Reklama

Iga Świątek wróciła na kort. Wygrała bez problemów

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

10 sierpnia 2022, 21:33 • 5 min czytania 0 komentarzy

Było nieco wątpliwości. Po porażkach na Wimbledonie i w turnieju w Warszawie – rozgrywanym przecież na jej ulubionej mączce – niektórzy sugerowali, że u Igi Świątek pojawia się zmęczenie sezonem. Dziś jednak, w swoim pierwszym meczu na kortach twardych w US Open Series, Polka pokazała, że tego zmęczenia nie ma. I dalej jest w stanie grać znakomicie. Ajli Tomljanović oddała łącznie trzy gemy. 

Iga Świątek wróciła na kort. Wygrała bez problemów

Tylko dwie porażki, ale…

Sprawa wygląda tak – gdy dominuje się tak, jak robiła to Iga, każda przegrana jest sensacją. Gdy przytrafiają się takie dwie w kolejnych turniejach, obie z dużo niżej notowanymi rywalkami, nagle zaczyna się ukradkowe (albo i nie) powtarzanie pytania: czy to moment, gdy liderka światowego rankingu zacznie pokazywać, że nie jest poza zasięgiem reszty? Tak właśnie było w przypadku Igi Świątek – jej porażki z Alize Cornet (na kortach Wimbledonu) i Caroline Garcią (w Warszawie) były pewnym zaskoczeniem.

O ile tę pierwszą dało się zrozumieć – bo Iga sama wielokrotnie powtarzała, że gry na trawie dopiero się uczy – o tyle przegrana z Garcią niepokoiła, bo na mączce Świątek w tym sezonie była nie do zdarcia, nie przegrała wcześniej ani jednego meczu, zgarniając po drodze swój drugi tytuł wielkoszlemowy na Roland Garros. Jednak nie sposób było nie zauważyć, że Polka wielokrotnie zmieniała w tym czasie nawierzchnię. Z mączki na trawę, potem z powrotem na mączkę, a w międzyczasie szykowała się już na trzy miesiące gry na kortach twardych.

Reklama

Coś takiego po prostu może wybić z rytmu. I gdy trafi się na tak dobrze dysponowaną rywalkę, jak Caroline Garcia w Warszawie, to nawet najlepsi mogą przegrać.

Iga przegrała. Warto było jednak pohamować emocje i spokojnie poczekać na to, co wydarzy się w kolejnych turniejach. US Open Series przypominają bowiem trochę to, co dzieje się po Australian Open. Kilka dużych imprez, ustawionych w kalendarzu jedna po drugiej. Sporo jest w nich do wygrania, mecze gra się z najlepszymi na świecie. A początkiem roku to właśnie na kortach twardych zaczęła się dominacja Igi. Po porażkach w półfinale Australian Open i w drugiej rundzie imprezy w Dubaju, Iga całkowicie zdominowała turnieje w Dosze, Indian Wells i Miami. To wtedy po raz pierwszy wyszła na prowadzenie w rankingu WTA, którego nie oddała do dziś.

Teraz wróciła na twarde korty. I chcielibyśmy, by zaprezentowała się co najmniej tak samo dobrze. Pierwszy mecz daje na to nadzieję.

Jak to u Igi: szybko i przyjemnie

Okej, powiedzmy sobie wprost: Ajla Tomljanović to nie zawodniczka, która mogłaby przesadnie napędzić Idze stracha. No, pewnie byłaby do tego zdolna na trawie – tam w końcu zanotowała swoje jedyne dwa wielkoszlemowe ćwierćfinały. Jeden w tym sezonie, jeden w poprzednim. W rankingu WTA zajmuje jednak aktualnie 72. pozycję, a do drabinki głównej turnieju w Toronto musiała przedzierać się przez kwalifikacje. To jej się udało, podobnie jak przebrnięcie przez pierwszą rundę.

Na drugiej zakończyła swoją przygodę z kanadyjskim turniejem.

Że większych szans na wygranie dzisiejszego spotkania nie ma, widać było od samego początku. Niemal natychmiast to Iga zaczęła narzucać swoje warunki. A to dla Ajli swego rodzaju nowość, bo Australijka dysponuje mocnym serwisem, potrafi nim ustawiać sobie wymiany. Dziś jej to nie wychodziło, podanie przegrała już przy pierwszej okazji, nie była też w stanie wytrzymać tempa narzuconego przez Igę w kolejnych punktach. Gemy uciekały jej jeden za drugim, aż do stanu 5:0 dla Świątek. Dopiero wtedy Tomljanović zgarnęła jednego – jak się okazało, jedynego w pierwszym secie. Kilka minut później Iga zamknęła pierwszą partię.

Reklama

https://twitter.com/WTA/status/1557431954932318209

W drugiej Ajla nieco się ożywiła, choć trudno stwierdzić na ile to jej zasługa, a na ile chwilowego przestoju Igi. Polka na początku drugiego seta wyrzuciła kilka prostych piłek, brakowało jej takiej skuteczności i dokładności jak na początku spotkania. Dlatego dwukrotnie traciła serwis, ale sama… trzy razy z rzędu przełamała rywalkę. I dopiero przy stanie 3:2 dla Polki któraś z zawodniczek utrzymała serwis. Była to Świątek. To wtedy tak naprawdę skończył się mecz. Tomljanović jakby straciła nadzieję, łatwo oddała kolejnego gema, a potem Iga wszystko spokojnie zakończyła przy swoim serwisie.

Czas trwania meczu? 64 minuty. Wynik? 6:1 6:2. Wróciła typowa Iga Świątek.

Odnaleziony rytm

– Fani są tu wspaniali. Jestem wdzięczna, że mogłam poczuć coś takiego, atmosfera jest świetna. Mam nadzieję, że będę tu mogła zagrać jeszcze dużo meczów. Jestem zadowolona z mojego tenisa. Czuję, że odnalazłam rytm po dwóch miesiącach zmian nawierzchni. Skupiam się na kortach twardych, wprowadzam nowe rzeczy, uczę się. To będą świetne turnieje. Liczę, że poradzę sobie z presją i będę robić swoje. Uwielbiam to miasto i te korty – mówiła Iga po meczu.

Jasne, mecz z Ajlą może nie świadczy jeszcze o niczym, ale pokazuje, że z grą Polki faktycznie jest lepiej, niż na Wimbledonie czy w warszawskim turnieju WTA. Tam problemy miała nawet z niżej notowanymi rywalkami. Dziś bez trudu poradziła sobie z groźna Tomljanović, nawet jeśli na początku drugiego seta dwukrotnie straciła podanie. Teraz czeka na lepszą z pary Leylah Fernandez – Beatriz Haddad Maia. W teorii z obiema powinna poradzić sobie bez trudu, choć gdyby trafiła na tę pierwszą, może mieć przeciwko sobie publikę – to w końcu reprezentantka gospodarzy.

Ale Kanadyjczycy słyną z tego, że są mili i gościnni. Więc może pokażą to i na trybunach?

Iga Świątek – Ajla Tomljanović 2:0 (6:1, 6:2) 

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dariusz Mioduski twardo o sprzedaży Legii. “Kręcą się ludzie, instytucje, mam oferty”

Michał Kołkowski
3
Dariusz Mioduski twardo o sprzedaży Legii. “Kręcą się ludzie, instytucje, mam oferty”
Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
6
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...