Jego drużyna od 2013 roku pokonała reprezentację Polski siatkarzy… jedenaście razy. W tym podczas tegorocznej Ligi Narodów. John Speraw mówił, że kocha grać w naszym kraju, podkreślał też swoje polskie korzenie. Przede wszystkim jednak stworzył zespół niezwykle niewygodny dla Biało-Czerwonych. Dziś ekipa Nikola Grbicia zmierzy się z nim po raz kolejny, w grupie na MŚ. – To będzie dla nas bardzo dobry sprawdzian, żebyśmy zobaczyli, w jakim miejscu jesteśmy – zapowiada Łukasz Kaczmarek.
Nasi siatkarze w tym roku przegrali dotychczas zaledwie trzy spotkania. Z Iranem, Włochami oraz właśnie Stanami Zjednoczonymi. W pierwszym przypadku polski zespół nie rozegrał złego meczu, poległ dopiero w tie-breaku. Z ekipą Italii Nikola Grbić nie miał natomiast do dyspozycji sporej części podstawowego składu. Jeśli jednak chodzi o lipcowe starcie z Amerykami: ci dali nam prawdziwą lekcję siatkówki, i to mimo tego, że po drugiej stronie siatki nie brakowało ani Bartka Kurka, ani Kamila Semeniuka, ani Marcina Janusza.
Reprezentacja USA dawała nam się we znaki już w przeszłości. Jedenaście porażek, osiem zwycięstw – to bilans reprezentacji Polski z tą ekipą, od kiedy prowadzi ją John Speraw. Ze Stanami przegrywaliśmy przede wszystkim w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich w 2016 roku, ale też choćby na mistrzostwach świata w 2014 roku oraz w fazach pucharowych Ligi Światowej/Narodów w 2015 oraz 2018 roku.
Oczywiście – nie zawsze było tak źle. Siatkarski mundial w 2018 roku przyniósł nam wielką wygraną nad Amerykanami. W półfinale tego turnieju Polacy przegrywali z USA 1:2 w setach. Ale udało im się odrobić straty – w dużej mierze za sprawą kapitalnie dysponowanego wówczas Bartka Kurka (29 punktów) i niezawodnego Michała Kubiaka (22 oczka).
Selekcjoner reprezentacji Stanów Zjednoczonych na łamach Przeglądu Sportowego wspominał, że tamta porażka bolała go szczególnie, bo starcie z Polakami było jak przedwczesny finał: — Brazylijczycy, którzy grali z Polską o złoto, muszą mi wybaczyć, ale tak właśnie uważam. Gdybym mógł, chciałbym jeszcze raz rozegrać tamten półfinał. Tym bardziej, że nasza drużyna w tamtym turnieju była najlepszą reprezentacją USA, jaką prowadziłem.
Odbili się po Tokio
Podczas poprzednich MŚ Amerykanie na pewno mieli “pakę”. Zespół pełen doświadczonych, ale wciąż znajdujących się w optymalnym wieku siatkarzy. W końcu doszło jednak do pewnych przetasowań. Drużynę opuścił środkowy Maxwell Holt, wiele obowiązków na przyjęciu Taylora Sandera przejął młodszy Torey DeFalco, a Matthew Anderson raczej stracił formę, która czyniła go jednym z najlepszych siatkarzy świata. Reprezentacja Johna Speraw nie ugięła się pod ciężarem tych zmian. Dalej była mocna. Choć kolejna arcy-ważna impreza skończyła się dla niej sporym rozczarowaniem.
Bo ile Biało-Czerwoni na igrzyskach w Tokio polegli w ćwierćfinale, Stanom nie udało się nawet wyjść z fazy grupowej.
Turniej olimpijski co prawda rozpoczęli od pokonania w trzech setach Francji (!), ale w kolejnych meczach przegrywali z Brazylią oraz Rosyjskim Komitetem Olimpijskim. A potem niespodziewana porażka z Argentyną kosztowała ich miejsca w ćwierćfinale. – Nie przyjmowaliśmy zbyt dobrze. To kolejny mecz, w którym podarowaliśmy rywalom zbyt dużo asów oraz okazji. Nie mam na to wytłumaczenia – opowiadał Speraw.
Amerykańscy trener zaznaczył jednak też, że jego zespół nie powinien być skreślany: – Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję się przegrupować i spróbować jeszcze raz. Oni na to zasługują. To świetny zespół do trenowania i jest mi ich szkoda.
I faktycznie – drużyna prowadzona przez Johna Sperawa otrzymała kolejną szansę. W 2021 roku kontrakt z trenerem został bowiem przedłużony do 2024 roku i igrzysk w Paryżu. Odegranie się na olimpijskiej imprezie – to oczywiście główny cel dla Amerykanów. Ale już sezon 2022 jest dla nich znacznie lepszy niż poprzedni.
W lipcu zdobyli srebrny medal Ligi Narodów. I to pomimo braku Andersona, czyli przez wiele lat najlepszego punktującego kadry Stanów Zjednoczonych. Co więcej – jeszcze przed fazą pucharową tego turnieju przez długi czas musieli sobie radzić bez Micaha Christensona, czołowego rozgrywającego globu. Grali jednak na wysokim poziomie mimo braków personalnych.
A teraz, kiedy Speraw a do dyspozycji nawet Andersona, tym bardziej są uważani za jednego z trzech głównych faworytów do sięgnięcia po złoty medal mistrzostwa świata.
Polskie korzenie
Co ciekawe – John Speraw w 2012 roku podjął decyzję, która mogła przekreślić jego szansę na karierę w reprezentacyjnej siatkówce. Został wówczas trenerem drużyny akademickiej UCLA, której barwy sam swego czasu reprezentował. W latach 1991-1995 grał w niej na pozycji środkowego. A potem nie opuścił murów uniwersytetu, bo po zakończeniu kariery sportowca podjął się pracy jako asystent Ala Scatesa, czyli ikony amerykańskiej siatkówki. To od niego uczył się fachu, pod jego okiem zbierał pierwsze trenerskie doświadczenie.
Dlatego też nie mógł odmówić, kiedy na uniwersytecie zaproponowano mu zostanie następcą Scatesa. Okazało się jednak, że Amerykańska Federacja Siatkówki także miała co do niego plany. – Wybrał pracę w UCLA zamiast pracy w reprezentacji, ale i tak chciano, aby poprowadził kadrę na igrzyskach. Był oczywistym wyborem w obu przypadkach – wspomniał Al Scates, który z UCLA zdobył 19 tytułów mistrzowskich w lidze akademickiej.
No i faktycznie – Amerykanin od 2013 roku bez problemu łączy pracę “klubową” z reprezentacyjną. W jego historii warto też wspomnieć o wątkach polskich. Przede wszystkim – Speraw wspominał, że z naszym krajem łączą go… korzenie. – Jednym z najlepszych doświadczeń, jakie przeżyłem jako asystent trenera, był turniej finałowy Ligi Światowej w Katowicach, w 2007 roku. Byłem wtedy pod wielkim wrażeniem kibiców i atmosfery, która panowała w Spodku. Polska to wspaniałe miejsce do gry w siatkówkę. Moi zawodnicy, którzy mieli okazję występować w Polsce wypowiadają się o waszym kraju w samych superlatywach. Dodatkowo mam polskie korzenie – moja prababcia pochodzi z Polski i kiedy zbiera się cała rodzina, to na stole królują pierogi i gołąbki, więc wasz kraj zawsze będzie dla mnie szczególny – mówił szkoleniowiec (za Plusliga.pl).
Jak jego reprezentacji idzie na trwających mistrzostw świata? Podobnie jak naszej. Amerykanie bez większych problemów ograli Bułgarię oraz Meksyk. Kolejne spotkanie w grupie C rozstrzygnie zatem, czy to Polska, czy USA, będzie mogła pochwalić się pierwszym miejscem w początkowej fazie rozgrywek.
“Pochwalić” to odpowiednie słowo. Bo niezależnie od wyniku wtorkowego spotkania polski zespół skorzysta z przywileju gospodarzy (pretensje należy kierować do FIVB) i zostanie rozstawiony z pierwszym lub drugim numerem w fazie finałowej. Amerykanie nie mogą zatem liczyć, że nas w jakikolwiek sposób wyprzedzą i trafią na teoretycznie łatwiejszego rywala w 1/8 finału.
Wciąż oczywiście opłaca im się dzisiaj wygrać. Bo lepiej jest być rozstawionym z – dla przykładu – czwórką niż siódemką. No i co więcej – wtorkowe starcie powie nam wiele o obecnej formie obu reprezentacji: – To rywale zupełnie innej klasy, jeden z faworytów do mistrzostwa. To będzie dla nas bardzo dobry sprawdzian, żebyśmy zobaczyli, w jakim miejscu jesteśmy – mówił po meczu z Meksykiem Łukasz Kaczmarek, atakujący kadry Grbicia.
Jedno jest pewne – łatwo Biało-Czerwonym dzisiaj nie będzie. Ale na drodze do obrony tytułu mistrzów świata będzie trzeba radzić sobie nawet z najmocniejszymi przeciwnikami i starymi demonami. Warto więc pogrozić Amerykanom palcem już w fazie grupowej.
Fot. Newspix.pl