Reklama

Hurkacz pokonał Kyrgiosa! Polak w półfinale turnieju w Montrealu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 sierpnia 2022, 21:33 • 6 min czytania 3 komentarze

Mimo że trwał trzy sety, to był to szybki mecz. Obaj na korcie nie spędzili nawet dwóch godzin, a w tym czasie i tak zdążyli zagrać dwa tie-breaki. Wygrali po jednym z nich. W trzecim secie meczu Nick Kyrgios zaczął jednak popełniać więcej błędów, a Hubert Hurkacz z tego skorzystał i dwukrotnie go przełamał. I to Polak – znów udowadniający, że w Ameryce Północnej czuje się bardzo dobrze – awansował do półfinału.

Hurkacz pokonał Kyrgiosa! Polak w półfinale turnieju w Montrealu

Za Oceanem najlepiej?

Hubert Hurkacz dużą część roku spędza w Stanach Zjednoczonych, bo stamtąd jest Craig Boynton, jego trener. Trenują głównie na Florydzie, tam też Polak regularnie gra na najwyższym poziomie. Na pięć wygranych w karierze turniejów, dwa zgarnął właśnie w tym stanie. Trzeci (a chronologicznie pierwszy) w Winston-Salem w Karolinie Północnej. Dopiero ostatnie dwa to triumfy w Europie, w tym w Halle, na trawie, na której gra mu się najlepiej. I to pewien paradoks, bo akurat turniejów na tej nawierzchni w USA nie uświadczymy.

Tam rządzą korty twarde.

Reklama

I na nich jednak Hubert czuje się świetnie. Swój największy triumf odniósł przecież rok temu w Miami, właśnie na betonie, gdy triumfował tam w imprezie rangi ATP 1000. Teraz nie gra co prawda w USA, ale kanadyjski Montreal leży blisko granicy z tym krajem i widać, że Hurkacz po raz kolejny pokazuje w Ameryce Północnej odnajduje się znakomicie. Bo jest już tam w półfinale, a dziś po świetnym meczu pokonał Nicka Kyrgiosa. Co wcale nie było tak oczywiste, bo faworytem przed samym spotkaniem był raczej Australijczyk.

Nick na fali

W tym sezonie wyjątkowo często zdaje się, że mamy do czynienia z nowym, innym Nickiem Kyrgiosem. Przede wszystkim – Nickiem Kyrgiosem, który na nowo polubił tenis i pokazuje to zarówno na korcie, jak i poza nim. Było tak w styczniu, gdy w parze z Thanasim Kokkinakisem zostawał mistrzem Australian Open w deblu. Było tak, kiedy dochodził do finału Wimbledonu, a po drodze do niego pogodził się nawet – a wręcz został ostatecznie jego kumplem – z Novakiem Djokoviciem, który w tym finale go ograł.

Jest tak i w USA. W zeszłym tygodniu Nick właśnie na amerykańskiej ziemi wygrał pierwszy od trzech lat turniej rangi ATP. W Waszyngtonie, czyli dokładnie tam, gdzie zgarnął poprzedni. Do tego dołożył też triumf w deblu, zostając pierwszym w historii całej imprezy zawodnikiem, który w jednym sezonie wygrał tam i w grze pojedynczej, i w podwójnej.

Biorąc to wszystko pod uwagę – i podkreślając jeszcze fakt, że Nick chyba nigdy wcześniej nie podchodził do meczów tak profesjonalnie i tak bardzo skupiony na grze – Australijczyk stał się jednym z głównych faworytów zbliżającego się US Open. Zwłaszcza pod nieobecność Novaka Djokovicia i wobec problemów zdrowotnych Rafy Nadala (choć już wiemy, że ten na korty wróci jeszcze przed nowojorską imprezą). W Montrealu Nick ograł przecież obrońcę tytułu z US Open, czyli Daniiła Miedwiediewa. Potem pokonał jeszcze Alexa De Minaura. I to łatwo, w dwóch setach.

Hubert Hurkacz za to stoczył długi, zacięty i zakończony tie-breakiem trzeciego seta bój Albertem Ramosem-Vinolasem, w którym bronił nawet piłki meczowej. Nic dziwnego, że to Nick był faworytem.

Reklama

Za Kyrgiosem trudno nadążyć

Kiedy spotkali się poprzednio – jeszcze na trawie, w Halle – Hubert przegrał pierwszego seta, a potem wygrał dwa tie-breaki. Od tamtej pory Nick Kyrgios wygrał jednak 15 z 16 rozegranych przez siebie spotkań, ulegając tylko Novakowi Djokoviciowi w finale Wimbledonu. Dzisiejsze spotkanie miało więc być jego rewanżem, a dla fanów zapowiadało się jako pokaz ofensywnej gry, skutecznych serwisów i nieszablonowych rozwiązań, bo obaj tenisiści uwielbiają pokusić się o widowiskowe zagrania.

Okazało się, że był to też pokaz… szybkiej gry. Nick Kyrgios nie miał bowiem zamiaru na nikogo czekać. Gdy serwował, pomiędzy punktami właściwie nie robił sobie przerw. W pewnym momencie realizator pokazał, że wynoszą one około 10 sekund (na dozwolonych 25 od momentu ustania braw). Momentami problemy, by za Australijczykiem nadążyć, miały nawet dzieci do podawania piłek. Zresztą wspomniany realizator też nie miał łatwo, bo powtórki po znakomitych zagraniach nierzadko ucinał dużo szybciej, niż zrobiłby to normalnie.

Czy taka strategia przynosiła Kyrgiosowi korzyści?

W pewnym sensie tak. Przy swoim serwisie raczej nie miał większych problemów, ale też nie był przesadnie groźny przy podaniu Hurkacza – w pierwszym secie tylko raz, w piątym gemie, miał break pointa. Hubert zażegnał zagrożenie asem. Podobnie jak Nick kilka gemów później, gdy sam mógł stracić podanie. I tak to ogółem wyglądało. Jeśli tylko któryś miał problemy, sięgał do serwisu, albo widowiskowych akcji – o te starali się głównie przy siatce, bo obaj lubią i potrafią przy niej grać. Dopiero gdy doszło do tie-breaka zarysowała się przewaga jednego z nich. Na szczęście dla nas – Polaka. To Hurkacz zachował chłodną głowę i wygrał pierwszego seta.

W drugim zaczęło się od kilku szans break pointowych. Najpierw dla Kyrgiosa, ale Hubert obronił trzy z rzędu piłki na przełamanie. Potem sam nie wykorzystał takich przy serwisie rywala. Po tych pierwszych, nieco bardziej emocjonujących gemach, wróciliśmy jednak do starego układu. Serwis albo kończył, albo przynajmniej ustawiał wymiany i właściwie od podającego w danej chwili zależało w akcji wszystko. Cały mecz obaj skończyli zresztą – co dziwić nie może – zdecydowanie na plusie jeśli chodzi o wygrane piłki do niewymuszonych błędów. A to wcale się tak często nie zdarza.

Drugiego seta lepiej rozegrał jednak w końcówce Kyrgios. Choć z pomocą losu, bo w tie-breaku punkt przy serwisie Hurkacza zdobył po tym, jak piłka… dwukrotnie odbiła się od taśmy i spadła tuż za siatką.

Hubert dopiął swego

Hurkacz przegranym setem jednak niespecjalnie się przejął, a Kyrgiosowi zabrakło w pewnym momencie sił (w ostatnim czasie męczą go też problemy z plecami), co zresztą nie dziwi – od dwóch tygodni dzień w dzień rozgrywał mecze. Zaczął popełniać błędy, gorzej poruszał się po korcie, jego zagrania znacznie straciły też na dokładności. Efekt? Hubert zdołał go przełamać po raz pierwszy… w karierze. Mimo że było to już ich drugie spotkanie i na pięć poprzednich setów wygrał trzy, to Polak ani razu nie zgarnął gema przy serwisie Australijczyka.

Aż do trzeciego seta dzisiejszego starcia. Wtedy zrobił to dwukrotnie.

Widać było gołym okiem, że to już nie ten sam Kyrgios. A Hurkacz? Robił swoje. Zresztą jak przez cały mecz. Ani na moment nie dał się bowiem rozproszyć rywalowi, z uśmiechem przyjmował jego doskonałe zagrania, a nawet te szczęśliwe – jak to wspomniane, w tie-breaku drugiego seta (choć w pierwszym odruchu wyrzucił w górę rakietę). Zagrał ten mecz na swoich warunkach, rzucając Nickowi wyzwanie, jakby chcąc sprawdzić, który z nich lepiej wytrzyma jego trudy i pozostanie skoncentrowany oraz mocny do samego końca.

Wyszło, że wygranym w tej rywalizacji został Hubert. Zresztą zasłużenie, bo zagrał naprawdę świetnie. Dzięki temu wystąpi w półfinale całej imprezy, w którym zagra z Casperem Ruudem. I choć na Roland Garros z Norwegiem przegrał, to akurat w Montrealu Hubert z pewnością może awansować do finału. A potem powalczyć o triumf w całej imprezie, bo po drugiej stronie drabinki… nie ma już żadnego rozstawionego tenisisty.

Hubert Hurkacz – Nick Kyrgios 7:6(4), 6:7(5), 6:1

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...