Pogoń Szczecin jak Grzegorz Markowski w „Autobiografii” – pokonała się sama. I to spektakularnie. Z kolei dla Broendby rewanż z Portowcami był meczem zaskoczeń. Z jednej strony dziwili się, że goście umieją tak dobrze grać w piłkę. Z drugiej – że na tym poziomie można w obronie popełniać takie gafy jak przyjezdni i na własną prośbę dostać po głowie 0:4.
No i koniec. Dwie rundy eliminacji trwała przygoda Pogoni w Lidze Konferencji. Wiadomo, wynik idzie w świat i świat będzie myślał, że Portowcy w Danii nie umieli prosto kopnąć piłki, a to nieprawda. Umieli. Problem w tym, że czasem prosto do rywala.
Broendby – Pogoń. Sabotaż Stipicy i Maty
Duńska firma produkująca sygnał z meczu na Broendby Stadion miała problem z zasilaniem, w związku z czym przed przerwą dwa razy zrywało transmisję na TVP Sport i prawdopodobnie z tego samego źródła energię czerpali Dante Stipica i Luis Mata. Im też dwukrotnie w pierwszej połowie wyłączyło prąd. Inaczej trudno wytłumaczyć, co się stało z Chorwatem i Portugalczykiem.
Najpierw Stipica pod pressingiem przeciwnika uznał, że poda do ustawionego na skraju szesnastki Maty. I nie w samej decyzji leżał problem, a w jej wykonaniu. Bramkarz kopnął za lekko i to zdecydowanie. Takie zagranie prawdopodobnie nie przeszłoby w Ekstraklasie, a w europejskich pucharach to już na pewno. Simon Hedlund przeczytał zamiar Chorwat jak poranną gazetę i to pełną zdjęć, wyprzedził Portugalczyka, a lewy obrońca Pogoni niezdarnie go podciął, kiedy próbował sięgnąć piłkę. Poszkodowany sam wykonał wyrok.
Ale to nie było koniec cyrku! Prosimy nie odchodzić od odbiorników! Kwadrans później znów w roli głównej Mata. Goście budowali atak pozycyjny na własnej połowie, było ciasno (bo jak być miało w międzynarodowym spotkaniu?), co wystarczyło do wywołania mętliku w głowie Portugalczyka. Otóż wychowanek FC Porto zdecydował się na podanie górą do Benedikta Zecha, co samo w sobie było nieodpowiedzialne, a skoro było jeszcze zbyt mocne, przeleciało nad Austriakiem i trafiło do Hedlunda, należy je określić jako sabotaż. 0:2. Tak skal du have. Godnat.
Portowcy dokonali nie lada sztuki, bo – wiemy jak to zabrzmi! – w pierwszej części meczu i nawet na początku drugiej prezentowali się naprawdę dobrze. Bez piłki doskakiwali agresywnie, notowali sporo wysokich odbiorów, bliżej swojego pola karnego odpowiednio się asekurowali. Z piłką – atakowali szybko, umieli wymienić podania na niewielkiej przestrzeni, przedrzeć się dryblingiem. Szwankowała skuteczność, ale wydawało się, że gol to kwestia czasu. Przez ponad godzinę Broendby wyglądało niczym zbieranina rzucona na obce terytorium bez żadnej mapy.
Jednak co z tego, skoro przyjezdni wykazali się niebywałym altruizmem – oddali swoją mapę, dołożyli kompas i jeszcze wskazali, w którym kierunku trzeba ruszyć.
Nijaki taki początek Gustafssona
Pogoni nie można odmówić zaangażowania i woli walki. To nie tak, że w pewnym momencie sobie odpuściła i stąd dwa kolejne trafienia. Po prostu podjęła ryzyko, otworzyła się jeszcze bardziej i do tego zabrakło jej nieco fartu, ponieważ trzecia bramka dla Broendby padła z wyraźnego spalonego. Przy 0:3 trudno nie stracić nadziei, choć trzeba oddać Duńczykom, że byli zabójczo skuteczni. Co mieli, wykorzystywali.
I cóż, granatowo-bordowi wracają na krajowe podwórko z nowym kierunkowym do Szczecina (proszę wykręcać 04, bo się państwo nie dodzwonią!). Momenty z Broendby były, ale za to nikt nie daje ani awansu, ani punktów do rankingu. Trener Jens Gustafsson zmienia oblicze Pogoni na bardziej ofensywne, tylko coraz więcej wątpliwości, czy ma do tego zawodników. Czy nie brak im zwyczajnie dynamiki do organizacji po stratach? Fazy przejściowe to na razie zmora ekipy ze Szczecina. No i ta finalizacja. Do szesnastki piłkarze z Pomorza Zachodniego dochodzą z dużą łatwością, tyle że potem jest problem i to wielki jak Wały Chrobrego (wpiszcie w wyszukiwarkę, duże są).
Najbliższe tygodnie pokażą kierunek, w jakim podążają Portowcy, choć bilans Gustafssona na starcie kariery w Polsce nie powala – sześć meczów, trzy porażki, remis i dwa zwycięstwa. Nijaki taki.
Broendby – Pogoń Szczecin 4:0 (2:0)
Bramki: Hedlung 17′ z karnego i 33′, Kvistgaarden 52, Divković 62′
CZYTAJ WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN:
- Miłość, miłość do „zakopanego”. Jak Luka Zahović rozkochał w sobie Szczecin
- – Do przodu! – pcha Pogoń Szczecin nowy trener. Dzisiaj pierwszy krok
- Jean Carlos: Kiedy wyjeżdżaliśmy do Europy, pukali się w głowę. Później witali nas jak legendy
foto. Newspix