Reklama

Bawarski walec jedzie dalej. Tym razem wpadł pod niego Wolfsburg

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

14 sierpnia 2022, 19:55 • 4 min czytania 16 komentarzy

Strzeleniem jedenastu goli w dwóch pierwszych meczach sezonu Bayern bardzo rozbudził apetyty na kolejną strzelaninę. Wolfsburg postawił jednak trudne warunki Bawarczykom i nie dał się zdemolować. Ale cóż z tego, skoro monachijski walec i tak zrobił swoje, i tak wygrał, a na dodatek dorzucił do tego czyste konto.

Bawarski walec jedzie dalej. Tym razem wpadł pod niego Wolfsburg

6:1 i 5:3 to nie krajobraz przed piłką meczową kolejnego wygranego meczu Igi Świątek, a rezultaty Bayernu po meczach z RB Lipsk i Eintrachtem Frankfurt. Bawarczycy zadeklarowali światu: kochani, nie martwcie się o nas, bez Lewandowskiego będziemy jakoś w stanie żyć.

Ale dziś od pierwszych minut starcia z Wolfsburgiem maszyna Nagelsmanna wydawała dźwięki, które jasno wskazywały na to, że ktoś tam wsypał w te bawarskie trybiki nieco piachu. I tym kimś była ofensywa Wolfsburga, która narzuciła bardzo twardy styl gry. Każdy kontakt z piłką gracza Bayernu oznaczał też kontakt z ciałem rywala. Arnold, Guilavogui czy Baku bezpardonowo atakowali przeciwników w absolutnie każdym możliwym momencie. Gospodarze mieli duże problemy z tym, by choćby przez dłuższą chwilę utrzymać się przy piłce. Wolfsburg może nie atakował rywali ekstremalnie wysoko, lekko wpuszczał ich w głąb boiska, by tam twardą i ostrą grą odzyskać piłkę, i przeprowadzić szybki kontratak.

I w pierwszym kwadransie to przynosiło efekty w postaci szans strzeleckich. Paradoksalnie najgroźniej było wtedy, gdy… na własną bramkę uderzył Davies. Wimmer zgrał piłkę wzdłuż bramki do Arnolda, Kanadyjczyk próbował przeciąć to dogranie, ale zrobił to niemal tak „dobrze”, jak Bojan Nastić w równolegle toczącym się meczu Rakowa z Jagiellonią. Nastić jednak popisał się pięknym swojakiem, a Davies trafił w słupek.

Bayern wyczuł wtedy, że tutaj przy 0:0 nie ma co się ceregielić. Na wolne rozkręcanie nie ma marginesu. Najpierw oddał strzał ostrzegawczy w postaci główki Pavarda, po którym piłka otarła się o poprzeczkę. Chwilę później do bramki trafił Mane, ale powtórki wykazały, że w momencie podania z prawej flanki był na spalonym. Wolfsburg bronił się mądrze, zawsze w okolicach bramki było 6-7 zawodników zdolnych do wepchnięcia się przed zawodnika Bayernu, który akurat był przy piłce.

Reklama

Wreszcie padł gol, a padł po akcji, która wymagała elementu chaosu. Tym elementem był Davies, który zbiegł do środka pola, wszedł w drybling, popatrzył się w lewą stronę, ale… tam nie było jego samego. Zrobił więc kółeczko, odegrał do Mullera, który od razu dostrzegł Musialę. A młodziutki pomocnik Bayernu przy odrobinie szczęścia (dwóch obrońców Wolfsburga zderzyło się ze sobą) wypracował sobie pozycję strzelecką i diabelnie precyzyjnie przyłożył z dystansu przy słupku.

I od tego momentu Bayern wreszcie zaczął wyglądać tak, jak nas do tego przyzwyczaił. Chwycił za lejce, przejął kontrolę nad środkiem pola, zaczął dłużej utrzymywać się przy piłce. Z kolei goście musieli wreszcie się cofnąć – z Bayernem nie da się grać przez 90 minut w ciągły kontakcie. Efekt? Jeszcze przed przerwą mistrzowie Niemiec strzelili drugiego gola. Znów główną rolę odegrał tutaj Davies, który w swoim stylu popędził lewą flanką, wpadł w pole karne, wyłożył piłką na skraj szesnastki do Kimmicha. Strzał Niemca pewnie obroniłby jeszcze Casteeles, ale piłkę po drodze trącił jeszcze Mueller i ta wpadła obok bezradnego bramkarza. Iście muellerowy był to gol, firmówka jak się patrzy.

Na ogół jest tak, że jak Bayern na Allianz Arenie prowadzi do przerwy kilkoma bramkami, to rywal w drugiej części spotkania modli się już tylko o najmniejszy wymiar kary i o jak najszybszy gwizdek sędziego kończący spotkanie. A Wolfsburg znów na początku połowy ruszył do ataku i niewiele brakowało, a Arnold zmniejszyłby prowadzenie Bayernu. Jednak gościom impetu znów starczyło na około kwadrans, a później to znów Bawarczycy objęli kontrolę nad spotkaniem. Świetnie wyglądał Musiala, aktywni byli boczni defensorzy w fazie ataku, a piłka ciągle szukała Mane. Senegalczyk raz jeszcze trafił do siatki, ale ponownie po wideoweryfikacji bramka została anulowana, bo Mane był na spalonym, a i prawdopodobnie na spalonym był Mueller przy asyście.

Ostatecznie wynik nie uległ już zmianie, a i na boisku nie pojawił się niestety Jakub Kamiński. A szkoda, bo z boiska zszedł chociażby Marmoush, zdjęty został Wimmer, wreszcie i Nmecha, ale na żadną z tych pozycji w ofensywie nie został wpuszczony Polak.

Bayern Monachium – VFL Wolfsburg 2:0 (2:0)

Jamal Musiala (33.), Thomas Mueller (43.)

Reklama

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

16 komentarzy

Loading...