Bartosz Zmarzlik po raz trzeci w karierze został indywidualnym mistrzem świata na żużlu. W najbardziej prestiżowych zawodach speedwaya na świecie, Polak nie pozostawił rywalom złudzeń. Prowadził w klasyfikacji generalnej od pierwszych zawodów, aż do samego końca cyklu. To znakomity rok Bartka – zarówno indywidualnie, jak i drużynowo, gdyż poprowadził Stal Gorzów do finału Ekstraligi. Przed wami najważniejsze liczby, przez które żużlowy sezon 2022 będzie kojarzył się ze Zmarzlikiem.
Spis treści
- 3 – TYLE TYTUŁÓW INDYWIDUALNEGO MISTRZA ŚWIATA MA NA SWOIM KONCIE
- 5 – TYLE LAT Z RZĘDU ZMARZLIK UTRZYMUJE SIĘ NA PODIUM GRAND PRIX
- 31 – TYLE PUNKTÓW PRZEWAGI NAD DRUGIM ZAWODNIKIEM MA ZMARZLIK
- 36 – TYLE RAZY Z RZĘDU ZMARZLIK DOCHODZIŁ MINIMUM DO PÓŁFINAŁU ZAWODÓW
- 18 – TYLE ZAWODÓW GRAND PRIX WYGRAŁ W KARIERZE
- 4 – TAKIE MIEJSCE ZAJMUJE W MEDALOWEJ KLASYFIKACJI GRAND PRIX WSZECH CZASÓW
- 27 – TYLE MA LAT
- 95 – TAKI MA NUMER NA PLASTRONIE
- 12 – TYLE LAT REPREZENTUJE BARWY STALI GORZÓW WIELKOPOLSKI
- 2,677 – TAKĄ ŚREDNIĄ BIEGOPUNKTOWĄ ZMARZLIK WYKRĘCIŁ W EKSTRALIDZE
- 2 – TYLE TYTUŁÓW INDYWIDUALNEGO MISTRZA POLSKI POSIADA NA SWOIM KONCIE
3 – TYLE TYTUŁÓW INDYWIDUALNEGO MISTRZA ŚWIATA MA NA SWOIM KONCIE
Bartosz Zmarzlik w Grand Prix jeździ tak znakomicie, że jego sukcesy w tym cyklu mogły trochę spowszednieć. Wiecie jak to jest. Robert Lewandowski co tydzień pakuje rywalom następnego gola, Iga Świątek co jakiś czas wygra tenisowy turniej, a Bartosz Zmarzlik triumfuje w kolejnym Grand Prix. Ot, zwykły dzień w biurze. W końcu Polak wywalczył swoje tytuły w przeciągu zaledwie czterech lat.
Za pierwszym razem, w 2019 roku, pokonał w klasyfikacji generalnej Leona Madsena o zaledwie 2 punkty. Rok później, w sezonie okrojonym, bo pandemicznym, nie pozostawił rywalom złudzeń. Zwyciężył cztery z ośmiu rund SGP i ze sporą przewagą 16 punktów obronił mistrzowski tytuł.
Klasycznego hat-tricka zdobyć się nie udało – serię przerwał Artiom Łaguta. Pasjonujący bój o mistrzostwo Rosjanin ostatecznie wygrał o 3 punkty w klasyfikacji generalnej. Jednak ze względu na wykluczenie rosyjskich żużlowców spowodowane agresją ich kraju na Ukrainę, Łaguta nie miał możliwości obrony tytułu.
JAK ROSYJSKIEMU ŻUŻLOWI POWIEDZIANO „DA SWIDANIA”?
Skoro już przy tytułach i liczbie trzy jesteśmy, to na marginesie dodajmy, że Zmarzlik jako trzeci zawodnik od powstania żużlowego Grand Prix zdołał obronić mistrzostwo świata. Przed nim dokonali tego tylko Tony Rickardsson (dwa razy) i Nicki Pedersen. Ponadto Grand Prix w Malilli to trzecia wygrana runda Zmarzlika w tym sezonie oraz trzecie zwycięstwo Bartka w zawodach SGP rozgrywanych na tym torze. Poprzednie miało miejsce rok temu, a pierwsze w 2017 roku.
5 – TYLE LAT Z RZĘDU ZMARZLIK UTRZYMUJE SIĘ NA PODIUM GRAND PRIX
Zawodnik ORLEN Team jest tak regularny, że od pięciu lat Grand Prix nie zszedł poniżej drugiego miejsca w klasyfikacji generalnej na koniec sezonu. To wyczyn, który każe porównywać Polaka do największych tuzów czarnego sportu. Niewielu było żużlowców, którzy w cyklu SGP przez pięć lub więcej lat z rzędu utrzymali się na pudle. Tej sztuki dokonał Tony Rickardsson, który przez osiem sezonów był na podium, z czego pięć kończył na pierwszym miejscu. Jason Crump był nawet lepszy – przez równą dekadę nie opuszczał pierwszej trójki. Swoją drogą, w trakcie wczorajszego Grand Prix Szwecji, gdy po pierwszym półfinale i defekcie Leona Madsena okazało się, że Zmarzlik ma już pewny tytuł, to ci dwaj dżentelmeni jako jedni z pierwszych złożyli Bartoszowi gratulacje.
Ale lista rajderów, którzy utrzymywali się na podium Grand Prix tyle samo lub więcej sezonów z rzędu od Bartka, kończy się na tej dwójce. By znaleźć więcej takich przypadków, musielibyśmy sięgnąć po takie nazwiska jak Hans Nielsen, Ivan Mauger czy Ove Fundin. Rzecz w tym, że wspomniana trójka dokonywała takich serii w czasach jednodniowych finałów mistrzostw świata. Nie ma sensu porównywać tej dawnej formy zawodów do ścigania, które wyłania mistrza na przestrzeni całego sezonu.
31 – TYLE PUNKTÓW PRZEWAGI NAD DRUGIM ZAWODNIKIEM MA ZMARZLIK
Wcześniej wspomnieliśmy o tym, że Artiom Łaguta nie mógł stanąć do obrony tytułu. Nie ma co ukrywać, że przymusowa absencja dwóch największych konkurentów do mistrzostwa (nie jeździł również Emil Sajfutdinow) ułatwiła Zmarzlikowi misję jego odzyskania. Ale przecież to nie jego wina, że Rosjan postanowiono wykluczyć. On po prostu robił swoje, i robił to znakomicie. Przed ostatnią rundą Grand Prix ma na swoim koncie 148 punktów – o 31 więcej niż drugi Masden. Zmarzlik po prostu zdeklasował konkurencję.
Jak wielka to przewaga? Ano tak duża, że aby poszukać sezonu w którym różnica pomiędzy mistrzem a wicemistrzem była jeszcze większa, musielibyśmy się cofnąć do 2011 roku. Wówczas Greg Hancock zgromadził w klasyfikacji generalnej 165 punktów – o 40 więcej od drugiego Andreasa Jonssona. Ale dodajmy, że wtedy system punktacji był trochę inny, a zawodnicy mogli uzyskiwać nieco wyższe liczby punktów w poszczególnych rundach. Mimo to, by znaleźć dominację większą od tej Zmarzlika, musieliśmy przemierzyć ponad dekadę wyników wstecz.
36 – TYLE RAZY Z RZĘDU ZMARZLIK DOCHODZIŁ MINIMUM DO PÓŁFINAŁU ZAWODÓW
Możemy wymieniać wiele cech, które składają się na prawdziwe mistrzostwo. To z pewnością ciężka praca, chociaż odrobina talentu, wyciąganie wniosków z doświadczeń czy samozaparcie w dążeniu do celu. Ale gdybyśmy mieli wybrać jeden termin, który naszym zdaniem najbardziej pasuje do wielkich mistrzów, to powiedzielibyśmy, że jest to powtarzalność wyników. Niezależnie od samopoczucia, formy sportowej, warunków atmosferycznych czy też – jak w przypadku sportów motorowych – dopasowania sprzętu, prawdziwy czempion nie schodzi poniżej pewnego poziomu.
BARTOSZ ZMARZLIK III! POLAK ZNÓW MISTRZEM ŚWIATA
Taki właśnie jest Zmarzlik. Owszem, jego perfekcja w przygotowaniach i poświęcenie dla tego sportu sprawiają, że zawodnik (jeszcze) Gorzowa zwykle porusza się po torze z prędkością pociągu Shinkansen. Jednak nie zawsze tak bywa. Widzieliśmy to chociażby podczas Grand Prix Czech, w którym Polak męczył się na torze. Ale mimo wszystko potrafił konsekwentnie ciułać punkty i dotarł do półfinału zawodów.
Nawet kiedy Bartkowi nie idzie, potrafi ograniczyć swoją niemoc do tego stopnia, by skupić się na starcie i bronić pozycji. W międzyczasie wraz z zespołem szuka optymalnego rozwiązania. A kiedy z nim trafia, kolejny raz staje się nie do dogonienia przez resztę stawki. I tak od trzydziestu sześciu rund Grand Prix, bo w tylu z rzędu dochodził do półfinału. W celu wskazania turnieju, w którym Zmarzlika zabrakło w decydujących biegach, musimy cofnąć się aż do sezonu 2019. Wtedy podczas Grand Prix Czech wywalczył 8 punktów, co dało mu dziewiąte miejsce. O jedno za mało do wejścia do półfinałów. Przy czym Bartek miał wtedy sporego pecha do wyników rywali, gdyż 8 oczek zwykle wystarcza by w nich wystąpić.
18 – TYLE ZAWODÓW GRAND PRIX WYGRAŁ W KARIERZE
Ostatnie liczby związane z zawodami o indywidualne mistrzostwo świata zdradzają z jakiej klasy zawodnikiem mamy do czynienia. Bartosz właśnie jedzie swój siódmy pełny sezon w żużlowym Grand Prix. Wcześniej był powoływany jako zawodnik z dziką kartą, na pojedyncze zawody tego cyklu. Ale już wtedy, w 2014 roku, jako dziewiętnastolatek zwyciężył w imprezie tej rangi. Owszem, miało to miejsce w jego Gorzowie Wielkopolskim, ale dajcie spokój. Taki młody szczyl objeżdżał Nickiego Pedersena czy Chrisa Holdera – byłych mistrzów świata. Wtedy został najmłodszym zwycięzcą zawodów GP w historii cyklu.
Od tamtego momentu Bartosz był najlepszy łącznie w osiemnastu takich imprezach. Być może zapytacie – dużo to czy mało? Odpowiemy w ten sposób – wspomniany Pedersen, również trzykrotny mistrz świata, ma na swoim koncie 17 zwycięstw w zawodach o indywidualne mistrzostwo świata. Żużlowy idol oraz mentor Zmarzlika, Tomasz Gollob, 22 razy kończył Grand Prix na pierwszym miejscu. Rekordzistą pod tym względem jest Jason Crump, który ma o jedną wygraną więcej od Golloba.
Rzecz w tym, że Gollob i Pedersen ścigali się w zawodach światowego czempionatu przez 18 sezonów. Jason Crump był obecny w Grand Prix przez 16 pełnych lat. Bartek jeździ w tej stawce dopiero siódmy rok. Jeżeli utrzyma taką formę przez kolejnych parę lat, to nietrudno będzie nam sobie wyobrazić, że nie tylko poprawi on rekord Australijczyka, ale go wręcz zmiecie.
4 – TAKIE MIEJSCE ZAJMUJE W MEDALOWEJ KLASYFIKACJI GRAND PRIX WSZECH CZASÓW
Co tu dużo pisać – przed nim znajduje się tylko wielka trójka. Na czele jest Tony Rickardsson. Szwed jest oczywiście sześciokrotnym mistrzem świata, jednak swój pierwszy tytuł wywalczył jeszcze w czasach jednodniowych mistrzostw. Jeżeli chodzi o cykl Grand Prix, był najlepszy 5 razy, do tego ma po 2 srebrne i brązowe medale.
Zaraz za Rickym, z taką samą liczbą medali znajduje się Greg Hancock. Lecz Amerykanin ma „tylko” cztery mistrzowskie tytuły na koncie. Trzeci jest rudowłosy Kangur – Jason Crump.
Następni na liście ex aequo są Tai Woffinden oraz Bartosz Zmarzlik. Obaj posiadają 3 złote, 2 srebrne i 1 brązowy medal. Rzecz w tym, że Brytyjczyk jest o pięć lat starszy od Polaka. W dodatku posiada zupełnie inną mentalność. Ma w sobie o wiele więcej luzu. Takie podejście wiele razy pomagało mu w zawodach, ale ma też swoją drugą stronę medalu. Tajski już w 2018 roku mówił, że nosi się z zamiarem zakończenia kariery w ciągu pięciu lat. Wciąż jest świetnym zawodnikiem, ale coraz częściej odczuwa znużenie czarnym sportem, stąd trudno będzie mu powrócić na sam szczyt. Zmarzlik to zupełnie inna osobowość – zaprogramowana na sukces, nie wyobrażająca sobie życia bez żużla.
Czy zatem istnieją szanse na to, że Polak w przyszłości znajdzie się na wyższym miejscu w klasyfikacji medalowej wszech czasów? Oczywiście, że tak, bo…
27 – TYLE MA LAT
W porównaniu do wielu innych sportów, żużel charakteryzuje się tym, że zawodnicy potrafią być w nim naprawdę długowieczni. I nie mówimy tutaj o odcinaniu kuponów od dawnej kariery, jeżdżąc po czterdziestce w niższych ligach – choć znalazłoby się sporo przykładów takich żużlowców. Ale wielu rajderów, będąc w zaawansowanym wieku potrafiło utrzymać bardzo wysoki poziom sportowy.
Naczelnym przykładem jest tu oczywiście Greg Hancock. Amerykanin za najlepsze lata swojej kariery może uważać te sezony, kiedy miał już na liczniku czwórkę z przodu. Wówczas wywalczył aż trzy z czterech mistrzowskich tytułów. Z czego ostatni w wieku 46(!) lat.
Nawet jeżeli potraktujemy sympatycznego Jankesa jako swoiste ekstremum, to reszta wielkich mistrzów wcale nie święciła największych triumfów jako młodzieniaszkowie. Przecież Tomasz Gollob gonił za wymarzonym tytułem przez długie lata. Z różnych względów ta pogoń się nie udawała. Zawsze brakowało kropki nad i, albo odrobiny szczęścia, kiedy przeszkadzały bolesne kontuzje. Kiedy Gollobowi udało się wywalczyć pierwszy i jedyny tytuł, miał 39 lat. Jason Crump pierwszy tytuł zdobył przed trzydziestką. Nicki Pedersen liczył sobie 26 wiosen. Tony Rickardsson był najmłodszy z wymienionego grona. W porównaniu do reszty, miał zaledwie 24 lata. Ale to były zawody jednodniowe – zresztą ostatnie mistrzostwa świata rozgrywane w takiej formule. Na wygraną w Grand Prix Szwed czekał do 1998 roku, gdy miał 28 lat.
Każdy z wymienionych rajderów osiągał największe sukcesy po trzydziestce. A przecież ograniczyliśmy się wyłącznie do wymienienia największych z największych. Bo gdybyśmy mieli podać wszystkie przykłady „mistrzów 30+”, które przychodzą nam do głowy – również z tymi starszymi, z ery sprzed GP – to byłaby lista długością porównywalna z listą świątecznych zakupów. W tym kontekście 27-letni Zmarzlik jawi się jako młodzieniaszek. Człowiek, który ma przed sobą co najmniej dziesięć lat ścigania na mistrzowskim poziomie. O ile będą omijać go kontuzje oraz żużel po prostu go nie znudzi. Pierwszego przewidzieć nie sposób, ale na drugie się nie zanosi.
A wtedy – nie wahamy się tego stwierdzić – Polak być może wyśrubuje takie wyniki, dzięki którym będzie wymieniany jako żużlowy GOAT. Najlepszy zawodnik w historii. Bo czy to nierealne, by Zmarzlik zdobył rekordowe siedem tytułów mistrza świata? Naszym zdaniem, nic nie stoi na przeszkodzie. A już na pewno nie upływający czas – tego, by poprawić obecne rekordy, ma sporo.
95 – TAKI MA NUMER NA PLASTRONIE
W tym punkcie nie będziemy się rozpisywać. Zamieszczamy go głównie dlatego, że stanowi ładne przejście z tematu Grand Prix do rozmowy o ligowym podwórku. Numer 95 to oczywiste nawiązanie Bartosza do jego roku urodzenia – 1995. Ale już chyba dość napisaliśmy o wieku mistrza. Jednak liczba 95 budzi też inne skojarzenie. Jest to numer kierunkowy do… Gorzowa Wielkopolskiego.
12 – TYLE LAT REPREZENTUJE BARWY STALI GORZÓW WIELKOPOLSKI
I wiemy już, że w następnym sezonie ta liczba się nie powiększy. Żywa legenda gorzowskiej Stali, od najmłodszych lat związana z tym klubem, zapragnęła zmian. Scenariusz, który jeszcze dwa lata temu wydawał się nieprawdopodobny, niedługo się ziści. Bartosz Zmarzlik opuszcza Stal Gorzów. Ogłosił to jeszcze w trakcie sezonu. Następnym klubem trzykrotnego mistrza świata zostanie Motor Lublin. I tu również los spłatał figla wszystkim zainteresowanym. Wszak Zmarzlik motywował decyzję o opuszczeniu Gorzowa chęcią poszukiwania nowych wyzwań. Między wierszami sugerował, że zespół Stali się nie rozwija. I miał w tym sporo racji, gdyż w ciągu ostatnich sezonów Bartosz nieraz sam ciągnął wynik drużyny. Stąd zdecydował się przejść do Motoru – klubu, z którym ma większe szanse wywalczyć drużynowe mistrzostwo Polski. Przynajmniej na papierze.
Rzecz w tym, że pomimo różnych przeciwności losu, prowadzona przez Zmarzlika Stal Gorzów zdołała awansować do finału PGE Ekstraligi. A w nim, w pierwszym meczu Gorzowianie zwyciężyli 51:39 z… Motorem Lublin. Ależ to by była historia, gdyby Zmarzlik na pożegnanie z macierzystym klubem wywalczył dla niego mistrzostwo Polski, kosztem swojego przyszłego pracodawcy.
2,677 – TAKĄ ŚREDNIĄ BIEGOPUNKTOWĄ ZMARZLIK WYKRĘCIŁ W EKSTRALIDZE
Ta liczba mówi wszystko o tym, dlaczego mający ambitne żużlowe plany klub z Lublina zdecydował się sprowadzić trzykrotnego mistrza świata. I zarazem jest dowodem na to, że Bartosz z roku na rok się rozwija. Polak od 2014 roku wykręca średnią punktów na bieg wynoszącą ponad 2,0. Z kolei od 2016 roku nie wypadł spoza pierwszej trójki najskuteczniejszych jeźdźców Ekstraligi – zwykle zajmując pierwsze miejsce w tym zestawieniu. Już rok temu wydawało się, że Zmarzlik sięgnął sufitu. Wszak zakończył rozgrywki ze średnią 2,649.
Tymczasem w tym sezonie Bartosz jest jeszcze lepszy, jeździ w swojej własnej lidze. Dość powiedzieć, że na 99 biegów ligowych w których startował w tym roku, tylko raz zajął ostatnie miejsce. Było to w meczu 1 kolejki Ekstraligi, w którym Stal podejmowała – o ironio – Motor Lublin. Gorzowianie przegrali ten mecz 44:46, a Zmarzlik mógł mówić o wyjątkowym pechu. To jedno, jedyne zero, które troszkę zaważyło o porażce na inaugurację, było konsekwencją defektu motocykla. Lider Stali jechał wtedy na drugim miejscu.
Żeby już do reszty uświadomić wam, jak kosmiczną średnią wykręcił Zmarzlik w tym sezonie, musimy kolejny raz zagłębić się w statystykach. Ostatnim zawodnikiem, który mógł pochwalić się lepszym wynikiem w tej rubryce był Nicki Pedersen. Duńczyk w 2008 roku osiągnął średnią na bieg 2,775. Mniej więcej w ten sposób wygląda konfrontowanie większości wyników osiąganych przez Zmarzlika. By znaleźć lepszy rezultat, trzeba się cofnąć w czasie o minimum dekadę wstecz.
2 – TYLE TYTUŁÓW INDYWIDUALNEGO MISTRZA POLSKI POSIADA NA SWOIM KONCIE
Na koniec z przymrużeniem oka zostawiliśmy śmiesznostkę, którą doskonale powinni zrozumieć wszyscy fani Realu Madryt. W końcu klub który w latach 2013-2018, ciągu pięciu sezonów aż cztery razy potrafił wygrać Ligę Mistrzów, zaledwie raz w tym czasie wywalczył mistrzostwo kraju. Stąd fani Królewskich musieli znosić docinki kibiców Barcelony, że może Real jest najlepszy w Europie, ale nie jest najlepszy we własnym kraju. Pomijamy już to, na ile takie teksty kibiców Dumy Katalonii były śmiechem przez łzy.
Ale do sedna. Tak się składa, że Bartosz Zmarzlik długo mógł poczuć się bardzo podobnie do Realu Madryt. W końcu w 2020 roku był już dwukrotnym mistrzem świata. Jednak w decydujących momentach Indywidualnych Mistrzostw Polski Bartkowi czegoś brakowało. W 2018 roku został wykluczony z finału za spowodowanie upadku Piotra Pawlickiego na pierwszym łuku. Pierwszy wiraż po starcie rządzi się nieco innymi prawami, jest tam ciasno, stąd po upadkach sędzia zwykle zarządza powtórkę w pełnym składzie. Ale wówczas sędzia wykluczył Zmarzlika. Zdaniem wielu – niesłusznie.
Rok później Bartosz był bezbłędny w fazie zasadniczej, dzięki czemu wszedł od razu do finału zawodów rozgrywanych w Lesznie. I to trochę mu zaszkodziło. Wcześniej rozegrano bieg barażowy o finał, z którego awansował Janusz Kołodziej. Wyścig decydujący o medalach rozegrano zaraz po nim. Doświadczony Koldi, który jeździł na własnym torze, mógł znacznie lepiej dopasować się do nawierzchni, dzięki czemu ograł faworyta. Z kolei finał IMP 2020 to był koncert Macieja Janowskiego, który był bezbłędny na torze w Bydgoszczy.
Bartosz Zmarzlik przełamał swoją złotą niemoc Indywidualnych Mistrzostw Polski dopiero w ubiegłym roku. Od sezonu 2022 formuła mistrzostw została zmieniona. Teraz o tytule decydują trzy rundy. Biorąc pod uwagę poziom zawodników czarnego sportu nad Wisłą, całe rozgrywki można było nazwać naszym małym Grand Prix. A w takiej formule Zmarzlik czuje się jak ryba w wodzie. Wprawdzie Dominik Kubera postawił mu twarde warunki zdobycia tytułu – przed ostatnia kolejką obaj mieli taką samą liczbę punktów. Jednak w Rzeszowie Zmarzlik nie pozostawił wątpliwości, kto jest najlepszy w kraju.
Żużlowiec gorzowskiej stali pewnie wygrał zawody i zgarnął cały tytuł. Dopiero drugi w karierze – więc wciąż posiada więcej złotych medali mistrzostw świata, niż mistrzostw Polski. Do rekordzisty pod względem tytułów IMP – Tomasza Golloba – brakuje mu zwycięstwa w sześciu edycjach. To sporo, ale biorąc pod uwagę skalę możliwości Zmarzlika, nie wydaje niemożliwe, by uczeń dogonił swego mistrza.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix