Przyjęcie, lob i bramka. Piłka ląduje w siatce, a polski napastnik rozpoczyna kolejny dzień w biurze. Jest początek rundy, a on ma już na koncie dwa trafienia — kilkadziesiąt minut później dołoży trzecie, odstawiając po tym spontaniczny, koślawy taniec. Teraz jednak świętuje inaczej. Czarne włosy na moment znikają, zaplątane w koszulkę z długim rękawem, którą strzelec bramki zdejmuje, wymachując nią przed wypełniony po brzegi trybunami. Jest połowa lutego 2004 roku, a Andrzej Niedzielan właśnie rozgrywa najlepszy mecz na Goffertstadion w Nijmegen.
Arjan Ebbinge posłał lagę na Niedzielana na długo przed tym, jak sieć podbiły memy o ladze na Robercika. Zresztą — jakie memy i jaką sieć? Neostrada wprawdzie miała przejść rewolucję, ale wyniki rozgrywek ligowych wciąż często sprawdzało się po prostu na Telegazecie. Pierwsze sportowe portale internetowe zdążyły jednak poinformować o kapitalnej formie polskiego napastnika zanim zrobiły to poniedziałkowe gazety. “Interia” donosiła, że gdy autor dwóch bramek i asysty w spotkaniu NEC — Utrecht opuszczał murawę, żegnała go owacja na stojąco. Kibice z Goffertstadion dopiero po raz drugi mogli oglądać w akcji polskiego snajpera, a ten dostarczał im powodów do radości. Najpierw na własnym obiekcie strzelił gola Feyenoordowi, teraz do dwóch trafień dorzucił asystę.
Razem z kibicami z Nijmegen, trafieniami Niedzielana delektowali się szczęśliwi posiadacze sportowych kanałów Polsatu. Nie wiemy, ile osób siadało jak do telenoweli, żeby oglądać poczynania bohatera jednego z najgłośniejszych transferów z polskiej ligi w tamtym okresie, ale jeśli za wiążące uznajemy deklaracje, jakie padają po kolejnych trafieniach Roberta Lewandowskiego, Arkadiusza Milika czy Krzysztofa Piątka, po których zawsze znajdzie się ktoś, kto wspomina, jak jarał się bramkami zawodnika NEC z numerem „23” na plecach, okaże się, że Eredivisie była nad Wisłą jedną z najpopularniejszych lig. Logika nakazuje w to wątpić, ale nie zmienia to faktu, że 19-krotny reprezentant kraju nieoczekiwanie oszukał wszechświat.
Przechytrzył nawet Koheleta, który w „Starym Testamencie” dowodził, że wszystko ma swój czas, bo pięć minut Andrzeja Niedzielana w pewnym sensie nadeszło ponownie. Ba, nadeszło w sposób być może piękniejszy niż za pierwszym razem, bo typowa wzmianka o trafieniach Polaka odarta jest ze szczegółów. Wspomnienie dotyczy tego, że Niedzielan w NEC strzelał, a nie tego, ile strzelał, więc jeśli nie zagłębimy się w historię, nie dowiemy się, że nawet w swoim najlepszym sezonie Polak uzbierał o 23 trafienia mniej niż król strzelców ligi holenderskiej. “SofaScore” nie oceni w pięć minut żadnego z jego 87 występów w Eredivisie, „StatsBomb” nie wyliczy współczynnika xG dla każdego ze strzałów, jakie oddał.
Legendę o bramkach Niedzielana w Holandii dostaliśmy trochę przez przypadek. Traf chciał, że akurat jego nazwisko padło kiedyś jako zobrazowanie przeskoku, którego na przestrzeni lat dokonali polscy napastnicy i tak już zostało. Nie oznacza to jednak, że nie ma w niej ani grama prawdy.
Spis treści
Andrzej Niedzielan w NEC Nijmegen. Czy Polska szalała na jego punkcie?
Sto dni — tyle wystarczyło, żeby 23-letni napastnik zyskał status ligowej gwiazdy. Sezon 2001/2002 kończył z nieco ponad 1000 minut i czterema golami na koncie. Jego rówieśnik Grzegorz Rasiak ładował wówczas o 10 bramek więcej, więc o Andrzeju Niedzielanie nie wypadało mówić jak o obiecującym talencie. Tego samego zdania byli działacze Zagłębia Lubin, którzy zimą zdecydowali się oddać napastnika do Zabrza. Zbigniew Koźmiński, prezes Górnika, miał zaoferować za niego zawrotną kwotę – 30 piłek treningowych, ale ponoć i na to „Miedziowi” machnęli ręką: szkoda zachodu, po prostu go sobie weźmie. Górnik więc wziął i po kilku miesiącach cieszył się interesem życia. “Wtorek”, bo taką ksywkę miał napastnik z Żar, w sierpniu trafiał do siatki w czterech meczach z rzędu, w październiku zapisał na koncie pierwszego hattricka, a w listopadzie był już reprezentantem kraju. Jesień 2002 roku zamknął z bilansem 15 bramek w 14 występach, wpisując się na listę strzelców co 76 minut.
Gdyby taki napastnik objawił się w Ekstraklasie dziś, zapanowałoby szaleństwo. W 2003 roku było podobnie — zima upłynęła pod znakiem dywagacji o przyszłości Niedzielana, który siedział na walizkach i szlifował język niemiecki. Na stole leżały bowiem oferty z 1. FC Nuernberg oraz Hannoveru 96. – Byłem kilka dni w Norymberdze, rozmawiałem z trenerem Klausem Augenthalerem, przedstawił mi, jak miało to wyglądać. Byłem zdecydowany na transfer, natomiast finalnie do niego nie doszło. Jeśli gdzieś szukać przyczyny, to rozbiło się pewnie o pieniądze, prowizje — mówi nam sam zainteresowany.
Rzeczywiście: media informowały, że o ile Norymberga była w stanie zapłacić wymagany przez zabrzan milion euro, tak blisko 400 tys. euro prowizji dla agenta okazało się poprzeczką nie do przeskoczenia. Ale 400 tys. euro w końcu faktycznie się pojawiło. Tyle że na koncie Górnika, który za taką właśnie kwotę sprzedał napastnika do Grodziska, łatając dziurę w budżecie. Andrzej kontynuował strzelanie: to on był autorem pierwszego gola dla kadry za kadencji Pawła Janasa, sezon ligowy zakończył z 21 trafieniami na koncie, na trzecim miejscu w klasyfikacji strzelców. Pucharowa przygoda i dublet przeciwko Węgrom tylko nakręcały hype na szybkiego, lewonożnego napastnika. Znów pojawił się temat Bundesligi.
– Już w czasach Groclinu Grodzisk Wielkopolski był temat Herthy Berlin. Dieter Hoeness z Michaelem Preetzem przylecieli do Poznania razem z jednym z polskich menedżerów. Byłem na rozmowach w Berlinie, widziałem, jak funkcjonuje klub, ale rozbiło się o to, że musiałbym pół roku poczekać, bo mieli nadmiar zawodników w ataku. Stwierdziłem, że czekał nie będę i chcę odejść zimą — zdradza nam Niedzielan.
Saga transferowa rozkręciła się na nowo. Kilka lat temu w felietonie na „Weszło” Krzysztof Stanowski, który pracował wówczas w „Przeglądzie Sportowym”, wspominał, że „Wtorek” regularnie bywał bohaterem czołówki tej gazety. W grudniu wybuchła nawet miniafera, gdy część mediów stwierdziła, że Niedzielan spędzi w Nijmegen święta i w zasadzie jest już piłkarzem NEC. Tajemniczy insider z Holandii zdradzał polskim mediom, że na miejscu ruch owiany jest zasłoną milczenia, ale zawodnik miał już wybrać mieszkanie, do którego się wprowadzi. Napastnik udzielił w tym czasie wywiadu, w którym zapewniał, że zostanie w Groclinie.
– Gram w dobrym klubie, który występuje w Pucharze UEFA. Kasa to nie wszystko. Gdybym kierował się pieniędzmi, to grałbym w Dubaju, bo miałem stamtąd ofertę. A jeśli z Groclinem osiągnę coś więcej, będę dobrze grał, to mogę trafić do lepszego klubu. Już wcześniej mówiłem, że przeanalizuję wszystkie oferty, jakie będą. Dostałem jedną poważną – z NEC Nijmegen. Przemyślałem ją i wyszło mi, że wolę zostać w Groclinie. Głównym powodem takiej decyzji była perspektywa gry z Bordeaux. Jestem młody, chcę z Dyskobolią jeszcze coś wygrać, smakować sukcesy. A jeśli będą sukcesy, to będą wielkie kluby — mówił “Przeglądowi Sportowemu”.
Niedługo potem, gdy Andrzej Niedzielan został zaprezentowany jako piłkarz NEC Nijmegen, kibice wypominali mu tę wypowiedź, kierując pod jego adresem mało przyjemne epitety.
Eredivisie zamiast Bundesligi i zawiedziony Groclin
– Groclin nie był zainteresowany sprzedaniem Niedzielana, ale mamy tu do czynienia z klauzulą o odstępnym w wysokości 1 mln euro. Jeżeli więc NEC wpłaci tę sumę, to automatycznie otrzymuje naszą zgodę na transfer — wyjaśniał Jerzy Pięta, rzecznik prasowy klubu z Grodziska, gdy fani stawiali pytania o to, dlaczego zespół pozbywa się ważnego ogniwa, mając w perspektywie szansę na sprawienie kolejnej pucharowej niespodzianki. Samemu „Wtorkowi” nie ma się co dziwić: według różnych informacji miał dostać w Holandii 500 lub nawet 700 tys. euro rocznej pensji. W porównaniu z grą w Polsce byłaby to minimum pięciokrotna przebitka. Co ciekawe jeden z piłkarzy Dyskobolii udzielił wówczas anonimowego komentarza, zarzucając Niedzielanowi rzucenie się w pogoń za pieniądzem.
Sam zainteresowany wspomina, że zamieszanie wokół jego ruchu faktycznie było spore.
– Życie piłkarza jest krótkie i musimy często dokonywać szybko trudnych wyborów. Miałem klauzulę wpisaną w kontrakt i nie pamiętam, żebym deklarował, że zostanę w klubie, ale może faktycznie tak było. Nie wydaje mi się, żebym był wcześniej w Holandii. Poleciałem tam podpisywać kontrakt, ale pamiętam sytuację, gdy graliśmy mecz towarzyski w reprezentacji Polski na Malcie. Wtedy przylecieli tam Johan Neeskens z prezydentem NEC, żeby rozmawiać ze mną o transferze. Wtedy chyba klepnęliśmy transfer, dogadałem się z nimi i została kwestia uiszczenia opłaty. Saga się zakończyła, ale faktycznie trochę trwały rozważania o tym czy odejdę, czy nie. Zamieszanie było, zwłaszcza że wielu zagranicznych transferów wtedy nie było, więc siłą rzeczy dziennikarze żyli moimi przenosinami.
W operację sprowadzenia Polaka zaangażowano spore siły. Pieniądze na kwotę odstępnego oraz pensję zawodnika wyłożył Marcel Boekhoorn, jeden z najbogatszych Holendrów, kibic i sponsor drużyny. Na prezentacji prezes NEC Nijmegen nie szczędził „Wtorkowi” ciepłych słów.
– Nie mogliśmy się spodziewać lepszego rozpoczęcia roku. Negocjacje wprawdzie się przedłużały, ale gdy spojrzałem w oczy Andrzejowi w czasie zgrupowania polskiej reprezentacji na Malcie, wiedziałem, że wszystko pójdzie dobrze.
Z kolei prezes Groclinu, Zbigniew Drzymała, pozostawał niepocieszony. Dyskobolia, informując o transferze Niedzielana, wtrąciła do oświadczenia zdanie o tym, że liczyła na transfer swojego piłkarza do poważniejszego klubu. W podobnym tonie wypowiadał się Drzymała, gdy w “Fakcie” oceniał okno grodziskiej drużyny na czwórkę z plusem. – Straciliśmy Andrzeja Niedzielana. Uważam, że odszedł z klubu za szybko. Jestem pewien, że w czerwcu trafiłby do lepszego klubu niż NEC Nijmegen.
Dziennikarze, eksperci, a nawet piłkarze, podchodzili do transferu do NEC z dużym dystansem. Oni także dziwili się temu, że jeden z najlepszych strzelców minionych rozgrywek dołącza do drużyny z dolnej połowy tabeli ligi holenderskiej. Co prawda „Wtorek” deklarował, że chce potraktować ten krok jak trampolinę, ale nie skłamiemy, twierdząc, że wybór klubu był dla naszego środowiska lekkim rozczarowaniem.
– Bundesligę oglądałem od najmłodszych lat, byłem w stanie wymienić nazwiska wszystkich zawodników każdego z zespołów. Był u nas program o tej lidze, oglądałem go co tydzień i byłem na bieżąco. Mieszkałem przy granicy, więc miałem dostęp do niemieckich kanałów, więc mogłem oglądać Bundesligę i skróty spotkań. Chciałem tam grać, zwłaszcza że Energie Cottbus, miasto, które leży 60 kilometrów od moich Żar, grywało w tej lidze. Mocno patrzyłem w tym kierunku, o Holandii w zasadzie nie myślałem — wyjaśnia nam sam zainteresowany. – Chciałem potraktować to jako trampolinę, bo piłkarze wyjeżdżający z Polski często odbijali się od ściany, nie potrafili się przebić. Nadal tak się dzieje. To była moja świadoma decyzja i wydaje mi się, że dobrze zrobiłem, nie rzucając się od razu na głęboką wodę. Chciałem się ograć, wypromować i za rok, dwa czy trzy wylądować w lepszym klubie. Taki był plan, wykonanie to inna sprawa, bo zdrowotnie czy sportowo się nie obroniłem. Doznałem dwóch kontuzji, grałem trzy miesiące z przepukliną pleców. Źle mnie diagnozowano, dopiero w Hannoverze, gdy poprosiłem Jacka Krzynówka o pomoc, namierzono mój problem i przeszedłem operację — dodaje.
Andrzej Niedzielan w NEC Nijmegen. Jak wypadał na tle innych polskich napastników?
Na podstawie rankingu Elo, który „wycenia” siłę drużyn na podstawie jej wyników w lidze i Europie, możemy cofnąć się w czasie i sprawdzić, jak to było z tym transferem do holenderskiego średniaka. To, że Niedzielan trafił do lepszej ligi, nie stanowiło wątpliwości, ale NEC dopiero co dwukrotnie przegrało w Europie z Wisłą Kraków (1:2 i 1:2), a stan punktów tej ekipy był niższy od dorobku Groclinu (1474 vs 1592 na dzień 01.01.2004). Nijmegen miało wówczas ambitne plany: Boekhorn sfinansował także zakup Paragwajczyka Edgara Barreto, który po latach wylądował w Serie A. Samo NEC nie zrobiło jednak wyraźnego postępu: gdy Polak opuszczał klub, jego dorobek punktowy w rankingu Elo stanął na 1492 punktach, a NEC nie skończyło ligi wyżej niż na 10. miejscu. Co prawda Groclin zaliczał wówczas większy zjazd, ale Holendrzy stali w miejscu.
W porównaniu z ekipą z Nijmegen Norymberga, Hertha czy Hannover były klubami z innej planety. Gdy Niedzielana łączono z tymi ekipami, każda z nich stała we wspomnianym rankingu wyżej niż jego ówczesny klub. Wspominamy o tym dlatego, że w kontekście legendy o kraju, który śledził poczynania „Wtorka” w Eredivisie, rzadko wspomina się o tym, kim tak w zasadzie mogli się wtedy jarać Polacy. Poza granicami kraju grało wówczas blisko 20 napastników rozsianych po całej Europie. W sezonie 2003/2004 ranking najlepszych ekip, jakie reprezentowali, wyglądał tak:
- Olympiakos Pireus (Marcin Kuźba) – 1742
- Panathinaikos Ateny (Emmanuel Olisadebe, Krzysztof Warzycha) – 1721
- Feyenoord Rotterdam (Euzebiusz Smolarek) – 1680
- Hertha Berlin (Artur Wichniarek) – 1595
- Austria Wiedeń (Radosław Gilewicz) – 1560
- Royal Mouscron (Marcin Żewłakow) – 1485
- Malmö FF (Igor Sypniewski) – 1484
- Iraklis Saloniki (Marcin Mięciel) – 1477
- NEC NIJMEGEN (ANDRZEJ NIEDZIELAN) – 1474
Możemy więc założyć, że wiosną 2004 roku mieliśmy dziewięciu napastników, którzy grali w silniejszych ekipach niż Niedzielan. W kolejnym sezonie to się nie zmieniło: w mocnych klubach pojawili się Grzegorz Rasiak (Derby County, 1510), Maciej Bykowski (Panathinaikos, 1691), a Euzebiusz Smolarek przeszedł do Borussii Dortmund (1722). Ale może “Wtorek” został wyniesiony do przykładu topowego polskiego napastnika sprzed 15 lat dlatego, że wyróżniał się wybitną formą? Cóż, nie do końca. Na wstępie opisywaliśmy jego trafienia z Feyenoordem i Utrechtem, ale na tym jego dorobek strzelecki w Eredivisie w tamtym sezonie stanął. 911 minut, trzy gole i tyle samo asyst — tak wyglądały dokonania Niedzielana w pierwszym półroczu w NEC. Tymczasem:
- Kuźba miał 6 goli i asystę w ciągu 809 minut w lidze i pucharze
- Olisadebe strzelił 4 gole w ciągu ok. 400 minut w lidze i pucharze
- Smolarek trafił do siatki 7 razy, przebywając na boisku ok. 1300 minut
- Wichniarek to 2 gole i 3 asysty w ciągu ok. 550 minut w Bundeslidze
- Gilewicz zapisał na koncie 11 bramek, rozgrywając ok. 1200 minut w lidze i pucharze
- Żewłakow strzelił 5 goli i dorzucił 6 asyst w ciągu ok. 1700 minut lidze i pucharze
- Mięciel miał 3 gole i 2 asysty w ok. 1200 minut w lidze i pucharze
Nie ma co ukrywać: rewelacji nie było, ale dorobek „Wtorka” nie wyróżniał się na tle kolegów. Jeśli w tamtym okresie ktoś podbijał serca fanów, to raczej grający w silniejszym Feyenoordzie Smolarek. Czy w kolejnych latach było inaczej? Nie bardzo, bo Andrzej Niedzielan kończył sezon z dorobkiem odpowiednio ośmiu, 15 oraz sześciu punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Lista najlepszych polskich napastników w ligach zagranicznych w kolejnych sezonach wyglądała tak:
- 04/05: Rasiak (24), Sosin (21), Żewłakow (19), Juskowiak (15), Gilewicz (12), Smolarek (9), Niedzielan, Mięciel (8), Wichniarek (7), Bykowski (4)
- 05/06: Sosin (28), Żurawski (23), Saganowski, Smolarek (19), Niedzielan (15), Gilewicz, Juskowiak (10), Mięciel (8), Rasiak, Żewłakow (7), Bykowski (5), Frankowski (3), Wichniarek (2)
- 06/07: Rasiak (26), Jeleń (20), Wichniarek (16), Mięciel, Smolarek (15), Juskowiak (13), Saganowski (11), Gilewicz, Sosin, Żurawski (9), Niedzielan (6), Żewłakow (5), Bykowski (4), Piechna (3)
Co więcej, choć w tamtym okresie transfery do czołowych pięciu lig bezpośrednio z Ekstraklasy zdarzały się rzadko, to zaczynając od 2001 roku, a kończąc na ostatnim sezonie Andrzeja Niedzielana w Holandii, znajdziemy aż 17 transferów z Polski do drużyn silniejszych niż NEC Nijmegen.
Sam zainteresowany także przyznaje, że konkurencja w ataku była duża. – Wiedziałem, nad czym muszę pracować, gdzie mam deficyty, ale nigdy nie czułem się gorszy od kolegów z kadry. Doceniałem klasę rywali — Maćka Żurawskiego, Tomka Frankowskiego, Irka Jelenia. Kilku klasowych napastników do rywalizacji było, nie było łatwo o minuty w kadrze — mówi nam „Wtorek”. Dowodem na potwierdzenie jego słów niech będzie fakt, że mimo iż zgromadził na koncie 19 występów w reprezentacji Polski, tylko czterokrotnie zagrał w niej w meczu innym niż spotkanie towarzyskie, z czego trzy razy wchodząc na boisko z ławki rezerwowych. W hierarchii polskich napastników Andrzej Niedzielan był więc mniej więcej numerem cztery, pięć czy sześć. Właśnie dlatego fakt, że viralem stało się porównanie transferów i dokonań Lewandowskiego, Milika czy Piątka akurat do Niedzielana, jest dość przypadkowy.
Polacy wyceniali Niedzielana na 6 milionów euro. Holendrzy uznali go za najgorszy transfer
Wspomnieliśmy już jednak o tym, że ta legenda nie jest całkowicie wyssana z palca. W latach 2004-2007 Andrzej Niedzielan był postacią rozpoznawalną i zyskującą uznanie w oczach mediów. W 2005 roku „Przegląd Sportowy” wyceniał poszczególnych polskich napastników i jedynie Grzegorz Rasiak otrzymał metkę z wyższą sumą niż „Wtorek”. Rasiak miał wówczas kosztować ok. 3,5 mln euro, z kolei Niedzielan – 3. Nie twierdzimy rzecz jasna, że to wycena zgodna ze stanem faktycznym, ale jeszcze dalej poszła „Piłka Nożna”, która określiła cenę Niedzielana — jeszcze jako piłkarza Groclinu — na poziomie 6 milionów euro. Do tekstu załączono dość kuriozalny obrazek, na którym każda część ciała Andrzeja odpowiadała odpowiedniej kwocie w europejskiej walucie. I tak prawą rękę wyceniono na 250 tys. euro, mięsień czworogłowy na 200 tys. a ścięgno Achillesa na 300 tys.
Co tam “Lewy”, Andrzej Niedzielan w 2003 roku to był gorący piłkarski towar. Żywe 6 milionów euro (lewe kolano już za 300 K😁).
Zawsze z zaciekawieniem oglądałem ten cennik… części ciała w @PilkaNozna_pl. pic.twitter.com/VklUnkb2dA
— Mateusz Leleń (@LelenMat) January 28, 2021
Dziennikarze „PN” kilkukrotnie zamieszczali wywiady czy reportaże z Holandii, a sam zainteresowany przyznaje, że często odbierał telefony z polskich redakcji. – Kibice pamiętają moje gole, mówią, że kibicowali. Mecze ligi holenderskiej do dziś są transmitowane w Polsacie. Pamiętam, że Bożydar Iwanow przylatywał wtedy do mnie na mecze, jeszcze jako piłkarz NEC skomentowałem z nim spotkanie PSV na Phillips Stadium. Zainteresowanie było duże: “Przegląd Sportowy” zawsze pisał, telewizja robiła swoje. Gdybym poszedł do jeszcze lepszego klubu, dopiero byłoby szaleństwo.
Także w Nijmegen Polaka traktowano jak króla — przynajmniej początkowo. Kibice NEC stęsknieni za bramkostrzelnym napastnikiem domagali się transferu Andrzeja, wywieszając na jednym z meczów transparent „We NEEDzielan”. Według Transfermarkt zakup “Wtorka” jest drugą najwyższą transakcją w historii klubu, ale notki z mediów z tamtego okresu wskazują, że tak naprawdę to Polak dzierży palmę pierwszeństwa. Zespoły środka tabeli Eredivisie rzadko wydawały takie sumy na jednego zawodnika. Tyle że niekoniecznie jest to plus, bo sześć zer oznaczało także wielkie oczekiwania, którym według lokalsów Niedzielan nie sprostał. Kilka lat później portal “Voetbal International” stwierdził, że polski piłkarz był największą transferową wtopą NEC. Podobnie uważa Jan de Zeeuw senior, który w tamtym okresie prężnie działał w polskiej i holenderskiej piłce.
– Nie mam pojęcia, czemu doszło do tego transferu. Zwykle, gdy holenderski klub chciał polskiego piłkarza, pytał mnie o to, co o nim sądzę. Wtedy nikt nie pytał mnie o zdanie, a Niedzielan nie pokazywał wówczas, że był wart takich pieniędzy. Dla takiego klubu były to bardzo źle wydane pieniądze, to był najdroższy piłkarz w historii klubu. Znalazłem artykuł, w którym Holendrzy pisali, że pewnym momencie powiedziano Niedzielanowi, że albo odejdzie, albo nie zagra nawet minuty. Boekhoorn, który sfinansował ten transfer, obraził się na klub, że stracił pieniądze na taki ruch i na dłuższy czas wycofał się z pomagania NEC — mówi nam były agent m.in. Jerzego Dudka.
Sam „Wtorek” wracając do Polski, ocenił swój pobyt w Holandii na czwórkę. W rozmowie z nami Niedzielan przyznaje, że sprawy mogły potoczyć się inaczej. Lepiej. Ale jednocześnie dodaje, że niczego nie żałuje, bo transfer do Eredivisie zmienił jego podejście do wielu spraw.
– Mój światopogląd na wszystko się zmienił. Na życie, podejście do niego i do treningów. Nie mówię, że w Polsce trenowało się lekko, bo pracowałem ze szkoleniowcami, którzy preferowali mocne treningi, jak choćby Dusan Radolsky w Grodzisku, ale intensywność zajęć w Holandii i zwracanie uwagi na szczegóły, detale, otworzyła mi oczy. Zrozumiałem, jak powinno się trenować, a jak nie, gdzie popełniamy błędy. Widziałem jakość i zaangażowanie w treningach młodzieży. Faktycznie trafiłem do średniego klubu holenderskiego, ale intensywność grania w każdym momencie: na treningu, w sparingu czy w lidze, była niesamowita.
Czy Andrzej Niedzielan mógł wycisnąć więcej ze swoich zagranicznych wojaży? Prawdopodobnie tak. Napastnik wspomina, że po najlepszym sezonie na obczyźnie zgłosił się po niego Werder Brema, jednak NEC żądało aż pięciu milionów euro i temat upadł. Media informowały też, że gdy Polak był w dołku, kusiło go Kaiserslautern, jednak on sam nie chciał przenosić się na zaplecze Bundesligi. Ostatecznie klub z Nijmegen oddał go do Wisły Kraków za darmo. To z „Białą Gwiazdą” napastnik zaczął spełniać marzenia o grze o najwyższe cele, dwukrotnie sięgając po mistrzostwo kraju i rywalizując w pucharach z Barceloną czy Tottenhamem, choć skutecznością błysnął dopiero po kolejnych przenosinach: do Ruchu Chorzów oraz Korony Kielce.
“Wtorek” zakończył karierę 10 lat po tym, jak był bohaterem licznych sesji — obowiązkowo w płaszczu i golfie — oraz okładek sportowych gazet. Zapewne nie spodziewał się, że temat jego transferu zyska na popularności kolejne dziewięć lat później, ale internetowego virala, który pokazuje, jaki dobrobyt w ataku reprezentacji Polski mamy dziś, a jak kiepsko było kiedyś, nie traktuje jako przytyku pod swoim adresem.
– Wyjazdy do Bundesligi czy Holandii były wówczas w sferach marzeń piłkarzy, nie mówiąc już o Serie A czy La Lidze. Cieszy mnie, że jestem teraz porównywany z takimi zawodnikami i transferami jak Lewandowski czy Milik.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Kto walczy o awans, kto broni się przed spadkiem? Sytuacja na finiszu Ligi Narodów
- Miała być gra o stawkę, jest turniej towarzyski? Ocena Ligi Narodów
- Kapitan mówi o brakach w kadrze i… ma rację
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix