Cóż to było za ekscytujące spotkanie w Gdyni! Te pościgi, te wybuchy… a tak naprawdę to nie. Zagłębie Sosnowiec przyjechało na stadion Arki, żeby nie dostać w czapkę. I? Nie dostało, bo uznało, że 0:0 na trudnym terenie to dobry wynik. Z kolei gospodarze wyszli z założenia, że są tak mocni, że w końcu piłka sama wpadnie do siatki. O dziwo, nie wpadła. Miał to być hit 2. kolejki I ligi, a wyszedł wielki kit.
Po pierwszej serii gier wydawało się, że hitem tej kolejki będzie starcie Arki Gdynia z Zagłębiem Sosnowiec. Po części z uwagi na fakt, że obie ekipy zaczęły sezon od wygranych. Arkowcy pokonali na wyjeździe Podbeskidzie Bielsko-Biała (1:0), a sosnowiczanie okazali się lepsi od Resovii (2:1). Aczkolwiek, gdy doszło do bezpośredniej rywalizacji, to zobaczyliśmy bardzo senne, nudne widowisko.
Arka Gdynia – Zagłębie Sosnowiec 0:0. Nudy
Od pierwszych minut spotkania w Gdyni było widać, kto ma lepszych piłkarzy i jest zdecydowanym faworytem do zdobycia trzech punktów. Oczywiście mowa tu o Arce, która chciała po raz kolejny udowodnić, że jest mocna, a jej cel na ten sezon to awans do Ekstraklasy. Od pierwszych minut narzuciła swoje tempo gry. Wyglądała naprawdę dobrze, tyle że do pola karnego rywali. Próbowała różnych kombinacyjnych akcji, ale jej strzały na bramkę były mocno niecelne.
Trzeba oddać gospodarzom, że byli drużyną proaktywną w tym spotkaniu. Christian Aleman i Hubert Adamczyk często brali grę na siebie, robili przewagę na boisku, ale na końcu zawsze czegoś brakowało — precyzyjnego dogrania, lepszego przyjęcia lub wykończenia. Tego dnia Karol Czubak i Kacper Skóra nie byli w stanie przełożyć swojego zaangażowania na efektywność w polu karnym.
Dobrą zmianę dał Marcel Ziemann, nowy nabytek Arki, pozyskany z Chrobrego Głogów, dla którego było to pierwsze spotkanie w nowym zespole. 26-latek to nominalny lewy obrońca, który wniósł sporo ożywienia na tej stronie boiska. Jego dośrodkowania były mocne i wydawało się, że precyzyjne, ale jego kolegom z drużyny brakowało odpowiedniego timingu. Praktycznie każda akcja gospodarzy kończyła się jękiem zawodu publiczności.
Przewaga gdynian była mocno widoczna. Posiadanie piłki mieli cały czas na poziomie 60%. Statystyki strzałów na bramkę też nie wyglądają źle, bo Arkowcy oddali ich aż 17, z czego 5 było celnych. Aczkolwiek, gdy bliżej przyjrzymy się tym uderzeniom, to albo było mocno niecelne, albo leciały w środek bramki, gdzie stał Michał Gliwa. Ten bramkarz przyzwyczaił nas do tego, że lubi walnąć jakiegoś babola. Prosta zasada, jeśli chcesz, żeby golkiper rywali popełnił błąd, to wymuś na nim presję. W tym spotkaniu tego nie było.
Wypadałoby też napisać kilka zdań o Zagłębiu Sosnowiec, ale o to jest niebywale trudno. Postawiło autobus, oddało piłkę Arce i liczyło na “zero” z tyłu. Trzeba mu oddać, że cel zrealizowany. Tym bardziej że od 75. minuty goście musieli grać o jednego mniej, gdyż drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę ujrzał Maksymilian Rozwandowicz. Pierwszą dostał za dyskusje z sędzią, Pawłem Pskitem, a drugą za nadmierną pracę łokciem w walce o górną piłkę.
Arka Gdynia – Zagłębie Sosnowiec 0:0
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Wisła pod wodzą Brzęczka w końcu wygrała mecz!
- Dyrektor sportowy Chojniczanki: Chciałbym mieć 380 tysięcy miesięcznie na zawodników
- TOP 10 – największe nazwiska 1. ligi w sezonie 2022/2023
- Najlepsi młodzieżowcy 1. ligi sezonu 21/22
Fot. Newspix