu Frost/Nixon, wygłosił płomienną mowę motywacyjną w telewizyjnym teleturnieju komediowym A League Of Their Own, reklamowaną jako idealne przemówienie charyzmatycznego szkoleniowca do swojej drużyny przed meczem Walii z Anglią na mundialu 2022, Page od razu podzielił się filmikiem z zawodnikami i zapowiedział cały szereg starań, żeby sheenowskie dzieło natchnęło jego podopiecznych już 29 listopada, kiedy dojdzie do prawdziwego starcia między dwoma brytyjskimi drużynami na Ahmed bin Ali Stadium w Ar-Rajjan.

Walijscy piłkarze podkreślają, że to uczciwy gość, że nie wali ściemy, a atmosfera w prowadzonej przez niego szatni wciąż przypomina klimat z czasów rządów Chrisa Colemana. Swoich zawodników nazywa grupą kumpli i podkreśla surrealistyczność swojego położenia. W 2016 roku nigdy nie pomyślałby, że zostanie trenerem tej reprezentacji, w 2022 roku podpisał kontrakt obowiązujący do 2026 roku. Zasłużył jak nikt, bo przez prawie dwa lata pokornie znosił rolę tymczasowego selekcjonera w ciągłym oczekiwaniu na publiczne wizerunkowe i prawne oczyszczanie Ryana Giggsa.

Oczyszczenie, które nie przyszło, więc to on jest szefem.

I on dyktuje swoje zasady.

Czytaj więcej o Walii:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
4
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Komentarze

7 komentarzy

Loading...